Miałem napisać parę słów o
Janet Jackson. Przesłuchałem
Discipline. Dwa razy nawet. I
Feedback może być. Reszta płyty zupełnie bez wyrazu. Zmieniła producentów i ani śladu po funku, a jakieś elektroniczne r'n'b. Fuj, fuj. Mam nadzieję, że to ze szczęścia nagrywa takie płyty.
Żeby nie mieć kaca, kupiłem sobie
Control, bo jeszcze nie miałem, choć znałem na pamięć. Fajna płyta. Trochę taki
Thriller Michaela Jacksona. Zwięzły, Janet jeszcze nie rozwinęła skrzydeł i mocno była podporządkowana producentom. I mamy przesmakowity
The Pleasure Principle i jedną z najpiękniejszych ballad
Funny How Time Flues.
Później pojawiła się różnorodność. Kolejna,
RN1814 to taki trochę
Bad- spójny, dłuższy, bardziej autorski. Podobnie
janet.- choć tu akurat ze spójnością gorzej. A
The Velvet Rope to szczyt osiągnięć. Soczyste, czarne brzmienia i bardzo osobiste teksty. Później
All For You zawierało sporo przyzwoitych utworów, a
Damita Jo jeszcze momentami była funky.
I te płyty warto kupić o wiele bardziej, niż ostatnie dzieło. Mam nadzieję, że Janet ma na tyle smaku, by na koncertach promować głównie starsze albumy.
myspace
Jedyny w sumie zakup, nie licząc słodkiego, jakie przywiozłem z miasta Freuda, to nowa płyta
Coldplay.
Jej, jakie nierówne płyty ten zespół nagrywa. Potrafią na jednym krążku umieścić powalające
Spies czy
Trouble i jakieś szmęce
Everything's Not Lost czy
High Speed. Jakoś wolę sobie robić z dwóch ich płyt jedną i wtedy wychodzi przywoity pop- rock do ponucenia.
Tę płytę wyprodukował mój ulubiony producent-
Brian Eno, odpowiedzialny min. za takie absoluty, jak
Outside Bowiego czy
Bright Red Laurie Anderson.
Płyta niestety nie jest tak klimatyczna, ale się broni. Choć jak chodzi o ten nurt, dużo bardziej spodobać się mogą płyty
The Cooper Temple Clause. Rockowo i melodyjnie jest też na płycie zespołu
Gravenhurst - The Western Lands.
myspace

myspace
Off Festival pozostawił po sobie płyty, kupione jeszcze na Słupnej. 6 płyt.
5 z nich okazały się trafem w 10- tkę.
New York Crasnals- faces and noises we can make
myspace
Oj, krytykowałem tę płytę, jak jeszcze znałem ją jedynie z odsłuchu. Tymczasem po koncercie w namiocie myspace, gdzie może z 60 osób gnieździło się na obszrze 5 metrów kwadratowych, zespół zagrał tak mięsiście, że zakup płyty był oczywistością. I rzeczywiście. Przyzwoity, nieco zalatujący Joy Division, rock.
Jak przetrzymają dłużej, mają szansę na dużą popularność.
Jacaszek - Treny
myspace
Zainspirowane Kochanowskim dźwięki z obszarów muzyki stonowanej. Elektronika z wokalizami, wiolonczelą i skrzypcami.
Dużo ciszy i skupienia, tęsknoty i bólu. Naprawdę czarowne.
Kupiłem też płytę Bajzla. Bajzel to człowiek- orkiestra, jak mówił mi kolega.
Bajzel to typ samodzielny, również sam gra i rejestruje wszystkie dźwięki. Z tym, że posuwa się jeszcze krok dalej, samodzielnie koncertując! Wierzę na słowo, że artysta jest w stanie generować wszystkie (z wyjątkiem perkusji) dźwięki w czasie rzeczywistym, tak jakby grał cały zespół. Musi się chłop nieźle uwijać, bo jego muzyka wcale prosta do zagrania nie jest.Płyta okazała się nierówna i obok całodziennych zarażaczy pojawiły się też utwory męczące, jakieś chaotyczne i rozlazłe.
A najważniejszy post- offowy zakup to trzech najlepszych, moim zdaniem, płyt
Iron & Wine:
In The Reins (z Calexico),
Our endless numbered days i najnowsza
The Shepherd's Dog (środkowa kupiona jeszcze przy kościele).
Słychać amerykańskie prowicje- i w tekstach i w melodiach. Zespół gra w nurcie alt-country. Jak ktoś lubi Norah Jones, ale męczy go już monotonia jej płyt, to Iron & Wine jest dla niego. Po męsku, a tak samo kojąco.


myspace