Zawsze mnie wkórzało jak Michael robił sobie z nas jaja, szczególnie jeżdżąc na wózku inwalidzkim. Uważałam to za mało śmieszne, bo przecież się martwiliśmy. Gdyby ten koszmarny czwartkowy zawał był takim "jajem"... nawet bym się nie skrzywiła...byłabym najszczęśliwsza na świecie...wybaczyłabym mu to, choć przez takie wybryki doprowadził mnie do czarnej rozpaczy...
Skąd te myśli? A no stąd, że tak naprawdę za mało widziałam (choć może nie chciałabym widzieć więcej). Poza tym jednym zdjęciem, kiedy podają mu tlen i urywkiem, kiedy przenoszą ciało z helikoptera, gdzie tak naprawdę nie wiemy kogo przewożą...brak emocji dzwoniącego na pogotowie, żadnych świadków tego zdarzenia prócz lekarza, ktory reanimował go na łożku (jakiś obłęd), nieprzyzwoicie wolno wyjeżdżająca karetka, która wiozła umierającego przecież człowieka, w moim odczuciu dziwny spokój Jeremain'a podczas przekazywania tej wiadomości, żadnych publicznych wystąpień rodziny tylko co chwila jakieś nowe pogłoski i oświadczenia, które nie zostały podane na żywo...za dużo w tym wszystkim niewiadomych, stało sie to za szybko i jest owiane według mnie zbyt wielka tajemnicą....
Jedyna myśl jaka mnie sprowadza na ziemię to zwątpienie, że Michael byłby zdolny do czegoś takiego, że pozwoliłby na nasze cierpienie i łzy...w jakim celu? po co? po to, żeby zaznac w końcu spokoju, i co teraz bedzie się ukrywał do konca życia (jak to brzmi...jakby faktycznie żył) a może po to, żeby sprawdzić reakcję świata?...takich rzeczy się nie robi...nie ludziom, którym zawsze powtarzał "I love you"...
Nie wiem chyba cały czas nie dociera to do mnie...to jakiś obłęd...

W dodatku, gdy wchodziłam na forum wydawało mi się, że w nazwie tematu nie ma słowa "nie"...
Teraz przeczytałam, że Prince tam był, dlaczego dopiero teraz o tym mówią, przecież mówili, że nie było nikogo... Boże niech ktoś w końcu to wszystko wyprostuje i niech wszystko stanie sie jasne raz na zawsze...
