Michael Jackson - Invincible (2001)
Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil
- Oluksandra
- Posty: 129
- Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:14
- Skąd: Wrocław
A speechlees to dopiero wokalny majsztersztyk spróbujcie zaśpiewać ten fragment bez podkładu . próbowałam intonacja jest w ciałgłym ruchu zmienia sie, trudna jak ch****a . Uwazam ten utwór za majsztersztyk wokalu jeksona .. i lubie też WH albo ta piosenka modlitwa to cos pieknego. I jak juz wczesnie pisałam nie pasuja mi w tej płycie piosenki które sąwyrazem buntu. Mam wrażenie że Mj na siłę próbował potrzymać klimat płyt poprzednich. I jeszcze jedno w nim wtedy chyba naprawdę coś dojrzało.
Kultura umożliwia rozkwit najpiękniejszych zdolności człowieka
Butterflies jest świetne! Podoba mi się w tym utworze głos Michaela - na początku wydaje się być taki naturalny, męski, później bardzo wysoki - coś wspaniałego.
Oprócz tego, wałkuje na okrągło Unbreakable (zrobiłem sobie nawet z tego dzwonek na fona :), Heartbreaker, Heaven Can Wait.
Invincible też możne być, ale ma taki specyficzny, "kanciasty" bit, do którego trzeba się przyzwyczaić.
-----------
Ogólnie z początku też nie byłem przekonany do albumu Invincible, ale wraz z upływem czasu, gdy poznaje go coraz lepiej, zaczynam dostrzegać o co chodziło Michaelowi nagrywając go... Chodziło mu o coś całkiem nowego, nowoczesnego, o powiew świeżości, który miał odróżniać ten krążek od poprzednich. Miał zaskoczyć, i zrobił to lecz nie do końca w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Imo ludzie nie byli przygotowani na coś takiego.
Oprócz tego, wałkuje na okrągło Unbreakable (zrobiłem sobie nawet z tego dzwonek na fona :), Heartbreaker, Heaven Can Wait.
Invincible też możne być, ale ma taki specyficzny, "kanciasty" bit, do którego trzeba się przyzwyczaić.
-----------
Ogólnie z początku też nie byłem przekonany do albumu Invincible, ale wraz z upływem czasu, gdy poznaje go coraz lepiej, zaczynam dostrzegać o co chodziło Michaelowi nagrywając go... Chodziło mu o coś całkiem nowego, nowoczesnego, o powiew świeżości, który miał odróżniać ten krążek od poprzednich. Miał zaskoczyć, i zrobił to lecz nie do końca w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Imo ludzie nie byli przygotowani na coś takiego.
-
- Posty: 97
- Rejestracja: śr, 08 lip 2009, 12:43
- Skąd: z domu
po pierwszym przesłuchaniu "Invicible" pomyślałam "do cholery, to jest ten król popu?" teraz wiem, że o ile poprzednie płyty były bardziej rozrywkowe, taneczne, to ta jest bardziej melancholijna, Michael często nawiązywał w tekstach do dzieci. Mimochodem, ale da się to roszyfrowac.
Ten album jest po prostu inny, trzeba "nauczyc się" go słuchac. Teraz na "Heaven can waite" zawsze mam łzy w oczach, a od "Butterflies" się uzależniłam ;)
Ten album jest po prostu inny, trzeba "nauczyc się" go słuchac. Teraz na "Heaven can waite" zawsze mam łzy w oczach, a od "Butterflies" się uzależniłam ;)
Ja przez długi czas nawet jakoś do tej płyty ''nie podchodziłam" przesłuchałam 2,3 razy, ale kompletnie mnie nie ''poderwała'' ostatnio spróbowałam raz jeszcze i jaki efekt? niesamowity... tak jak bym słuchała zupełnie czegoś innego...
każda piosenka z przesłaniem...trzeba się w tą płytę zagłębić...wysłuchać każdego dźwięku..
Butterflies
You Are My Life
Whatever Happens mmm
ta płyta tak jak ktoś wcześniej zauważył jest po prostu inna-bardziej przemyślana?prywatna?osobista?
Mnie się bardzo podoba- ale musiałam do tego chyba dorosnąć;)
Pozdrawiam;)
każda piosenka z przesłaniem...trzeba się w tą płytę zagłębić...wysłuchać każdego dźwięku..
Butterflies
You Are My Life
Whatever Happens mmm
ta płyta tak jak ktoś wcześniej zauważył jest po prostu inna-bardziej przemyślana?prywatna?osobista?
Mnie się bardzo podoba- ale musiałam do tego chyba dorosnąć;)
Pozdrawiam;)
"Don't say UH-OH! Vampires do NOT say UH-OH!"
o tej plycie slyszalam rozne opinie,i nie ciagnelo mnie do niej, sluchalam tylko te popularniejsze kawalki. kiedy dostalam ja na urodziny przesluchalam ja chyba ze 3 razy cala. oczarowala mnie ,glos Michaela jest nieporownywalny, czuc ile emocji jest wlozone w ta plyte, najbardziej podoba mi sie break of dawn.Chociaz kazda piosenka ma niesamowite brzmienie. Jak każda płyta Michaela jest wyjatkowa i ma swoja dusze.
Pierwsze wrażenie po przesłuchaniu Invincible- co to za dziwna płyta??
Jeszcze się nie przekonałam do końca co do niektórych kawałków, ale ogólnie płyta mi się podoba....
Im więcej razy jej słucham, tym staje się dla mnie lepsza...!!!
Ta płyta ma tyle w sobie ciepła i uroku, że można ją albo pokochac albo znienawidziec. Ja ją pokochałam. Ale zdecydowanie bardziej wolę te wolne kawałki z tej płyty, rozczulają mnie. Break of down, butterflies, heaven can wait..... i wiele innych, mają w sobie duszę.
a no i ma w sobie kawalki, do których z powodzeniem mozna tanczyc rumbe i walca wiedenskiego ;) ale to takie moje male zboczenie
Jeszcze się nie przekonałam do końca co do niektórych kawałków, ale ogólnie płyta mi się podoba....
Im więcej razy jej słucham, tym staje się dla mnie lepsza...!!!
Ta płyta ma tyle w sobie ciepła i uroku, że można ją albo pokochac albo znienawidziec. Ja ją pokochałam. Ale zdecydowanie bardziej wolę te wolne kawałki z tej płyty, rozczulają mnie. Break of down, butterflies, heaven can wait..... i wiele innych, mają w sobie duszę.
a no i ma w sobie kawalki, do których z powodzeniem mozna tanczyc rumbe i walca wiedenskiego ;) ale to takie moje male zboczenie
Ja oceniam Invincible na 5.
I nie do konca rozumiem rozne slowa krytyki, ktore spadly na te plyte tuz po ukazaniu sie i pozniej zreszta tez. Ale oczywiscie szanuje inne opinie i gusta, o ktorych nie dyskutuje sie w koncu.
MJ na pewno tutaj nie wytycza nowych sciezek w muzyce, ale moim zdaniem plyta jest dopracowana, rowna, swietne melodie. Choc moze nie dla zwolennikow szybszych numerow. Moze dzieki temu wlasnie ta plyta jest tak inna od poprzednich dokonan MJ. I w sumie bardzo dobrze.
Ojka, myslisz moze o Whatever Happens w kontekscie rumby?
I nie do konca rozumiem rozne slowa krytyki, ktore spadly na te plyte tuz po ukazaniu sie i pozniej zreszta tez. Ale oczywiscie szanuje inne opinie i gusta, o ktorych nie dyskutuje sie w koncu.
MJ na pewno tutaj nie wytycza nowych sciezek w muzyce, ale moim zdaniem plyta jest dopracowana, rowna, swietne melodie. Choc moze nie dla zwolennikow szybszych numerow. Moze dzieki temu wlasnie ta plyta jest tak inna od poprzednich dokonan MJ. I w sumie bardzo dobrze.
Ojka, myslisz moze o Whatever Happens w kontekscie rumby?
-
- Posty: 90
- Rejestracja: czw, 23 lip 2009, 6:06
- Skąd: Płock
Wyrażanie swoich opinii na temat płyt Michaela Jacksona rozpocznę od jego ostatniego albumu studyjnego, czyli płyty Invincible, niezwyciężonego, postrzegam, za najważniejszą w karierze króla, przede wszystkim dlatego, że Michael się tą płytą z nami pożegnał, jest to jego ostatni album, który nagrał za życia, stąd mój niezwykły sentyment.
W pewnym sensie Michael zostawił po sobie arcydzieło, na długie lata po.....Płyta Invincible, spełnia swoje pierwotne założenie, jest płytą, do której dojrzewa się latami,co tylko świadczy o jej wielkości, bo przecież łatwo jest nagrać muzykę łatwą w odbiorze, przyjemną dla ucha, tylko nie zawsze powinno stanowić to priorytet dla artysty czy potencjalnego odbiorcy nie zawsze jest to najważniejsze, czasami trzeba inaczej, Michael wydawał płyty rzadko, z reguły 2 na dekadę, to niewiele, tworząc płytę trudniejszą w odbiorze, dał nam czas na oswajanie się z nią, jednocześnie przedłużając czas jej świeżości, bardzo często płyty mniej przebojowe, po latach okazują się naszymi ulubionymi, do których sięgamy najchętniej,tak było w moim przypadku z płyta The bridge zespołu ace of base.........wcześniejsze płyty Jacksona są wielkie, niezwykle przebojowe, stąd tak wielu ludzi, czuło się zawiedzionych, po pierwszym wysłuchaniu niezwyciężonego, płyta invincible jest bardziej intymna, do jej głębi docierają nieliczni,spora część ludzi...odpuszcza sobie ten trud....i woli posłuchać płyty zawierającej same wypromowane hity...... większość ludzi skupia się na "oklepanych" płytach Bad czy thriller, w szczególności krytycy, nie mając jednocześnie, pojęcia o wielu doskonałych utworach Jacksona z płyt mniej popularnych, w tym również o b-sidach, demach......każda płyta Jacksona to niewątpliwie uczta dla ucha, albumy te są wybitnymi arcydziełami muzycznymi, które dominują, w niezapomniane przeboje.....Dla mnie najbardziej dojrzałą i dorosłą płytą Michaela jest właśnie niezwyciężony, jej wielkości i magii nie odkrywa się od razu, ona działa latami.....czemu płyta invincible jest przez wielu fanów uznawana jako najsłabsza, bo brakuje na niej przebojowych szybko wpadających w ucho efektownych melodii, do których Jackson przyzwyczajał nas wcześniej, invincible jest inne, ale to nadal sztuka najwyższych lotów, trudniejsza, ale jak najbardziej doskonała i wielka........Wydając Invincible Michael miał 43 lata nie był już więc zbuntowanym "chłopczykiem", który śpiewał Beat it,czy Bad Michael był już dojrzałym mężczyzną, trudno więc oczekiwać zżby nie rozwijał się muzycznie, żeby tworzył kompozycje typu the way you make me feel czy black or white, ta epoka minęła, z invivible nadeszła nowa bardziej dorosła, tu Michael dzieli się z nami emocjami, związanymi z jego dziećmi, spełniło się w końcu jego największe marzenie, został ojcem,Michael mówi nam o swoich obawach związanych z nagonką na jego osobę, zmienił się dojrzał, tak jak jego głos, nabrał nowej głębi .....pod względem "tekściarskim" płyta też wbrew zarzutom o przesłodzeniu i trywialności jest bardo dobra, bo czyż nie jest uroczym fakt, że mężczyzna po 40 śpiewa o tym że kochając, czuje w brzuchu motylki......
Podstawowym problem Invincible było to że Ci z Sony nie dali czasu fanom na zapoznanie, się z nowym obliczem Michaela,promocja składająca się z jednego globalnego singla to zdecydowanie za mało na zaprezentowanie nowego oblicza dla artysty, pokroju Michaela
brak trasy koncertowej, słaba promocja były przyczyną osłabionej, ale wciąż wysokiej sprzedaży płyty, to fenomenalne ze Michael po wydaniu jednego hitu sprzedał do tej pory ok.15 mln tego albumu, przy czym jego konkurenci promowani maxymalnie, nie sprzedawali nawet połowy tego, Michael zawsze był królem Popu, tylko krytycy, na sile szukali haka,żeby mu dopxxxxxx, podobnie jak D.S, który na sile chciał go wpakować za kratki.......Na invincible są wybitne nagrania Jackosna , niektóre należą do czołówki najlepszych w jego dorobku, whatever happens to dzieło najwyższych lotów, jedna z najlepszych piosenek artysty, w jego karierze, byłby "z tego" wielki hit
Moje typy z Invincible to:
-2000 watss
-whatever happens
-spechless
-unbreakble
-you rock my world
-cry
-butterflies
-don't walk away
-break of dawn
-threatened
oczywiście można zarzucić płycie, że utwory są za długie, że przesłodzone, nie mniej jednak, każda piosenka, ma swój niepowtarzalny klimat, a poza tym zawsze lepiej jest mieć Michaela więcej niż mniej.....hahaha
Ta płyta faktycznie była dla Michaela przełomem, prasa, nieżyczliwi nie chcieli tego dostrzec, Michael był wizjonerem, jak się okazuje po jego śmierci, bo ta płyta była faktycznie jego krokiem w nieśmiertelność i niezwyciężenie.......
Michael zostawił po sobie przesłanie, ze miłość w życiu jest najważniejsza, że pomimo różnych złych rzeczy, które nas spotykają, każdy z nas jest.... może być niezwyciężony,zobaczcie, po śmierci Michaela większość ludzi, dostrzega w nim tylko geniusza, wielkiego człowieka, wszystkie brudy na niego rzucone, powoli się samoistnie zmywają, za jakiś czas pozostanie po nim tylko czysty niezwyciężony monument..... wizja Michaela się zrealizuje w 100 procentach
Jedynymi minusami płyty jest dla mnie brak na płycie kompozycji
We've had enough, Xcape a także brak dobrej promocji i trasy koncertowej.........
Gdyby to ode mnie zależało ja bym te płytkę wypromował takimi singlami( biorę pod uwagę tylko to co oficjalnie ukazało się na Invincible)
1) Unbreakable
2)Whatever happens
3) You rock my world
4) Break of dawn
5) Butterflies
6) 2000 Watts
7) Cry lub speechless
W pewnym sensie Michael zostawił po sobie arcydzieło, na długie lata po.....Płyta Invincible, spełnia swoje pierwotne założenie, jest płytą, do której dojrzewa się latami,co tylko świadczy o jej wielkości, bo przecież łatwo jest nagrać muzykę łatwą w odbiorze, przyjemną dla ucha, tylko nie zawsze powinno stanowić to priorytet dla artysty czy potencjalnego odbiorcy nie zawsze jest to najważniejsze, czasami trzeba inaczej, Michael wydawał płyty rzadko, z reguły 2 na dekadę, to niewiele, tworząc płytę trudniejszą w odbiorze, dał nam czas na oswajanie się z nią, jednocześnie przedłużając czas jej świeżości, bardzo często płyty mniej przebojowe, po latach okazują się naszymi ulubionymi, do których sięgamy najchętniej,tak było w moim przypadku z płyta The bridge zespołu ace of base.........wcześniejsze płyty Jacksona są wielkie, niezwykle przebojowe, stąd tak wielu ludzi, czuło się zawiedzionych, po pierwszym wysłuchaniu niezwyciężonego, płyta invincible jest bardziej intymna, do jej głębi docierają nieliczni,spora część ludzi...odpuszcza sobie ten trud....i woli posłuchać płyty zawierającej same wypromowane hity...... większość ludzi skupia się na "oklepanych" płytach Bad czy thriller, w szczególności krytycy, nie mając jednocześnie, pojęcia o wielu doskonałych utworach Jacksona z płyt mniej popularnych, w tym również o b-sidach, demach......każda płyta Jacksona to niewątpliwie uczta dla ucha, albumy te są wybitnymi arcydziełami muzycznymi, które dominują, w niezapomniane przeboje.....Dla mnie najbardziej dojrzałą i dorosłą płytą Michaela jest właśnie niezwyciężony, jej wielkości i magii nie odkrywa się od razu, ona działa latami.....czemu płyta invincible jest przez wielu fanów uznawana jako najsłabsza, bo brakuje na niej przebojowych szybko wpadających w ucho efektownych melodii, do których Jackson przyzwyczajał nas wcześniej, invincible jest inne, ale to nadal sztuka najwyższych lotów, trudniejsza, ale jak najbardziej doskonała i wielka........Wydając Invincible Michael miał 43 lata nie był już więc zbuntowanym "chłopczykiem", który śpiewał Beat it,czy Bad Michael był już dojrzałym mężczyzną, trudno więc oczekiwać zżby nie rozwijał się muzycznie, żeby tworzył kompozycje typu the way you make me feel czy black or white, ta epoka minęła, z invivible nadeszła nowa bardziej dorosła, tu Michael dzieli się z nami emocjami, związanymi z jego dziećmi, spełniło się w końcu jego największe marzenie, został ojcem,Michael mówi nam o swoich obawach związanych z nagonką na jego osobę, zmienił się dojrzał, tak jak jego głos, nabrał nowej głębi .....pod względem "tekściarskim" płyta też wbrew zarzutom o przesłodzeniu i trywialności jest bardo dobra, bo czyż nie jest uroczym fakt, że mężczyzna po 40 śpiewa o tym że kochając, czuje w brzuchu motylki......
Podstawowym problem Invincible było to że Ci z Sony nie dali czasu fanom na zapoznanie, się z nowym obliczem Michaela,promocja składająca się z jednego globalnego singla to zdecydowanie za mało na zaprezentowanie nowego oblicza dla artysty, pokroju Michaela
brak trasy koncertowej, słaba promocja były przyczyną osłabionej, ale wciąż wysokiej sprzedaży płyty, to fenomenalne ze Michael po wydaniu jednego hitu sprzedał do tej pory ok.15 mln tego albumu, przy czym jego konkurenci promowani maxymalnie, nie sprzedawali nawet połowy tego, Michael zawsze był królem Popu, tylko krytycy, na sile szukali haka,żeby mu dopxxxxxx, podobnie jak D.S, który na sile chciał go wpakować za kratki.......Na invincible są wybitne nagrania Jackosna , niektóre należą do czołówki najlepszych w jego dorobku, whatever happens to dzieło najwyższych lotów, jedna z najlepszych piosenek artysty, w jego karierze, byłby "z tego" wielki hit
Moje typy z Invincible to:
-2000 watss
-whatever happens
-spechless
-unbreakble
-you rock my world
-cry
-butterflies
-don't walk away
-break of dawn
-threatened
oczywiście można zarzucić płycie, że utwory są za długie, że przesłodzone, nie mniej jednak, każda piosenka, ma swój niepowtarzalny klimat, a poza tym zawsze lepiej jest mieć Michaela więcej niż mniej.....hahaha
Ta płyta faktycznie była dla Michaela przełomem, prasa, nieżyczliwi nie chcieli tego dostrzec, Michael był wizjonerem, jak się okazuje po jego śmierci, bo ta płyta była faktycznie jego krokiem w nieśmiertelność i niezwyciężenie.......
Michael zostawił po sobie przesłanie, ze miłość w życiu jest najważniejsza, że pomimo różnych złych rzeczy, które nas spotykają, każdy z nas jest.... może być niezwyciężony,zobaczcie, po śmierci Michaela większość ludzi, dostrzega w nim tylko geniusza, wielkiego człowieka, wszystkie brudy na niego rzucone, powoli się samoistnie zmywają, za jakiś czas pozostanie po nim tylko czysty niezwyciężony monument..... wizja Michaela się zrealizuje w 100 procentach
Jedynymi minusami płyty jest dla mnie brak na płycie kompozycji
We've had enough, Xcape a także brak dobrej promocji i trasy koncertowej.........
Gdyby to ode mnie zależało ja bym te płytkę wypromował takimi singlami( biorę pod uwagę tylko to co oficjalnie ukazało się na Invincible)
1) Unbreakable
2)Whatever happens
3) You rock my world
4) Break of dawn
5) Butterflies
6) 2000 Watts
7) Cry lub speechless
Ostatnio zmieniony sob, 14 lis 2009, 5:00 przez SunsetDriver83, łącznie zmieniany 3 razy.
Invicible
"Break of down" jest totalnie powalający z nóg. Nic nie nastraja mnie tak pokojowo do życia i do ludzi. Czuję radość i chęć życia. Czuję, że warto. Widzę Jego uśmiech, gdy to śpiewa, czuję przejmującą szczerość.
Jedziemy dalej:
"Butterfiles" - znakomicie spoasowany z poprzednim. Podtrzymuje nastrój. Rewelacyjny efekt połączenia deklaracji z ciepłym uczuciem. Bardzo romantyczne i znakomite do ... wiecie czego.
"Heaven can wait" - przez ten utówr nie mogę uwierzyć w to co sie stało 25 czerwca 2009. Bodaj nigdy by go nie nagrał z taką ekspresją uczuć (ale przecież u Niego wszystko musiało być perfect). Doskonały, uzależniający.
"You are my life" - czy wychwyciliście tu najpiekniejsze "I love You" !!!świata??? Szczera kołysana, która na koniec powoduje jeszcze wiekszą tęsknotę i żal o to, że nie znalazł swojego drugiego przeznaczenia.
"You Rock my world" - ciało samo zaczyna się ruszać. Czujesz chęć bliskości i potrzebę tańca. Znakomite na imprezę i do randki. Jak zwykle zniewalające deklaracje, którym musisz dać wiarę. Cały Michael i jego uwodzicielskość, w czystszej postaci.
Jedziemy dalej:
"Butterfiles" - znakomicie spoasowany z poprzednim. Podtrzymuje nastrój. Rewelacyjny efekt połączenia deklaracji z ciepłym uczuciem. Bardzo romantyczne i znakomite do ... wiecie czego.
"Heaven can wait" - przez ten utówr nie mogę uwierzyć w to co sie stało 25 czerwca 2009. Bodaj nigdy by go nie nagrał z taką ekspresją uczuć (ale przecież u Niego wszystko musiało być perfect). Doskonały, uzależniający.
"You are my life" - czy wychwyciliście tu najpiekniejsze "I love You" !!!świata??? Szczera kołysana, która na koniec powoduje jeszcze wiekszą tęsknotę i żal o to, że nie znalazł swojego drugiego przeznaczenia.
"You Rock my world" - ciało samo zaczyna się ruszać. Czujesz chęć bliskości i potrzebę tańca. Znakomite na imprezę i do randki. Jak zwykle zniewalające deklaracje, którym musisz dać wiarę. Cały Michael i jego uwodzicielskość, w czystszej postaci.
byłeś w moim życiu, gdy w moim pokoju wisiała jeszcze huśtawka ... i nadal jesteś ... dziękuję Ci za ... Rodzynka...
P.S. Misiuuuuu kazali mi zdjąć Pekińczykaaaaa....abuuuuuu...abuuuu....abuuuu!!!!!
P.S. Misiuuuuu kazali mi zdjąć Pekińczykaaaaa....abuuuuuu...abuuuu....abuuuu!!!!!
Nie do wiary co się dzieje w tym temacie ostatnio. Dla mnie Invincible zawsze było największym dokonaniem Michaela, może nie zawsze ulubioną płytą, ale jego bezdyskusyjnie największym dziełem. Osoby, które chociażby doceniały ten album jeszcze dwa miesiące temu mogłam policzyć na palcach jednej ręki. A teraz... wow.
Za jakiś czas przyjdzie refleksja nad tym albumem, również wśród krytyków i innych oceniaczy, i jestem pewna, że Invincible, obok Thrillera, kiedyś będzie najbardziej pamiętaną i docenianą płytą Michaela.
Za jakiś czas przyjdzie refleksja nad tym albumem, również wśród krytyków i innych oceniaczy, i jestem pewna, że Invincible, obok Thrillera, kiedyś będzie najbardziej pamiętaną i docenianą płytą Michaela.
- Streetwalker
- Posty: 432
- Rejestracja: śr, 20 lut 2008, 15:38
Mimo tego wszystkiego co się ostatnio działo, moje zdanie o Invincible nie uległo za bardzo zmianie. Zdaję sobie sprawę, ze wielu fanów Michaela po jego śmierci patrzy na jego twórczość dużo bardziej emocjonalnie i jakakolwiek krytyka trudniej przychodzi niż za jego życia. Dla mnie jednak zawsze co innego były wrażenia z przeżywania sztuki, które są zawsze prawdziwe, a co innego w miarę obiektywne stwierdzenia dotyczące jej konkretnych aspektów. Niektórzy przykładowo twierdzą, że Vince to „sztuka najwyższych lotów”, albo „bezdyskusyjnie największe dzieło, dokonanie”. No cóż, ciężko się zgodzić z takimi opiniami mając porównanie z pozostałą twórczością MJ, lub ogólnie muzyką rozrywkową.
Invicible po pierwsze jest najmniej samodzielną płytą w dorobku MJ, gdyż tylko 2 kompozycje są w pełni jego, poza tym mamy współpracę od jednaj, do nawet 5 osób, no i jeden cover Floetry (Butterfiels). Nie jest więc to najlepszy przykład jego twórczej, autorskiej pracy w porównaniu np. do takiego Bad, gdzie 9 na 11 kompozycji jest tylko MJ. (to samo Dangerous, HIStory, gdzie większość najważniejszych piosenek jest jego.) Od tego wniosku wychodzi kolejny, a to taki, że na albumie mamy największą w dyskografii niespójność brzmieniową, gdyż za część utworów odpowiada Jerkins, za inne znowu T. Riley, jest jeszcze Babyface, Dr Freeze, R Kelly no i sam Jackson. Co by nie powiedzieć o wcześniejszych płytach, to jednak miały one głównego producenta( czy to Q czy T.R) a tu jednak jest taka synteza różnych osób, co składa się na podstawową wadę tej płyty, czyli brak spójności. Nie wiem czy inne osoby też tak myślą, ale dla mnie płyta to coś więcej niż tylko zbiór piosenek. Dla mnie płyta musi być konkretnym, zamkniętym dziełem, gdzie utwory łączy jakiś wspólny mianownik. Na Vinci oprócz wspomnianego aspektu producenckiego, w aspekcie kompozytorskim i tekstowym tego wspólnego mianownika też brak.
Tak więc po drugie, album ten jest wtórny, gdyż zbyt wiele motywów i patentów się najzwyczajniej powtarza. Mam wrażenie, że MJ chciał zrobić taką syntezę tego co najlepsze w swojej twórczość i po raz kolejny w podobny sposób pokazać z czego jest znany. I tak mamy: Utwory jakby z sesji do HIStory ( Unbreakable), kolejny utwór o mediach i prywatności (Privacy), popowo gospelowa pieść o ratowaniu świata (Cry, która jest jakby połączeniem HTW, MITM i SIM), kolejny „straszny” utwór (Threatend), kawałek nawiązujący do brzmienia z przeszłości (YRMW), no i reszta to przeważnie piosenki traktujące o miłości, czy najpowszechniejszy temat u MJ. Jeśli by szukać jakiejś nowej płaszczyzny na tej płycie to jedynie pierwsze 5 kawałków + butterflies daje takie wrażenie, że przynajmniej w aspekcie brzmieniowym płyta mogła pójść w klimaty rnb, industrial rnb, ale to moim zdaniem za mało jak na 16 utworów.
Trzecia w końcu rzecz to jakość samych piosenek i ich gatunek. Tu sprawa jest bardziej kontrowersyjna, bo jeśli chodzi o rodzaj samej muzyki to wiadomo, zależy kto co lubi. MJ jednak miał to do siebie, że zawsze zachwycał, nie ważne kto jakiej muzyki słuchał, na jego twórczość patrzyło się zawsze z podziwem. Tu właśnie moim zdaniem zabrakło jakości i samej muzyki jak na gusta przeciętnego słuchacza. Większość utworów jest zsyntetyzowana, brak w nich żywych instrumentów, jakichś ciekawych momentów instrumentalnych, solówek, zmian harmonicznych. W sumie muzyka pop i tak nie bardzo ma się czym chwalić na tych polach, i dlatego wchodzi tu drugi czynnik, czyli jakość samych kawałków. Co prawda jest kilka udanych utworów, z których można by przykładowo wydać 5 dobrych singli ale jak na MJ to za mało. On na poprzednich albumach miał takie utwory, że czapki z głów. Tak nowatorskie, tak przebojowe, tak melodyjne, tak uniwersalne, że każdy słuchacz był zachwycony. Wątpię czy ludziom, którym podobała się Dirty Diana czy Give In to me spodobałoby się Butterflies, albo czy Threatend miało by szanse z Thrillerem czy Ghosts albo Cry z MITM. Jak dla mnie Invincible można by wydać kawałek po kawałku jako „niewydajne piosenki” i byłoby całkiem nieźle. Płyta jednak jako taka nie ma żadnej myśli przewodniej, po trochu czerpie z tego, z czego MJ był znany z tym, że w gorszej już niestety formie. Niewiele jest tutaj nowych rzeczy, brak wyraźnego kroku naprzód.
Pewnie sporo miłośników Vinci się ze mną nie zgodzi po tym co powyżej napisałem, ale na koniec takie przemyślenie. Czy to nie jest tak, że jak nie mamy tego czego lubimy, to lubimy, nawet bardzo, to co mamy?. Wyobraźmy sobie, że MJ wydałby płytę, w której cały zespół grałby żywą muzykę, wyobraźmy sobie partie instrumentalne, solówki, i MJ, który śpiewa jakieś zupełnie nowe, ciekawe utwory. Wyobraźmy sobie jak by to wszystko wykonywał na koncercie, powiedzmy Unplugged, wyobraźmy sobie, że każdy krytyk muzyczny by się zachwycał znów nad nim jak nad geniuszem. Co wtedy byśmy powiedzieli, jak wtedy byśmy zareagowali? Wyszłoby poza skalę, co? :) Nam tym czasem do zachwytu wystarczyła fotka Michaela ze studia, nowa fryzura, kawałek jakiegoś starego nagrania, bo to wciąż MJ. Uwielbiamy jego styl i jego głos i wszystko co zrobił. Ale to my, zdeklarowani fani. A co z resztą świata, która słucha dobrej, zagranej na żywo muzyki?
Podsumowując uważam, że poszczególne kawałki z Vinci są naprawdę niezłe, ale płyta kompletnie nie broni się jako całość. Większość na niej wtórnych rzeczy, brak świeżości . MJ się nie rozwinął w żadnym konkretnym kierunku. Są próby kombinowania z brzmieniem (Heartbreaker) z głosem (2000 Wats), pojawia się motyw własnych dzieci w tekstach (Speechless, YAML, TLCH) ale to wszystko po trochu i bez jakichś specjalnych uniesień. Za mało tu spójności, za dużo chaosu, za mało prawdziwej muzyki, poza tym brak takiej iskry bożej, tak jak przy Thriller Bad czy Dangerous, gdzie każdy czuł, no te płyta to mistrzostwo. Nie było i nie ma szału, nie ma olśnienia, nic tu nie przerosło oczekiwań, jest tylko całkiem całkiem, raz lepiej raz gorzej, niekiedy nawet bardzo dobrze (U, WH) ale jak na prawdziwie niezwyciężonego w muzyce to jednak moim zdaniem nie wystarcza. Ocena 3+ na 6
Invicible po pierwsze jest najmniej samodzielną płytą w dorobku MJ, gdyż tylko 2 kompozycje są w pełni jego, poza tym mamy współpracę od jednaj, do nawet 5 osób, no i jeden cover Floetry (Butterfiels). Nie jest więc to najlepszy przykład jego twórczej, autorskiej pracy w porównaniu np. do takiego Bad, gdzie 9 na 11 kompozycji jest tylko MJ. (to samo Dangerous, HIStory, gdzie większość najważniejszych piosenek jest jego.) Od tego wniosku wychodzi kolejny, a to taki, że na albumie mamy największą w dyskografii niespójność brzmieniową, gdyż za część utworów odpowiada Jerkins, za inne znowu T. Riley, jest jeszcze Babyface, Dr Freeze, R Kelly no i sam Jackson. Co by nie powiedzieć o wcześniejszych płytach, to jednak miały one głównego producenta( czy to Q czy T.R) a tu jednak jest taka synteza różnych osób, co składa się na podstawową wadę tej płyty, czyli brak spójności. Nie wiem czy inne osoby też tak myślą, ale dla mnie płyta to coś więcej niż tylko zbiór piosenek. Dla mnie płyta musi być konkretnym, zamkniętym dziełem, gdzie utwory łączy jakiś wspólny mianownik. Na Vinci oprócz wspomnianego aspektu producenckiego, w aspekcie kompozytorskim i tekstowym tego wspólnego mianownika też brak.
Tak więc po drugie, album ten jest wtórny, gdyż zbyt wiele motywów i patentów się najzwyczajniej powtarza. Mam wrażenie, że MJ chciał zrobić taką syntezę tego co najlepsze w swojej twórczość i po raz kolejny w podobny sposób pokazać z czego jest znany. I tak mamy: Utwory jakby z sesji do HIStory ( Unbreakable), kolejny utwór o mediach i prywatności (Privacy), popowo gospelowa pieść o ratowaniu świata (Cry, która jest jakby połączeniem HTW, MITM i SIM), kolejny „straszny” utwór (Threatend), kawałek nawiązujący do brzmienia z przeszłości (YRMW), no i reszta to przeważnie piosenki traktujące o miłości, czy najpowszechniejszy temat u MJ. Jeśli by szukać jakiejś nowej płaszczyzny na tej płycie to jedynie pierwsze 5 kawałków + butterflies daje takie wrażenie, że przynajmniej w aspekcie brzmieniowym płyta mogła pójść w klimaty rnb, industrial rnb, ale to moim zdaniem za mało jak na 16 utworów.
Trzecia w końcu rzecz to jakość samych piosenek i ich gatunek. Tu sprawa jest bardziej kontrowersyjna, bo jeśli chodzi o rodzaj samej muzyki to wiadomo, zależy kto co lubi. MJ jednak miał to do siebie, że zawsze zachwycał, nie ważne kto jakiej muzyki słuchał, na jego twórczość patrzyło się zawsze z podziwem. Tu właśnie moim zdaniem zabrakło jakości i samej muzyki jak na gusta przeciętnego słuchacza. Większość utworów jest zsyntetyzowana, brak w nich żywych instrumentów, jakichś ciekawych momentów instrumentalnych, solówek, zmian harmonicznych. W sumie muzyka pop i tak nie bardzo ma się czym chwalić na tych polach, i dlatego wchodzi tu drugi czynnik, czyli jakość samych kawałków. Co prawda jest kilka udanych utworów, z których można by przykładowo wydać 5 dobrych singli ale jak na MJ to za mało. On na poprzednich albumach miał takie utwory, że czapki z głów. Tak nowatorskie, tak przebojowe, tak melodyjne, tak uniwersalne, że każdy słuchacz był zachwycony. Wątpię czy ludziom, którym podobała się Dirty Diana czy Give In to me spodobałoby się Butterflies, albo czy Threatend miało by szanse z Thrillerem czy Ghosts albo Cry z MITM. Jak dla mnie Invincible można by wydać kawałek po kawałku jako „niewydajne piosenki” i byłoby całkiem nieźle. Płyta jednak jako taka nie ma żadnej myśli przewodniej, po trochu czerpie z tego, z czego MJ był znany z tym, że w gorszej już niestety formie. Niewiele jest tutaj nowych rzeczy, brak wyraźnego kroku naprzód.
Pewnie sporo miłośników Vinci się ze mną nie zgodzi po tym co powyżej napisałem, ale na koniec takie przemyślenie. Czy to nie jest tak, że jak nie mamy tego czego lubimy, to lubimy, nawet bardzo, to co mamy?. Wyobraźmy sobie, że MJ wydałby płytę, w której cały zespół grałby żywą muzykę, wyobraźmy sobie partie instrumentalne, solówki, i MJ, który śpiewa jakieś zupełnie nowe, ciekawe utwory. Wyobraźmy sobie jak by to wszystko wykonywał na koncercie, powiedzmy Unplugged, wyobraźmy sobie, że każdy krytyk muzyczny by się zachwycał znów nad nim jak nad geniuszem. Co wtedy byśmy powiedzieli, jak wtedy byśmy zareagowali? Wyszłoby poza skalę, co? :) Nam tym czasem do zachwytu wystarczyła fotka Michaela ze studia, nowa fryzura, kawałek jakiegoś starego nagrania, bo to wciąż MJ. Uwielbiamy jego styl i jego głos i wszystko co zrobił. Ale to my, zdeklarowani fani. A co z resztą świata, która słucha dobrej, zagranej na żywo muzyki?
Podsumowując uważam, że poszczególne kawałki z Vinci są naprawdę niezłe, ale płyta kompletnie nie broni się jako całość. Większość na niej wtórnych rzeczy, brak świeżości . MJ się nie rozwinął w żadnym konkretnym kierunku. Są próby kombinowania z brzmieniem (Heartbreaker) z głosem (2000 Wats), pojawia się motyw własnych dzieci w tekstach (Speechless, YAML, TLCH) ale to wszystko po trochu i bez jakichś specjalnych uniesień. Za mało tu spójności, za dużo chaosu, za mało prawdziwej muzyki, poza tym brak takiej iskry bożej, tak jak przy Thriller Bad czy Dangerous, gdzie każdy czuł, no te płyta to mistrzostwo. Nie było i nie ma szału, nie ma olśnienia, nic tu nie przerosło oczekiwań, jest tylko całkiem całkiem, raz lepiej raz gorzej, niekiedy nawet bardzo dobrze (U, WH) ale jak na prawdziwie niezwyciężonego w muzyce to jednak moim zdaniem nie wystarcza. Ocena 3+ na 6