Dopiero dziś postanowiłam dołożyć własne 3 grosze...
Michael był w moim życiu odkąd byłam dzieckiem. Mój starszy brat słuchał Michaela na starym magnetofonie < oj nawet nie pamiętam nazwy>, na ścianach wisiały plakaty.
Nawet mój brat ma na imię Michał :)
Michael był zawsze cool, zawsze rewelacyjny dls mnie, pamietam jak uwielbiałam We are the world i jak płakałam podczas słuchania tej piosenki.
Gdy się urodziłam 1982 roku Michael był już na szczycie swojej popularności.
Przyznam, że potem jego muzyka zeszła na dalszy plan. Z przykrością słuchałam wszelkich okropności na jego temat. Nigdy nie wierzyłam w te okropności wywlekane z taką zaciętością. Było mi szkoda tego człowieka, że dotyka go tak wiele zła, mimo, że tak wiele czyni dobra.
Jakieś 2 tygodnie przed jego śmiercią nagle zaczęłam wracać do jego muzyki. Niesamowite, co?
Wtedy nawet ustawiłam sobie nawet jako dzwonek w telefonie :Blame it od the boogie" Jackson 5.
Potem Michael zmarł. Pierwszego dnia wcale o tym nie myslałam, jakbym w to nie wierzyła. Szok przyszedł później. Nie mogłam wprost oderwać się od komputera. Chciałam tylko słuchać i oglądać go na scenie. No i czytałam wiadomości czekając co będzie z jego cudownymi dziećmi.
Razem z przyjaciółką spieszyłyśmy sie do domu by obejrzeć ceremonię pogrzebową.
Ryczałam jak bóbr.
Teraz po prostu boli mnie co media robią z jego śmierci. Co robią z jego śmierci ci wszyscy"przyjaciele" od siedmiu boleści.
To tyle na początek. Mam nadzieję, że was nie zanudziałam moim wywodem
