Urszula pisze:Bardzo długo zastanawiałam się czy napisać o moim śnie, ale myślę że po tym wszystkim co tu przeczytałam mogę.
Przyśnił mi się zaraz drugiej czy trzeciej nocy po śmierci, nie widziałam jego twarzy tylko ciemny zarys jego sylwetki obok Mika był zarys jeszcze jednej sylwetki jakby jaśniejszej. Usłyszałam jak do mnie mówi:Jestem tu szczęśliwy, kiedyś się spotkamy, o prawdziwości moich słów niech zaświadczy to że usłyszysz, zobaczysz nową moją piosenkę, w tytule będzie miejsce bez imienia.
Wstałam w nocy i zapisałam co mi się śniło. A po dwuch, trzech dniach natrafiłam w necie urywek piosenki który wyciekł o tytule " A place with no name".
Zaznaczam odrazu, że nie jestem jakaś mocno wierząca ale ten sen tkwi we mnie mocno jakby był wczoraj. Poddaję się
Dobrze, że napisałaś. :) Bardzo mnie przekonuje Twój sen.
Ja miałam dziś niesamowity i magiczny sen. Trochę w klimacie książek J. Carrolla. Częściowo świadomy, więc chyba dałam się ponieść marzeniom. Śniło mi się, że byłam na jakiejś wycieczce w ogrodzie położonym wysoko w górach. Cała wycieczka zeszła już na dół, a ja się jeszcze wróciłam. Tutaj był ten świadomy element, w którym pomyślałam, że chciałabym do tego snu przywołać Michaela. No i stanął przede mną. Ubrany był jak w teledysku do "Black or white". Chciałam z nim porozmawiać, ale on uznał, że to nie ma sensu, że lepiej jeśli coś mi pokaże.
Nagle zawiśliśmy tuż nad powierzchnią oceanu. Kolor wody był piękny. Z tej wody wyskakiwały delfiny. Całe stadko. Michael spytał czy chciałabym dołączyć. Nagle sami staliśmy się delfinami. Płynęliśmy niesamowicie szybko wyskakując co chwilę z wody. Najpierw mi to nie szło, ale szybko się nauczyłam. Co za radość płynąć tak zwinnie i szybko (nie to co jak się męczysz tym kraulem ;) ).
Zaraz potem dopłynęliśmy do plaży. Byliśmy już ludźmi. :) Przeszliśmy kawałek i znaleźliśmy się na jakimś bardzo śliskim mule. Poniżej było jakby jezioro z bardzo bardzo przejrzystą wodą. Trzeba był zjechać po tym mule, żeby do niego wejść. Tak też zrobiliśmy. Woda była tylko po kostki, można tak było brodzić i brodzić. Szliśmy przez środek tego jeziora, a nad jego brzegami plażowali ludzie. W końcu woda stawała się coraz brudniejsza. Było tam dużo ptasich kup. W końcu wszystko stało się jasne. Obok mieszkało ogromne stado ptaków. Nie znam tego gatunku. Takie niepozorne, trochę kawa z mlekiem, trochę beżowawe. Powiedziałam/pomyślałam do Michaela, że ja dalej nie idę. Niech mówi co chce, ale po tych kupach chodzić nie będę.
No więc tym razem staliśmy się jednym z tych ptaków i polecieliśmy. Michael leciał przede mną. Lecieliśmy nad miastami, nad zatłoczonymi ulicami. Zapytałam się go czy to zawsze tak jest, że żeby stać się jakimś zwierzęciem, trzeba je najpierw zobaczyć. Bo najpierw widzieliśmy delfiny, a potem się nimi staliśmy. Najpierw widzieliśmy ptaki, a dopiero potem się nimi staliśmy. Odpowiedział mi na to, że nie muszę widzieć zwierzęcia by się nim stać, ale tak jest bezpieczniej. Gdy je widzę, wiem jak ukształtować ciało, a jak kieruję się jakimś obrazem jedynie z pamięci to może mi to nie do końca wyjść.
Lecieliśmy dalej, nad jakimiś kanionami, starymi murami. W końcu zrozumiałam, że nasza podróż dobiega końca. Że wracamy do punktu wyjścia. Zakrzyknęłam do niego: hej! oblecieliśmy ziemię dookoła! Jednak za chwilę się zreflektowałam... chyba, że... nie jesteśmy na ziemi, chyba że jesteśmy w zaświatach. Michael potwierdził.
W końcu się zatrzymaliśmy. Staliśmy pomiędzy jakimiś budynkami, wkoło jakieś krzaki. Klimat tego miejsca przypomniał mi klimat Berlina, ale w Berlinie nigdy w takim miejscu nie byłam.
Byliśmy już sobą. Spytał się mnie czy teraz już rozumiem? Rozumiałam, że nieważne kim się jest w danej chwili, bo wciąż pozostaje się sobą. Nieważne, że po drodze byliśmy delfinami czy jakimiś ptakami, ważne że to byliśmy my. Odpowiedziałam mu na to, że mimo wszystko boję się tego, że on się gdzieś reinkarnuje i że wtedy już nigdy go nie odnajdę (bo ja wierzę w reinkarnację). Odpowiedział mi na to, żebym się nie bała. Że jesteśmy ze sobą silnie związani i że nie ma takiej możliwości byśmy się nigdy nie spotkali. Dał mi do ręki ramkę i powiedział, żebym spojrzałam że zobaczę urywki z naszych poprzednich wcieleń, w których się spotykaliśmy. Nie pamiętam co widziałam, pamiętam tylko, że były to bardzo ciepłe i radosne obrazy. Zaczęłam się śmiać. Odpowiedziałam że ok, wierzę. I wszystko się rozmyło...
Jaką ja mam wyobraźnię! co?