
Ze wszystkich bajek, które oglądałam będąc brzdącem, najbardziej ukochałam Muminki. Nie mogłam się doczekać kolejnego wieczoru, by móc znów zawtórować Wiktorowi Zborowskiemu, śpiewającemu piosenkę z czołówki. Może to dziwne, ale nie bałam się Buki. Była denerwująca, kiedy pojawiała się, przesłaniając swoim cielskiem cały ekran i łypała na mnie małymi oczkami. Za to gotowałam się wręcz z niecierpliwości, aby ujrzeć Włóczykija (to akurat nie jest dziwne).

Uwielbiałam Gumisie; pamiętam nawet, że próbowałam naśladować ich styl poruszania się po zjedzeniu gumijagód, ale bardzo ucierpiało na tym moje siedzenie, więc szybko zrezygnowałam.

Inni ulubieńcy małego Tamaryszka to na pewno Krecik, Brygada RR, pies Huckleberry ("Oh my darling, oh my darling, oh my darling Clementine..."), Pixie, Dixie i pan Jinks, Królik Bugs i cała jego ferajna (oglądane na starym dobrym anglojęzycznym Cartoon Network), He-man i niezastąpiony Kosmiczny Duch.
W miarę upływu czasu do tego zacnego grona dołączyły bajki Disneya, a zwłaszcza Król Lew, Piękna i Bestia i Dzwonnik z Notre-Dame. Każda z nich to dla mnie prawdziwy majstersztyk.
Wypada mi jeszcze wspomnieć o ukochanych anime z okresu podstawówki/gimnazjum. Dragon Ball - nie przegapiłam ani jednego odcinka, a emocje podczas oglądania były nie do opisania - chyba cały blok słyszał, kiedy przy scenach walki krzyczałam do Goku: "Dołóż mu! Uważaj, stoi za tobą!" Podobne emocje wywoływali Rycerze Zodiaku i Magiczni Wojownicy. Coś pięknego.
Jako dziecko miałam też swoich antybohaterów. Pierwszym i głównym znienawidzonym osobnikiem był Maska, grany przez Jima Carreya. Bałam się go potwornie. Całe miasto oklejone było plakatami z jego facjatą, a ja za każdym razem przechodząc obok nich chowałam się za mamą - nie mogłam znieść jego upiornego uśmiechu. Tak samo reagowałam na Maskę z serialu animowanego. Innym równie przerażającym stworem był Strażnik Krypty - jego twarz pojawia się na moment w pełnometrażowej wersji Kacperka. Ten fragment głeboko zapadł mi w pamięć, czego konsekwencją było pojawianie się maszkary w moich snach przez kilka ładnych miesięcy. Ach, błogie dzieciństwo...
