a_gador pisze:Proszę.
O tempora! O mores! Cóż, pozostaje kontynuować, skoro ani prośbami, ani ughem, ani ostrzeżeniami nie zadziałało. I korzystając z wolnego dnia...
So Shy jest jednak zbyt nieśmiałe, by wejść wyżej. Nawet Steviego tam nie było, więc co tu dużo pisać - 9 głosów i wyrzucamy. Mamy brąz. 6 typów na mięśniaków Diany Ross (a może i jeden więcej, uwzględniając to że Willy kiedyś zagłosował a teraz się wstrzymał) i 3 na
Behind the Mask nie sugeruje od razu, że wygrałaby druga piosenka. Czas więc na ostateczne starcie:
Greg Phillinganes czy Diana Ross?
Głosujemy do niedzieli włącznie.
Naciągany ten ranking, jakby nie patrzeć.
Behind the Mask ma, w przeciwieństwie do
Muscles, o wiele mniej wspólnego z Michaelem. I pewnie ktokolwiek słuchałby przeboju Grega Philinganesa bez wiedzy, że Jackson maczał w nim palce, nie wpadłby na pomysł, że to nie taki kolejny jakiś-tam-przebój roku 1985. Ale!
Behind the Mask to tylko doszlifowana, utaneczniona na
kiczowatą modłę lat osiemdziesiątych (a khyh!) wersja utworu Yellow Magic Orchestra... i to jeszcze z czasów kiedy Michael wydawał
Off the Wall. Dla mnie to właśnie ta mniej przebojowa, delikatniejsza
wersja bardziej przemawia. Z ciekawości przesłuchałem też album
Solid State Survivor, wg
Allmusic najlepszego w dyskografii zespołu. Nie przekuł większej uwagi, ale kto tam wie jakie wrażenie wywarł na Michaelu, jak tworzył
Thrillera... Co ciekawe, na tym samym albumie YMO jest też cover
Day Tripper Beatlesów.
A jak Wam się podoba
wersja Erica Claptona?
Historia drugiego utworu znana jest większości. I to w
Muscles właśnie Michael niemal wylewa się: jest w konstrukcji utworu, jest w strzelaniu palcami, jest w sposobie śpiewania i jest nawet słyszalny w chórkach, o ile słuch mnie nie myli. Tylko tekstu pewnie nie napisał...
muscle man, I want to love you, in the sun, oil on your body w ustach Jacksona odpadałoby.
A co do tego biednego teledysku, zastanawia mnie czy to nie ukłon w stronę homoseksualnych fanów. W końcu Diana to gejowska ikona pełną gębą.
I jeszcze dla zainteresowanych,
b-side singla. Mnie nie rusza.
Swoją drogą, ten post powstaje już od przedwczoraj. No, naprawdę. Jak pierwszy raz napisałem już całkiem sporo, laptop się zbuntował i sam się wyłączył. A ponieważ było jakoś już po trzeciej w nocy, ja byłem przeraźliwie zmęczony po makabrycznym dniu w pracy, w przepływie emocji rozwaliłem myszkę, krzyczałem w stronę ekranu i już chciałem pisać do Pana K., że rzucam to ogniwo w cholerę... Chwilę później zastanowiłem czy jestem do końca normalny. Dobrze zresztą, że tylko na myszkę padło.