Obejrzałem oba odcinki. Pokrótce, o czym rzecz. Dokument jest zrobiony w estetyce the real world z MTV. Materiał zaczęli kręcić jeszcze przed śmiercią Michaela, z myślą o trasie i nowych piosenkach, a wszystko z okazji 40-lecia pierwszej płyty J5.
W dokumencie pokazane są tarcia między nimi. O tym, jak trudno im współgrać, jak Jermaine odłącza się od reszty braci i angażuje w inne rzeczy. Wszystko w imię realizmu.
Nowe nagrania mają produkować Jimmy Jam i Terry Lewis.
Bracia oczywiście wspominają przeszłość. Gdy nie mogą sie porozumieć miedzy sobą, Katherine zachęca ich by udali się do Gary, bo to może ich zintegrować. Odwiedzają dom przy 2300 Jackson Street, idą do swojej szkoły, odwiedzają burmistrza miasta. Jermaine z nimi się nie wybiera.
Bracia przedstawiają różny temperament. Tito wydaje się być najbardziej stabilny. Trzyma zespół w kupie; jest poważny, krytyczny. Marlon to żartowniś, Jackie zaś przypomina, że w dzieciństwie pełnił funkcję drugiego ojca. Jermaine jawi się jako niekonsekwentny, zagubiony. Trudno mu być bardziej przewidywalnym w swoich decyzjach. Dąży do unii w rodzinie, by potem pomysł porzucić i zaangażować się w koncerty będące hołdem dla Michaela, poza wiedzą pozostałych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że chce liderować nie widząc iż nie ma w grupie autorytetu, tymczasem każdy z braci chce zaistnieć, a na lidera bardziej nadaje się Jackie albo Tito.
Odnoszą się do śmierci Michaela- tym bardziej, że dzieje się ona w międzyczasie. I tu, bez względu na sceptycyzm w stosunku do tego dokumentu, są to wypowiedzi poruszające.
W filmie padają pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Czy Jermaine był zazdrosny o Michaela? Na ile są świadomi, jaką falę niechęci uruchamia ten program i jaki jego głębszy sens? I dlaczego w
The Jacksons- Family Dynasty nie ma Randy'ego?
Są sceny łzawe, kiedy Jermaine, przy dziejącym się w filmie konflikcie z braćmi wraca do historii, kiedy odszedł od zespołu a przełomie 1975 i 1976 roku. Twierdzi, że czuł się postawiony przez ojca pod ścianą, który w nieuczciwy sposób postawił sprawę, wzbudził w nim poczucie winy i kazał wybierać miedzy rodziną pochodzenia a rodziną prokreacyjną, nadając temu wyborowi rozumienie, że odrzuca rodzinę, rezygnuje z niej.
oficjalna strona programu<<
Oglądając ten program, miałem poczucie jakby on miał bardziej służyć braciom, niż miał służyć rozrywce. Nie ma takiego wymiaru, wydaje się że męska część rodzeństwa Michaela nie ma przekonania do swoich umiejętności i jakby tylko chcieli trochę się pobawić przy piwie bez piwa. Trudno im wyjść poza tło, którym byli przez lata. Sceny konfliktu Jermaine'a w studio o to, że jego zdanie nie zostało uwzględnione, są za błahe jak na punkt kulminacyjny, a wypowiedź o odejściu od zespołu, gdy J5 zrezygnowali z Motown- zaskakująca i niebezpiecznie ocierająca się o posądzenie o wyreżyserowanie sceny, biorąc pod uwagę że miała ona miejsce tak dawno temu, a ładnie wpisuje się w narrację programu. Jeżeli, jak Jermaine twierdzi, nie rozmawiali o tym wcześniej, to o jakich więziach między nimi mówimy i czy jest co przywracać. Ja chyba nawet w to uwierzyłem, że w tej rodzinie może się nie mówić o ważnych sprawach, że one po prostu nie istnieją i że wśród Jacksonów może nie być w ogóle jakiejkolwiek bliskości, że są właściwie obcymi dla siebie osobami.
Nie wiem, czy wiecie, że Marlon jest odnoszącym sukcesy agentem ubezpieczeniowym i współudziałowcem jednej z telewizji kablowych. Bracia wyglądają jak średnio zamożni, prości Amerykanie, nieco znudzeni życiem i szukający sensu życia w powrocie na scenę, na który nie mają pomysłu.
Poklikałem trochę na wiki i odkryłem, że jedną z żon Jermaine'a była ex- żona Randy'ego. To pewnie nie odbiło się bez echa w ich relacjach. Randy'ego brak można odczytać symbolicznie. To on najwięcej nagrywał z Michaelem w okresie The Jacksons, pomagał mu przy
The Wall, to on ściągnął Mesereau do prowadzenia sprawy Michaela.
Pomimo wątpliwości i przekonania, że ten dokument raczej im zaszkodzi i spotka się wyłącznie z krytyką, sam nie mam ochoty ich krytykować. Nie sądzę, iż tłumaczenie, że chcą zarobić na śmierci Michaela jest wystarczające, za bardzo płytkie. Z Michaelem mieli słaby kontakt, może to jakiś sposób na przywrócenie go w sobie. A że robią to poprzez media.. Takie ich uwarunkowanie rodzinne. Oni byli zawsze w świecie jupiterów, jak pisała a_gador, może nie ma innej spowiedzi, niż publiczna. Taka duchowość, w słupkach oglądalności. W naszej europejskiej mentalności taka szczerość uchodzi za brak wstydu, brak powściągliwości, która jest bardziej tu pożądana jako cecha charakteru. Bardziej smutne, że ta próba wydaje się być próbą desperacką. Nie wiem, jak oglądalność, ale program spotkał się z negatywnym odbiorem wśród recenzentów. Nie dziwię się, po drugim odcinku brakuje mi jakiejkolwiek pozytywnego rozładowania. Bardziej widzę osoby nie radzące sobie z trudnymi emocjami, które rozładowywane są na boku, by jak najszybciej ukryć swoje niedostatki.
Muzyka. Ja bym był ciekaw ich trasy i nowej płyty. Przy całej słabości
2300 Jackson Street uważam, że to świetna muzyka użytkowa, przy której można się świetnie bawić, a i mająca coś w sobie. Być może bez niej nie byłoby
Dangerous takiego jakie znamy- w końcu wtedy Michael po raz pierwszy spotkał się Teddy'm Rileyem.
Poza tym, bracia robią wrażenie osób kruchych. Jak grają w kosza albo jak się spierają, wykonują takie ruchy ciała jakby uchylali się od ciosu. Ich wypowiedzi, nawet gdy się spierają, nie są gniewne, nie ma ognia. Jest podobne stłumienie, jak u Michaela. Właściwie to mam ochotę życzyć im jak najwięcej popularności, niech wreszcie rozwiną skrzydła, od czasów
Victory im się to nie udaje.
Pozostają też młodsze pokolenia, które też w tym programie się przewijają.