anialim pisze:ale można mieć inną opinię
Nawet trzeba, jak się inną ma. ;) Po to jest to forum.
Invincible jest bardzo r'n'b. I jestem przekonany, że takie utwory jak
Heaven Can Wait, Butterflies czy
Whatever Happens mogły być hitami na miarę
You Are Not Alone, bo są o dużo lepsze według mnie od owego nagrania, a dwa pierwsze wymienione to ta sama liga.
Może Michael by nagrania inaczej wtedy zremixował/pozwolił innym zmixować, przy okazji singli. Na płytce promocyjnej
Butterflies przecież doczekało się rapu Eve i ciekawego remixu tanecznego.
O
Invincible na forum toczyły się już boje, napisaliśmy tony postów, a jednak wciąż temat może pobudzać do dyskusji. Obecnie mam bardzo osobiste podejście do tej płyty i trudno mi o niej pisać tak, jak kiedyś. Nie mam dystansu. Wiem o tym. Myślę, że Michael napisał ją z myślą o swoich dzieciach. Tworzył ją wtedy, kiedy został ojcem. I rozumiem, że nie miał ochoty eksperymentować, chciał ciepłego przekazu, pełnego spokoju i radości. I ta płyta taka jest. Dlatego jest i dla mnie ważna. Ale jestem pewien, gdyby zamiast oglądać się za Jerkinsem od Britney i Lopez, zapatrzył się w gwiazdy neo-soulu- Jill Scott, Maxwella czy wspomnianą Erykę Badu i D'Angelo, płycie wyszłoby to na dobre. Wyraźnie chciał sięgnąć po młodsze pokolenie. Nie musiał jednak wchodzić w szranki z muzykami, którzy są bladą kopią jego samego, a posłuchać tych, którzy i owszem, korzystają z jego nagrań, ale też dodają dużo swojego. Nie zrobił tego. Nie wiem, może nie chciał upodabniać się do siostry muzycznie (ona wtedy szła tą ścieżką), innego wytłumaczenia nie widzę. Albo mógł pójść tropem remixów z BOTD i wziąć pod skrzydła Wyclefa już wtedy, nie później. Jestem głęboko przekonany, że wtedy z tego albumu miałbym dalece więcej przyjemności. Bo melodie są piękne, różnorodność rytmów w sam raz- nie za duży rozrzut, by płyta traciła na spójności, ale na tyle duży, by czuć jej bogactwo.