Czytając to przemówienie, po raz pierwszy, przyznam się zresztą, kilka dni temu, przypomniałam sobie rozmowę z moją mamą z lipca ubiegłego roku. To był dla mnie trudny czas, nie tylko ze względu na śmierć Michaela, ale i demony mojego własnego życia, czyli jak to trafnie ujęła Amelia osobiste, zaburzone relacje z ojcem. Otóż wylewając przez łzy moje żale przed mamą, usłyszałam od niej takie zdanie: Nie porównuj swojej sytuacji z sytuacją Michaela. Twój ojciec to nie Joe Jackson, nie demonizuj go! Moją reakcją na te słowa był jeszcze większy płacz, bo chyba rzeczywiście podświadomie to właśnie czyniłam i tym samym uzurpowałam sobie prawo do utwierdzenia samej siebie w przekonaniu, że ja Michaela świetnie rozumiem, bo łączą nas te same bolesne doświadczenia. Na szczęście (przepraszam Cię MJ!) tak nie jest. To znaczy rozumiem Go, ale los oszczędził mi baaardzo wielu cierpień. Rozumiem Go, bo Joe podobnie jak mój tata nie okazuje uczuć, jest zamknięty w sobie, a w wielu sprawach wywierał na mnie presję.
Jak pisze Michael, lubNaciskał na mnie
jak pisze give_in.... Musisz obronić magisterkę w wakacje... Na kulturoznawstwo się nie dostałaś, nie ingerowałem w twój wybór, ale powiem ci, teraz, że dobrze się stało. I co ty byś zrobiła z tym dyplomem krytyka filmowego? Musisz myśleć przyszłościowo, z pasji się nie utrzymasz, ale dobrze, że ją masz... Musisz mieć prawo jazdy.... Zamiast musisz jest coraz częściej ja bym ci radził, ale wymowa słów pozostaje ta sama. Zawsze to eksperckie podejście. Tylko, że paradoksalnie te wszystkie dobre rady, którymi mnie mój tata obdarza, i których nie przyjmuję z pokorą, ta nieustanna krytyka dotyczącą zupełnie błahych, małostkowych, oczywiście z mojego punktu widzenia, spraw, którą kieruje pod moim adresem płyną z miłości właśnie. Bo mnie ma być w życiu lepiej. Co nie zmienia faktu, że mój tata ma bardzo trudny charakter, tylko, że ja jestem do niego bardzo podobna, a im jestem starsza tym widzę to wyrazniej. I nie wiem czy mam nad tym ubolewać, czy się z tego cieszyć. Chciałabym być po prostu sobą. Za kilka zaszczepionych bardziej niż odziedziczonych cech jestem jednak mojemu tacie wdzięczna - za wytrwałość i pielęgnowanie zainteresowań, docenianie ich (tak mam z kinem i tak mam z Michaelem), za przekazanie mi szacunku do pracy. Michael też te cechy doceniał w swoim ojcu. Może tak już jest, że musimy wybrać w tym dobrodziejstwie lub niedostatku rodzicielskiego inwentarza to, co nam się w życiu przyda, na co możemy się powołać, a z resztą się pogodzić i przebaczyć. Tylko, że ta mądrość przychodzi z wiekiem.zawsze popychał do działania, inspirował, stawiał
wymagania
A co do emanowania anielskością w przypadku Michaela, to jest to świadome kreowanie siebie na postać nieuchwytną, niedefiniowalną, tajemniczą, pełną dwuznaczności a przez to budzącą wieeelkie, obsesyjne wręcz zainteresowanie. Anielskość prowadząca do idealizacji. Przypomina mi się scena z Niebieskiego K. Kieślowskiego: główna bohaterka spędza noc ze współpracownikiem swojego niedawno tragicznie zmarłego męża, po uprzednim telefonicznym zaproszeniu go pytaniem Czy PAN mnie kocha?; nad ranem budzi kochanka filiżanką kawy, promiennym uśmiechem i mniej więcej tymi słowami: To wspaniałe, co Pan dla mnie zrobił (mając pewnie na myśli tę fizyczną, nocną bliskość). Widzi PAN (wciąż ten oficjalny ton) jestem kobietą jak inne. Pocę się, kaszlę... Nie będzie mnie Panu brakowało. Po czym zostawia zdezorientowanego mężczyznę. Może Michael też powinien był zafundować otoczeniu taki zimny prysznic (nie mam tu oczywiście na myśli przespania się z całym tabunem fanek), by odbrązowić swój wizerunek. Działalność charytatywna również go uszlachetniała. Może gdyby śpiewał więcej takich songów jak Morphine, że nawiążę do właśnie toczącej się rundy w Najsłabszym Ogniwie, albo Superfly sister, to wydałby się bardziej down to earth?
P.S. Kaem, t'es un bon étudiant!