Zgadzam się z interpretacją wielu osób tutaj, że utwór Bad jest wyśmianiem bezmyślnej agresji, kozaczenia i ślepego podążania za grupą, by tylko czuć, że gdzieś się przynależy i ukryć własne słabości pod maską "złego".
Jednak jak zobaczyłam wczoraj, że kaem wstawił Bad do interpretacji, przypomniała mi się pewna rzecz. Otóż chodziłam w liceum do klasy z pewną dziewczyną. Dziwna, nieśmiała, za to piekielnie zdolna, szczególnie z przedmiotów humanistycznych. Jej analizy i interpretacje tekstów rozwalały na łopatki naszego polonistę i przepowiadał jej wielką przyszłość profesora literatury (i możliwe, że się sprawdzi, bo poszła studiować komparatystykę
). Ale do rzeczy- ona zawsze stała na uboczu klasy, mimo że nikt jej nie odrzucał. W ogóle byliśmy dość tolerancyjną grupą, zdarzały się u nas różne dziwactwa, odchyły i „zboczenia” i panował ogólny liberalizm (bardzo dobrze się tam czułam
). Problem był w tym, że ona "odrzucała" się sama, mimo iż nie było w niej snobizmu i wyniosłości. Zawsze była zapraszana na imprezy i nigdy nie przychodziła, jedyną impreza na jakiej była to moja domówka z okazji tego, że wszyscy dobrze zdali maturę (dopiero po trzech latach pierwsze wyjście!). Ta koleżanka zawsze twierdziła, ze jest beznadziejna, głupia, brzydka, że sobie nigdzie nie poradzi (mówiła, że tak twierdzą jej rodzice i ona w to święcie wierzy) i choć przekonywaliśmy ją, że to nieprawda, że może zamiast narzekania jakiś fryzjer, nowy ciuch, a poza tym i tak ma łeb jak sklep, ona się izolowała i zamykała w swoim świecie. Stała zawsze na uboczu, na wszystko się godziła, rzadko wyrażała własne zdanie.
Ale teraz do rzeczy, o co chodzi z Bad w tym kontekście i dlaczego to mi się z nią skojarzyło. O jedną sytuację, w której nikt jej nie poznawał, w której zamiast niej pojawiało się chyba jakieś alter ego (choć czy to nie była tylko ta druga strona osobowości, o której rozprawialiśmy przy Oxford Speech?). To się działo zawsze, gdy graliśmy na wuefie w kosza. Nigdy nie widziałam, by ktoś grał tak agresywnie. Grała tak, jakby chciała nas wszystkie pozabijać, parę razy się zdarzyło, że kogoś niechcący drapnęła czy zrobiła siniaka. Podczas wybierania drużyny zawsze się modliłam w duchu, by nie grać w drużynie przeciwnej jej, bo się bałam, że wyjdę z zadrapaniami... ;] Ale co ciekawe, mimo iż gra w kosza jest grą nie tylko rywalizacyjną, ale również zespołową, to ona tej zespołowości zupełnie nie czuła. Gdy miała piłkę, nigdy nikomu nie podawała, zawsze parła na przód, pod kosz przeciwnej drużyny. Wolała spudłować niż podać koleżance z drużyny, która akurat była blisko i miała lepszy rzut. Szła jak taran, nic nie mogło jej powstrzymać. Była w tym zachowaniu naprawdę agresywna- ruchy, mimika, itd. Była naprawdę, totalnie bad. Głupio się może przyznać, ale bałam się jej wtedy trochę, mimo że jak wracałyśmy do szatni, to znów stawała się tym biedniutkim outsiderem, który zamknie się w sobie, gdybyś na niego chociaż lekko fuknął. Ciężko mi opisywać to zachowanie, bo trudno oddać je słowami- musielibyście zobaczyć to na żywo. Nie mam pojęcia, dlaczego była wtedy taka "zła". Nienawidziła nas? Siebie? Rodziców, którzy wyhodowali w niej ogromne kompleksy? Nie potrafiła poradzić sobie ze swoimi emocjami, wszystko zawsze trzymała w sobie a przy tym koszu chciała chyba wyładować całą swoją złość, frustrację, ale to było już naprawdę chore. Nie wiem, co o tym myślicie?
kaem pisze:Nie wiem, czemu zatem robił taką tajemnicę wokół swojej choroby. Był przez to uważany za złego; że zostawia społeczność, z której wyrósł, wyrzeka się jej. To, że dzieje się to poza jego wpływem, zostawiał dla siebie. Czemu?
Mężczyźnie o wiele trudniej niż kobiecie, wstyd się przyznać do porażki, do niedoskonałości, do słabości. . Niektórzy sławni ludzie staja się ikonami walki z chorobami, jakie im się przytrafiają- pozują do zdjęć bez włosów, gdy są po chemioterapii, otwarcie mówią o operacjach, bólu, utrudnieniach, itp. Ale nie każdy ma na takie coś siłę i nie każdy chce o tym mówić. Michael Jackson to z pewnością nie żaden symbol seksu, ale faktem jest, że był i wciąż jest pożądany przez tłumy fanek. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, aby w celu ukrócenia plotek o wybielaniu skóry miałby się do jakiejś sesji zdjęciowej rozebrać do samych slipek, by pokazać ludziom swoje plamy na skórze (bo zabiegów likwidacji pigmentu, żeby kolor był jednolity- biały, z pewnością nie mógł zrobić na początku choroby, trzeba było na to poczekać, a plotki już krążyły). Wyobrażacie to sobie? Stojący na jakimś jasnym tle prawie nagi Michael Jackson, cały w łatki, tak jak kiedyś wspominała to jego matka i podpis "nie wybielam się, mam vitiligo, uwierzcie mi wreszcie". Ja sobie tego nie wyobrażam, mimo że teoretycznie mogłoby pomóc. I tu nie chodzi o tylko o to, że w tym momencie masa fanek, które wcześniej marzyły o dzikim seksie ze swoim idolem po zobaczeniu czegoś takiego pominęłoby fakt, że ich "wymarzony” prawie goły się pokazał i raczej chciałyby podejść, przytulić go i powiedzieć "biedny, biedny Michael". Dla faceta coś takiego to jest wstyd, to jest obciach. Mężczyźni nienawidzą robić z siebie ofiar. I fakt, można mówić, że przecież Michael otwarcie opowiedział o trudnościach w dzieciństwie, itd., że nie pochwalał zachowania typu "macho", ale to chyba jednak coś innego. Tu było coś, za co nikogo nie można winić. Za dzieciństwo można było winić ojca. Przy takiej chorobie można tylko los albo Pana Boga. Intymna i trudna do zrozumienia sprawa, problem, z którym trudno sobie poradzić, jeszcze gorzej jak jest się czarnym, bo bielactwo u białych, mimo że też ciężkie to przy tym tak naprawdę małe piwo. A przecież prawdziwy facet powinien radzić sobie ze wszystkim, no a już tym bardziej ktoś, kto jest człowiekiem sukcesu, kto ma w show-biznesie taką super pozycję. Szanuję i staram się zrozumieć to, że nie chciał się tym dzielić, mimo że patrząc z boku, prawie każdy uzna, że słowa nt. choroby powinny paść znacznie wcześniej niż w wywiadzie z Oprah.