buziaczek pisze:Owszem. Ale w porównaniu do Freddiego...Michael jeszcze tańczył. Bardzo dużo tańczył. A trudno porównać występ kogoś kto nie za bardzo się rusza, do takich wygibasów jakie robił Michael. Niech ktoś spróbuje zatańczyć i zaśpiewać bez fałszów przez 2 godziny...to dopiero wtedy może porównać. Nam to się dobrze mówi...z perspektywy domowego fotela.A-g-A pisze:Jeśli chodzi o Freddiego, to oglądałam masę jego występów, a raczej występów Queen i z tego wszystkiego raz tylko widziałam wykonanie Radio Ga Ga z playbacku. Wszystkie koncerty, które oglądnęłam lecieli na żywo.
Playbacku zaczęli używać dopiero, gdy choroba Freddiego zaczęła postępować na tyle, że nie był w stanie już śpiewać...
To tak odbiegając od tematu.
buziaczek może odnoszę mylne wrażenie, ale Ty chyba nie potrafisz spojrzeć krytycznie na Michaela. Każdy Twój post jest zawsze wytłumaczeniem, obroną.Nie odbieraj to jak atak na Twoją osobę( nie o to mi chodzi kompletnie )Ja też jestem fanką, tez go uwielbiam,kocham więc nie odbierz mnie jako antyfanki.
Co do playbacku zgadzam się tu z postem Annie Jackson. Śmiesznie dla mnie było kiedy np DSTYGE było puszczane i ten falsecik po 20 latach. A zaraz po tym gruby głos Blood on the dance floor. Trudno, ogólnie trasa History mi się nie podoba. 80% to playback niestety. Tak na prawdę na tych koncertach zabrakło tego co najważniejsze!! Ja podziwiam Michaela jako śpiewaka, artystę przede wszystkim a show to jest drugorzędna sprawa.
Freddie chyba zawsze śpiewał na żywo co było piękne. Emocje są wtedy niesamowite.Jednak to jest rock.Rock rządzi się swoimi sprawami, na koncertach lepszymi. Artyści rockowi prędzej chyba zrezygnowali by z koncertu niż zaśpiewali coś z playbacku.
Myślę że fani byliby szczęśliwi słysząc Black or white po latach zaśpiewane live, nawet gdyby nie było to tak ,,czyściutko"..To jest chyba najważniejsze na koncertach. Nie oszukiwanie a śpiewanie.
Pozdrawiam
A i nie ma nic złego w krytycznym spojrzeniu na swojego idola.