Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.

Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil

Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

nad wyraz dojrzalego na swoj wiek przez to niezdolnego do budowania przyjazni z rowiesnikami, bo ci sa zbyt niedojrzali
dlaczego często sie mówi, że ktoś "za wcześnie dojrzał"?
Też się teraz nad tym zastanowiłem. Przecież tak naprawdę te zranione dzieci, zamykając się ze swoją krzywdą, zatrzymują się na niej, wcale nie dojrzewając razem z innymi. W efekcie mamy dorosłych maluchów, ale też dzieci wiedzące wiele z głowy, ale nie radzące sobie w pewnych, dość określonych sytuacjach. Z głowy, bo uczą się jak nie dopuszczać innych do siebie. Nie ma jednak pełnego dojrzewania emocjonalnego, społecznego, w relacji z innymi. Dojrzewanie jest nierówne. Paradoksalnie, "dzieci-starcy", mają w sobie wiele niedojrzałego. I mogą teraz albo posłużyć się tym jako narzędziem do rozwoju albo sztandarem do obudowania swojej krzywdy. Michael w Moonwalk wyznaje, że czuje się jak w Gabinecie Luster- jedną część ma ładnie wykształconą, inną wykrzywioną w karykaturalny sposób. Dość jasno napomyka, że trudne dzieciństwo owszem, wymusza szybszą potrzebę przyswajania świata dorosłych, ale też burzy coś, w efekcie dając też taką część, która pozostaje niepełna. Często ten niedostatek staje się takim motywem przewodnim w życiu, w dorosłym życiu ta osoba wyłapuje nie rozwiązane sytuacje, próbując rozprawić się z nimi na nowo.

Michael chyba ogniskował wokół siebie fanów z krzywdami z dzieciństwa. Też identyfikuję się z tą piosenką. Z poszukiwaniem "brzydkiego", odrzuconego. Czy jesteś Benem czy Dannym? Danny, ze swoją chorobą, czyniącą go samotnym, utożsamia się ze szczurem, skazanym na banicję. Ben i Danny to ta sama postać.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Skąd: świętokrzyskie

Post autor: ula »

Zgodzę się ze stwierdzeniem, że dzieci doświadczone w życiu niezdolne są do budowania przyjaźni z rówieśnikami, którzy względem nich są emocjonalnie niedojrzali. Jeżeli dziecko/nastolatek musi wykazać się powiedzmy szczególną opiekuńczością, z różnych powodów życiowych, wobec młodszego rodzeństwa, to czy jego problemy zostaną zrozumiane przez rówieśników, którzy nie mają takiego problemu? Chyba nie.
Czy krzywda może powodować przedwczesną dojrzałość? Chyba raczej doprowadzać do zaburzeń emocjonalnych odbijających się na całym życiu. Krzywda pozostawia poczucie utraty i pustkę, która wypełnia się bólem, samotnością i cierpieniem. Według mnie są inne sytuacje, które powodują przedwczesną dojrzałość, one wpływają na osobowość zmieniając proporcje wartościujące dotychczas świat. Bo czym jest dorosłość? To między innymi odpowiedzialność za innych, niezależność, zdolność podejmowania decyzji, czy umiejętność dokonywania wyborów.
Podobno złudną jest opinia, że przyjaciele dobrze nas znają, że budujemy w ten sposób poczucie własnej wartości, poprawiając własną samoocenę.
Przyjaźń względem zwierząt jest o wiele prostsza. Podszyta jest przywiązaniem i miłością prostą, bezwarunkową, niemalże poddaństwem. Tu nie ma oceny naszego statusu, wyglądu, czy innego kryterium jakim kierują się ludzie. Tu jest miłość za gest dobroci. Nie bez kozery św. Franciszek nazywał zwierzęta naszymi braćmi mniejszymi, choć co do tej mniejszości mam wątpliwości, ale to tak na marginesie. Prawie każdy miał lub ma swojego Bena. Ja też mam i leżąc u moich stóp patrzy w moje oczy tak jakbym była najważniejszą osobą na świecie. Jej świecie.
Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Skąd: Śląsk

Post autor: a_gador »

À propos moich czworonogów. Najpierw była Afra - doberman, suczka, z którą byłam w świetnej komitywie jako mały szkrab. Na wspomnienie o niej moi rodzice zawsze przytaczają obrazek następujący: ja w śpiochach tańcząca do By the rivers of Babylon (wybaczcie błędy młodości) i Afra radośnie podskakująca wkoło. Jako że była zwierzęciem dokonującym totalnej demolki w domu, a czyniła to z samotności, zamknięta przez wiele godzin, toteż oddaliśmy ją w dobre ręce ku mojej ogromnej rozpaczy. Potem był konający wróbelek - nie przeżył niestety mimo moich wysiłków, kundelek (imienia nie pamiętam niestety) jak się później okazało chory na nosówkę, świnka morska, która uczyła się ze mną do matury i poobgryzała najcenniejsze na świecie słowniki Stanisławskiego. I jeszcze charakterny, najukochańszy jamnik Brutus - prezent, który moja mama dostała od siostry i który spędził z nami 10 lat, a teraz spoczywa pod sosenką w ogrodzie, gdzie został pochowany 8 lat temu przez mojego tatę. A obecnie Pajdek - wyrzucony z samochodu kundelek przygarnięty przez moich rodziców w Dzień Dziecka 6 lat temu.

Tak piszecie o tej przyjaźni, trudnej i dziwnej przyjaźni między Dannym i Benem, a mnie, no cóż bycie romanistą ma swoje prawa, przypomniał się oczywiście Mały Książę, a właściwie fragment, w którym smutny książę prosi lisa, by się z nim pobawił, a zwierzątko odmawia tłumacząc, że najpierw trzeba je oswoić czyli stworzyć więzi: Jesteś dla mnie tylko małym chłopcem podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie, a ty nie potrzebujesz mnie. Ja jestem dla ciebie tylko lisem podobnym do stu tysięcy innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebować siebie nawzajem. Będziesz dla mnie jedynym na świecie. Ja będę dla ciebie jedynym na świecie. [...] Moje życie jest monotonne. Poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury i ludzie są do siebie podobni. Ale jeśli mnie oswoisz moje życie będzie jak rozświetlone przez słońce. Rozpoznam odgłos twoich kroków. [...] Będą dla mnie jak muzyka. I spójrz! Widzisz w oddali pola zbóż? Nie jem chleba. Zboże jest dla mnie bezużyteczne. [...] Ale ty masz włosy złotego koloru. Zatem byłoby cudownie, gdybyś mnie oswoił. Złociste zboże przypominałoby mi ciebie. I pokochałbym w nim szelest wiatru.
Mały książę odparł: Chcę cię oswoić, ale nie mam zbyt wiele czasu. Czeka na mnie wielu przyjaciół do odkrycia i wiele rzeczy do poznania.
Na to lisek: Znamy tylko to, co oswoiliśmy. Ludzie nie mają czasu na poznanie czegokolwiek. Kupują gotowe rzeczy u sprzedawców. [...] Jeśli chcesz przyjaciela, postaraj się mnie oswoić.
Do czego zmierzam przytaczając ten fragment. Do tego, że zwierzęta, tak naprawdę nie potrzebują ludzkiej przyjaźni. To my się musimy starać, by stworzyć z nimi więź. To przecież ludzie udomowili psy i koty, a nie na odwrót. Zwierzęta świetnie sobie poradzą bez nas, lub raczej radziły, bo w dobie tak rozpędzonej maszyny cywilizacyjnej, która zjada już własny ogon, jesteśmy w obowiązku im pomagać i chronić przed skutkami naszych nieodpowiedzialnych często działań.
Tworzenie relacji zarówno ze zwierzętami jak i z ludźmi, jest moim, zdaniem, równie trudne, wymaga odpowiedzialności. I czasu. To nie jest gotowy model, który ot tak zabieramy ze sklepowej półki i udajemy się do kasy.
Uważam, że większość relacji międzyludzkich nie opiera się na przyjaźni. Na koleżeństwie - tak, ale nie na przyjaźni. Przyjaźń ma sens bardziej ogólny; koleżeństwo, choć również oparte na szczerości, zaufaniu, życzliwości, serdeczności, nie jest jednak tak wymagające, bo dotyczy relacji bardziej powierzchownych, mniej intensywnych. Ja przynajmniej nie szafuję słowem przyjaciel wobec moich znajomych, ośmieliłabym się nawet powiedzieć, że takowych nie mam, na własne życzenie oczywiście, a i oni podobnie mnie traktują, bo wiedzą, że ja raczej odludkiem jestem.

Diana Ross w piosence Drop the mask ponoć zwraca się do Michaela
Look in the mirror, who do you see?
Where is the man that you used to be?

I dalej
Drop the mask - be yourself.
Bycie sobą w relacjach z drugim człowiekiem to sztuka. Częstsze spotkania Michaela z ludźmi z branży wcale, moim zdaniem, nie oznaczały zrzucenia maski. Wręcz przeciwnie, tam wszyscy grają, bo liczą się kontakty biznesowe, a problemem Michaela było to, że zbyt wielu ludzi uważał za swoich przyjaciół. Może bezpieczniej było ich traktować jak znajomych.

Piszesz MJwitku o dylemacie:
MJowitek pisze:... z innymi brać udział w czymś co mnie tak do końca nie kręci, czy samej wejść w jakiś nieznany mi obszar. Zagrać nową rolę, choćby dla mnie samej.
Często i ja stoję przed takim wyborem. A kiedy go wreszcie dokonam, to traktuję z powagą i pełnym zaangażowaniem.
MJowitek pisze:Wolę to drugie, choć czasem mi smutno kiedy nie mogę dzielić radości z kimś innym. Bywają tak piękne momenty, że wydaje mi się to aż samolubne, że są tylko dla mnie.
I te odczucia również podzielam, ale wielokrotnie zdarzyło mi się również być samą dosłownie, kiedy wkoło mnóstwo ludzi, emocje sięgają zenitu, a ja odczuwam samotność stojąc w tłumie i niby je dzielę z nieznajomymi wokół, ale przecież to nie to samo co z naprawdę bliskimi mi ludźmi. A kiedy nadarza się okazja, by współodczuwać i cieszyć się chwilą z najbliższymi właśnie, nie w sensie rodziny, ale znajomych, to ja uciekam i wolę być sama. Nie rozumiem mojego zachowania, ale taka jestem.
"Zbierz księżyc wiadrem z powierzchni wody. Zbieraj, aż nie będzie widać księżyca na powierzchni." Yoko Ono
www.forumgim6.cba.pl
Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Te święta są symbolem odkupienia. Krzyż. Ale jest też nowe, narodziny. Jajko.
Kontynuujemy?

Tekst tygodnia:

Children
Album: Dancing The Dream (1992)
Autor tekstu: Michael Jackson


fragmenty wiersza na YT<<


Trochę historii:

Autor rysunków do tomiku Dancing The Dream poznał się z Michaelem w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. W 1988 roku razem zwiedzili Watykan i kilka muzeów w Rzymie i Florencji, poświęconych Michałowi Aniołowi.
W 1989 roku Nate zaczął pracować z Quincym Jonesem. Ilustracje w książeczce do Q's Jook Joint są właśnie jego dzieła. Współpraca artysty z Quncym odrodziła się rok temu i zaowocowała okładką na singiel We Are The World 25. Dwa dni przed nagraniem utworu Q skontaktował się z Giorgio, a ten z Rogerem Hubbardem przygotował kilka projektów- szkiców z profilami dzieci oraz różnymi czcionkami dla tytułu singla. W ostatecznej wersji w tle pojawia się haitańska flaga. Tę wersję<< wybrał Quincy Jones.
W 2008 roku Nate Giorgio nawiązał ponowną współpracę z Michaelem Jacksonem na wykonanie serii dużych murali w muzeum, które Michael planował zbudować.
Oficjalna strona Nate'a Giorgio<<
Fragmenty refleksji Michaela, Children, zostały wykorzystane w preludium do krótkiego filmu muzycznego Heal The World, na wydawnictwie wizyjnym Dangerous The Short Films.



Obrazek


Children show me in their playful smiles the divine in everyone. This simple goodness shines straight from their hearts. This has so much to teach. If a child wants chocolate ice cream, he just asks for it. Adults get tangled up in complications over whether to eat the ice cream or not. A child simply enjoys.
What we need to learn from children isn't childish. Being with them connects us to the deep wisdom of life, which is everpresent and only asks to be lived. Now, when the world is so confused and its problems so complicated, I feel we need our children more than ever. Their natural wisdom points the way to solutions that lie, waiting to be recognized, within our own hearts.



Dzieci
tłum. Ola

Dzieci, w swoich radosnych uśmiechach, pokazują mi boskość w każdym człowieku. Ta czysta dobroć przebija prosto z ich serc. Tak wiele można się z tego nauczyć. Jeśli dziecko chce czekoladowe lody, po prostu o nie prosi. Dorośli wplątują się w zawiłości nad tym czy zjeść lody czy nie. Dziecko po prostu cieszy się życiem.
To czego musimy nauczyć się od dzieci nie jest dziecinne. Przebywanie z nimi łączy nas z głęboka mądrością istnienia, która jest w nas od zawsze i prosi tylko o to by żyć. Teraz, gdy świat jest tak pogmatwany, a jego problemy tak skomplikowane, czuję, że potrzebujemy naszych dzieci bardziej niż kiedykolwiek. Ich naturalna mądrość wskazuje drogę do rozwiązań, które leżą przed nami, czekając aż je zobaczymy, w głębi naszych serc.



Verto causa!
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
MJowitek
Posty: 2433
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 18:51
Skąd: Wrocław

Post autor: MJowitek »

deep wisdom of life, which is everpresent and only asks to be lived
kaem pisze:Ale jest też nowe, narodziny
Mówi się, że po śmierci czeka nas nowe, wieczne życie.
Albo nowe, kolejne życie.

A ja najbardziej lubię odżywać będąc jeszcze żywą.
Patrzeć, jak moje podejście do świata i ludzi zatacza krąg.
Zafascynowanie wszystkim co jest wokół, chęć nabywania wiedzy, szukanie przyjaciół, wrażenie, że wiem już tak dużo, rozczarowanie ludźmi, ich powtarzalnością, chęć bycia samej, nowy etap w życiu, bezradność, szukanie pomocy, nowe doznania, emocje, wrażenia, zafascynowanie wszystkim co jest wokół, chęć nabywania wiedzy, bo jednak wiem tak mało, szukanie przyjaciół, czasem na nowo tych znanych już od lat...

Myślę, że dzieci pomagają w intensyfikacji tego zafascynowania światem, w chęci do nabywania wiedzy.
W twórczości, szeroko pojętej. Także w stwarzaniu czegoś nowego ze starego.
W budowaniu życia, jak z zaczarowanych klocków lego, gdzie jak się jeden klocek zgubił, to nic nie szkodzi, zamiast okna będzie balkon. I co, że nikt tak nie robi?

A te dzieci, to niekoniecznie siedmiolatki.

O Boże, jak ja kocham być wśród dorosłych ludzi, którzy mają w sobie tę ciekawość świata. W sumie ja taka jestem. Może dlatego lubię być sama ze sobą? :wariat:

Ale jestem mistrzem w komplikowaniu sobie sprawy dywagacjami czy jeść te lody czekoladowe czy nie. I czy jeśli już jem lody, to czy tylko czekoladowe czy pół na pół z innym smakiem? Albo w ogóle jakieś inne? Kiwi? Z polewą czy bez? Czekoladową czy truskawkową? Bo jak ta truskawkowa jest z prawdziwych owoców to tą. O, nie jest? Ale z owoców leśnych jest z prawdziwych? Hm, smakowo mi nie pasuje, ale skoro z prawdziwych, to może jednak? Ale jak tak to w takim razie jednak nie o smaku kiwi ale te czekoladowe. Jedną gałkę, a drugą...a jaka Ty masz? Ojej, Wy już zjedliście?! Ale poczekajcie na mnie!!!
Awatar użytkownika
Amelia
Posty: 355
Rejestracja: czw, 06 sie 2009, 21:30
Skąd: Jaworzno

Post autor: Amelia »

Rodzić się to niekoniecznie zaczynać wszystko od nowa, budować świat od początku. To taki remont . Chciałabym narodzić się na nowo, spojrzeć obiektywnie na to co mnie otacza.
Czasem wydaje mi się, że zbyt przesiąknąłam rzeczywistością. Może taki okres w życiu, ale buntuje się przeciw normą, i tu zaskoczenie- nie tym, które narzucają mi dorośli, ale tym które narzucają mi rówieśnicy.
To paradoks, ale na tę chwilę, wydaje mi się, że dorośli mają w sobie więcej wolności niż młodzież. Mają w sobie więcej z dziecka niż Ci, którzy jeszcze niedawno dziećmi byli.
Zewsząd upominają i nie można swobodnie pomarzyć, wymyślać niestworzone historie, mieć inne plany na piątkowy wieczór niż jakaś speluna z odmóżdżającą techniawą.

Dzieciństwo było takie wspaniałe. Świat wydawał sie taki ogromny, nieprzenikniony. Każdy dzień to była jakaś nowa przygoda, ciągłe zaspokajanie ciekawości.
A teraz? 'Nuda, nic się nie dzieje, pociąg do Trzebini...'. Świat się skurczył i już tak nie fascynuje, bo selekcja marzeń trwa- aaa i tak nie uda Ci się to czy tamto, bo świat jest dla tych, którzy mają pieniądze, bo masz inne obowiązki.

MJowitek, wybór lodów to dla mnie też nie lada problem, ale dobrze jest od czasu do czasu powkurzać ekspedientke i ludzi w wielkiej kolejce za sobą
Ale jedno trzeba przyznać- jak człowiek trzyma w łapce te czekoladowe, śmietankowe i jeszcze z polewą to na chwilę czas się cofa i znowu jest poprostu FAJNIE. nenene

Edit. w związku z postem Margarety.
To nie tak, że mam smutne życie i jak to okropnie nie jest.
Chodziło o porównanie- świat dziecka kontra świat z punktu widzenia osoby starszej. Ten pierwszy jest taki ciekawy a drugi już o wiele mniej.
Oczywiście to też zależy od nas. Przecież zawsze życie może być tak pełne marzeń i koloru jak w dzieciństwie (w najlepiej wspominanym przez nas okresie).
Ciągle szukam sposobu na to, by nie dać się temu co mnie otacza- nudzie i powtarzalności wszelakich zjawisk.
Achh..może ktoś ma na to przepis? Coś co powstaje według takiego przepisu musi być bardzo smaczne.
Ostatnio zmieniony pn, 05 kwie 2010, 16:50 przez Amelia, łącznie zmieniany 1 raz.
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...

Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Awatar użytkownika
Margareta
Posty: 1017
Rejestracja: sob, 22 sie 2009, 15:54
Skąd: południe kraju nad Wisłą

Post autor: Margareta »

Amelia pisze:Rodzić się to niekoniecznie zaczynać wszystko od nowa, budować świat od początku. To taki remont . Chciałabym narodzić się na nowo, spojrzeć obiektywnie na to co mnie otacza.
Czasem wydaje mi się, że zbyt przesiąknąłam rzeczywistością. Może taki okres w życiu, ale buntuje się przeciw normą, i tu zaskoczenie- nie tym, które narzucają mi dorośli, ale tym które narzucają mi rówieśnicy.
To paradoks, ale na tę chwilę, wydaje mi się, że dorośli mają w sobie więcej wolności niż młodzież. Mają w sobie więcej z dziecka niż Ci, którzy jeszcze niedawno dziećmi byli.
Zewsząd upominają i nie można swobodnie pomarzyć, wymyślać niestworzone historie, mieć inne plany na piątkowy wieczór niż jakaś speluna z odmóżdżającą techniawą.

Dzieciństwo było takie wspaniałe. Świat wydawał sie taki ogromny, nieprzenikniony. Każdy dzień to była jakaś nowa przygoda, ciągłe zaspokajanie ciekawości.
A teraz? 'Nuda, nic się nie dzieje, pociąg do Trzebini...'. Świat się skurczył i już tak nie fascynuje, bo selekcja marzeń trwa- aaa i tak nie uda Ci się to czy tamto, bo świat jest dla tych, którzy mają pieniądze, bo masz inne obowiązki.
MJowitek, wybór lodów to dla mnie też nie lada problem, ale dobrze jest od czasu do czasu powkurzać ekspedientke i ludzi w wielkiej kolejce za sobą
Ale jedno trzeba przyznać- jak człowiek trzyma w łapce te czekoladowe, śmietankowe i jeszcze z polewą to na chwilę czas się cofa i znowu jest poprostu FAJNIE. nenene
Moje dzieciństwo dobrze wspominam, jednakże go nie idealizuję. Pod niektórymi względami było mi o wiele gorzej niż teraz. Pod paroma względami za nic nie zamieniłabym obecnego okresu w moim życiu na dzieciństwo, czasy nastoletnie, a już napewno napewno nie na czasy 2, 3, 4 lata temu.
Smutno czyta mi się takie stwierdzenie u osoby 17 - letniej. Mam nadzieję, że nigdy nie doczekam czasów kiedy będę czuła coś takiego. Chcę żeby zawsze coś mnie fascynowało, chcę zawsze mieć momenty w życiu kiedy czuję to podekscytowanie, onieśmielenie i ciekawość kiedy poznaję coś nowego - muzykę, nowe osoby, cokolwiek by to było. Chcę poczucia, że każdy nowy dzień jest niepowtarzalny chociaż wydaje się identyczny jak poprzedni. Przez długi czas miałam poczucie, życie jest jak w "Dniu Świstaka" - na szczęście zmieniło się to dzięki Michaelowi. Gdybym go spotkała, to wyściskałabym go i podziękowała za to przywrócenie mi świeżości w spojrzeniu na życie.
A co do tekstu - dzieci są prostolinijne, wielu dorosłych kombinuje, bije się z myślami. Ich umysły obrosły schematami. Umysły dzieci w większości - nie. I mam nadzieję, że z moim tak się nie stanie.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Lubicie dzieci?
Pamiętam, jak chodziłem do szkoły podstawowej- do 6, 7, czy 8 klasy, to wtedy tak. Nie czułem się dobrze wśród rówieśników. Dzieci, te 3-, 4- , 5- czy 6-letnie były ciekawe świata, nie nastawione na szukanie złego; miały otwarte oczy na wszystko wokoło i przyjmowały wszystko, co im dawałeś. Mogłem iść na łąkę i przyglądać się owadom, popatrzeć co jest za tajemniczym starym domem bez rozczarowania, że nic nadzwyczajnego albo po prostu pójść na dłuższy spacer i dla tego dziecka to było frajdą. Bez tego dorosłego zblazowania i wybrzydzania. Nie trzeba było cudów, by mieć poczucie, że cuda się dawało i otrzymywało.
Amelia pisze:że dorośli mają w sobie więcej wolności niż młodzież
Później, jak stałem się nieco starszy, zacząłem nie lubić dzieci. Zaczęła mnie drażnić ta ich potrzeba bycia z nimi, że tak bardzo absorbują sobą i nie dają się zbyć. Byłem nastolatkiem i dzieci to zupełnie były be, bo przecież jestem n a s t o l a t k i e m / "dorosłym".
I właściwie tak miałem do niedawna. Może to przez kontakt z dorosłymi, którzy w sobie mają więcej z dziecka, ale już takiego genetycznie zmutowanego. Więcej trzeba się natrudzić, więcej odkręcić, by kontakt był fajny. Z dziećmi bywa prościej. Odkrywam to dopiero.
Ale rzeczywiście zgadzam się z Amelią. Najfajniej jest spotkać dorosłego, który ma w sobie takie żywe dziecko, pozwalające mu na większą spontaniczność, ale i świadomość dorosłego. Bo to ktoś, kto zrównoważył oba światy. Życie go nie zgasiło, zachowało energię- to żywe srebro, jak mówi się o małych brzdącach. Najtrudniej zaś spotkać kogoś takiego, kto chce mieć swobodę dorosłego, a odpowiedzialność dziecka. To jest koszmar- a zdarza się i u dzieci i u dorosłych.

Uczyć się od dzieci po części rozumiem jako przypominanie sobie siebie, na co miałem ochotę a nie mogłem z powodu lęków otaczających mnie dorosłych. Dziewczyny z naszego forum po śmierci Michaela pojechały do Disneylandu. Tak po prostu. Mnie czasem tak trudno porzucić wszystko i właśnie po prostu zrobić coś, na co mam od dawna ochotę. Też się głowię, jak ten dorosły przy lodach. Żeby czasem nie żałować, żeby nie stracić więcej, niż zyskać.

Michael łączył dzieci z boskością. To ciekawe, nie wiem co Wy o tym myślicie. Rozumiem, że dziecko to taka niezapisana karta, dzieło Boga nie skażone jeszcze. Ale... Z punktu psychologicznego dziecko ze swoją nieskrępowaną energią i potrzebą natychmiastowego zaspakajania swoich potrzeb jest utożsamiane z popędem (nie mylić z seksualnym), Bóg kojarzy mi się z duchowością, czyli odraczaniem potrzeb/przyjemności i umiejętnością kontemplacji. Jak to więc jest?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
MJowitek
Posty: 2433
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 18:51
Skąd: Wrocław

Post autor: MJowitek »

kaem pisze:Michael łączył dzieci z boskością.
kaem pisze:Bóg kojarzy mi się z duchowością, czyli odraczaniem potrzeb/przyjemności i umiejętnością kontemplacji.
A odraczaniem JAKICH potrzeb i przyjemności?
I JAKIE potrzeby i przyjemności mają dzieci?

Dziecko we mnie, to z przeszłości jak i z teraźniejszości, ma wciąż te same potrzeby. Tu się niewiele zmieniłam.*
I coraz częściej czuję, że TE potrzeby są jak najbardziej boskie (w moim rozumieniu Boga).

*A propos, był poruszany wątek czasu, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to jedno. To boskie dziecko, niezmienne, żyjące w środku, to żywy dowód potwierdzający tę tezę.
Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Skąd: Śląsk

Post autor: a_gador »

kaem pisze:Mnie czasem tak trudno porzucić wszystko i właśnie po prostu zrobić coś, na co mam od dawna ochotę.
Oj jak trudno czasami dać się po prostu ponieść chwili i podążyć za jakimś pragnieniem, kaprysem, fanaberią, zachcianką, tak bez planowania, bez konsultacji z kalendarzem. Wiem coś o tym. Z drugiej jednak strony wiem, że planowanie i realizowanie kolejnych etapów tego planu prowadziło mnie wielokrotnie do realizacji moich marzeń, tych od dawna istniejących w mojej głowie i tych całkiem świeżych, które narodziły się ot tak sobie, jak kaprys właśnie.
Może to, że tak trudno zdecydować nam - dorosłym o smaku lodów, wynika z faktu, że chcemy, by ta chwila wyboru trwała dłużej, bo im jesteśmy starsi, tym czas płynie dla nas szybciej, a gdy się zastanawiamy nad takim trywialnym detalem to może uda nam się ten upływ czasu oszukać, odwlec choć trochę następną chwilę, bo przecież my wiemy jak smakują czekolada, truskawki czy leśne owoce, nie ważne co wybierzemy, ważna jest świadomość istnienia wyboru. My delektujemy się dokonywaniem wyboru. Dzieci mają inaczej, decydują szybko, bo nie muszą kumulować chwil, są tak ciekawe świata, że ociąganie się z wyborem jest dla nich stratą czasu. Są prostolinijne i nie owijają w bawełnę, nie używają gładkich słówek jeśli czegoś pragną, głośno (dosłownie) artykułują swoje potrzeby. Dorośli częstokroć ulegają konwenansom.
kaem pisze:Z punktu psychologicznego dziecko ze swoją nieskrępowaną energią i potrzebą natychmiastowego zaspakajania swoich potrzeb jest utożsamiane z popędem (nie mylić z seksualnym), Bóg kojarzy mi się z duchowością, czyli odraczaniem potrzeb/przyjemności i umiejętnością kontemplacji. Jak to więc jest?
Czy duchowość, czy też wyższy poziom rozwoju wewnętrznego musi kojarzyć się li tylko z umartwianiem się, ascezą, z Szymonem Słupnikiem? Nie jestem przekonana.
Co do kontemplacji, to przypomniało mi się takie sympatyczne zdarzenie z zeszłego tygodnia. Na zajęciach z pierwszakami, wszyscy zajęci kolorowaniem, chodzę między ławkami, przysłuchuję się ich rozmowom, odpowiadam na pytania, wtem podchodzi do mnie chłopczyk pokazuje wykonane zadanie i pyta całkiem poważnie, czy może pokontemplować. Jeśli chcesz, odparłam nieco rozbawiona, to proszę. A on siada na dywanie w pozycji niemalże kwiatu lotosu i zamyka oczy. Siedzi tak przez chwilę, ale tylko do momentu, gdy kolejne dziecko przychodzi mu dotrzymać w tej kontemplacji towarzystwa, a potem kolejne i kolejne. No i nastąpił przymusowy koniec duchowego wyciszenia na rzecz rosnącego z każdą chwilą hałasu. ;-)
Dzieci też potrafią oddać się wewnętrznemu skupieniu, ale też zastanawiają się nad otaczającym je światem. No skąd się biorą te wszystkie dziecięce pytania, właśnie nie dziecinne, tylko dziecięce? Trzeba poznać świat, żeby potem poznać wartość kontemplacji. Tylko, że dzieci robią to intuicyjnie. Dorośli już nie.
"Zbierz księżyc wiadrem z powierzchni wody. Zbieraj, aż nie będzie widać księżyca na powierzchni." Yoko Ono
www.forumgim6.cba.pl
Obrazek
Awatar użytkownika
anja
Posty: 459
Rejestracja: sob, 19 gru 2009, 20:41
Skąd: Kielce

Post autor: anja »

Dziecko. Kojarzy się ze spontanicznością, beztroską. Nie oblicza, nie kalkuluje co zyska, co straci.
Mnie jednak nurtuje pewna sprawa. Dzieci są też egoistyczne. Ten popęd do zaspokajania potrzeb to przejaw egocentryzmu. Trochę przeraża mnie ta myśl, ale jest ona tak natrętna, że nie potrafię się od niej uwolnić. Czuję się troszkę jakbym popełniała grzech świętokradztwa, bo przecież dzieci według powszechnego mniemania to te niewinne istoty. Już wiele lat temu, kiedy czytałam „Sprawę Kramerów” na podstawie której nakręcono film z Dustinem Hoffmanem i Meryl Streep ukłuło mnie zakończenie książki. Bo film ma dla mnie jakiś inny wydźwięk. W książce okazuje się, że dziecko nie kocha ojca tak jak byśmy oczekiwali, nie przywiązuje się tak bardzo do ojca, który, co prawda na początku z musu, ale jednak opiekuje się nim. Dziecko łatwo przestawia się z ojca na matkę, której nagle wróciła chęć do bycia mamą. Troszkę burzy mi to obraz słodkiego, anielskiego dzieciaczka.
A może „dziecko” ma też różne oblicza?

Bo przecież są też słodkie dzieci. Ja właśnie doświadczyłam tego wczoraj. Będąc w odwiedzinach u rodziny doświadczyłam uroku dziecka, jego prostolinijnego zachowania. Dziewczynka z właściwą dzieciom bezpośredniością opowiedziała ważne przedszkolne wydarzenia, łącznie z balami przebierańców, wyściskała i wyprzytulała mnie. Ciocia okazała się po prostu fajnym partnerem do zabawy. Nieważna była różnica wieku i inne tego typu sprawy zajmujące dorosłych. Tak, to jest ta jasna strona dziecka.

Ciekawy aspekt dyskusji to „dziecko w dorosłym”.
Kapitalną sprawą jest to, aby zachować w życiu dorosłym ufność dziecka, spontaniczność, żywiołowość wręcz i chęć na życie. Wiarę, że wszystko będzie dobrze i umiejętność radowania się najmniejszymi rzeczami. I zachować wiarę w ludzi. Wiarę, że ludzie nie skrzywdzą cię.
Mnie czasami „przeraża” to dziecko we mnie. Potrafię zdobywać się na rzezy głupie według dorosłych. Na przykład moja obecność na forum ;-) , potrafię spakować się z dnia na dzień i wyjechać (do dzisiaj nie zapomnę miny mojego kolegi, gdy oznajmiłam, że następnego dnia nie idę do pracy i za kilka godzin wyjeżdżam w góry, aby spędzić tam urodziny, potem ten kolega przyznał, że nie wierzył, iż jestem w stanie to zrobić),potrafię zaufać człowiekowi z „innego świata”, takiemu kloszardowi i zaprzyjaźnić się z nim na długie lata, daję się namówić na naukę jazdy na snowboardzie po trzydziestce, jestem w stanie… No dosyć tej dziecinady. Wielu moich poważnych, dorosłych znajomych nawet nie zna mnie od tej strony.
Ważne jednak, aby nie pomylić spontaniczności z bezmyślnością i nieodpowiedzialnością. Małe dziecko z racji wieku i tego, że ma opiekunów może nie przewidywać skutków swoich działań, ale w dorosłym życiu to nie ujdzie płazem. Dlatego nieraz tyle zastanawiamy się nad tymi lodami: z polewą czy bez. Dlatego, ja też podejmuję różne wyzwania i pomimo zmęczenia, czasem zniechęcenia wywiązuję się z obowiązków. Dlatego opiekuję się moją rodziną, chodzę do pracy, urządzam nowe mieszkanie, rozliczam się z podatków… Bo przecież jestem dorosła. I zobowiązałam się. Ale nie chciałabym zatracić dziecka w sobie.
Nie powstrzymuj tego dziecka (Don't stop this child) pisze Michael w Magical Child, part1, innym utworze z Dancing The Dream. Staram się. I sprawia mi to dziką radość :smiech:
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Skąd: świętokrzyskie

Post autor: ula »

Powiedzmy że dziecko to odzwierciedlenie niewinności, bezbronności, ale też bezmyślności i spontaniczności, czy dobroci - do tego nie jestem do końca przekonana. Można powiedzieć, że dziecko to żywe srebro, ale można też powiedzieć że diabeł wcielony. Dla dziecka coś jest czarne lub białe. Dorosły szuka pośredniej szarości. Czy w związku z tym dziecko jest mądrzejsze? Hm…Podobno najlepsze są najprostsze rozwiązania. Ale jakby wyglądał świat gdyby rządziły nim dzieci ze swoją naturalną mądrością?

Ich naturalna mądrość wskazuje drogę do rozwiązań, które leżą przed nami, czekając aż je zobaczymy, w głębi naszych serc.

Każdy z nas był dzieckiem więc też każdy z nas posiadał tę naturalną mądrość. Czy w miarę dorastania gubimy w sobie tę boską cechę? Ale przecież to starość i siwa broda jest obrazem mądrości. Czyż nie w ten sposób przedstawiany jest nam katolikom Bóg?
MJowitek pisze:Mówi się, że po śmierci czeka nas nowe, wieczne życie.
Albo nowe, kolejne życie.
Lepsze życie. Pod warunkiem, że w tym doczesnym poświęcimy wszystko, że nie będziemy zachłanni, majętni, zazdrośni, zbyt dociekliwi, zbyt mądrzy i ogólnie zbyt. Że będziemy cierpieć z godnością nadstawiając drugi policzek, aby ktoś inny mógł nas poniżać lub nam dokopać.
a_gador pisze:Czy duchowość, czy też wyższy poziom rozwoju wewnętrznego musi kojarzyć się li tylko z umartwianiem się, ascezą, z Szymonem Słupnikiem? Nie jestem przekonana.
Ja też nie jestem, ale tak zostaliśmy my katolicy religijnie „wychowani”, że asceza i umartwianie to podstawa egzystencji na rzecz tej lepszej tak naprawdę nikomu nie znanej przyszłości w życiu po życiu. Ale i tak nikt, tego nie przestrzega. Każdy stara się żyć pełnią życia, tak jakby jutro nie istniało.
Awatar użytkownika
Amelia
Posty: 355
Rejestracja: czw, 06 sie 2009, 21:30
Skąd: Jaworzno

Post autor: Amelia »

Lubicie dzieci?
No i właśnie. Ja nie lubię spędzać czasu z dziećmi. Dlaczego? Obawiam się ich szczerości, obawiam się, że wykryją i wytkną mi tę sztuczność z jaką się do nich odnoszę, bo w kontaktach z nimi nie potrafię być sobą.
Unikam kontaktu z dziećmi jak ognia. Choć podobno pokonac lęk można jedynie stając z nim 'oko w oko'.
Podobno najlepsze są najprostsze rozwiązania. Ale jakby wyglądał świat gdyby rządziły nim dzieci ze swoją naturalną mądrością?
Świat byłby napewno bardziej frywolny, kolorowy, ale czy niezadużo byłoby tych pastelowych odcienii.
Ja lubię szarości i czerń i to nie mowa jedynie o barwach, ale o moim usposobieniu. Lubię komplikować, często uprzykrzać każdą czynność wmawiając sobie, że tak będzie lepiej smakowało.
Czy duchowość, czy też wyższy poziom rozwoju wewnętrznego musi kojarzyć się li tylko z umartwianiem się, ascezą, z Szymonem Słupnikiem? Nie jestem przekonana.
Na pytania trudne jedynie COMA i Rogucki znają odpowiedź:

Poprzez cierpienie nie stajesz się
Tak bardzo piękny jakbyś chciał
Stajesz się zgorzkniały i szczęśliwy mniej
Proszę by dobrze zrozumiano mnie


Jeżeli piękno zasługuje na potępienie
Jeżeli mądrość potęguje jedynie zło
Jeżeli szczęście jest przeszkodą dla zbawienia
To osądzi mnie bezduszna wieczna noc
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...

Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Awatar użytkownika
Maria
Posty: 237
Rejestracja: czw, 08 paź 2009, 18:42
Skąd: Wielkopolska

Post autor: Maria »

Dzieci są jak czysta kartka, na której z czasem pojawiają się zdania zapisywane przez nas dorosłych. Jednak dzieci potrafią ze szczególną lekkością i prostotą je przeanalizować, i przyswoić. Dlatego tak ważne jest co zapisujemy na tych kartach, bo to zaprocentuje na przyszłość.
Dzieci mogą być inspiracją, ponieważ w swej ciekawości i tej woli w poznawaniu świata są perfekcjonistami. Ilu z nas, dorosłych zatraca się co dziennie w pracy i problemach, które jak się przyjrzeć są tylko "problemami" - tworem wymyślonym przez nas samych, po co? Nie wiem, ale mieć "problemy" to przecież takie dorosłe. Mamy wiele niepotrzebnych "problemów". Budzimy się potem i nie wierzymy, że życie tak przemija, a mogliśmy jeszcze pozdobywać świat, tak właśnie jak to robią dzieci. U nich jest to takie naturalne. Dorośli tracą tę świeżość w działaniu, w myśleniu, bo świat dorosłych tak chce. Ale ja się z tym nie godzę. Jak być dorosłym a jednocześnie zachować dziecko w sobie?... i właśnie, nie być jednocześnie dziecinnym. Trzeba wymazać z tej naszej kartki to co inni zapisali w momencie, kiedy wkraczaliśmy w świat dorosłych. Nie ograniczać się stereotypami. Co wypada a co nie, już ja sama najlepiej wiem.
Uwielbiam dzieciaki, są niekiedy paskudne i terroryzują, ale są genialne.
Kocham moje dwie bratanice, z którymi prowadzę długie konwersacje na przemian z nieziemskimi wygłupami. Czuję się wtedy wspaniale, wiem, że jestem na właściwym miejscu. One są rozradowane, bo czują moje zainteresowanie nimi. Nie w głowach im wtedy rozrabianie. Na tym to polega. Oddziałujemy na siebie wzajemnie. One mają zabawę, czy świetną naukę, a ja odświeżam swój umysł i doprowadzam do ładu moją nieco zabazgraną i wymiętą kartkę...

**********
There's a place in your heart
And I know that it is love
**********
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Skąd: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

kaem pisze:Lubicie dzieci?
Lubię dzieci, ale nie wiem, czy dzieci lubią mnie. Chyba tylko trochę. Nie mam pojęcia, jak zachowywać się w stosunku do dzieci. Sa na świecie ludzie, którzy jakoś tak naturalnie gromadzą wokół siebie dzieci, dzieci do nich lgną. Nie tylko Michael był przykładem kogoś takiego, takie osoby zna każdy z nas. W tym roku zaczęłam praktyki w podstawówce z racji studiów. Jestem w parze (jeden tydzień jedna prowadzi lekcję, drugi tydzień druga i obserwujemy się nawzajem) z koleżanką, która jest właśnie takim magnesem przyciągającym dzieci. Moje szkolne dzieci trochę mnie chyba lubią, cieszą się razem ze mną, żartują, angażują się w zabawy które im wymyślam, żeby ten angielski był dla nich atrakcyjny, ale i tak widać, że wolą Panią Justynkę od Pani Kasi... No trudno... Choć w sumie i tak wolę dzieci starsze, 8-10 letnie od zupełnie małych. Z tymi zupełnie małymi kompletnie nie potrafię się obchodzić. Nie mam rodzeństwa, nigdy nie opiekowałam się żadnym dzieckiem. Mam półtorarocznego kuzyna, który jest teraz oczkiem w głowie całej rodziny i lubię go, lubie patrzeć jak sobie biega po pokoju, zagląda w różne kąty, dotyka nowych rzeczy, próbuje bawić się z psem i zjada makaron palcami :) Ale ja go tylko obserwuję, no może czasem pogłaszczę po głowie. Jak był mniejszy nie potrafiłam jakoś wziąć go na kolana tak jak inni, "pogaworzyć" z nim (wszyscy dorośli robiący te wszystkie "a ciu ci ciu ciu" do dzieci wydają mi się idiotyczni...), nawet nie umiałam go porządnie trzymac na rękach, bałam się, że mu coś niechcący zrobię, więc wolałam nie ryzykować. Kąpanie i przewijanie to dla mnie zupełna abstrakcja, nawet się do takich rzeczy nie zbliżam... Chciałabym mieć dzieci za kilka lat i mam nadzieję, że wtedy to wszystko się zmieni, że to tak jakoś naturalnie przyjdzie, że wraz ze staniem się matką ten strach minie, że będę umiała się zająć dzieckiem a nie tylko podziwiać na odległość :surrender:

Ktos może pomyśleć, po co w takim razie jestem nauczycielką. Cóż, akurat w swojej pracy zawodowej stykam się wyłącznie z ludźmi dorosłymi, uczę w firmach i tam są moje "dzieci", średnio 30-letnie, 10 lat starsze ode mnie, ale nawet lubią, jak im mówię, że są moimi "dziećmi". Szefowie ich w korporacjach nie bardzo pieszczą, więc pani od angielskiego może na godzinę lub dwie do serca przytulić :) Wiadomo, że dorosłych uczy sie inaczej niż dzieci, ale nawet na "głupim" angielskim odkrywanie w sobie dziecka ma swoją zaletę i pomaga. Learn through fun :) Bawię się czasem z moimi uczniami na lekcjach, to nie jest oczywiście czysta zabawa dla samej zabawy, bo ma ukryty cel (dydaktyczno-metodyczny, no ale wybacznie, taka moja praca), ale na pewno chcę rozwijać ich wyobraźnię i kreatywność. Ludzie są zmęczeni pracą w bankach, korporacjach, gdzie nad głową wisi plan wynikowy, gdzie menadżer żąda ciągle więszej efektywności, gdzie się siedzi po godzinach w biurowcach, w których nie otwiera się ani jedno okno (bo teraz wszystko musi być "nowoczesne" i tylko klimatyzacja jest i po godzinie nie masz czym oddychać, zero koncentracji). Dlatego się staram, żeby nasze zajęcia nie były takie jak szkolenia, na które wysyłają ich szefowie: zrobić notatki, zaprezentować się, wyznaczyć cel, osiągnąć cel, zwiększyć efektywność... Nie chodzi tylko o to. Lubię patrzeć, jak moi uczniowie ucząc się i poznając obcy język odkrywają w sobie to ciekawe świata dziecko, jak się potrafią bawić i tym wszystkim cieszyć (a myślicie że po co są te wszystkie techniki nauczania typu acting out, role-plays, itd.?) i jak czasem prawie leżymy po biurkiem ze śmiechu.
Maria pisze:Jak być dorosłym a jednocześnie zachować dziecko w sobie?... i właśnie, nie być jednocześnie dziecinnym.
Włáśnie, to jest to. Nie być childish, ale childlike. Nie dziecinnym, ale dziecięcym. To jest właśnie to, o czym pisała Amelia-ten przywilej dorosłości, gdzie już wiesz, co jest dobre a co złe, kiedy możesz świadomie wybierać i podejmować decyzje i już wiesz, jaka jest różnica między childish i childlike. Michael nie był pierwszym który stawiał dzieci za wzór. Sam zreszta mówił, że jest bardzo przywiązany do fragmentów Ewangelii, gdzie Jezus bierze dziecko, stawia je przed apostołami i mówi im, że mają być jak ono a w innym fragmencie mówi, że mamy wierzyć jak dzieci. W moim przekonaniu zachowywanie dziecka w sobie to nie tylko ciekawość świata, ale przede wszystkim wiara w dobro, brak uprzedzeń. Dzieci same z siebie nie zakładają, że drugi człowiek jest zły. To my zaszczepiamy w nich nieufność, uprzedzenia, nietolerancję. Chodzi więc chyba o to, by z taka prostotą i miłością podchodzić do drugiej soby i do świata, choć to dla nas dorosłych bardzo trudne.
ula pisze:Lepsze życie. Pod warunkiem, że w tym doczesnym poświęcimy wszystko, że nie będziemy zachłanni, majętni, zazdrośni, zbyt dociekliwi, zbyt mądrzy i ogólnie zbyt. Że będziemy cierpieć z godnością nadstawiając drugi policzek, aby ktoś inny mógł nas poniżać lub nam dokopać.
Ja też nie jestem, ale tak zostaliśmy my katolicy religijnie „wychowani”, że asceza i umartwianie to podstawa egzystencji na rzecz tej lepszej tak naprawdę nikomu nie znanej przyszłości w życiu po życiu. Ale i tak nikt, tego nie przestrzega. Każdy stara się żyć pełnią życia, tak jakby jutro nie istniało.
Zrobił się chyba mały offtop, ale że jesteśmy tuż po Wielkanocy, to pociągnę. Ula, to o czym piszesz to nie jest chrześcijańska religia, ale jej wykrzywienie. Umartwianie się i asceza pod przymusem, by dzięki temu trafić do nieba to myślenie średniowieczne. Ludzie bardzo często spłycają chrześcijaństwo do myślenia typu "jak będę dobry, to pójdę do nieba". To nie takie proste. Nie jestem teologiem, ale to niebezpieczny skrót myślowy. Jak jesteś w stanie pójść do nieba tylko dzięki temu, że jesteś dobry czy dobra, to po cholerę Jezus umarł w Wielki Piątek za nasze grzechy i zmartwychwstał w Weielką Niedzielę? Na co Ci jego ofiara, jeśli dasz sobie radę samemu, dzęki swoim uczynkom? Jasne, że wiara bez uczynków jest martwa, ale to uczynki powinny z niej wynikać, powinny byc jej owocami. Mamy czynić dobrze, bo się boimy Boga i ze strachu przed piekłem kochamy innych ludzi? A nie lepiej czynić dobrze, właśnie dlatego, że się Boga kocha, bo on nas też kocha i z miłości do niego chcemy, jak to się naszym forum mówi zaczynać każdego dnia od zmiany człowieka w lustrze? Czy strach ma być motywcją do czynienia dobra? Co ma być motywacja dziecka do tego, by było grzeczne i dobrze postępowało? Miłość ojca i dobre wzorce czy strach przed ojcowksim krzykiem i pasem? Wiesz, nie jestem katoliczką, tylko ewangeliczką (protestantką), ale z tego co wiem, to Kościół katolicki również, przynajmniej od Soboru w latach 60-tych mówi, że Bóg jest Miłością a nie surowym sędzią, który tylko czeka na twoje najmniejsze potknięcię, by z satysfakcją ukarać Cię po twojej śmierci albo już tu od razu na ziemskim padole. Papież Jan Paweł II chyba też raczej nie straszył ludzi mściwym Bogiem a raczej mówił o Bożej miłości, hasłem jego pontyfikatu było "Otwórzcie drzwi Chrystusowi". Papież Benedykt może już się ludziom nie wydaje taki sympatyczny jak jego poprzednik, ale w końcu parę lat temu napisał swoją pierwszą encyklikę "Deus caritas est", co znaczy "Bóg jest miłością". Zresztą dyskusja na temat tego, czy Bóg jest Miłością czy wielkim surowym sędzią toczy się w chrześcijaństwie przynajmniej od czasów Marcina Lutra, a więc już przeszło jakieś 500 lat :ziew: Jeśli ksiądz w Twojej parafii zamiast mówić o Bożej miłości i Ewangelii straszy ludzi piekłem, jeśli nie będą robić tego czy tamtego a robić to i to, to radzę zmienić parafię. Jednakże to, o czym piszesz, czyli asceza i umartwianie, by być zbawionym mało ma wspólnego z katolicyzmem, ba w ogóle z chrześcijaństwem, więc apeluję o niepowielanie stereotypów. Wiem, że niektórzy ludzie lubią straszyć innych Bożym gniewem, ale to nie wynik teologii czy dogmatów, ale ich własnych osobistych problemów.
ODPOWIEDZ