Interpretuj tekst!
Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil
Czuję się zrugana. Czy ja napisałam, że Bóg jest mściwy? Jedyne co napisałam o Bogu to to, że kojarzy mi się z mądrością. Też nie jestem teologiem, i prawdę mówiąc temat ten mnie mało interesuje. Cóż, ja nie widzę wielkiej różnicy między średniowieczną a obecną wersją chrześcijaństwa. Zmieniło się tak nie wiele. Dyskusji na temat religii nie zamierzam prowadzić, bo jest to temat tak drażliwy, że przez niego wybuchały wojny a co dopiero forumowe potyczki. Dla mnie religia była kiedyś czymś ważnym, ale po latach uczestnictwa i obserwacji widzę więcej zakłamania i obłudy. Staram się postępować uczciwie zgodnie ze swoim sumieniem, nie łamię swoich zasad i nie dlatego, że moje grzechy popełnione i te które popełnię zostały już odkupione przez śmierć Jezusa, ale dlatego abym mogła bez wstydu spojrzeć w lustro, i aby nikt nigdy przeze mnie nie cierpiał i nie płakał. Jak na razie się to udaje. give_in_to_me szanuję twoje zdanie, ale proszę uszanuj również moje.
Pozdrawiam Urszula
Pozdrawiam Urszula
- give_in_to_me
- Posty: 500
- Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
- Skąd: Wrocław
Ula, nie chcę żebyś czuła się zrugana czy urażona, bo nie miałam takiego celu. Tak sie jednak stało, więc przepraszam. Używałam często w tym fragmencie posta drugiej osoby i zaimka "Ty" ale to nie było skierowane bezpośrednio do Ciebie, to była raczej taka ogólna polemika z założeniami, jakie przedstawiłaś, a taka forma zwrotu jest bardziej wymowna. Nie mam zamiaru Cię na nic nawracać (bo Ty nie musisz w życiu potrzebowac tego, co ja potrzebuję i na odwrót) bo ja z założenia nie nawracam innych ludzi, a stram się sama nawracać codziennie. Różnie wychodzi ;]
Co do średniowiecznych i współczesnych "wersji" religijnych-chodziło mi głównie o to, byśmy oddzielali teorię od praktyki. Chrześcijanie postępują czasem źle, ale to wcale nie oznacza, że ich religia ma błędne założenia. Pokusiłabym sie nawet o stwierdzenie, że wszystkie wielkie światowe religie mają szczytne założenia. Problem polega na tym, że to ludzie są tylko ludźmi (grzesznikami) i zawalają sprawę. A jednocześnie są w jakiś sposób reprezentantami swoich konfesji, dlatego kształtują opinie o całej grupie. Fanatycy są wszędzie, nie tylko w religiach, są fanatyczni prawicowcy, lewicowcy, fanatyczni ekolodzy a nawet fanatyczni fani Michaela Jacksona :) Ja bym po prostu nie chciała, byśmy poprzez skrajności czy wypaczenia postrzegali całość. Sa tu pewne wyjątki, bo niektóre teorie czy założenia są z gruntu złe i nienawistne, jak np. nazizm, komunizm, rasizm. Ale czy jest sprawiedlwie postrzegać wszystkich katolików w Polsce przez pryzmat Radia Maryja a wszystkich muzułmanów na świecie przez pryzmat talibów i terrorystów, którzy zaatakowali Nowy Jork, Londyn i Madryt? To chyba nie jest sprawiedliwe i o to mi chodziło. Ja też jestem krytyczna wobec Kościoła- zarówno tego, do którego rzekomo należy 90 proc. Polaków jak i swojego własnego. Tylko należy pamiętać, że sama jakaś idea nie musi być zła, to ludzie ją często wypaczają, bo jak mówiłam- są tylko ludźmi. I z mojej strony koniec offtopa.
A tak jeszcze wracając do tematu dzieci (fakt, już czwartek, więc został jeden dzien na ewentualne pociągnięcie dyskusji), to chciałabym nawiązac do tego, co napisaliście:
Co do średniowiecznych i współczesnych "wersji" religijnych-chodziło mi głównie o to, byśmy oddzielali teorię od praktyki. Chrześcijanie postępują czasem źle, ale to wcale nie oznacza, że ich religia ma błędne założenia. Pokusiłabym sie nawet o stwierdzenie, że wszystkie wielkie światowe religie mają szczytne założenia. Problem polega na tym, że to ludzie są tylko ludźmi (grzesznikami) i zawalają sprawę. A jednocześnie są w jakiś sposób reprezentantami swoich konfesji, dlatego kształtują opinie o całej grupie. Fanatycy są wszędzie, nie tylko w religiach, są fanatyczni prawicowcy, lewicowcy, fanatyczni ekolodzy a nawet fanatyczni fani Michaela Jacksona :) Ja bym po prostu nie chciała, byśmy poprzez skrajności czy wypaczenia postrzegali całość. Sa tu pewne wyjątki, bo niektóre teorie czy założenia są z gruntu złe i nienawistne, jak np. nazizm, komunizm, rasizm. Ale czy jest sprawiedlwie postrzegać wszystkich katolików w Polsce przez pryzmat Radia Maryja a wszystkich muzułmanów na świecie przez pryzmat talibów i terrorystów, którzy zaatakowali Nowy Jork, Londyn i Madryt? To chyba nie jest sprawiedliwe i o to mi chodziło. Ja też jestem krytyczna wobec Kościoła- zarówno tego, do którego rzekomo należy 90 proc. Polaków jak i swojego własnego. Tylko należy pamiętać, że sama jakaś idea nie musi być zła, to ludzie ją często wypaczają, bo jak mówiłam- są tylko ludźmi. I z mojej strony koniec offtopa.
A tak jeszcze wracając do tematu dzieci (fakt, już czwartek, więc został jeden dzien na ewentualne pociągnięcie dyskusji), to chciałabym nawiązac do tego, co napisaliście:
Jest taka ksiązka Williama Goldinga, którą zapewne wielu z Was czytało, "Władca Much". Tam na bezludnej wyspie po katastrofie samolotu, którą przeżyły tylko dzieci, rządzą one. I rządzą tak okrutnie jak dorośli a może nawet jeszcze bardziej okrutnie. Bohaterami są 10-12 letni chłopcy i ten wiek jets taki "akurat", bo trudno dac świat do rządzenia 5-letnim dzieicom, które jeszcze nie rozwinęły do końca abstrakcyjnego myślenia a z drugiej strony 10-12 latki jeszcze definitywnie są dziećmi, dopiero trochę starsze nastolatki (14-15 letnie) postrzega się jako bardziej dorosłe. Dzieci ze świata Goldinga są złe i zepsute, bo tak je oczywiście wychowali dorośli. I na końcu ksiązki (wybaczcie spoilera) to postać dorosłęgo cżłowieka na horyzoncie wydaje się wybawieniem i jedyną nadzieją na wyjście z tej chorej sytuacji, która powstała na wyspie. Więc może paradoskalnie rządy dzieci byłyby jeszcze gorsze, bo z jednej strony zdążyłyby wykorzystać wszystkie złe nawyki, które wyhodowali w nioch dorośli, by zrealizowac swoje cele a z drugiej strony jeszcze brakowało by im dojrzałości, by wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje? W dodatku, jak tu ktoś z Was u góry napisał dochodzi też aspekt dziecięcego egoizmu, czasem o wiele silniejszego niż u dorosłych. W zasadzie mnie samą przeraża to, co napisałam. Ale Golding nie wziął swoich literackich fikcji znikąd. Napisał książkę tuż po drugiej wojnie świaowej i był świadkiem tego, jak każda totalitarna ideologia (komunizm, nazizm) wykorzystuje właśnie dzieci (Hitlerjugend, Komsomoł), by programować ich umysły, by stały się jej najwierniejszymi sługami.Amelia pisze:Cytat:
Podobno najlepsze są najprostsze rozwiązania. Ale jakby wyglądał świat gdyby rządziły nim dzieci ze swoją naturalną mądrością?
Świat byłby napewno bardziej frywolny, kolorowy, ale czy niezadużo byłoby tych pastelowych odcienii.
Piszecie, że dziecko jest jak czysta, niezapisana karta - ja spotkałam się też z alternatywnym poglądem: dziecko jest jak pergamin gęsto zapisany drobnymi hieroglifami, ale tylko część z nich my dorośli potrafimy odczytać, a niektóre potrafimy wymazać i zapełnić własną treścią. Jakoś bliższa jest mi ta teoria. Mnie wydaje się, że artyści i dzieci mają sporo wpólnego - widzą świat ostrzej, odznaczają się niezwykłą pobudliwością uczuciową, czerpią mnóstwo fascynacji z pierwszego kontaktu z czymś, ich rzeczywistość jest kolorowa i delikatna, łatwo ją zdmuchnąć i zgasić.Dzieci, w swoich radosnych uśmiechach, pokazują mi boskość w każdym człowieku. Ta czysta dobroć przebija prosto z ich serc. Tak wiele można się z tego nauczyć.
Dziecko wszystkimi zmysłami wchłania wszystko, co wynika z kontaktu z realnym światem aby natychmiast po swojemu to przetworzyć - dla niego kamień czy gałąź może stać się żywym aktorem w teatrze wyobraźni, może nabrać rangi symbolu lub metafory. Ono samo może stać się kim tylko zechce w swojej fantazji. Ma też umiejętność dziwienia się rzeczom zwykłym, cieszenia się z życia i wyrażania tej radości, ma naturalność reagowania na świat. Może dlatego Michael miał tak dobry kontakt z dziećmi.
To prawda,że dzieci są słodkie, niewinne a zarazem egoistyczne, nawet złe. Tylko powiedziałabym raczej, że nie "są" ale "bywają" i takie, i takie. Może ten dziecięcy świat jest odzwierciedleniem świata dorosłych? Tutaj, tak jak w społeczności dorosłych, nie ma dzieci jednakowych. Dzieci są szczere, nie potrafią jeszcze ukryć swoich wad, emocji zarówno złych jak i dobrych, do pewnego wieku mają te wszystkie uczucia "na wierzchu" . Wiekszość dorosłych dobrze sobie radzi z okiełznaniem emocji bo właśnie tego się od nas oczekuje gdy dorastamy, tego potem my oczekujemy od najmłodszych. Zastanawiam się czasem czy to nie jest tak, że my dorośli wobec dzieci pozujemy na doskonałość, ukrywamy własne wady i niezbyt pochlebne czyny? Nie chcemy pozwolić aby dzieci nas krytykowały czy dostrzegały nasze przywary, nałogi i śmiesznostki.
Często chyba lekceważymy dzieci myśląc, że są dopiero zadatkiem na człowieka a nie człowiekiem już, teraz (tylko,że człowiekiem o innej skali pojęć, innej grze uczuć). Nie jest to przecież życie na niby, dzieciństwo to długie i ważne lata zycia człowieka.
Dzieci potrzebują miłości, akceptacji, zainteresowania i szacunku dla ich niewiedzy, niepowodzeń, łez i tajemnic - lgną do osób, które są w stanie im to zapewnić. Zapomniałabym dodać, że dzieci potrzebują też wyznaczenia im granic - to daje im poczucie bezpieczeństwa, uczy odpowiedzialności, uwielbiają ryzykować i przekraczać te granice ale ich istnienie powoduje, że muszą się liczyć z konsekwencjami.MJowitek pisze:JAKIE potrzeby i przyjemności mają dzieci?
Szkoda, że nie pamiętamy pierwszych miesięcy i lat życia bo to okres niezwykle dynamicznego rozwoju człowieka. Ileż wysiłku poznawczego i fizycznego musi wtedy dokonać aby z małego ssaka wykonującego niekontrolowane ruchy kończynami stać się świadomą istotą. Jaka tajemnicza siła pcha te małe stworzenia do tego aby ciągle próbować, ciągle dążyć do osiągnięcia danej umiejętności? Dla mnie dziecko jest tajemnicą. Może mylimy się sądząc, że dziecko to tylko tyle ile my widzimy?
Czy zauważyliście jak bardzo dzieci są od nas zależne? Jeśli czegoś chcą, muszą o to prosić. Może dlatego wydaje nam się, że są egoistami, że ciągle czegoś żądają, że są absorbujące i uprzykrzają życie, zabierają czas?
Ech, jest jedno takie, za które dałabym się kroić po kawałku i jeszcze posypywać rany solą gdyby tak trzeba było. I dopóki nie pojawiło się w moim życiu nie przypuszczałam nawet, że byłabym zdolna do takich aktów heroizmu. Ale co zrobić - serce matki, choć wiem, że za kilka lat bedzie niewdzięczne i się zbuntuje . Na razie zyjemy sobie w zgodzie albo niezgodzie, obrażamy się i przepraszamy, bawimy się i smucimy, czasem się nie znosimy ale kiedy się zobaczymy po kilku godzinach to padamy sobie w ramiona. I zastanawiam się: co ja robiłam z wolnym czasem zanim się urodziło?kaem pisze:Lubicie dzieci?
Poza tym uwielbiam dzieci, mam do czynienia z nimi całkiem sporo zarówno prywatnie jak i zawodowo. Nie są takie straszne
Ostatnio zmieniony pt, 09 kwie 2010, 10:43 przez GosiOla, łącznie zmieniany 1 raz.
Za mną wciąż chodzi to uwielbienie Michaela dla tego co dziecięce. Ta jego niezgoda na dorastanie i to, że chciał pozostać Piotrusiem Panem. Przyznam, że mnie to długo irytowało. Myślałam: dorosły facet i wygłupia się. Bardzo mi tutaj zgrzytało. Nie znoszę „niedorosłych” facetów, kobiet zresztą też. Drażni mnie taka infantylność. W języku dorosłych Piotruś Pan ma znaczenie pejoratywne.
Ale po 25 czerwca wróciły do mnie te pytania o „piotrusiopanowość” Michaela. Pewnie dlatego, ze stało się to co się odstać nie może. Myślałam i myślałam o tej filozofii życiowej Michaela, bo sobie tego latami nie mogłam poukładać w głowie. Wiele jest jeszcze takich rzeczy, które budzą we mnie… nie wiem jak to nazwać… rozedrganie?
Obejrzałam po raz enty wywiad z Bashirem (pomijam wydźwięk tego filmu). I co tam odnalazłam? Dużo głupot, które mówił Michael. Ale padły też zdania: „Jestem Piotrusiem Panem… Jestem Piotrusiem Panem w głębi serca”. Wypowiedział te słowa Michael wiele lat po napisaniu Children, ale ciągle wierzył w magię dzieciństwa. Powiedział to z taką wiarą, że ja mu uwierzyłam. I w końcu dotarł do mnie sens tej jego filozofii. Zrozumiałam, że są tacy ludzie, którzy nie udają, że są dobrzy, że nie dopatrują się wszystkim podtekstów, że chcą zmieniać świat. Taką nadzwyczajną wrażliwość mają tylko ludzie nadzwyczajni. Dlatego o nich się nie zapomina, oni zostawiają wyraźny ślad.
Pytanie tylko, czy to przypadkiem nie jest utopia? Czy da się tak żyć? Michael odważył się. A może on chciał za dużo naraz zmieniać ? Z powodu tej fascynacji światem dzieci, był zbyt ufny, za mało ostrożny, zbyt bezbronny, jak małe dziecko. Czy nie nazbyt wierzył, że skoro on robi coś w dobrej wierze, to inni też tak to odbiorą. Jest przecież takie powiedzenie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Faktycznie, gdyby świat zamieszkiwali sami dobrzy ludzie, pewnie by się to udało. Długo miał ten swój Neverland, ale świat i tak wdarł się do niego.
Powiedział kiedyś „Neverland to ja”(nie mogę tylko teraz odnaleźć, czy to było u Bashira czy w innym wywiadzie). A jaka gorycz bije z późniejszych wypowiedzi, że to już nie jest dom tylko posiadłość (Ed Bradley 2003)
Bardzo żałuję, że nie ostał się ten Neverland. Byłby pięknym symbolem zwycięstwa wiary, że wszystko jest możliwe nad życiowym konformizmem.
Dzieci są dobre, ufne, nie stosują podstępów, ale też nie przewidują konsekwencji swoich czynów. A dorosłe życie zmusza do racjonalnego postępowania. Z drugiej strony, przecież z wiekiem zmieniają nam się potrzeby, więc nie możemy wiecznie tkwić w tym stanie dziecięcym. Rozumiem, że Michaelowi nie chodziło o to, abyśmy pozostali w infantylnym świecie, ale o to, aby ludzie byli bardziej bezpośredni, ufni, aby nie uprzykrzali sobie życia stosując intrygi i różne gierki.
Dlatego jako odskocznię od codzienności, mam swój mentalny Neverland. I wierzę, że przetrwa, mimo, że życie ciągle wykrusza z niego cegiełki.
give_in_to-me, dzięki że przytoczyłaś „Władcę much” Goldinga. Też mi to chodziło pogłowie przy poprzednim poście, ale, skoro poruszyłam kwestię egoizmu dzieci, to „przestraszyłam się”, że mam takie okropne myśli podczas rozważania uroków dziecięcych. Fajnie wiedzieć, że innych też „męczą” takie myśli. A „Władcę much” często w swoim życiu przytaczam.
Ale po 25 czerwca wróciły do mnie te pytania o „piotrusiopanowość” Michaela. Pewnie dlatego, ze stało się to co się odstać nie może. Myślałam i myślałam o tej filozofii życiowej Michaela, bo sobie tego latami nie mogłam poukładać w głowie. Wiele jest jeszcze takich rzeczy, które budzą we mnie… nie wiem jak to nazwać… rozedrganie?
Obejrzałam po raz enty wywiad z Bashirem (pomijam wydźwięk tego filmu). I co tam odnalazłam? Dużo głupot, które mówił Michael. Ale padły też zdania: „Jestem Piotrusiem Panem… Jestem Piotrusiem Panem w głębi serca”. Wypowiedział te słowa Michael wiele lat po napisaniu Children, ale ciągle wierzył w magię dzieciństwa. Powiedział to z taką wiarą, że ja mu uwierzyłam. I w końcu dotarł do mnie sens tej jego filozofii. Zrozumiałam, że są tacy ludzie, którzy nie udają, że są dobrzy, że nie dopatrują się wszystkim podtekstów, że chcą zmieniać świat. Taką nadzwyczajną wrażliwość mają tylko ludzie nadzwyczajni. Dlatego o nich się nie zapomina, oni zostawiają wyraźny ślad.
Pytanie tylko, czy to przypadkiem nie jest utopia? Czy da się tak żyć? Michael odważył się. A może on chciał za dużo naraz zmieniać ? Z powodu tej fascynacji światem dzieci, był zbyt ufny, za mało ostrożny, zbyt bezbronny, jak małe dziecko. Czy nie nazbyt wierzył, że skoro on robi coś w dobrej wierze, to inni też tak to odbiorą. Jest przecież takie powiedzenie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Faktycznie, gdyby świat zamieszkiwali sami dobrzy ludzie, pewnie by się to udało. Długo miał ten swój Neverland, ale świat i tak wdarł się do niego.
Powiedział kiedyś „Neverland to ja”(nie mogę tylko teraz odnaleźć, czy to było u Bashira czy w innym wywiadzie). A jaka gorycz bije z późniejszych wypowiedzi, że to już nie jest dom tylko posiadłość (Ed Bradley 2003)
Bardzo żałuję, że nie ostał się ten Neverland. Byłby pięknym symbolem zwycięstwa wiary, że wszystko jest możliwe nad życiowym konformizmem.
Dzieci są dobre, ufne, nie stosują podstępów, ale też nie przewidują konsekwencji swoich czynów. A dorosłe życie zmusza do racjonalnego postępowania. Z drugiej strony, przecież z wiekiem zmieniają nam się potrzeby, więc nie możemy wiecznie tkwić w tym stanie dziecięcym. Rozumiem, że Michaelowi nie chodziło o to, abyśmy pozostali w infantylnym świecie, ale o to, aby ludzie byli bardziej bezpośredni, ufni, aby nie uprzykrzali sobie życia stosując intrygi i różne gierki.
Dlatego jako odskocznię od codzienności, mam swój mentalny Neverland. I wierzę, że przetrwa, mimo, że życie ciągle wykrusza z niego cegiełki.
give_in_to-me, dzięki że przytoczyłaś „Władcę much” Goldinga. Też mi to chodziło pogłowie przy poprzednim poście, ale, skoro poruszyłam kwestię egoizmu dzieci, to „przestraszyłam się”, że mam takie okropne myśli podczas rozważania uroków dziecięcych. Fajnie wiedzieć, że innych też „męczą” takie myśli. A „Władcę much” często w swoim życiu przytaczam.
Ostatnio zmieniony sob, 10 kwie 2010, 20:05 przez anja, łącznie zmieniany 1 raz.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Ile wspomnień z dzieciństwa mam z tym dworcem..Amelia pisze:'Nuda, nic się nie dzieje, pociąg do Trzebini...'.
Wyjeżdżałem z niego na wakacje. Uwielbiałem go i bałem się równocześnie. Uwielbiałem, bo jazda pociągami miała coś z magii. W nocy, kiedy widzisz te wszystkie miasta zza okna, te wsie, łąki, lasy, przesuwające się widoki. I nie jesteś ich częścią, nie masz domu, ale nie obawiasz się, że go ci zabraknie, bo tym domem jest pociąg. Że można było chodzić, pomimo że jesteś w podroży. I słyszeć rozmowy ludzi.
Nowa przestrzeń dla mnie małego na czas kilku godzin pobudzała wyobraźnię. Później, idąc do szkoły bawiłem się w wyobraźni, że jestem pociągiem i przemieszczam się na perony. Nawet się zatrzymywałem.
Taka dziś prosta sprawa, a dla dziecka to cały świat. Każde nowe urasta do rangi wydarzenia. Później już robimy się coraz bardziej obojętni, by móc wyławiać naprawdę nowe bodźce i doznania, bo byśmy zgłupieli. To zadziwienie światem chyba jednak jest najcenniejsze w dziecku. Entuzjazm plus chęć poznawania i uczenia się nowych rzeczy.
Ten sam dworzec wzbudzał we mnie lęk. Te drewniane schody z przestrzeniami pomiędzy stopniami dla dziecka były okropne i jawiły się jak potencjalna tragedia. Druga strona dziecięcego zadziwienia- gdzie większy entuzjazm, tam tez większy strach. Wiele lat później jeszcze te drewniane przejścia nad dworcami trwożyły mnie.
Tak mi się przypomniało.
Tekst tygodnia:
Mark Of The Ancients
Album: Dancing The Dream (1992)
Autor tekstu: Michael Jackson
obejrzyj<<
Trochę historii:
Z książki Josepha Jacksona/tłum. MonikaJ:
Nazwisko Jackson pochodzi od mojego pradziadka ze strony ojca - Juliego Gale. Nikt nie mówił do niego July- wszyscy nazywali go "Jack". Pradziadek Jack przyszedł na świat na początku XIX wieku, w hrabstwie Choctaw (stan Alabama przyp. Wikipedia) tu więcej na temat miejsca<<. Był indiańskim uzdrowicielem, bardzo szanowanym ze względu na swoje umiejętności leczenia. W młodości pracował jako tropiciel dla armii USA. Zakochał się w mojej prababce, pięknej dziewczynie o imieniu Gina.
W 1838 r przyszło na świat ich pierwsze dziecko- chłopiec, którego nazwali Israel. Niestety w tamtych czasach, jeśli jedno z rodziców dziecka było niewolnikiem, ono również stawało się niewolnikiem. Jack jako Indianin był wolny, ale niestety moja prababka była niewolnicą i ten sam los przypadł jej synowi. Gdy Israel był starszy, ludzie nazywali go Nero. Nero, Son of Jack, a w końcu Nero Jack-son.
Tak jak pradziadek Nero był dużym mężczyzną o jasnej skórze, wysokich kościach policzkowych i małych chochlikach w oczach. I był również bardzo dumny. Był jeszcze chłopcem, gdy Jack zaczął wprowadzać go w tajniki medycyny. Pomimo wrodzonego talentu do ziół i zapotrzebowania na osoby potrafiące leczyć, ku rozpaczy rodziców Nero został sprzedany na plantację do Luizjany. Tak jak inni niewolnicy, Nero musiał jadać na kolanach przed niskim korytem, do którego sięgał łyżką. W końcu miał dosyć tego okropnego losu i uciekł. Natychmiast ruszył pościg, całą noc szukali jeźdźcy na koniach, wreszcie rankiem dopadli go nad rzeką milę od plantacji. Tak skatowali Nero, że stracił wiele krwi.
Gdy po paru miesiącach Nero wrócił do zdrowia, jego właściciel chciał go sprzedać, ale niewolnicy, którzy podjęli próbę ucieczki nie osiągali dobrych cen, tak więc pan Nera postanowił go maksymalnie wykorzystać do pracy. I tak mój dziadek harował zakuty w kajdany na nadgarstkach i kostkach na wilgotnych polach bawełny południa. W końcu zdjęto mu więzy, a Nero spróbował ponownie ucieczki. Tym razem plantator sam poprowadził pościg i wyznaczył nagrodę dla tego, kto pierwszy dopadnie Nero. Bał się, że inni pójdą za przykładem Nero, jeśli nie uda mu się go schwytać. Gdy go w końcu wytropił rozżarzonymi obcęgami ścisnął skrzydełka nosa Nero aż ten padł nieprzytomny. Zostawił mojego dziadka na ziemi bo myślał, że Nero nie żyje. Ale on był tak silny, że przetrwał tą okrutną karę. Blizny po poparzeniach naznaczyły jego twarz.
Podczas pobytu na plantacji w Luizjanie Nero miał ze swoją towarzyszką życia sześcioro dzieci. Później ożenił się z Indianką z plemienia Czoktawów (więcej o tym plemieniu<<) - właściwie ona była w trzech czwartych Choctaw - to była moja babka Emmaline. Jego domowe życie z moją babką było z pewnością ucieczką od ciężkiej pracy, a harmonii małżeńskiej i życia rodzinnego mogli mu tylko pozazdrościć ci, którzy go uczynili niewolnikiem. Nie potrzebowali dużo pieniędzy, by być szczęśliwymi, bo się kochali. Emmaline pochodziła z Luizjany, a lekko żółtawy odcień skóry odziedziczyła po matce.
Gdy 31 stycznia 1865 prezydent Lincoln zniósł niewolnictwo, sytuacja Nero się poprawiła. W końcu mógł zająć się tym, czego się uczył sprzedażą indiańskich środków uzdrawiających. Z czasem stał się znany w okolicy, ponieważ wyleczył wielu ludzi. Jego sława uzdrowiciela rozniosła się i wielu ludzi przyjeżdżało z daleka, by poddać się leczeniu u niego.
Dziadek Nero prowadził proste życie i zaoszczędził tyle pieniędzy, że z babką został właścicielem dużej farmy w Sunnyvale, Mississippi. Za 120 hektarów żyznej ziemi zapłacił gotówką. Tam Nero i Emmaline wychowywali swoich piętnaścioro dzieci (razem Nero miał 21 dzieci). Moi dziadkowie i ich potężny klan utrzymywali się z ziemi, na której uprawiali kukurydzę, pomidory i warzywa oraz hodowali świnie i krowy.
W tamtym czasie Nero często zbierał w lesie zioła, z których gotował wywar, którym napełniał butelki i dawał do picia chorym, robił również maść z różnych roślin leśnych. Swoimi środkami leczniczymi zaopatrywał Indian oraz byłych niewolników, którzy w zamian dawali mu to, co mogli.
Nero bardzo lubił śpiewać i często w środku miasta urządzał stare tańce wojenne plemienia Czoktawów. Któregoś sobotniego wieczora szeryf i jego ludzie otoczyli powrozami ulicę, na której tańczył Nero i próbowali go zamknąć za zakłócanie spokoju, ale Nero zorientował się wskoczył na konia, przeskoczył przez powrozy i uciekł. Po tym szeryf zostawił go już w spokoju.
Gdy dzieci Nero i Emmaliny opuściły dom i założyły własne rodziny Nero przyjął na swoją farmę dzieci swojego młodszego brata Williama, m.in. mojego starszego kuzyna Rufusa. Rufus był podobny do mnie; powinien był więcej czasu poświęcać ziołom, dzięki którym dziadek leczył. Ale był wówczas dzieckiem i jak wszystkie dzieci nie myślał o tym, jak cenna jest ta wiedza.
Gdy Rufus miał 4 lata, umarła żona Nero. Z czasem również Nero stał się stary i słaby, a ponieważ nie mógł już pracować na farmie tak, jak kiedyś, musiał niektóre rzeczy codziennej potrzeby kupować u białego mężczyzny o imieniu Eroy. To były tylko drobne sprawunki, ale Eroy prowadził staranną ewidencję. Rufus w tamtym czasie był jeszcze dzieckiem; wydawało mu się, że Nero będzie coraz słabszy. I to musiało być powodem, że Nero zdeponował u Eroy'a ważne dokumenty, aby je dla niego przechował. W końcu Eroy, do takiego wniosku doszliśmy później ja i Rufus, wszedł w posiadanie farmy jako pokrycie długów, które miał rzekomo mieć u niego Nero.
I w ten sposób nasza rodzina straciła żyzną Farmę, przez lata pielęgnowaną przez nas i krewnych. Gdy później dowiedzieliśmy się z Rufusem, że na tych terenach znajdowały się bogate źródła ropy, padliśmy z wrażenia. Dzierżawa terenów roponośnych dochodziła wówczas do 1,2 miliona dolarów.
Nero swoje ostatnie lata życia spędził samotnie na farmie, ponieważ William i Rufus pojechali do domu. Zmarł w 1924 r, długo przed moimi narodzinami. Mój ojciec Simuel mieszkał wówczas w Arkansas, gdzie znalazł pracę, dowiedział się o śmierci na tyle późno, że nie mógł dojechać na pogrzeb o czasie. Mój wuj sam Sam z Oklahomy dojechał i inny syn dziadka wuj Esco również przyjechał. Mój tato był najmłodszym synem Nero. Miał siostrę bliźniaczkę Janey D. Hall.
Moją prababką ze strony matki była Mattie Daniel. Urodziła się w 1864 roku. Jej matka była ułomną córką białego właściciela plantacji, a ojciec był niewolnikiem z tej plantacji. Pomimo protestów matki Mattie została sprzedana innej rodzinie, ponieważ plantator nie mógł znieść, że jej ojciec jest czarny. Gdy bylem młodym mężczyzną, historia mojej prababki dawała mi do myślenia. Gdybym miał dzieci, myślałem, nie spuściłbym ich z oczu i tak na nie uważał, żeby nikt nie mógł mi ich odebrać.
W każdym bądź razie, Mattie nigdy nie żyła życiem klasy wyższej na południu Stanów, tak jak jej matka. Tak jak Nero, prababka od strony mojej mamy była niewolnicą na polach bawełny, Mattie wyszła za mąż dwukrotnie i miała 17 dzieci. Jednym z tych dzieci była moja babka, a innym moja ciotka Verna.
Nero był szanowany z powodu jego umiejętności leczenia, jak również dlatego, że posiadał własną ziemię- co w tamtych czasach było niezwykłe, jeśli chodzi o byłych niewolników. Mój ojciec odziedziczył po nim pilność i on również był szanowany przede wszystkim ze względu na dobre wykształcenie. Simuel spędził 9 lat w Alcorn College w Mississippi, i w wieku 24 lat był kawalerem i miał stopień magistra co należało do rzadkości.
Dowiedział się, że w Ashley County w Arkansas jest wolna posada nauczyciela. Przeszedł 200 mil z Mississipii na piechotę, aby się o nią starać i otrzymał tą posadę. W tym czasie na wsi lekcje oddziału podstawowego i High-School prowadził ten sam nauczyciel. Professor Jackson, jak był nazywany, miał dwie szczególnie inteligentne uczennice, które od początku rzuciły mu się w oczy: siostry King. Jedna z nich, Chrystal miała promienisty uśmiech, głośno się śmiała i była wesoła. Gdy skończyła 16 lat, została żoną Simuela Jacksona. To była moja matka.
Wszyscy w tym małym mieście, w którym wyrosłem, lubili moją rodzinę. Wolny czas spędzaliśmy w domu albo w kościele, a ponieważ tato był kimś ważnym, wszyscy zwracali na nas uwagę i mieliśmy zawsze przyjaciół.
Tu<< małe drzewo genealogiczne Michaela. Może ktoś pokusi się o poszerzenie o wcześniejsze pokolenia?
He had lived in the desert all his life, but for me it was all new. "See that footprint in the sand?" he asked, pointing to a spot by the cliff. I looked as close as I could. "No, I don't see anything."
"That's just the point." He laughed. "Where you can't see a print, that's where the Ancient Ones walked."
We went on a little farther, and he pointed to an opening, high up on the sandstone wall. "See that house up there?" he asked. I squinted hard. "There's nothing to see."
"You're a good student." He smiled. "Where there's no roof or chimney, that's where the Ancient Ones are most likely to have lived."
We rounded a bend, and before us was spread a fabulous sight -- thousands upon thousands of desert flowers in bloom. "Can you see any missing?" he asked me. I shook my head. "It's just wave after wave of loveliness."
"Yes," he said in a low voice. "Where nothing is missing, that's where the Ancient Ones harvested the most."
I thought about all this, about how generations had once lived in harmony with the earth, leaving no marks to scar the places they inhabited. At camp that night I said, "You left out one thing."
"What's that?" he asked.
"Where are the Ancient Ones buried?"
Without reply, he poked his stick into the fire. A bright flame shot up, licked the air, and disappeared. My teacher gave me a glance to ask if I understood this lesson. I sat very still, and my silence told him I did.
Ślad Po Starożytnych
tłum. Joanna Kołodziejczyk
Przez całe życie żył na pustyni, a dla mnie wszystko było nowe. "Widzisz ten ślad na piasku?", zapytał wskazując miejsce przy klifie. Spojrzałem tak blisko jak tylko mogłem. "Nie, nic nie widzę".
"To tylko punkt". Zaśmiał się. "Tam, gdzie nie widzisz śladu, Starożytni szli".
Poszliśmy nieco dalej i wskazał na wolną przestrzeń, wysoką na piaskowej ścianie. "Widzisz tamten dom?" zapytał. Spojrzałem mocno z ukosa. "Nic tam nie widać".
"Jesteś dobrym uczniem". Uśmiechnął się. "Tam, gdzie nie ma dachu czy komina, Starożytni właśnie najprawdopodobniej żyli".
Minęliśmy zakręt i przed nami rozciągnął się znakomity widok - tysiące pustynnych kwitnących kwiatów. "Czy widzisz coś brakującego?" zapytał mnie. Potrząsnąłem głową. "To tylko przepiękna fala za falą".
"Tak", powiedział niskim głosem. "Tam, gdzie niczego nie brakuje, Starożytni właśnie zbierali z pola najbardziej".
Myślałem o tym wszystkim, o tym, jak kiedyś pokolenia żyły w harmonii z ziemią, nie zostawiając śladów kiereszujących miejsce, które zamieszkiwali. Tej nocy w obozowisku powiedziałem: "Pominąłeś coś".
"Co takiego?" spytał.
"Gdzie Starożytni zostali pochowani?"
Bez odpowiedzi wsadził swój kij do ognia. Jasny płomień rozbłysnął. Liznął powietrze i zniknął. Mój nauczyciel spojrzał na mnie z ukosa pytając, czy zrozumiałem tę lekcję. Siedziałem nieruchomo, a moja cisza powiedziała mu, że zrozumiałem.
толкуй текст!
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Miał być skoczny utwór- wczoraj już przygotowany, z dedykacją dla Panka i jego sympatii dla małego Michaela, okoliczności wpłynęły na zmianę decyzji.
Żeby nie było dwóch dancingthedreamów pod rząd.. Wiem, że fajniej interpretuje się piosenkę, niż wiersz- piosenki znamy i nucimy i chętnie umieścimy je w szerszym kontekście, z wierszami Michaela mamy mniej skojarzeń i sentymentu. A może się mylę?
Mark Of The Ancients to impresja o korzeniach dziejów ludzkich. O dalekich przodkach. I tym, co po nich pozostaje. Powiem, że mnie frapuje ten fragment Dancing The Dream, bo nie jest łatwy do rozszyfrowania.
Przodkowie i to ile po nich pozostaje... W tej historii mamy zderzenie młodego i starego. Starszy każe szukać śladów tam, gdzie ich nie ma. Albo sugeruje, że nie one są ważne, a to, co nieuchwytne. Ciało przemija, wytwory rąk też, a co nie przemija? A może to inne postawione w Mark Of The Ancients pytanie? Co młody zrozumiał na koniec?
Nawiązując do dzisiejszych wydarzeń, zastanawiam się, co jest ważne. Nas, Polaków, poprzez głoszone przez polityków hasła postrzega się jako regresywnych nudziarzy, zapatrzonych w przeszłość. Wielu zaś się oburza i twierdzi, że historia jest ważna. Pamiętam takie zdanie ze studiów, że ci, którzy nie znają historii, skazani są na jej powtarzanie.
Czy, jak zwykle, prawda jest gdzieś pośrodku czy jednak po jednej ze stron?
Żeby nie było dwóch dancingthedreamów pod rząd.. Wiem, że fajniej interpretuje się piosenkę, niż wiersz- piosenki znamy i nucimy i chętnie umieścimy je w szerszym kontekście, z wierszami Michaela mamy mniej skojarzeń i sentymentu. A może się mylę?
Mark Of The Ancients to impresja o korzeniach dziejów ludzkich. O dalekich przodkach. I tym, co po nich pozostaje. Powiem, że mnie frapuje ten fragment Dancing The Dream, bo nie jest łatwy do rozszyfrowania.
Przodkowie i to ile po nich pozostaje... W tej historii mamy zderzenie młodego i starego. Starszy każe szukać śladów tam, gdzie ich nie ma. Albo sugeruje, że nie one są ważne, a to, co nieuchwytne. Ciało przemija, wytwory rąk też, a co nie przemija? A może to inne postawione w Mark Of The Ancients pytanie? Co młody zrozumiał na koniec?
Nawiązując do dzisiejszych wydarzeń, zastanawiam się, co jest ważne. Nas, Polaków, poprzez głoszone przez polityków hasła postrzega się jako regresywnych nudziarzy, zapatrzonych w przeszłość. Wielu zaś się oburza i twierdzi, że historia jest ważna. Pamiętam takie zdanie ze studiów, że ci, którzy nie znają historii, skazani są na jej powtarzanie.
Czy, jak zwykle, prawda jest gdzieś pośrodku czy jednak po jednej ze stron?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
To słowa Michaela. Kilka lat później Earth Song.Myślałem o tym wszystkim, o tym, jak kiedyś pokolenia żyły w harmonii z ziemią, nie zostawiając śladów kiereszujących miejsce, które zamieszkiwali.
Nie wiem czy współcześni ludzie mogą jeszcze tak żyć, aby ten ich ślad na Ziemi, jak ślad Starożytnych nie przeszkadzał następnym pokoleniom.
Czy jesteśmy gotowi na to (i chętni), aby żyć prościej.
Kiedy patrzę na to, co się wokół dzieje, jestem przerażona perspektywami dla ludzi, którym przyjdzie żyć na Ziemi po nas. Mad Max jest coraz bardziej realny.
Możemy, ba nawet musimy zwolnić tempo. Tylko jak to zrobić?
Nie lubię wszelkiego fanatyzmu, tego ekologicznego również. Wszelkie hasła proekologiczne pozostają najczęściej hasłami. Wiem coś o tym, bo poprzez moją pracę jestem zobligowana do zainteresowania się problemami środowiska.
Co można na to poradzić.? Włosy jeżą mi się na głowie, gdy ludzie bezmyślnie konsumują, zużywają więcej niż to konieczne i produkują tony śmieci. Te walające się od paru lat po lasach torebki foliowe budzą rozpacz. Co będzie za parę lat. Czy będzie można pójść tam na spacer?
Najbardziej rażą mnie potworne ilości opakowań. Wszystko jest ślicznie kolorowo zawinięte nie w jedno niezbędne, ale kilka opakowań. Nie dosyć, że plastikowe pudełeczko, to jeszcze kartonowa okładka, a na to wszystko koniecznie foliowa obwoluta. Do produktów dołączone są instrukcje i ostrzeżenia spisane na długich jak zwoje papirusów ulotkach, które szczegółowo wyjaśniają co i jak używać (aby nie zjeść przypadkiem proszku do prania albo maszynką do golenia nie umyć naczyń). Czy ludzie są idiotami? Aż dziw bierze, że Starożytni poradzili sobie bez instrukcji obsługi krzesiwa.
Robię co mogę. Gaszę zbędne żarówki, noszę swoją torbę na zakupy, odmawiam pakowania zakupów w woreczki foliowe, nigdy nie rzucam żadnych śmieci na ulicę… I staram się zaszczepiać ludziom, z którymi mam do czynienia fascynację górami, przyrodą. Myślę, że jak złapią bakcyla, to zadbają aby tego nie utracić.
A propos wędrówek po górach i pozostawiania śladów. Parę lat temu podczas pobytu w Tatrach spotkałam fantastycznego przewodnika. Miał taką charyzmę, że cała grupa młodych ludzi nie zostawiała ani jednego papierka, ani ogryzka, ani butelki po napoju w górach. Pan przewodnik przekonał ich (nie zmusił), że jeśli mieli siłę wnieść te pełne napoju butelki pod górę, to puste łatwiej znieść na dół.
Ziemia ma możliwości odnawiania się. Woda może się samooczyszczać, rośliny i zwierzęta mogą się odradzać. Więc jeśli tylko nie będziemy im przeszkadzać, to dotychczas zadane rany zagoją się. I ślad zostawiony przez nas nie będzie dla naszych następców taki straszny. O tym jest Earth Song Piosenka i short film.
Piękna klamra spinająca tę ideę.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
"...kiedyś pokolenia żyły w harmonii z ziemią, nie zostawiając śladów kiereszujących miejsce, które zamieszkiwali."
Starożytni byli znacznie mądrzejsi od nas, żyli w zgodzie z naturą, dostosowywali do niej swój rytm życia, wpasowywali się w nią. Nie próbowali naginać jej, niszczyć, okiełznać czegoś, co w swojej istocie tylko pozornie można ujarzmić. Zostawili swoim potomkom ziemię czystą, nieskażoną, stali się jej częścią - spopieleni, rozsypani w proch, zjednoczeni z ziemią, która ich żywiła. Są w tym piasku przy klifie, w pustynnych kwiatach, pamięć o nich nie przeminęła. Są wokół nas, choć niewidoczni. Są wszędzie duchowo, choć nigdzie fizycznie. Będą istnieć dopóty, dopóki będziemy o nich pamiętać i przekazywać tę pamięć kolejnym pokoleniom.
Myślę, że to chciał przekazać nauczyciel młodemu, pamiętając, jak bardzo MJ leżał na sercu los naszego świata, a młody dobrze tę lekcję zrozumiał, czego nie można powiedzieć o współczesnych.
Współcześni, wspierani zdobyczami techniki zmieniają pomału naszą planetę, z uporem niszczą, zaburzają równowagę, a natura odpłaca nam jak może, pokazując swoją potęgę - powodzie, huragany, erupcje wulkanów, trzęsienia ziemi. Natura jest cierpliwa, ostrzega, daje szansę, ale my współcześni w swoim zadufaniu nie widzimy tego, dążymy uparcie do samozagłady. Niszcząc przyrodę, niszczymy siebie, po równi pochyłej toczymy się w dół nie dostrzegając tego, metodycznie dążymy do zagłady wszystkiego, co żyje.
Problem tkwi w tym, ze tak bardzo wierzymy w moc techniki, gubi nas przeświadczenie, iż jesteśmy w stanie pokonać siły natury, zapanować nad nimi, kontrolować, nie doceniamy tej potęgi. Jeżeli nie zreflektujemy się w końcu, przyszłość rysuje się w czarnych barwach.
Weźmy przykład ze Starożytnych, pozwólmy odrodzić się Ziemi, o to prosił Michael, zostawmy ślad po nas dla naszych potomnych w postaci żyjącej, zielonej planety, nie zgliszcz i popiołu.
Starożytni byli znacznie mądrzejsi od nas, żyli w zgodzie z naturą, dostosowywali do niej swój rytm życia, wpasowywali się w nią. Nie próbowali naginać jej, niszczyć, okiełznać czegoś, co w swojej istocie tylko pozornie można ujarzmić. Zostawili swoim potomkom ziemię czystą, nieskażoną, stali się jej częścią - spopieleni, rozsypani w proch, zjednoczeni z ziemią, która ich żywiła. Są w tym piasku przy klifie, w pustynnych kwiatach, pamięć o nich nie przeminęła. Są wokół nas, choć niewidoczni. Są wszędzie duchowo, choć nigdzie fizycznie. Będą istnieć dopóty, dopóki będziemy o nich pamiętać i przekazywać tę pamięć kolejnym pokoleniom.
Myślę, że to chciał przekazać nauczyciel młodemu, pamiętając, jak bardzo MJ leżał na sercu los naszego świata, a młody dobrze tę lekcję zrozumiał, czego nie można powiedzieć o współczesnych.
Współcześni, wspierani zdobyczami techniki zmieniają pomału naszą planetę, z uporem niszczą, zaburzają równowagę, a natura odpłaca nam jak może, pokazując swoją potęgę - powodzie, huragany, erupcje wulkanów, trzęsienia ziemi. Natura jest cierpliwa, ostrzega, daje szansę, ale my współcześni w swoim zadufaniu nie widzimy tego, dążymy uparcie do samozagłady. Niszcząc przyrodę, niszczymy siebie, po równi pochyłej toczymy się w dół nie dostrzegając tego, metodycznie dążymy do zagłady wszystkiego, co żyje.
Problem tkwi w tym, ze tak bardzo wierzymy w moc techniki, gubi nas przeświadczenie, iż jesteśmy w stanie pokonać siły natury, zapanować nad nimi, kontrolować, nie doceniamy tej potęgi. Jeżeli nie zreflektujemy się w końcu, przyszłość rysuje się w czarnych barwach.
Weźmy przykład ze Starożytnych, pozwólmy odrodzić się Ziemi, o to prosił Michael, zostawmy ślad po nas dla naszych potomnych w postaci żyjącej, zielonej planety, nie zgliszcz i popiołu.
Just this magic in your eyes and in my heart ...
The sun and moon rise in his eyes...
I'll hold him close to feel his heart beat...
The sun and moon rise in his eyes...
I'll hold him close to feel his heart beat...
- Annie Jackson
- Posty: 178
- Rejestracja: pt, 26 cze 2009, 23:55
Świetnie napisane. Kontynuując tę myśl w kontekście natury i tego, jak człowiek z nią igra można powiedzieć, że Starożytni żyli, a ich istnienie w żaden sposób nie przeobraziło obrazu natury, która pozostała niezmienna. Nie ingerowali w przyrodę i nie pozostawili po sobie żadnego śladu. Dzisiaj po każdym z nas zostaje cały nasz majątek - papiery, dokumenty, rzeczy osobiste, laptop, lodówka, tony zużytych plastikowych pudełek, przeczytanych gazet, niedojedzonych posiłków...songbird pisze:Zostawili swoim potomkom ziemię czystą, nieskażoną, stali się jej częścią - spopieleni, rozsypani w proch, zjednoczeni z ziemią, która ich żywiła.
Ogień jest symbolem wieczności, praprzyczyny, pierwiastka podstawowego, prazasady. Stary człowiek w "Mark Of The Ancients" na wspomnienie o Starożytnych rozpala właśnie ogień. Można to zinterpretować w następujący sposób; Starożytni nie żyją, ale pozostało ich duchowe dziedzictwo. Nie ma ich grobów, ale mamy coś cenniejszego.
Człowiek rozwija się. Dzisiaj mamy nowe technologie, ułatwienia, żyjemy w świecie wygody. Jednak czasem mam wrażenie, że zatracamy tę pewną duchową część i zapominamy o prawdach, które dla Starożytnych były czymś ważnym. To natura jest naszym domem - to ziemia daje plony, to słońce codziennie daje nam światło, to ze źródeł wypływa woda. A my winniśmy za to jej okazywać szacunek.
Ogień w tej opowieści dla mnie nie jest symbolem wieczności, pamięci o Starożytnych. Ten ogień rozbłysnął tylko na chwilę i zniknął. Był odpowiedzią na pytanie co stało się ze Starożytnymi, gdzie są ich ślady. Zniknęli. Byli na Ziemi przez swoje życie, a potem cichutko odeszli. Nie zostawiając śladów.
Pozostawili Ziemię dla nas nietkniętą. Po to abyśmy też przeżyli swoje życie i zostawili ją dla innych. Tylko czy uda się naszej cywilizacji odejść tak bez śladu?
Myślę, że w tym tekście nie chodzi Michaelowi o pozostawianie jakiegoś dziedzictwa, spuścizny, tylko takie postępowanie z naszą planetą, aby zostało też coś dla innych. I stąd pisze o tym zniknięciu i niepozostawianiu po sobie śladów. Powinniśmy po przeżytym życiu zgasnąć jak płomyk ognia.
W dniu dzisiejszym to gaśnięcie płomienia jest bardzo wymowne.
Pozostawili Ziemię dla nas nietkniętą. Po to abyśmy też przeżyli swoje życie i zostawili ją dla innych. Tylko czy uda się naszej cywilizacji odejść tak bez śladu?
Myślę, że w tym tekście nie chodzi Michaelowi o pozostawianie jakiegoś dziedzictwa, spuścizny, tylko takie postępowanie z naszą planetą, aby zostało też coś dla innych. I stąd pisze o tym zniknięciu i niepozostawianiu po sobie śladów. Powinniśmy po przeżytym życiu zgasnąć jak płomyk ognia.
W dniu dzisiejszym to gaśnięcie płomienia jest bardzo wymowne.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Ogień. Siła niszcząca i budująca jednocześnie. Życie i śmierć. Ciepło, ale i spopielenie.
Nasi Starożytni są jak ogień - symbol spopielenia, ale i oczyszczenia. Symbol unicestwienia, ale i pamięci. Nie bez powodu przed wiekami wybierano taki właśnie sposób pochówku - pozwalając im odejść w pożarze. Pozwalając im ulecieć ku niebu - dosłownie i w przenośni. Ogień niszczy, ale i hartuje. Nie ich, ale naszą pamięć. Bo oni są, choć nie ma ich mogił. I w ten sposób są wszędzie.
Starożytni są wszędzie, choć nie widać ich śladów. Odeszli i trudno dojrzeć miejsca, w których żyli. Odeszli, zostawiając te miejsca dla nas, pozwalając nam je zapełnić wedle naszych marzeń, pragnień, czy potrzeb.Annie Jackson pisze: Starożytni nie żyją, ale pozostało ich duchowe dziedzictwo. Nie ma ich grobów, ale mamy coś cenniejszego.
Czy odeszli cichutko, nie pozostawiając żadnych śladów? I tak, i nie. Ich życie (jak i życie każdego z nas) było jak ta iskra - zapala się, trwa moment, a potem gaśnie. Ich ślady są, niewidoczne na pierwszy rzut oka, problem tylko w tym, czy potrafimy, chcemy je zobaczyć - czy chcemy się z naszymi Starożytnymi identyfikować, czy chcemy żyć według ich tradycji, przekonań, czy zasad? Myślę, że jeśli chcemy, to wtedy mamy szansę dojrzeć ich ślady. Tyle że to czasem takie niepopularne w dzisiejszym świecie - żyć przeszłością, tradycją, historią. I nie mam na myśli rozpamiętywania ran czy martyrologii a raczej świadomość swoich korzeni. Modnie jest być obywatelem globalnej wioski, ale czy nie traci się wtedy czegoś bardzo ważnego?anja pisze:Zniknęli. Byli na Ziemi przez swoje życie, a potem cichutko odeszli. Nie zostawiając śladów.
Nasi Starożytni są jak ogień - symbol spopielenia, ale i oczyszczenia. Symbol unicestwienia, ale i pamięci. Nie bez powodu przed wiekami wybierano taki właśnie sposób pochówku - pozwalając im odejść w pożarze. Pozwalając im ulecieć ku niebu - dosłownie i w przenośni. Ogień niszczy, ale i hartuje. Nie ich, ale naszą pamięć. Bo oni są, choć nie ma ich mogił. I w ten sposób są wszędzie.
Moim zdaniem to nie jest sugestia, że te ślady nie są ważne. Wg mnie to sugestia, żeby umieć dostrzec, iż byli przed nami inni. Że nie wszystko jest naszym osiągnięciem, że żadne pokolenie nie może przypisywać sobie wszystkich zasług, żyć tak, jakby przed nim nikogo innego nie było. Tworzymy świat stąpając po niewidzialnych śladach tych, którzy byli tu przed nami. Możemy tę wiedzę albo ignorować, albo o niej pamiętać i umiejętnie ją pielęgnować. Bo przecież jakikolwiek rozwój nie powinien opierać się na negacji a na dopełnianiu tego, co już istnieje.kaem pisze:W tej historii mamy zderzenie młodego i starego. Starszy każe szukać śladów tam, gdzie ich nie ma. Albo sugeruje, że nie one są ważne, a to, co nieuchwytne. Ciało przemija, wytwory rąk też, a co nie przemija? A może to inne postawione w Mark Of The Ancients pytanie? Co młody zrozumiał na koniec?
Bo sztuką jest właściwe pielęgnowanie historii. Niekoniecznie w duchu martyrologii, ale bardziej w duchu pamięci, własnej wewnętrznej świadomości. Nie powtarzać ją w kółko i na okrągło szafując datami, nazwiskami, wydarzeniami, ale umieć się zapatrzyć w ogień i umieć dojrzeć w nim przeszłość - w tym jednostkowym, a nie tylko globalnym wymiarze.kaem pisze:Nawiązując do dzisiejszych wydarzeń, zastanawiam się, co jest ważne. Nas, Polaków, poprzez głoszone przez polityków hasła postrzega się jako regresywnych nudziarzy, zapatrzonych w przeszłość. Wielu zaś się oburza i twierdzi, że historia jest ważna. Pamiętam takie zdanie ze studiów, że ci, którzy nie znają historii, skazani są na jej powtarzanie.
Bo przecież żyjemy jak płomyk ognia i jak płomyk ognia, zdmuchnięty przez wiatr - gaśniemy. Tyle że ogień jest wieczny i zawsze można go rozpalić na nowo. Tyle że ogień to pamięć - ten pełgający płomyk, w który można się zapatrzeć - pozwala nam (jeśli tego pragniemy) przypomnieć czyjąś twarz...anja pisze:Myślę, że w tym tekście nie chodzi Michaelowi o pozostawianie jakiegoś dziedzictwa, spuścizny, tylko takie postępowanie z naszą planetą, aby zostało też coś dla innych. I stąd pisze o tym zniknięciu i niepozostawianiu po sobie śladów. Powinniśmy po przeżytym życiu zgasnąć jak płomyk ognia.
Żyć, to mieć szacunek do przeszłości. Mieć świadomość, że my też kiedyś będziemy jak ten płomień - rozbłyśniemy na moment i zgaśniemy. Patrzeć w płomień to zdawać sobie sprawę z tego, że on zawiera w sobie wszystko - także naszych Starożytnych.Jasny płomień rozbłysnął. Liznął powietrze i zniknął. Mój nauczyciel spojrzał na mnie z ukosa pytając, czy zrozumiałem tę lekcję. Siedziałem nieruchomo, a moja cisza powiedziała mu, że zrozumiałem.
Czy słyszysz, jak tam daleko muzyka gra?
Ależ ja zgadzam się z tym, że ważne jest identyfikowanie się z naszymi przodkami, znajomość swoich korzeni, zarówno w skali mikro, czyli znajomość przeszłości własnej rodziny, jak i w skali makro, czyli znajomość historii własnego narodu i nawet całej ludzkości.
Ważne jest, aby dostrzegać te ślady przeszłości. Ważna jest pozostawianie i dostrzeganie tej spuścizny historycznej i kulturowej. Nie wyobrażam sobie życia bez świadomości, że jestem elementem jakiejś ciągłości, kontynuatorką dziejów . I nie mówię tutaj o skrajnym nacjonalizmie , tylko o tożsamości narodowej.
Ale tekst „Mark Of The Ancients” dla mnie nie jest tekstem o pamięci przodków, nie jest tekstem o historii ludzkości, o duchowym dziedzictwie. Dla mnie to tekst o świadomości ekologicznej. To był ważny aspekt życia Michaela.
Wiem, że w świetle wydarzeń z ostatnich dni jakoś mocniej wracamy do myślenia i rozmów o historii i przeszłości narodu. Ale ja w tym tekście Michaela nie dostrzegam takich aspektów. On mówi, że jesteśmy tutaj na Ziemi tylko na chwilę. Nie możemy zapominać, że po nas przyjdą inni. I zostawmy im Ziemię, by też mogli żyć. Odejdźmy stąd nie rujnując jej. To też miał być motyw przewodni koncertów This Is It.
Fascynujące jest to jak różne rzeczy możemy dostrzegać w jednym tekście
Ważne jest, aby dostrzegać te ślady przeszłości. Ważna jest pozostawianie i dostrzeganie tej spuścizny historycznej i kulturowej. Nie wyobrażam sobie życia bez świadomości, że jestem elementem jakiejś ciągłości, kontynuatorką dziejów . I nie mówię tutaj o skrajnym nacjonalizmie , tylko o tożsamości narodowej.
Ale tekst „Mark Of The Ancients” dla mnie nie jest tekstem o pamięci przodków, nie jest tekstem o historii ludzkości, o duchowym dziedzictwie. Dla mnie to tekst o świadomości ekologicznej. To był ważny aspekt życia Michaela.
Wiem, że w świetle wydarzeń z ostatnich dni jakoś mocniej wracamy do myślenia i rozmów o historii i przeszłości narodu. Ale ja w tym tekście Michaela nie dostrzegam takich aspektów. On mówi, że jesteśmy tutaj na Ziemi tylko na chwilę. Nie możemy zapominać, że po nas przyjdą inni. I zostawmy im Ziemię, by też mogli żyć. Odejdźmy stąd nie rujnując jej. To też miał być motyw przewodni koncertów This Is It.
Oni byli tutaj, ale żyli tak „skromnie”, że nie zostawili śladów. Dlatego my też możemy tutaj teraz żyć. A co my, nasza cywilizacja, zostawimy po sobie? Czy po nas będą mogli przyjść inni?Michael Jackson pisze:"Tam, gdzie nie widzisz śladu, Starożytni szli".
Fascynujące jest to jak różne rzeczy możemy dostrzegać w jednym tekście
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Rzeczywiście ekologiczna interpretacja najbardziej pasuje. Nie zatrzymywałbym się jednak tylko na reklamówkach foliowych i zakręcaniu kranu. Idąc dalej, czy ekologia spowadza się jedynie do dbania o planetę? To, o czym piszecie- o redukowaniu używanych plastików, śmieci, to nic innego, jak nawoływanie do umiaru. A to już kwestia nie tylko ekologiczna, ale też międzyludzka.
Umiar w słowach, umiar w jedzeniu, umiar w gospodarowaniu własnym czasem, umiar w dążeniu do sukcesu, umiar w trudnych, przykrych emocjach. Umiar, nie brak ani nadmiar.
Stąd pewnie bierze się hasło, że ekologia to też kwestia sposobu myślenia, nie tylko samo działanie. I tak myślę jest. Jak ktoś potrafi w sposób staranny posługiwać się słowami choćby (że posłużę się tym przykładem), potrafi w życiu być skromny, jest szansa, że będzie mieć też wstrzemięźliwe podejście do dóbr natury.
To nie jest łatwe. Swoboda dostępu do informacji, łatwość w dostępności do różnych rzeczy po czasach 1945-1989, że odniosę do naszego kraju, gdzie niczego nie było i niewiele było wolno, wyzwala teraz potrzebę odreagowania w drugą stronę. Czytałem niedawno, że nowe pokolenia to pokolenia ludzi o nieposkromionej potrzebie konsumpcji. Wszystko wolno, wszystko dla ludzi, więc należy korzystać, bo... Czemu nie?
Umiar w słowach, umiar w jedzeniu, umiar w gospodarowaniu własnym czasem, umiar w dążeniu do sukcesu, umiar w trudnych, przykrych emocjach. Umiar, nie brak ani nadmiar.
Stąd pewnie bierze się hasło, że ekologia to też kwestia sposobu myślenia, nie tylko samo działanie. I tak myślę jest. Jak ktoś potrafi w sposób staranny posługiwać się słowami choćby (że posłużę się tym przykładem), potrafi w życiu być skromny, jest szansa, że będzie mieć też wstrzemięźliwe podejście do dóbr natury.
To nie jest łatwe. Swoboda dostępu do informacji, łatwość w dostępności do różnych rzeczy po czasach 1945-1989, że odniosę do naszego kraju, gdzie niczego nie było i niewiele było wolno, wyzwala teraz potrzebę odreagowania w drugą stronę. Czytałem niedawno, że nowe pokolenia to pokolenia ludzi o nieposkromionej potrzebie konsumpcji. Wszystko wolno, wszystko dla ludzi, więc należy korzystać, bo... Czemu nie?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Trudny tekst. Formą przypomina mi-napewno dobrze wam znane- utwory Paulo Coelho, w których bardzo często przewija się motyw wspólnej wędrówki Mistrza i Ucznia (Alchemik, Pielgrzym).
Wiedza przyjmowana z pokorą. Ciekawość świata. Zauważcie- Michael nie wstydzi się pytań, nie wstydzi się tego, że czegoś nie wie.
A my- jak często próbujemy strugać mądralińskich?
Z ręką na sercu- zdarza mi się to.
Często męczy mnie poczucie dumy, która nie pozwala przyznać przed światem, samym sobą: "tak, życie to dla mnie zagadka, niewiele o nim wiem, niewiele wiem o ludziach. Są inni mądrzejsi i proszę o pomoc.)
A chyba ciężko maszeruje się samemu przez ciemną noc.
Wiedza przyjmowana z pokorą. Ciekawość świata. Zauważcie- Michael nie wstydzi się pytań, nie wstydzi się tego, że czegoś nie wie.
A my- jak często próbujemy strugać mądralińskich?
Z ręką na sercu- zdarza mi się to.
Często męczy mnie poczucie dumy, która nie pozwala przyznać przed światem, samym sobą: "tak, życie to dla mnie zagadka, niewiele o nim wiem, niewiele wiem o ludziach. Są inni mądrzejsi i proszę o pomoc.)
A chyba ciężko maszeruje się samemu przez ciemną noc.
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Umiar.
Czy umiecie sobie odmówić? Cywilizacja dużo daje. I zachęca, aby brać. Reklamy wyrabiają w nas potrzebę posiadania coraz większej ilości rzeczy. Wszystkie te rzeczy są podobno nam niezbędne. Aż dziw bierze, że dawniej ludzie obywali się bez tego. Jak oni żyli? ??
Więc w młodym kliencie reklamy (i nie tylko, ale dla reklamodawcy on głównie się liczy, bo będzie kupował jeszcze przez długie lata, a taki staruszek, no cóż, długo „nie pociągnie”) wyrabia się postawa: brać, należy mi się. Po co rezygnować, po co sobie odmawiać? Ten kto ma jakieś opory to frajer.
Ale czy życie, to same przyjemności i spełnianie zachcianek? W poprzednim wątku pojawił się motyw Szymona Słupnika. Pewnie, że życie to nie tylko umartwianie się, ale czy możliwa jest wielka, nieustanna balanga.
Pomiędzy hedonizmem a umartwianiem się, można chyba jeszcze coś znaleźć .Jest przecież czas na radość, jest czas na smutek.
Memento Mori.
W majestacie śmierci, nie liczy się nic. Bogactwo, pozycja, uroda. T o nic nie znaczy.
Z reguły dopiero u schyłku życia dostrzegamy to. Wtedy potrzebna jest nadzieja na coś co będzie potem, nadzieja na życie po życiu. Gdy jesteśmy w pełni sił to bierzemy więcej niż potrzeba. Gdy ktoś lub coś stawia nam ograniczenia, tupiemy w złości nogą: „bo ja chcę, przecież należy mi się, inni to mają”.
Takie tragedie jak 10 kwietnia troszkę niektórych z nas zatrzymują, każą zastanowić się po co to wszystko, jaki sens ma to nasze chomikowanie, branie więcej niż potrzeba. Być może niektórych zastanowi ta zachłanność i brak umiaru.
Pamiętaj co czeka cię na końcu życia. Memento Mori. To mądrość starożytnych. Nie tych z tekstu Michaela, ale też naszych przodków.
Chociaż nie za bardzo orientuję się w naukach Kościoła to przyszła mi do głowy taka dygresja w związku z tymi rozważaniami nad umiarem i ekologicznym wydźwiękiem tekstu Michaela oraz nawiązaniem Amelii do twórczości Paulo Coelho.
7 grzechów głównych w „starszej” wersji sporządzonej w VI wieku n.e. przez papieża Grzegorza Wielkiego a spopularyzowanej w średniowieczu przez Dantego w "Boskiej Komedii" obejmuje m.in. chciwość oraz nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu (obżarstwo).
We współczesnym zmaterializowanym świecie znaczenie pojęcia grzechu uległo zmianie. Biskup Gianfranco Girotti, przewodniczący Pokuty Apostolskiej do grzechów ludzi współczesnych zaliczył przesadne gromadzenie bogactwa przez wybranych i zanieczyszczanie środowiska naturalnego. Sic!
Więcej można poczytać sobie: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/ ... 09005.html
Co z tymi co nie wierzą? Może zwykła ludzka przyzwoitość wystarczy.
Czy umiecie sobie odmówić? Cywilizacja dużo daje. I zachęca, aby brać. Reklamy wyrabiają w nas potrzebę posiadania coraz większej ilości rzeczy. Wszystkie te rzeczy są podobno nam niezbędne. Aż dziw bierze, że dawniej ludzie obywali się bez tego. Jak oni żyli? ??
Więc w młodym kliencie reklamy (i nie tylko, ale dla reklamodawcy on głównie się liczy, bo będzie kupował jeszcze przez długie lata, a taki staruszek, no cóż, długo „nie pociągnie”) wyrabia się postawa: brać, należy mi się. Po co rezygnować, po co sobie odmawiać? Ten kto ma jakieś opory to frajer.
Ale czy życie, to same przyjemności i spełnianie zachcianek? W poprzednim wątku pojawił się motyw Szymona Słupnika. Pewnie, że życie to nie tylko umartwianie się, ale czy możliwa jest wielka, nieustanna balanga.
Pomiędzy hedonizmem a umartwianiem się, można chyba jeszcze coś znaleźć .Jest przecież czas na radość, jest czas na smutek.
Memento Mori.
W majestacie śmierci, nie liczy się nic. Bogactwo, pozycja, uroda. T o nic nie znaczy.
Z reguły dopiero u schyłku życia dostrzegamy to. Wtedy potrzebna jest nadzieja na coś co będzie potem, nadzieja na życie po życiu. Gdy jesteśmy w pełni sił to bierzemy więcej niż potrzeba. Gdy ktoś lub coś stawia nam ograniczenia, tupiemy w złości nogą: „bo ja chcę, przecież należy mi się, inni to mają”.
Takie tragedie jak 10 kwietnia troszkę niektórych z nas zatrzymują, każą zastanowić się po co to wszystko, jaki sens ma to nasze chomikowanie, branie więcej niż potrzeba. Być może niektórych zastanowi ta zachłanność i brak umiaru.
Pamiętaj co czeka cię na końcu życia. Memento Mori. To mądrość starożytnych. Nie tych z tekstu Michaela, ale też naszych przodków.
Chociaż nie za bardzo orientuję się w naukach Kościoła to przyszła mi do głowy taka dygresja w związku z tymi rozważaniami nad umiarem i ekologicznym wydźwiękiem tekstu Michaela oraz nawiązaniem Amelii do twórczości Paulo Coelho.
7 grzechów głównych w „starszej” wersji sporządzonej w VI wieku n.e. przez papieża Grzegorza Wielkiego a spopularyzowanej w średniowieczu przez Dantego w "Boskiej Komedii" obejmuje m.in. chciwość oraz nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu (obżarstwo).
We współczesnym zmaterializowanym świecie znaczenie pojęcia grzechu uległo zmianie. Biskup Gianfranco Girotti, przewodniczący Pokuty Apostolskiej do grzechów ludzi współczesnych zaliczył przesadne gromadzenie bogactwa przez wybranych i zanieczyszczanie środowiska naturalnego. Sic!
Więcej można poczytać sobie: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/ ... 09005.html
Co z tymi co nie wierzą? Może zwykła ludzka przyzwoitość wystarczy.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon
Doing what I’m doing
Watching the wheels - John Lennon