25 czerwca tego roku nawet raz nie zapłakałam. Za dużo stresu. Przede wszystkim impreza, wrocławska MJ Memory Night, której byłam współorganizatorem, pierwszy występ naszego dance teamu. Nawet się cieszyłam, że w ten dzień będę mieć ręce pełne roboty, bo nie będę o tym myśleć. Ale TO i tak wyłaziło, chociażby przy głupich fochach rano na męża za niedogotowane jajko. Wydawało mi się nawet, że fryzjer, u którego byłam w piątek specjalnie mocniej szarpie mnie za włosy. Potem był intensywna sobota spędzona z fanami w Leśnicy i przy fontannie a w niedzielę wizyta u rodziny i spędzenie reszty dnia z moim Piotrkiem i Mjowitkiem przy koncercie z Brunei i drinkach. Wszystko, żeby tylko nie myśleć. I teraz mnie bierze, od wczoraj. Próbuję skupić sie na nauce do licencjatu, egzamin w poniedziałek. Nie mogę, ktoś wciąż rozprasza moje myśli. Trochę mi smutno. A może chwilami nawet bardzo. Ale nie płaczę, choć wczoraj w nocy mi się trochę chciało. Myślę z powrotem o tym wszystkim, o czym myślałam w zeszłe wakacje, kiedy zdarzało mi sie płakać w tramwaju, na ulicy i w poczekalni u lekarza.
Dużo zmieniło się w moim życiu przez ostatni rok. Zrozumiałam trochę prawd o świecie i o swoim życiu i ludziach w nim obecnych. Poznałam wrocławskich (i nie tylko) fanów i zaczęłam tańczyć w dance teamie. I po raz kolejny przekonałam się, że mój mąż jest moim najlepszym przyjacielem. Racjonalnie (?) wiem, że Michaelowi jest teraz lepiej, że już żadne ścierwo tego świata na jego temat wcale już go nie boli i nie dotyczy a z drugiej strony on wciąż wpływa na życie innych ludzi, by stawali się lepsi i bardziej kochali innych i siebie samych. Ale gdzieś tam na dnie serca wciąż jest ta niezgoda na to, że można zrobić komuś to, co zrobiono jemu. Święty nie był, ale na to nie zasłużył. Nikt na coś takiego nie zasługuje. Ale tak się stało i nic już tego nie zmieni. I nic z tym nie zrobimy. To wkurza mnie najbardziej, choć wiem, że Michael żyje w nas, w swoich fanach i teraz my musimy i chcemy robić niektóre rzeczy "za niego", mimo że nigdy nie będziemy nim (niekoniecznie dlatego, że jesteśmy "gorsi", tylko dlatego, że każdy człowiek jest inny). No właśnie, to transcendentalne przekonanie, że on żyje w nas mnie pociesza, ale i tak nie powstrzymuje mnie to od przykrych myśli i rozważaniu, jaki ten nasz świat potrafi czasem być zły w odpowiedzi na dobre serce.
![Poddaję się :surrender:](./images/smilies/surrender.gif)