Interpretuj tekst!
Moderators: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil
Mnie obchodzi. Bo dziękuję za taki szczyt... sztucznie napompowany i przypłacony tym co najgorsze może w życiu człowieka spotkać... śmiercią.Canario wrote:Pewnie że wiemy. Michael jest na szczycie , uznany wszem i wobec artystą stulecia.I właśnie za kilka tygodni ukazuje się Jego nowy album. Z pewnością album #1 2010roku. A PM gdzie jest?No właśnie nikt tego nie wie. Bo kogo to obchodzi?
Czyli w skrócie czekamy na nową płytę trupa, który nic przy jej produkcji nie będzie miał do powiedzenia.
A Macca, żyje i ma się dobrze. Bo myślał przez cały czas trzeźwo i tak sobie życie ustawił, że teraz może z wnukami się pobawić, wyjść na spacer a do tego raz po raz nagrać* coś ciekawego lub nie.
* - czyli wejść do studia, zagrać, zaśpiewać, wyprodukować i wypuścić na rynek plus cieszyć lub martwić się reakcjami fanów.
Jeszcze odnośnie tego czy jestem modem czy nie i co wypada a co nie... Wypada pisać szczerze o swoich poglądach i tak będę czynił. A czy komuś się to podoba czy nie to już jego sprawa. Znam modów z tego forum dla których Jackson 5 to czarna magia... I co? Też się powinni podać do dymisji?

Kaem może by tak wydzielić co nieco i stworzyć osobny temat Mack vs. Jack ewentualnie Canario vs. Bad Fans?
Nie wiem czy to będzie stricte INTERPRETACJA, ale...
- Quincy chyba chciał, żeby się -->do cholery<-- pokłócili o tę laskę ... tymczasem Michael zaśpiewał se doggone girl, nawet zamiast 'goddamn'. no dobra...
- ogólnie piosenka ładna, podoba mi się (chociaż bez piania z zachwytu), ale tak jak powyżej... to nie kłótnia. raczej przemawianie się dwóch kolesi, przyjaciół o jakąś tam pannę, może miała ładne cycki (powiedzmy), ale nie czuję się przekonana, że im na niej zależało, ani jednemu, ani drugiemu za bardzo. coś jakby się nabijali, żartowali sobie. /wg mnie. ...
- ... bo nawet muzyka nie jest taka... sprzeczkowa, czy tym bardziej kłótliwa, tylko taka 'na na na,ona jest mojaaa'
więc moja interpretacja jest taka, że dwóch dobrych kumpli pokłóciło się po prostu dla zasady o jakąś mało ważną cholerną laskę. ponabijali się -- nawet gadając/śpiewając o czymś co mogło nie być prawdą, np. te listy miłosne, tak?, ot zabawny argument do fikcyjnej sprzeczki po piwie, pośmiali na wzajem, a potem generalnie olali {ją} i wyszli z baru śmiejąc się: ale i tak ona jest moja; a właśnie że moja, odwal się.
nawet ów rysunek Michaela świadczy o zabawności tekstu, piosenki, bo narysował jakąś krzywaśną lalkę. gdyby to miało być bardziej romantyczne i na poważnieJ, to pewnie narysowałby niezłą... ekhm...wiecie.
poza tym rozwala mnie zdanko w tekście "i think i told you - im a lover not a fighter" ;) i to tym słit głosikiem, że sorry - albo nie kłócisz się tylko zgarniasz na motor i spie... razem z nią albo śmiejesz się i inny ją zabiera.jakkolwiek mu/im zależy.
no, to na razie tyle jak na pierwszą falę.

- Quincy chyba chciał, żeby się -->do cholery<-- pokłócili o tę laskę ... tymczasem Michael zaśpiewał se doggone girl, nawet zamiast 'goddamn'. no dobra...
- ogólnie piosenka ładna, podoba mi się (chociaż bez piania z zachwytu), ale tak jak powyżej... to nie kłótnia. raczej przemawianie się dwóch kolesi, przyjaciół o jakąś tam pannę, może miała ładne cycki (powiedzmy), ale nie czuję się przekonana, że im na niej zależało, ani jednemu, ani drugiemu za bardzo. coś jakby się nabijali, żartowali sobie. /wg mnie. ...
- ... bo nawet muzyka nie jest taka... sprzeczkowa, czy tym bardziej kłótliwa, tylko taka 'na na na,ona jest mojaaa'
więc moja interpretacja jest taka, że dwóch dobrych kumpli pokłóciło się po prostu dla zasady o jakąś mało ważną cholerną laskę. ponabijali się -- nawet gadając/śpiewając o czymś co mogło nie być prawdą, np. te listy miłosne, tak?, ot zabawny argument do fikcyjnej sprzeczki po piwie, pośmiali na wzajem, a potem generalnie olali {ją} i wyszli z baru śmiejąc się: ale i tak ona jest moja; a właśnie że moja, odwal się.

nawet ów rysunek Michaela świadczy o zabawności tekstu, piosenki, bo narysował jakąś krzywaśną lalkę. gdyby to miało być bardziej romantyczne i na poważnieJ, to pewnie narysowałby niezłą... ekhm...wiecie.
poza tym rozwala mnie zdanko w tekście "i think i told you - im a lover not a fighter" ;) i to tym słit głosikiem, że sorry - albo nie kłócisz się tylko zgarniasz na motor i spie... razem z nią albo śmiejesz się i inny ją zabiera.jakkolwiek mu/im zależy.
no, to na razie tyle jak na pierwszą falę.

No nie do końca, bo konflikt między Michaelem i Paulem się zrodził kilka lat później. ATV to niezła dziewczyna. Co sądzicie o kroku Michaela i reakcji Paula i Michaela na reakcję Paula, opisane przy okazji poprzedniej piosenki? I jak się to ma to koleżeńskości/przyjaźni dwóch muzyków?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
- give_in_to_me
- Posts: 500
- Joined: Sun, 17 Jan 2010, 12:37
- Location: Wrocław
Nieee.... za co.... za co? ZA CO??????????????
Dwa tygodnie wisiało Come Together, to przez zlot. Dyskusja rozpoczęła się bardzo fajnie, było trochę o wolności, o hipisach, itd, a potem wszedł temat McCartney versus Jackson, który kolega lepszy i takie tam, i ja już odliczałam dni, byle do soboty, byle do następnego tekstu. Wchodzę, a tu... Znowu cholerny McCartney i The Girl Is Mine! I temat zapewne będzie kontynuowany. Za tydzień będzie Say Say Say jak rozumiem? Czadowo.
The Girl Is Mine... Nie lubię tego utworu. ZAWSZE go przeskakuję. Tatuś mój, fan wielki Thrillera, zawsze TGIM podgłaśniał i może mam tą awersję z dzieciństwa właśnie przez to. W samochodzie tego ustrojstwa słuchał i słucha dalej! Boże, wstydziłam się przez to wysiadać koło szkoły :P Nie umiem odpowiedzieć, czemu TGIM mnie tak wkurza. Wkurza i już. Najbardziej ten pizdusiowaty, ciotowaty, falsecikowy głos Michaela we frazie I'm a lover, not a fighter (a dlaczego z drugiej strony uwielbiam ten sam głos w DSTYGE, hm?:-/)
No ale dobrze, skupmy się na tekście.. Rację ma akaagnes (jej też polać, jw.), to nie kłótnia, tylko zwykłe przekomarzanie się. Michael jest tak niemęski w tej piosence, że nawet ja bym była w stanie powalić go na dechy, porwać mu tą ledji sprzed nosa i zakrzyknąć na odchodne: The doggone girl is mine!
Chyba że.. jest inne wyjaśnienie. Panowie tak naprawdę nie rywalizują o tę pannę, tylko tak sobie dla żartu udają kłótnię, bo ona.. no dupodajka z niej i i tak każdy z nich ją zaliczy. W poniedziałek to Paul zaśpiewa że dziewczyna jest jego, a we wtorek Michael będzie ją miał. Jakby dziewczyna była warta coś więcej, to kto wie, może w ruch poszłyby pięści, agresja, piosenka by tak nie kołysała, jak (no kurka muszę to przyznać...) kołysze. Ale ona nie jest warta miłości, jest warta przelotnej znajomości, więc faceci w duecie puszczają do nas oko... I taka mi się myśl pojawiała w głowie: nawet jakby ona pochodziła i z jednym i z drugim, to oni i tak będą przyjaźnić się dalej. Dziewczyna nie będzie ważniejsza od ich przyjaźni (nie chodzi mi o konkretną znajomość McCartney i Jacksona, tylko podmiotów lirycznych, których role wyśpiewują), bo ta ich męska przyjaźń jest większą wartością niż dziewczyna. No, może się ewentualnie zdarzyć, że dziewczyna jednak zdecyduje się na jednego z nich, ale to i tak między nimi niczego nie zburzy, będą kumplami dalej. Może pogadamy o męskiej przyjaźni? O przyjaźni między kobietami? Kaem post wyżej coś takiego podobnego zasugerował, niestety w kontekście "dziewczyny" ATV i przyjaźni dwóch konkretnych osób, ja pytam ogólnie. Myślicie, że męskie przyjaźnie (mimo że bardziej szorstkie) są silniejsze niż kobiece? Często jest taki stereotyp.. I jeszcze jedno: Była kiedyś w latach 90-tych taka piosenka, śpiewana przez Brandy i Monicę The Boy is Mine i podobno utwór McCartneya i Jacksona był bezpośrednią inspiracją, tylko że tu role są odwrócone. Piosenka i klip wydawały mi się zawsze sztuczne, mam wrażenie, że kobiety by tak łatwo nie odpuściły... Myślę, że więcej agresji w takim konflikcie wystąpi między przyjaźniącymi się kobietami, niż przyjaźniącymi się mężczyznami. Czy gdyby w TGIM słowo girl zastąpić słowem boy, to dwie laski dałyby radę ją zaśpiewać i brzmieć przekonująco? Czy już w studiu nagraniowym któraś padłaby ofiarą tipsów koleżanki?
I mały offtop, bo offtopy bardzo modne ostatnio w tym temacie:

Dwa tygodnie wisiało Come Together, to przez zlot. Dyskusja rozpoczęła się bardzo fajnie, było trochę o wolności, o hipisach, itd, a potem wszedł temat McCartney versus Jackson, który kolega lepszy i takie tam, i ja już odliczałam dni, byle do soboty, byle do następnego tekstu. Wchodzę, a tu... Znowu cholerny McCartney i The Girl Is Mine! I temat zapewne będzie kontynuowany. Za tydzień będzie Say Say Say jak rozumiem? Czadowo.

O, dobrze, polać Mandeyowi! Wywiązała się dyskusja porównawcza obu artystów, tylko myślałam, że w tym temacie interpretujemy teksty... A tak w ogóle to kibicuję Ci, CanarioMandey wrote:Kaem może by tak wydzielić co nieco i stworzyć osobny temat Mack vs. Jack ewentualnie Canario vs. Bad Fans?

The Girl Is Mine... Nie lubię tego utworu. ZAWSZE go przeskakuję. Tatuś mój, fan wielki Thrillera, zawsze TGIM podgłaśniał i może mam tą awersję z dzieciństwa właśnie przez to. W samochodzie tego ustrojstwa słuchał i słucha dalej! Boże, wstydziłam się przez to wysiadać koło szkoły :P Nie umiem odpowiedzieć, czemu TGIM mnie tak wkurza. Wkurza i już. Najbardziej ten pizdusiowaty, ciotowaty, falsecikowy głos Michaela we frazie I'm a lover, not a fighter (a dlaczego z drugiej strony uwielbiam ten sam głos w DSTYGE, hm?:-/)
No ale dobrze, skupmy się na tekście.. Rację ma akaagnes (jej też polać, jw.), to nie kłótnia, tylko zwykłe przekomarzanie się. Michael jest tak niemęski w tej piosence, że nawet ja bym była w stanie powalić go na dechy, porwać mu tą ledji sprzed nosa i zakrzyknąć na odchodne: The doggone girl is mine!

I mały offtop, bo offtopy bardzo modne ostatnio w tym temacie:
MJ może i nie bardzo umiał być groźny i waleczny, w Bad to on jest np. słodki i rozczulający a nie zły, tupie nóżką, tańczy balet w ćwiekach (a ten balet naszemu dance teamowi dziś na próbie ostro w kość dał, zapewniam) i mam ochotę zakrzyknąć na jego widok "Synkuuuu!!! Do domu! Bo Ci jeszcze chłopcy wleją!", ale Prince to ma taką fizjonomię fightera, że ja się aż ze strachu do schronu przeciwatomowego chowam jak widzę, jaki on jest męski i groźnykaem wrote:Prince zapytany kiedyś o rywalizację z Michaelem odpowiedział: He's a lover, not a fighter, nawiązując do jednego z wersów The Girl Is Mine.

give_in_to_me, czytasz w moich myślach. Dobra, myślę sobie...byle do soboty, skończy się temat kto lepszy, kto gorszy i szafowane nazwamy płyt i terminologią, która zabija.
Temat rzeka trwa.
Lekko popłynę w nurtem i powiem tak- nie lubię mitologii, ani Parandowskiego, a tym bardziej mitologii współczesnych bohaterów. Artyści Legendy to jakaś straszna sprawa- jedyne co można to tylko dolewać tego lukru, broń Boże, żeby ktoś chciał przepić tę słodycz wodą.
Dla mnie, powtarzam DLA MNIE muzyka Beatles'ów zestarzała się i to w dysyć brzydki sposób. Kocham czarne brzmienie, którego brakuje mi w utworach czwórki z Liverpoolu. Duety Paul ft. Michael są ewidentną porażką, nudne, słodkie melodyjki. Zero basu, zero mocniejszej gitarki, zero rytmu. Moim zdaniem zręcznym chwytem było wypuszczenie TGIM jako pierwszego singla z Thrillera- człowiek włączy i powoli, powoli..ZzZzZ...No..a potem BUM...energetyzujący, soulowy Billie Jean.
Tekst ewidentnie o zabarwieniu humorystycznym. Panowie się przekomarzają. Jednak dla mnie pannica z TGIM nie była ladacznicą, którą każdy mógł mieć, kobietą na jedną, dwie noce, ewentualnie wakacyjną 'miłością'. Była...szkolną pięknością, a jak przechodziła korytarzem to...ulala. Paul i Michael takie dwa chuchra nie mieli u niej szans, dobrze o tym wiedzieli. Bajkopisarze, zmyślają historyjki, wręcz trochę z samych siebie kpią, podchodzą do całej tej sytuacji ze zdrowym dystansem.
O Przyjaźni innym razem.
Temat rzeka trwa.
Lekko popłynę w nurtem i powiem tak- nie lubię mitologii, ani Parandowskiego, a tym bardziej mitologii współczesnych bohaterów. Artyści Legendy to jakaś straszna sprawa- jedyne co można to tylko dolewać tego lukru, broń Boże, żeby ktoś chciał przepić tę słodycz wodą.
Dla mnie, powtarzam DLA MNIE muzyka Beatles'ów zestarzała się i to w dysyć brzydki sposób. Kocham czarne brzmienie, którego brakuje mi w utworach czwórki z Liverpoolu. Duety Paul ft. Michael są ewidentną porażką, nudne, słodkie melodyjki. Zero basu, zero mocniejszej gitarki, zero rytmu. Moim zdaniem zręcznym chwytem było wypuszczenie TGIM jako pierwszego singla z Thrillera- człowiek włączy i powoli, powoli..ZzZzZ...No..a potem BUM...energetyzujący, soulowy Billie Jean.
Tekst ewidentnie o zabarwieniu humorystycznym. Panowie się przekomarzają. Jednak dla mnie pannica z TGIM nie była ladacznicą, którą każdy mógł mieć, kobietą na jedną, dwie noce, ewentualnie wakacyjną 'miłością'. Była...szkolną pięknością, a jak przechodziła korytarzem to...ulala. Paul i Michael takie dwa chuchra nie mieli u niej szans, dobrze o tym wiedzieli. Bajkopisarze, zmyślają historyjki, wręcz trochę z samych siebie kpią, podchodzą do całej tej sytuacji ze zdrowym dystansem.
O Przyjaźni innym razem.
Nie żartuj sobie. Ja się Prince'a boję. Nie chodzi o powierzchowność (wiem do czego pijesz: wzrost), ale o to stalowe spojrzenie, maniere w głosie i poczucie wyższości. Brrr...aż mnie ciary przeszły.Prince to ma taką fizjonomię fightera, że ja się aż ze strachu do schronu przeciwatomowego chowam jak widzę, jaki on jest męski i groźny Buhahahaha
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Za Prosiaczkagive_in_to_me wrote: Nieee.... za co.... za co? ZA CO??????????????

A ja lubię. Niezmiennie. Również ten, jak obcesowo nazwałaś "pizdusiowaty, ciotowaty, falsecikowaty" głos Michaela w przytoczonym przez ciebie fragmencie.give_in_to_me wrote:The Girl Is Mine... Nie lubię tego utworu. ZAWSZE go przeskakuję. Tatuś mój, fan wielki Thrillera, zawsze TGIM podgłaśniał i może mam tą awersję z dzieciństwa właśnie przez to. W samochodzie tego ustrojstwa słuchał i słucha dalej! Boże, wstydziłam się przez to wysiadać koło szkoły :P Nie umiem odpowiedzieć, czemu TGIM mnie tak wkurza. Wkurza i już. Najbardziej ten pizdusiowaty, ciotowaty, falsecikowy głos Michaela we frazie I'm a lover, not a fighter (a dlaczego z drugiej strony uwielbiam ten sam głos w DSTYGE, hm?:-/)

W piosence "The Girl Is Mine" wielkiej filozofii nie ma. Została pomyślana jako lekka, łatwa i przyjemna rzecz o przekomarzaniu się dwóch kumpli o ładną dziewczynę, rzecz z przymróżeniem oka - i udało się znakomicie. W swojej kategorii pierwsza klasa.
Nie, nie będzie Say Say Say za tydzień. Chyba że jest takie życzenie...?
Give_in_to_me, jak Ci się nie podoba wersja z tą paplaniną Michaela i Paula, która dziś rzeczywiście jest nieco żenująca, to proponuję wersję z singla promocyjnego, podesłaną przez Mandeya. O, tu<<.
Te słowne przepychanki wymógł na Michaelu Quincy. Jestem wielkim fanem śladów Jonesa na płycie- choćby w P.Y.T., a też słychać go w The Lady In My Life i Baby Be Mine. Mam jednak wrażenie, iż Q czasami miał pomysły od czapy. Edycja Billie Jean, tytuł Not My Lover, teraz ta gadanina, wyrzucenie z Bad Smooth Criminal. Helloooo?
Niejednoznaczna to sprawa- na Invincible zabrakło jednego sensownego mózgu by pokierować tą korwetą, tak tu coś Q chwilami tracił smak i lepiej byłoby MJ bez niego. Zastanawiam się, czy rozmawiali ze sobą o tym rozejściu, po Bad. Mam wrażenie, że Quincy był zaskoczony i że tego się nie spodziewał i że Michael tak działa. Po prostu pewnego dnia urywa kontakt, co nie przeszkadza mu pisać w książeczkach o miłości. Co pewnie w QJ zrodziło pewien uraz do MJ, stąd może kąśliwe uwagi o bielactwie Michaela.
Mam swoje zdanie na temat ATV, ale nie będę sam sobie odpowiadał, czekam na Wasze odpowiedzi. Natomiast co do Twoich give_in_to_me pytań..
Jest taka obiegowa opinia, na którą ciągle się natykam. Z kobietami ciężko się pracuje; że niby same kobiety w pracy to coś okropnego- podkładają sobie nogi nawzajem, nie współpracują tylko obgadują. Co ciekawe, nawet faceci tak tej tezy nie podtrzymują, jak same zainteresowane. Czemu tak jest? Trudniej dać sobie w szczenę, rozładować napięcie?
Z przyjaźniami męsko- męskimi jest pewien kłopot. Moja znajoma wspominała niedawno ojca, który miał mnóstwo znajomych. To był taki staroświecki pan, który potrafił być bardzo męski, a równocześnie czuły. Potrafił z przyjaciółmi się przytulić, wzruszyć. Mam wrażenie że dziś czułość niknie z dwóch powodów- lęków homoseksualnych i obaw przed zarzutami o molestowanie. Nie wyobrażam sobie przytulić się do kumpla, gdybym chciał. Nawet czasem publiczne wyznanie, że idolami faceta są mężczyźni nasuwa niektórym homoseksualne konotacje. Trudno mi okazać czułość wobec koleżanki z pracy, by nie napatoczyły się głupie złośliwości.
Tak trochę kołem odpowiadam. Przyjaźnie męskie są trudne właśnie przez tą dwuznaczność w dzisiejszych czasach. Ale się zdarzają. Są różne. Często kojarzą się ze wspólny piciem, wszelkie miłe gesty są obwarowane przekleństwami co by nie było za dwuznacznie i kiepskimi końcami. Ale można inaczej.
W przyjaźniach męskich jest więcej działania. Jakiś wspólny sport, czynne spędzanie czasu, wspólne pasje. Robienie coś razem. Mówienia jest chyba mniej. Z mojego osobistego doświadczenia widzę, że przyjaźnie męskie są bardziej zbudowane na wzajemnym zaufaniu, w relacjach z kobietami większą rolę odgrywa szukanie rozumienia.
Dziś obejrzałem na Ale kino stary film o chłopakach tworzących bandy, rywalizujących ze sobą. Szukających tajemnic, bawiących się w piratów, penetrujących opuszczony ogród. Świetna sprawa. Co ciekawe, liderzy zwalczających się band byli sobie najbliżsi pod koniec. Często tak jest.
Nie wiem jak to się rozwija, wciąż jestem za młody, by wysnuć konkluzje które przyjaźnie są trwalsze. Ale ciekawe jest to, że w choćby w literaturze nie przychodzi mi żadne odwołanie do żeńskich przyjaźni, a do męskich tak- choćby Chuck i Tomek Sawyer czy saga Północ- Południe.
I słowo brotherhood brzmi bardziej swojsko, niż sisterhood. Pamiętam jak Michael tym się zachwycał, jak ktoś mu pokazał zdjęcia chłopaków bawiących się ze sobą. I tak to skomentował, że to świetne braterstwo; że mało tego dzisiaj, a że kiedyś wspólne spędzanie czasu było naturalne.

Give_in_to_me, jak Ci się nie podoba wersja z tą paplaniną Michaela i Paula, która dziś rzeczywiście jest nieco żenująca, to proponuję wersję z singla promocyjnego, podesłaną przez Mandeya. O, tu<<.
Te słowne przepychanki wymógł na Michaelu Quincy. Jestem wielkim fanem śladów Jonesa na płycie- choćby w P.Y.T., a też słychać go w The Lady In My Life i Baby Be Mine. Mam jednak wrażenie, iż Q czasami miał pomysły od czapy. Edycja Billie Jean, tytuł Not My Lover, teraz ta gadanina, wyrzucenie z Bad Smooth Criminal. Helloooo?
Niejednoznaczna to sprawa- na Invincible zabrakło jednego sensownego mózgu by pokierować tą korwetą, tak tu coś Q chwilami tracił smak i lepiej byłoby MJ bez niego. Zastanawiam się, czy rozmawiali ze sobą o tym rozejściu, po Bad. Mam wrażenie, że Quincy był zaskoczony i że tego się nie spodziewał i że Michael tak działa. Po prostu pewnego dnia urywa kontakt, co nie przeszkadza mu pisać w książeczkach o miłości. Co pewnie w QJ zrodziło pewien uraz do MJ, stąd może kąśliwe uwagi o bielactwie Michaela.
Mam swoje zdanie na temat ATV, ale nie będę sam sobie odpowiadał, czekam na Wasze odpowiedzi. Natomiast co do Twoich give_in_to_me pytań..
Jest taka obiegowa opinia, na którą ciągle się natykam. Z kobietami ciężko się pracuje; że niby same kobiety w pracy to coś okropnego- podkładają sobie nogi nawzajem, nie współpracują tylko obgadują. Co ciekawe, nawet faceci tak tej tezy nie podtrzymują, jak same zainteresowane. Czemu tak jest? Trudniej dać sobie w szczenę, rozładować napięcie?
Z przyjaźniami męsko- męskimi jest pewien kłopot. Moja znajoma wspominała niedawno ojca, który miał mnóstwo znajomych. To był taki staroświecki pan, który potrafił być bardzo męski, a równocześnie czuły. Potrafił z przyjaciółmi się przytulić, wzruszyć. Mam wrażenie że dziś czułość niknie z dwóch powodów- lęków homoseksualnych i obaw przed zarzutami o molestowanie. Nie wyobrażam sobie przytulić się do kumpla, gdybym chciał. Nawet czasem publiczne wyznanie, że idolami faceta są mężczyźni nasuwa niektórym homoseksualne konotacje. Trudno mi okazać czułość wobec koleżanki z pracy, by nie napatoczyły się głupie złośliwości.
Tak trochę kołem odpowiadam. Przyjaźnie męskie są trudne właśnie przez tą dwuznaczność w dzisiejszych czasach. Ale się zdarzają. Są różne. Często kojarzą się ze wspólny piciem, wszelkie miłe gesty są obwarowane przekleństwami co by nie było za dwuznacznie i kiepskimi końcami. Ale można inaczej.
W przyjaźniach męskich jest więcej działania. Jakiś wspólny sport, czynne spędzanie czasu, wspólne pasje. Robienie coś razem. Mówienia jest chyba mniej. Z mojego osobistego doświadczenia widzę, że przyjaźnie męskie są bardziej zbudowane na wzajemnym zaufaniu, w relacjach z kobietami większą rolę odgrywa szukanie rozumienia.
Dziś obejrzałem na Ale kino stary film o chłopakach tworzących bandy, rywalizujących ze sobą. Szukających tajemnic, bawiących się w piratów, penetrujących opuszczony ogród. Świetna sprawa. Co ciekawe, liderzy zwalczających się band byli sobie najbliżsi pod koniec. Często tak jest.
Nie wiem jak to się rozwija, wciąż jestem za młody, by wysnuć konkluzje które przyjaźnie są trwalsze. Ale ciekawe jest to, że w choćby w literaturze nie przychodzi mi żadne odwołanie do żeńskich przyjaźni, a do męskich tak- choćby Chuck i Tomek Sawyer czy saga Północ- Południe.
I słowo brotherhood brzmi bardziej swojsko, niż sisterhood. Pamiętam jak Michael tym się zachwycał, jak ktoś mu pokazał zdjęcia chłopaków bawiących się ze sobą. I tak to skomentował, że to świetne braterstwo; że mało tego dzisiaj, a że kiedyś wspólne spędzanie czasu było naturalne.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
give_in_to_me, Amelia - właśnie zanim jeszcze przeczytam dłuuuugą odpowiedź kaem'a ---- nosz właśnie mi chodziło o przyjaźń TAM, w sensie, w tymże świecie przedstawionym w piosence. Szczerze to jakoś nie obserwowałam relacji realnych prywatnych Michaela i Paula i nie wiem, być może że później mogli się nie lubieć. Tymczasem ja interpretuję tekst i piszę co widzę/słyszę.
give_in_to_me o przyjaźniach i relacjach w takich sytuacjach dobrze prawi (polać i jej
). w sensie laski są bardziej skłonne pobić się o faceta, niż faceci o laskę (nie mówimy o ekstremalnych przypadkach;). Dawno nie słuchałam The Boy Is Mine (zaraz, chwila i posłucham), ale wydaje mi się, że mimo iż też może bujać, to laski to na poważniej zrobiły. (?)
Co do przyjaźni męskich masz rację (co do fundamentu). W ogóle wydaje mi się, że też związki homoseksualne (wyrażone w obawie jakby w Twojej wypowiedzi) też się różnią, między kobietami i mężczyznami. Kobiety zawsze podchodzą bardziej emocjonalnie (mimo że emocji i wzruszeń nie odmawiam też mężczyznom) i zmysłowo, faceci bardziej praktycznie (chociaż nie wiem jak to do końca wyrazić), bardziej myślę ugruntowany jest ten związek, a nie pochopny (oczywiście w poważniejszych relacjach). Tak samo jest w przyjaźni.
I tak właśnie dochodzę do momentu kiedy mogę stwierdzić, że właśnie TAM, w świecie przedstawionym w piosence, taka bardziej ugruntowana przyjaźń jest między dwoma nimi, którzy się sprzeczają... a laska, jak już tu kilka razy stwierdzono - jest generalnie mało ważna. Powiedzmy, najładniejsza dziewczyna w szkole, którą potocznie nazywa się swoją miłością jeśli ma się kilkanaście lat.
no ale jasne, że o trwałości i jedności jak 'brotherhood' to nie świadczy zbyt .
give_in_to_me o przyjaźniach i relacjach w takich sytuacjach dobrze prawi (polać i jej

Otóż to! :DAmelia wrote:Była...szkolną pięknością, a jak przechodziła korytarzem to...ulala. Paul i Michael takie dwa chuchra nie mieli u niej szans, dobrze o tym wiedzieli. Bajkopisarze, zmyślają historyjki, wręcz trochę z samych siebie kpią, podchodzą do całej tej sytuacji ze zdrowym dystansem.
Eeee? Ej no sorry, mój drugi najukochańszy kawałek, a on chciał wywalić?(nie wiedziałam o tym,pewnie powinnam,ale wstyd!;)) I tak przegiął z plotami o wybielaniu MJa (się chłopak ośmieszył raczej), ale po tym to już ma minus jak stąd do Krakowa :Pkaem wrote:Q czasami miał pomysły od czapy. Edycja Billie Jean, tytuł Not My Lover, teraz ta gadanina, wyrzucenie z Bad Smooth Criminal. Helloooo?
Racja, ale nie zawsze można po prostu dać w zęby. Sam mi za coś podobnego wlepiłeś dwójkę <lol>, a z pracy się za to wylatuje. Więc zostaje tylko bar, ale z wrogami tam się nie chodzi.;)))kaem wrote:Z kobietami ciężko się pracuje; że niby same kobiety w pracy to coś okropnego- podkładają sobie nogi nawzajem, nie współpracują tylko obgadują. Co ciekawe, nawet faceci tak tej tezy nie podtrzymują, jak same zainteresowane. Czemu tak jest? Trudniej dać sobie w szczenę, rozładować napięcie?
Co do przyjaźni męskich masz rację (co do fundamentu). W ogóle wydaje mi się, że też związki homoseksualne (wyrażone w obawie jakby w Twojej wypowiedzi) też się różnią, między kobietami i mężczyznami. Kobiety zawsze podchodzą bardziej emocjonalnie (mimo że emocji i wzruszeń nie odmawiam też mężczyznom) i zmysłowo, faceci bardziej praktycznie (chociaż nie wiem jak to do końca wyrazić), bardziej myślę ugruntowany jest ten związek, a nie pochopny (oczywiście w poważniejszych relacjach). Tak samo jest w przyjaźni.
I tak właśnie dochodzę do momentu kiedy mogę stwierdzić, że właśnie TAM, w świecie przedstawionym w piosence, taka bardziej ugruntowana przyjaźń jest między dwoma nimi, którzy się sprzeczają... a laska, jak już tu kilka razy stwierdzono - jest generalnie mało ważna. Powiedzmy, najładniejsza dziewczyna w szkole, którą potocznie nazywa się swoją miłością jeśli ma się kilkanaście lat.

słowo zastępcze: girl power, czy coś takiegokaem wrote:I słowo brotherhood brzmi bardziej swojsko, niż sisterhood.

- give_in_to_me
- Posts: 500
- Joined: Sun, 17 Jan 2010, 12:37
- Location: Wrocław
Offtop pt. "straszny Prince":
Koniec offtopa.
Kaem, masz rację co do tych męskich przyjaźni, że one wydają się być skupione wokół czynności, jakie mężczyźni razem wykonują. Np. dwóch przyjaciół jedzie sobie na ryby, siedzą nad tym jeziorem czy rzeką 5 godzin, nie odzywają się do siebie, tylko ewentualnie w kwestii, że "jakaś bierze" albo "podaj haczyk czy przynętę" i w zasadzie to jest w porządku, to jest taki sposób spędzania czasu z przyjacielem, a czy wyobrażacie sobie, żeby dwie koleżanki poszły na spotkania na którym prawie ze sobą nie rozmawiają? To niemożliwe :p
)
Sisterhood o którym wspominaliście, to jest koncept feministyczny, koncept współczesny. Nawet jak na to słowo patrzymy, to ono brzmi sztucznie, przynajmniej w obrębie zachodniej cywilizacji, bo nie będę wypowiadać się np. o jakiś plemionach gdzieś tam, gdzie są inne obyczaje czy nawet matriarchat. Siostrzeństwo... Jakieś to takie... krzywe.
Feministki piszczą, że kobiety nie umieją się zjednoczyć, że "solidarność jajników" nie istnieje. Wracając do TGIM i łącząc trochę te tematy... Jeśli odwołamy się do natury, do ewolucji, to jest to oczywiste, kobieta może mieć mniej dzieci niż facet, facet może swoje geny rozpowszechniać codziennie wśród różnych partnerek, kobieta nosi dziecko przez 9 miesięcy. Najczęściej jedno. Dlatego jak już sobie kobieta tego fajnego, co to mógłby być niezłym reproduktorem i byt zapewnić upatrzy, to wściekle broni dostępu do niego, no bo jak "przyjaciółka" sprzątnie go sprzed nosa, to ona z jego potomstwem zostanie na lodzie, czyż nie? Kto się będzie nią wtedy opiekować? A mężczyźni... Oni chcą tylko rozsiewać geny, partnerek mogą mieć wiele, więc nawet jak kolega zabierze jakąś upatrzoną, to sobie można pójść i poszukać następnej, co ma szerokie biodra, a potem następnej i następnej :P
No ale nie kształtuje nas tylko natura, a również kultura, może nawet kultura bardziej, już nie mieszkamy w jaskiniach i nie polujemy na mamuty a normą w naszej cywilizacji są związki monogamiczne. Jednak to gdzieś chyba zostaje i może dlatego tak ciężko opisać kobiecą przyjaźń.. Myślę, kaem, że ta obiegowa opinia o niepotrafiących ze sobą współpracować kobietach w większości przypadków jest jednak prawdziwa. W bardzo sfeminizowanych zawodach, pośród urzędniczek, nauczycielek, pielęgniarek, jest mnóstwo jadu i intryg. Moja mama jest urzędniczką i może ten rzekomy stereotyp potwierdzić ;] Ja sama jestem nauczycielką i w zawodzie pracowałam dwa lata w prywatnej firmie, ale do publicznej szkoły na etat nie chcę pójść za Chiny, wolę się już przekwalifikować (choć głównym motywem, by się tam nie zbliżać są raczej psie pieniądze, niż możliwość spotkania wrednych bab). Wiele oczywiście zależy od czynników zewnętrznych, ale ja dobrze wiem, że opowieści moich koleżanek po fachu uczących angielskiego w publicznych szkołach są jak najbardziej prawdziwe- 10 minut przerwy w pokoju nauczycielskim pełnym żmij to często tortura większa, niż 45 minut z rozwydrzonymi gimnazjalistami... Generalnie mam wrażenie, że najlepsze środowisko pracy jest chyba tam, gdzie jedna połowa załogi to mężczyźni a druga to kobiety.
A wracając jeszcze do tematu bardziej:
akaagnes wspomniała o girl power. No nie mogę, ale ten termin to mi się kojarzy ze Spice Girls (pamiętacie, to było ich główne hasło :P) albo durnowatymi artykułami z Cosmopolitana. W popkulturze girl power to tak naprawdę wychodzenie razem do klubów na podryw, skupienie na robieniu kariery w korporacji (a nie na poszukiwaniu związku), łażenie po sklepach i przymierzanie ciuchów i wzajemne malowanie sobie paznokci. I to wszystko jest super, dopóki na horyzoncie nie pojawi się jakiś tam osobnik męskiej płci. Bo powiem szczerze: takich kobiecych przyjaźni, jakie są w Seksie w wielkim mieście to ja na żywo nigdy nigdzie nie widziałam.
Nie, zupełnie nie myślałam o wzroście, tylko to dla mnie z fizjonomii (sylwetki, twarzy i tak dalej) laczek kompletny. No co poradzę. Jego wzrok? Groteska, nie strach. Już wolę, jak się oblizuje :PAmelia wrote:Nie chodzi o powierzchowność (wiem do czego pijesz: wzrost),
Koniec offtopa.
Kaem, masz rację co do tych męskich przyjaźni, że one wydają się być skupione wokół czynności, jakie mężczyźni razem wykonują. Np. dwóch przyjaciół jedzie sobie na ryby, siedzą nad tym jeziorem czy rzeką 5 godzin, nie odzywają się do siebie, tylko ewentualnie w kwestii, że "jakaś bierze" albo "podaj haczyk czy przynętę" i w zasadzie to jest w porządku, to jest taki sposób spędzania czasu z przyjacielem, a czy wyobrażacie sobie, żeby dwie koleżanki poszły na spotkania na którym prawie ze sobą nie rozmawiają? To niemożliwe :p
Albo Tom Sawyer i Huckelberry Finn. A nawet Huck Finn i niewolnik Jim, choć to przyjaźń, która zawiązuje się stopniowo i potem zmienia się w relację synowsko-ojcowską (notabene MJ gdzieś wspominał, że Huckelberry Finn Marka Twaina to jedna z jego ulubionych książek, ale nie martwcie się kochani, to tylko Mark Twain, nic o Emersonie w kontekście przyjaźni nie będę pisała, nie to zagadnieniekaem wrote:Ale ciekawe jest to, że w choćby w literaturze nie przychodzi mi żadne odwołanie do żeńskich przyjaźni, a do męskich tak- choćby Chuck i Tomek Sawyer czy saga Północ- Południe.

Sisterhood o którym wspominaliście, to jest koncept feministyczny, koncept współczesny. Nawet jak na to słowo patrzymy, to ono brzmi sztucznie, przynajmniej w obrębie zachodniej cywilizacji, bo nie będę wypowiadać się np. o jakiś plemionach gdzieś tam, gdzie są inne obyczaje czy nawet matriarchat. Siostrzeństwo... Jakieś to takie... krzywe.
Feministki piszczą, że kobiety nie umieją się zjednoczyć, że "solidarność jajników" nie istnieje. Wracając do TGIM i łącząc trochę te tematy... Jeśli odwołamy się do natury, do ewolucji, to jest to oczywiste, kobieta może mieć mniej dzieci niż facet, facet może swoje geny rozpowszechniać codziennie wśród różnych partnerek, kobieta nosi dziecko przez 9 miesięcy. Najczęściej jedno. Dlatego jak już sobie kobieta tego fajnego, co to mógłby być niezłym reproduktorem i byt zapewnić upatrzy, to wściekle broni dostępu do niego, no bo jak "przyjaciółka" sprzątnie go sprzed nosa, to ona z jego potomstwem zostanie na lodzie, czyż nie? Kto się będzie nią wtedy opiekować? A mężczyźni... Oni chcą tylko rozsiewać geny, partnerek mogą mieć wiele, więc nawet jak kolega zabierze jakąś upatrzoną, to sobie można pójść i poszukać następnej, co ma szerokie biodra, a potem następnej i następnej :P
No ale nie kształtuje nas tylko natura, a również kultura, może nawet kultura bardziej, już nie mieszkamy w jaskiniach i nie polujemy na mamuty a normą w naszej cywilizacji są związki monogamiczne. Jednak to gdzieś chyba zostaje i może dlatego tak ciężko opisać kobiecą przyjaźń.. Myślę, kaem, że ta obiegowa opinia o niepotrafiących ze sobą współpracować kobietach w większości przypadków jest jednak prawdziwa. W bardzo sfeminizowanych zawodach, pośród urzędniczek, nauczycielek, pielęgniarek, jest mnóstwo jadu i intryg. Moja mama jest urzędniczką i może ten rzekomy stereotyp potwierdzić ;] Ja sama jestem nauczycielką i w zawodzie pracowałam dwa lata w prywatnej firmie, ale do publicznej szkoły na etat nie chcę pójść za Chiny, wolę się już przekwalifikować (choć głównym motywem, by się tam nie zbliżać są raczej psie pieniądze, niż możliwość spotkania wrednych bab). Wiele oczywiście zależy od czynników zewnętrznych, ale ja dobrze wiem, że opowieści moich koleżanek po fachu uczących angielskiego w publicznych szkołach są jak najbardziej prawdziwe- 10 minut przerwy w pokoju nauczycielskim pełnym żmij to często tortura większa, niż 45 minut z rozwydrzonymi gimnazjalistami... Generalnie mam wrażenie, że najlepsze środowisko pracy jest chyba tam, gdzie jedna połowa załogi to mężczyźni a druga to kobiety.
A wracając jeszcze do tematu bardziej:
akaagnes wspomniała o girl power. No nie mogę, ale ten termin to mi się kojarzy ze Spice Girls (pamiętacie, to było ich główne hasło :P) albo durnowatymi artykułami z Cosmopolitana. W popkulturze girl power to tak naprawdę wychodzenie razem do klubów na podryw, skupienie na robieniu kariery w korporacji (a nie na poszukiwaniu związku), łażenie po sklepach i przymierzanie ciuchów i wzajemne malowanie sobie paznokci. I to wszystko jest super, dopóki na horyzoncie nie pojawi się jakiś tam osobnik męskiej płci. Bo powiem szczerze: takich kobiecych przyjaźni, jakie są w Seksie w wielkim mieście to ja na żywo nigdy nigdzie nie widziałam.
give_in_to_me, laska niesamowita jesteś, uwielbiam Cię czytać i... interpretować. w ten sposób, chyba ten temat się nie wykończy szybko
ale z drugiej strony (nie mając umysłu całkiem męskiego) czasami fajnie jest tudzież byłoby spędzić z koleżankami bardziej wyciszony wieczór np. oglądając film. jednak z tego co ja wiem, rzadko się tak udaje, bo rozmowa nawet może się zacząć w związku z jakimś zdaniem w filmie, po czym faceci krzyczą: cicho! ,bo tu się scena dzieje, a one nadają
dobra, to był chyba offtop, tudzież rozprawa o relacjach w przyjaźni (można podciągnąć pod temat,hehe)
W ogóle ja myślę, że tekst do interpretacji w postaci TGIM jest krótko, a właśnie prawdziwa dyskusja zaczyna się ,gdy temat płynie dalej. Męskie przyjaźnie, kobiece przyjaźnie, relacje, odniesienia, dygresje... A ja lubię tak. :) Ciekawe co będzie następnym tekstem. Może coś co zburzy ułożoną tu tezę, np. Beat It?

no właśnie, zawsze mnie to zastanawiało już od dzieciństwa,kiedy to do mojego ojca przychodził kolega i razem słuchali muzyki (starego rocka itd.) włączali płytę, siadali na kanapie z piwem i paluszkami i nie wolno było się odezwać, bo oni słuchali ,w sensie aranżacja, jak działa bas, jak Freddie wyciągnął ten wokal i wiele innych rzeczy. dopiero po zakończonej piosence, gdy była jakaś uwaga, czy spostrzeżenie, to Zbyszek mówił do mojego ojca - "a zauważyłeś, że...", "ta sekwencja jest doskonała, bo..." itd. więc moja matka się śmiała, że przychodzi kolega, a nawet nie pogadają, jak tam w pracy, jakie ciasto pani Basia przyniosła na imieniny itd. --- musiałam o tym napisać, bo bardzo mi się Twoja opisana sytuacja skojarzyła właśnie z tymi wizytami Zbyszka, które pamiętam z dzieciństwa. ale na tych rybach to można się na śmierć zanudzić. ciągnie czy nie ciągnie, o to jest pytaniegive_in_to_me wrote:Kaem, masz rację co do tych męskich przyjaźni, że one wydają się być skupione wokół czynności, jakie mężczyźni razem wykonują. Np. dwóch przyjaciół jedzie sobie na ryby, siedzą nad tym jeziorem czy rzeką 5 godzin, nie odzywają się do siebie, tylko ewentualnie w kwestii, że "jakaś bierze" albo "podaj haczyk czy przynętę" i w zasadzie to jest w porządku, to jest taki sposób spędzania czasu z przyjacielem, a czy wyobrażacie sobie, żeby dwie koleżanki poszły na spotkania na którym prawie ze sobą nie rozmawiają? To niemożliwe :p

ale z drugiej strony (nie mając umysłu całkiem męskiego) czasami fajnie jest tudzież byłoby spędzić z koleżankami bardziej wyciszony wieczór np. oglądając film. jednak z tego co ja wiem, rzadko się tak udaje, bo rozmowa nawet może się zacząć w związku z jakimś zdaniem w filmie, po czym faceci krzyczą: cicho! ,bo tu się scena dzieje, a one nadają

dobra, to był chyba offtop, tudzież rozprawa o relacjach w przyjaźni (można podciągnąć pod temat,hehe)
czasami istnieje, ale w baaaaaaardzo zdawkowych sytuacjach. i to bardziej właśnie podczas np. konfliktu z mężczyzną o jakąś rację.Feministki piszczą, że kobiety nie umieją się zjednoczyć, że "solidarność jajników" nie istnieje.
W ogóle ja myślę, że tekst do interpretacji w postaci TGIM jest krótko, a właśnie prawdziwa dyskusja zaczyna się ,gdy temat płynie dalej. Męskie przyjaźnie, kobiece przyjaźnie, relacje, odniesienia, dygresje... A ja lubię tak. :) Ciekawe co będzie następnym tekstem. Może coś co zburzy ułożoną tu tezę, np. Beat It?

Nie, nie będzie Say Say Say za tydzień. Chyba że jest takie życzenie...? Smile

Było już i poszło.Beat It?
Przyjaźń wogóle jest sprawą trudną, a poziom trudności wzrasta z wiekiem. Pamiętacie relacje Michael'a z Benem? Wtedy też wywiązała się dyskusja na temat szkolnych znajomych, wspólnego łażenia po drzewach i tego jak bardzo jest to ważne. Wydaje mi się, że to najczystsza forma przyjaźni, bo oparta na wspólnym działaniu, nie na słowach.
Taka tez jest ralacja między facetami- mamy hobby, poprzez jego wspólną realizacje stajemy się sobie bliżsi. Kurcze, tylko co gdy jest problem i przydałoby się go obgadać? Ktoś widział takie zjawisko przyrodnicze jak facet wypłakujący się drugiemu facetowi w rękaw?
Mężczyźni to chyba nie lubią rozkładać problemów na części pierwsze i omawiać po kolei. Kobiety to kochają.
A przyjażń mężczyzna+ kobieta? Realne?

Fajne chłopaki.
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Dopiero zaczynam, ale...
Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
The Girl is Mine jest... przyjemna . Tak właśnie bym ją określiła- przyjemna dla ucha, przyjemna w treści, ogólnie - nie poraża może tak jak inne, ale nie jest także utworem, który przewijam. Jeśli chodzi o sam tekst - wiadomo, dwóch facetów kłóci się o dziewczynę. Ale rzeczywiście nie jest to kłótnia na śmierć i życie. Sposób interpretacji Michaela i Paula nasuwa mi hmm… w sumie dość dziwne skojarzenie - jakby to o co się kłócą było nierealne, odseparowane od rzeczywistości, jakby przedmiot kłótni nie był dziewczyną z krwi i kości, tylko... ja wiem? Nie jest to walka na pięści, dziewczyna w tej sytuacji staje się raczej czymś w rodzaju trofeum, które chyba i tak nie zadowoliłoby żadnego gdyby je w końcu zdobył. Obraz który staje mi przed oczami podczas słuchania TGIM jest mniej więcej taki: Dwóch braci, bądź przyjaciół leży sobie w namiocie, obaj na plecach z rękoma pod głową, patrzą w sufit (albo w gwiazdy- mogą leżeć też na trawie) i leniwie sobie dyskutują. Plotkują o dziewczynach (przyznacie się mężczyźni- wy też plotkujecie, nie? :P), wreszcie temat schodzi na te najlepszą laskę w szkole/na uczelni/ w pracy… I zaczyna się „kłótnia”, ale jest to kłótnia, która już z założenia nie prowadzi do obrażania się na kogokolwiek.
A tak apropos męskiej przyjaźni
Zwykła potyczka na słówka dwóch rozleniwionych przyjaciół, którzy na pograniczu jawy i snu, powoli odpływając w marzenia spierają się chyba w sumie o dziewczynę, dla której żaden z nich i tak nie poświęciłby przyjaźni. Coraz bardziej senni powtarzają już tylko „mine mine”, no” she’s mine..”, „no no no she’s mine…” aż wreszcie obaj zapadają w długi, mocny sen, a rano po przebudzeniu żaden już nie pamięta o czym wieczorem dyskutowali.[Paul]
Michael, We're Not Going To Fight About This, Okay
[Michael]
Paul, I Think I Told You, I'm A Lover Not A Fighter
A tak apropos męskiej przyjaźni
Też mam podobne wspomnienia- przez dośc długi okres czasu codziennie rano przychodził do nas kolega taty, kupował gazetę i razem z moim tatą pili w kuchni poranną kawę. I wtedy najczęściej rozwiązywali krzyżówki, albo zajmowało ich jakies równie "ciche" zajęcie :) Kobietom chyba naprawde dość cięzko jest zrozumieć na czym polega męska przyjaźń, ale z drugiej strony nie uznałabym również, że męska przez to, że mnie "szczebiocząca" jest silniejsza czy trwalsza. Jest chyba po prostu inna, ale każda niepielęgnowana przyjaźń prędzej czy poźniej się kończy, niezaleznie od tego czy to jest przyjaźn kobieca czy męska. Tylko chyba rzeczywiście to prawda, że kiedy mężczyźnie coś leży na sercu- po prostu to mówi, a kobieta będzie chodzić, dusić to w sobie, aż wreszcei cała skumulowana frystracja zniej eksploduje w najmniejj spodziewanym momencie... I wówczas jest wielkie bum :)więc moja matka się śmiała, że przychodzi kolega, a nawet nie pogadają, jak tam w pracy, jakie ciasto pani Basia przyniosła na imieniny itd. --- musiałam o tym napisać, bo bardzo mi się Twoja opisana sytuacja skojarzyła właśnie z tymi wizytami
Jak najbardziej. Osobiście nie przeżyłam, ale znam bardzo dobrze dziewczynę(cóż, jest moją przyajciółką :), która naprawdę ma przyjaciela. Nie ma w ich przyjaźni żadnych, naprawdę żadnych podtekstów i sama przyznaje, że to bardzo dziwna relacja, ale jest to przyjaźń i ona jest na to najlepszym przykładem. Rzeczywiscie, kiedyś ona była w nim zakochana- jednak on nie czuł nic oprócz właśnie przyjaźni. A teraz ona ma chłopaka, którego kocha, a temten został jest przyjacielem. Więc choć niektórzy zaklinają się, że takie przyjaźnie nie istnieją, są w błędzie, bo rzadko, ale naprawdę się zdarzają :)A przyjażń mężczyzna+ kobieta? Realne?
A ja myślałam (dopóki nie przeczytałam, że to miała być piosenka o dwóch facetach walczących o dziewczynę), że to raczej oni są tu ofiarami a nie ona. Jednemu naopowiadała, że to on jest tym jedynym i już nigdy innego nie pokocha. Drugiemu, z którym było jej dobrze w łóżku obiecała, że już zawsze będzie jej kochankiem i "mimochodem" napomknęła, że jest taki jeden naiwny , który przysyła jej kwiaty i chyba jakieś romantyczne wierszyki i oboje się trochę pośmiali. W końcu doszło do konfrontacji obu panów i wyszło na to, że obu ich w sobie rozkochała i wystawiła do wiatru a każdy z nich się łudzi, że będzie ją miał. Nie jestem pewna czy
Jeśli chodzi o przyjaźń męsko-męską to jak, napisała Amelia
kaem dalej chce z nas wydusić
czy to jednak ona z tej trójki miała najlepszą zabawę. Albo wszyscy troje prowadzą sobie jakąś grę bez większego zaangażowania. Pasuje do tego nawet ta ilustracja Michaela: chłopaki ciągną ją każdy w swoją stronę, ale spojrzenia skierowane nie wiadomo gdzie, emocji w nich nie widać a dziewczyna zapiera się nogami i na żadnego z nich nie patrzy, jakby chciała się od nich uwolnić.give_in_to_me wrote:dupodajka z niej i i tak każdy z nich ją zaliczy
Jeśli chodzi o przyjaźń męsko-męską to jak, napisała Amelia
Zawsze mi się to podobało, czasem kobiety mogłyby brać przykład z facetów. Właśnie poprzez takie wspólne robienie czegoś mogą budować się fajne relacje, można się lepiej poznać i przy okazji sprawdzić, w skali mikro, na co stać tę drugą osobę. Kroczek po kroczku - do zaufania, chyba o to chodzi w przyjaźni.Amelia wrote:najczystsza forma przyjaźni, bo oparta na wspólnym działaniu, nie na słowach.
Taka tez jest ralacja między facetami- mamy hobby, poprzez jego wspólną realizacje stajemy się sobie bliżsi.
kaem dalej chce z nas wydusić
ale jakoś opornie to idzie. Ja sama nie wiem co o tym myśleć, nie znam zbyt dobrze kulisów tej sprawy aby oceniać, tyle co z książki "Moonwalk", a to tylko jedna strona. Michael dośc enigmatycznie o tym napisał, ot - stało się, jakoś tak wyszło. Relacja Paula też nie jest zbyt wyczerpująca. Jeśli była między nimi przyjaźń albo po prostu dobre koleżeńskie relacje, to jakoś nie dziwi mnie specjalnie, że po tym zagraniu się skończyły. Paul miał chyba prawo czuć się trochę, nie wiem, wykorzystany? Ale może Michael oddał mu przysługę, katalog trafił w dobre ręce.kaem wrote:Co sądzicie o kroku Michaela i reakcji Paula i Michaela na reakcję Paula, opisane przy okazji poprzedniej piosenki? I jak się to ma to koleżeńskości/przyjaźni dwóch muzyków?