Ponieważ nie mogę znaleźć tematu o muzyce klasycznej, ani tym bardziej o Mansell'u, to napiszę to tutaj. Po prostu chciałam się podzielić wrażeniami.
Od jakiegoś czasu, bardzo dawna, szukałam w sieci i wszędzie pewnego utworu. Najpierw zwróciłam na niego uwagę, gdy pewnego dnia kilka lat temu oglądałam taki brief z wydarzeń, strzelaniny w Columbine High School 20 kwietnia 1999 r. News/brief był zrobiony przez jakąś amerykańską stację tv i właśnie tam podłożono tę muzykę. Szukałam tego później na YT, ale nie znalazłam. Kolejny raz usłyszałam to w polskiej tv, gdy był reportaż lub też brief z wydarzeń w Smoleńsku (katastrofa tupolewa) i wtedy już naprawdę nie dawało mi to spokoju, bardzo chciałam się dowiedzieć czyj to utwór. Ale nawet jak próbowałam komuś nucić, to nie wiedzieli co to.
I dziś właśnie znalazłam to na wrzucie - tę melodię. Było podpisane nazwiskiem Mozarta, ale Kaśka
syberia poprawiła błąd i okazuje się, że to utwór Clinta Mansella i był w wykorzystany też w filmie Requiem For A Dream (w sieci w ogóle króluje pod takim tytułem). I wtedy powstało - no właśnie!, i wydało się to takie oczywiste i nie macie pojęcia jak się ucieszyłam! Dziękuję, Kasia!
http://musicman18.wrzuta.pl/audio/9gJWH ... al_version
Generalnie zawsze przemawiają do mnie takie kawałki:
EKSPRESJA do granic, pazur w muzyce, że porywa Twoje emocje, ciebie całego. Zatracam się w tym, wyobrażam sobie różne rzeczy słuchając. To niesamowite co czasami MUZYKA może zrobić z człowiekiem. W zależności od nastroju. Tutaj szarpie emocje, bardzo mocno, aż jestem w stanie się rozpłakać albo ogarnia mnie trwoga (ale trwoga z tych przyjemnych trwóg). Czuję to całą sobą, wszystkimi zmysłami. Przy tym czuję zimny powiew ciemnego niebezpiecznego lasu, a za nim...jakieś stare zamczysko, gdy dzieje się coś, być może jakiś dramat, uciekam ciemnymi korytarzami, mordują mi ukochanego, przerażenie w oczach, drżące ręce, głuchy krzyk. Jakiś koszmar, z którego chcę się obudzić, ale nie mogę. Krew na posadzce, echo w korytarzu. Niby na chwilę poczułam się bezpiecznie, widzę wielkie zegary, tykające, może do godziny mojej śmierci, a może uwolnienia. Walczę dalej, biegnę .Na zewnątrz burza rozpętała się, grzmi i błyska, konie dawno się spłoszyły, gołe drzewa straszą kształtem, rozcapierzonymi konarami, złowieszczo, wychylam się przed okno, jakaś zimna dłoń popycha mnie...
I nie mogę doczekać się wiosny, lata, gwałtownych burz, gdy będę w pustym domu na wsi, wtedy już z pełną świadomością puszczę to sobie, na full. Coś niesamowitego. Nareszcie do znalazłam!
Jednocześnie, skoro o klasyce mowa, od pewnego czasu kocham pewien utwór Charpentiera: Te Deum.
http://w464.wrzuta.pl/audio/0vm1hzPlArg ... _-_te_deum
Wg mnie nadaje się np. na ślub wiosną w plenerze, na wejście pary młodej. Zupełnie inny klimat niż Mansell'a. Lekkość, entuzjazm, miłość, rozkosz, aż chce się żyć! :))
Ach... rozmarzyłam się. :) Pozdrawiam.
edit:
tak, i teraz wiem na pewno co chcę mieć zagrane na swoim pogrzebie. koniecznie tego Mansell'a! :)