SLASH* Guns N' Roses *Velvet Revolver

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

PAŹDZIERNIK 1988

ObrazekObrazekObrazek

W krótkim czasie, który upłynął od mojego pierwszego wywiadu ze Slashem do następnego, cztery miesiące później, wiele zmieniło się w życiu Guns N'Roses; w rzeczy samej, wystarczająco dużo, by wschodząca gwiazda kultu, z którą zetknąłem się ostatnim razem, stała się powszechnie znana. Ich zła sława zaczynała docierać na wszystkie kontynenty. W sierpniu Appetite for Destruction znalazł się na pierwszym miejscu na amerykańskiej liście albumów - dokładnie pięćdziesiąt siedem tygodni po wejściu na Top 200 "Billboardu". Sweet Child o 'Mine okazał się nie gorszy, docierając na pozycję numer 1 listy singli w USA. Wydawało się, że los sprzyjał zespołowi, kiedy nagle - 20 sierpnia 1988 roku - z drugiej flanki uderzyła tragedia.

Scenerią wydarzeń stał się doroczny, ósmy z rzędu, festiwal Monsters of Rock w Castle Donington, w Midlands, w Anglii. Guns N' Roses byli drugim wykonawcą na liście uczestników - po Helloween, a przd Megadeath, Davidem Lee Rothem, Kiss oraz główną atrakcją - Iron Maiden. Spodziewano się najbardziej tłumnej widowni w historii festiwalu - ponad dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi. Donington był i jest największą i najbardziej prestiżową imprezą plenerową w brytyjskim kalendarzu rockowym. Wszyscy członkowie Guns N'Roses z olbrzymim entuzjazmem szykowali się do ponownego odwiedzenia Anglii. Axl odzyskał w pełni głos; po dwutygodniowej, ekstatycznie odbieranej rozgrzewce na trasie z Aerosmith zespół wracał do dawnej formy. (Planowane tournee po Japonii zostało w końcu odwołane, by dać i linom głosowym Axla możliwość pełnego zregenerowania się po nadwerężeniu ich podczas tournee z Iron Maiden. Występy w Japonii przełożono ostatecznie na koniec roku.)

Na dwie doby przed pojawieniem się na scenie Castle Donington zespół wziął krótki urlop od zobowiązań wynikających z trasy z Aerosmith i złapał Concorde do Londynu, skąd miał połączenie na bezpośredni krajowy lot na lotnisko w East Midlands. Dzień koncertu zaczął się od pomruków nadchodzącej burzy; było zimno. Na niebie wisiały złowieszczo czarne, sztormowe chmury - tradycyjna pogoda dla Donington. Pierwsza solidna ulewa zwlekała jednak, by z dokładnością zegarka rozpocząć się punktualnie o 13,00 gdy na scenę wyszedł pierwszy wykonawca, Helloween. Strumienie deszczu bezlitośnie spływały z nieba przez cały czas trwania występu nieszczęsnego niemieckiego zespołu, a wściekły podmuch wiatru wyrwał z uchwytów jeden z ogromnych pięćdziesięciostopowych ekranów video. Na szczęście, opadł on bezpiecznie na pusty plac i nikt nie doznał obrażeń. Ale dreszcz zgrozy przeszedł przez tłum, który wczesnym popołudniem liczył dopiero pięćdziesiąt tysięcy ludzi.
Gdy o 14:00 na scenie pojawili się Guns N'Roses i zabrzmiał pierwszy riff do It's So Easy, deszcz przestał na chwilę padać, ale niebo pozostało zaciągnięte posępnymi, szarymi chmurami. Pole, na którym stała publiczność, zmieniło się w błotnistą breję. Pierwsze brawa rozlegały się raczej z rzadka - być może stłumione przez zlmno i wilgoć. Nagle Slash uderzył w strunę i zespół ostro wszedł w Mr Brownstone; atmosfera zaczęła się rozgrzewać. Axl galopował po scenie ubrany w białą skórzaną kurtkę z emblematem Guns N' Roses, wysokie białe buty, opasany szarfą, która wściekle łopotała na wietrze. Statyw z mikrofonem trzymał poziomo jak nóż, kołysał się na boki, tak jak na wszystkich clipach. Z tym tylko że o wiele bardziej szaleńczo - jak byśmy oglądali powtórkę na taśmie puszczonej z dużą prędkością.
Następnie zagrali zwolnioną, akustyczną wersję You're Crazy, która po raz pierwszy ukazała się cztery miesiące później na składance GN'R Lies . W połowie utworu, w wijącym się jak wąż pod sceną tłumie, powstało zamieszanie i muzyka nagle, jak w ostatnim skurczu agonii, ustała. Axl przestał śpiewać. Zaczął obrzucać widzów mięsem, krzycząc żeby cofnęli się i przestali się popychać. Zorganizowana naprędce drużyna ochroniarzy i roadies zaczęła wynosić z kotłowaniny ciała. Panował chaos - tłum usiłował zapanować nad sytuacją, a członkowie zespołu błąkali się po scenie, coś pokazywali palcami i wrzeszczeli. Wyglądali tak samo zagubieni jak wszyscy.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, Slash zaczął brzdąkać riff otwierający Paradise City, zespół i publiczność starali się jakoś bez przekonania kontynuować koncert. Nadal jednak wynoszono ciała i Axl po raz drugi przerwał występ. "Słuchajcie!"', wykrzyknął, chcąc przynajmniej pochlebstwem skłonić publiczność do uspokojenia się: "Wziąłem specjalnie urlop, aby tutaj zagrać, i taka mnie za to dziś spotyka przyjemność..."
Znowu uspokoiło się trochę i Gunnersi rozpoczęli niepewnie Welcome to the Jungle. Nad sceną pojawiły się ponownie czarne chmury, grożąc następną nawałnicą. Zespół próbował jeszcze bardziej uspokoić sytuację utworem Patience - jeszcze jednym nowym akustycznym kawałkiem, który właśnie tu miał swoją brytyjską premierę; jego przeznaczeniem również było znaleźć się na mini-albumie GN'R Lies. Nieznajomość utworu jak i wstrętna pogoda wywołały, w równej mierze, jeśli jeszcze nie pogardę, to obojętność tłumu - przynajmniej jego większej części, tej, która nie została wprasowana ciasno w barierki ochronne przed sceną. Wstęp do Sweet Child O' Mine, poprzedzony krótką przemową Axla, otrzymał największą - jak dotąd - owacje. Podziękował w niej wszystkim, którzy przyczynili się do tego, iż singel ten stał się pierwszym przebojem zespołu w Wielkiej Brytanii. Zespół przebrnął przez ten utwór z wdziękiem drewnianego kołka i z wyraźna ulgą opuścił scenę. Bisów nie było.
Jak na ironię, Axl pożegnał się z publicznością w Donington słowami: "Nie zabijajcie się!" Nie wiedział jeszcze, że dwóch nastolatków - Alan Dick i Landon Siggers - zostało zmiażdżonych przez tłum, który stał z przodu i naparł w momencie, kiedy Guns N' Roses pojawili się na scenie. Obaj poślizgnęli się i upadli pod naporem tłumu. Gdy ich zmaltretowane, stratowane ciała zostały wydobyte z błota i zaniesione na zaplecze sceny do punktu pierwszej pomocy, obaj byli już martwi. Siggers był tak zniekształcony, że rodzina i znajomi mogli rozpoznać chłopca jedynie po tatuażach skorpiona i tygrysa na ramionach.

"Widziałem całe wydarzenie", powiedział później promotor Maurice Jones znanemu kronikarzowi festiwali w Castle Donington, Jeffowi Clarkowi Meadowsowi, w wywiadzie opublikowanymw 'Kerrang!" "To jacyś kompletni idioci spowodowali to wszystko. Parli ostro na scenę i tak powstał ciasno zbity tłum. Nie było możliwości, by posunąć się dalej, i wtedy, jakieś piętnaście stóp od sceny, w tłumie zrobiła się luka i ludzie zaczęli się przewracać. Podszedłem do samego brzegu sceny i zobaczyłem uwijających się tam lekarzy i sanitariuszy. Czułem się zupełnie bezsilny... Nie potrafię opisać słowami tego, co czułem. Zobaczyłem pięć ciał leżących na ziemi i wiedziałem, że ktoś stracił życie".

Mimo że natychmiast opublikowano oświadczenie nadinspektora Dennisa Clarke'a z policji w West Midland, który określił publiczność w Donington jako "poza tym wspaniałą" i stwierdził, że nie było żadnych aresztowań, reakcja notorycznie czepiającej się wszystkiego popularnej prasy brytyjskiej była, jak należało się spodziewać, mocno przesadzona; szczególnie skore do miotania obelg niedzielne wydania, które ukazały się następnego dnia, zamieściły sensacyjne, całkowicie mijające się z prawdą artykuły, gdzie - między innymi - napisano, ze zawaliła się scena, a Guns N'Roses nie chcieli przerwać koncertu nawet wtedy, gdy przekazano im informację o losie dwóch poturbowanych fanów.
"Nawet w znanych i, wydawałoby się, odpowiedzialnych dziennikach napisano, że zawaliła się scena" - żalił się Maurice Jones w rozmowie z Jeffem Clarkiem Meadowsem. "Nie tylko scena nie zawaliła się, ale nie było nawet cienia niebezpieczeństwa, że coś takiego może się zdarzyć. Nauczyłem się przy tej okazji jednego: nigdy nie ufać reporterom. Wielu z nich nie okazało nawet najmniejszego szacunku dla tych dzieciaków, które zginęły. Co za ohyda..."

Śledztwo zakończyło się werdyktem orzekającym, iż śmierć obu chłopców była następstwem nieszczęśliwego wypadku. W konkluzji napisano, że niczego więcej nie można było zrobić w celu zagwarantowania bezpieczeństwa wszystkim osobom znajdującym się tego dnia na terenie
imprezy. Faktycznie, podczas rozprawy sądowej uznano, iż w praktyce niemożliwe jest zagwarantowanie całkowitego bezpieczeństwa każdemu z osobna w tłumie tak wielkim, jaki przyciągnął tegoroczny Castle Donington. Według oficjalnych źródeł, na widowni było dziewięćdziesiąt siedem tysięcy pięćset pięćdziesiąt dziewięć osób - nieoficjalne dane szacunkowe mówiły natomiast o prawie stu dziesięciu tysiącach ludzi. Należy jednak pamiętać, iż Guns N' Roses byli na scenie, kiedy widownia była zapełniona mniej niż w połowie. Niezależnie od tego, natychmiast po zakończeniu się śledztwa miejscowe władze, Rada Regionu North West Leicestershire, wyznaczyły urzędowo limit publicznści na przyszłych imprezach w Castle Donington na siedemdziesiąt tysięcy ludzi. Miały jednak upłynąć aż dwa lata zanim Rada w ogóle dała pozwolenie Maurice'owi Jonesowi na zorganizowanie kolejnego festiwalu.

W tym czasie Guns N'Roses wrócili do USA na trasę z Aerosmith, a Geffen pośpieszył z reedycją singla Welcome to the Jungle, aby ukazał się dokładnie w czasie wrześniowej premiery najnowszego filmu Clinta Eastwooda z serii Dirty Harry, zatytułowanego Pula śmierci. Zespół wystąpił w epizodzie, wykonując właśnie Welcome to the Jungle w klubie w Miami. Fragment ten został nakręcony kilka miesięcy wcześniej, podczas przerwy w tournee.
Kiedy znowu znalazłem się w Los Angeles w październiku 1988 roku, singel zdążył już dotrzeć do siódmego miejsca na amerykańskich listach, a Appetite for Destruction miotał się w pierwszej piątce notowań "Billboardu" jak mucha uwięziona w pajęczynie. Trasa z Aerosmith właśnie skończyła się i zespół mógł spokojnie zbijać bąki w rodzinnym Los Angeles aż do rozpoczęcia zaplanowanych na listopad koncertów w Japonii i Australii.
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 14:58 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

PAŹDZIERNIK 1988 - WYWIAD ZE SLASHEM (część 1)

ObrazekObrazekObrazek

Slash zadzwonił do mnie i zaproponował obiad i drinki. Wyruszyliśmy o zmierzchu, gdy księżyc powoli wschodził na ściemniającym się miedzianoniklowym niebie. Slash znał pewną meksykańską restaurację na Sunset Boulevard, gdzie - jak zapewnił - "podawano mocne drinki bez zasranych rozpuszczalników". Ubrany był skromnie - w nieco przybrudzoną białą podkoszulkę, skórzaną kurtkę i wymięte czarne dżinsy. Na twarzy miał trzy- lub czterodniowy zarost, twardy jak druciana szczotka, skudlone czarne loki, które bardziej niż zwykle przypominały ptasie gniazdo, opadały mu na twarz. Wyglądał na zmizerowanego i zmęczonego - na mocno postarzałą bardziej wychudłą wersję tego wygadanego mądrali, którego zapamiętałem podczas naszego ostatniego spotkania sprzed kilku miesięcy.

Usiedliśmy w narożnym przedziale przypominającej jaskinię restauracji. Slash odgarnął włosy z przekrwionych oczu i uważnie rozejrzał się po sali.
"Zdaję sobie sprawę, że ten lokal wydaje się obskurny i zapuszczony, ale lubię go, czuję się tu dobrze", powiedział cicho, tym swoim żartobliwym kalifornijskim akcentem. "Razem z zespołem mieliśmy próby w garażu niedaleko stąd, gdy zaczynaliśmy. Ciągle tu przychodziliśmy i zawsze siadaliśmy w tym miejscu, bo jest idealne na obciąganie druta pod stolikiem. Nikt z sali niczego nie zauważy - powiedział od niechcenia. - Przyprowadzaliśmy tu ciągle dziewczyny i kazaliśmy im to robić. Albo zabieraliśmy je do toalety na tyłach".
"Nie wyobrażaj sobie, że wsadzę głowę pod stół, żeby tak spłacić obiad", powiedziałem wprost.
"Odpierdol się, jesteś za brzydki - zarechotał. - Zresztą, tutejsze żarcie jest tak podłe, że i tak nie zauważyłbyś różnicy".

Gburowaty kelner o twarzy kruka i w poplamionym krwią białym fartuchu, z ogryzkiem ołówka, jakby przyklejonym do warg, podszedł, by przyjąć zamówienie. Wybraliśmy fajitas z kurczaka i dzban specjalności zakładu - zamrożonej marguerity. Po chwili na stole pojawił się dzbanek z tequilą. Slash nalał do wysokich, obtoczonych w soli szklanek i łapczywie wypiliśmy. W mgnieniu oka atmosfera na tej sali o obskurnych czerwonych ścianach, wykończonych fałszywymi złoceniami, wydała się mniej przygnębiająca - stała się nawet radosna. Slash rozlał drugą kolejkę.

Kiedy czekaliśmy na jedzenie, zapytałem go, jak spędza czas podczas tej przerwy między trasami koncertowymi.

"Ech... - machnął z niechęcią ręką uzbrojoną w papieros - to nie dla mnie. Zaczyna mnie to nudzić, wiesz?"

Ale przecież właśnie teraz nadszedł czas, aby zasiąść wygodnie w fotelu i zbierać owoce ogromnego sukcesu, osiągniętego w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy.
"To znaczy robić co? - zapytał, jakby nie wiedział, co mam na myśli. - Sam nie wiem... Mówisz o rzeczach materialnych... przedmiotach", obracał to ostatnie słowo w ustach jak kamyk. "Człowieku, jakieś dwa tygodnie temu nie miałem nawet jeszcze gdzie mieszkać!"

Fajitas z hukiem wylądowała na stole i Slash przez chwilę dokładnie badał ją wzrokiem. Wreszcie nałożył łyżką na placek kawałki kurczaka kwaśną śmietanę i papkę z mąki kukurydzianej. Zwinął ją w palcach jak cygaro i wepchnął sobie do ust. Przez minutę lub dwie powoli i starannie przeżuwał, połknął i popił szklanicą marguerity.
"Człowieku ale to śmierdzi - skrzywił się, oblizując wargi. - Nie wiem, dlaczego przyprowadziłem cię tutaj. Pomyślisz jeszcze, że cię nie lubię. Napijesz się jeszcze?"

Odsunęliśmy puste talerze. Zapytałem, czy możemy podjąć temat w tym miejscu, w którym skończyliśmy cztery miesiące temu - mówiliśmy wtedy o podróży Concordem do Donington. No więc, jaka była ta cała podróż?
"Było trochę ciasno - skwitował - ale przyjemnie. Nad zasranym Teksasem przelecieliśmy równo w pięć minut, a na pokładzie atmosfera festynu. Wszyscy pieją z zachwytu. Same achy i ochy. Podają tam takie, powiedzmy, luksusowe posiłki, kosztowne gówno z kuchenki mikrofalowej - najgorsze, co może być! Ale przynoszą ci to całe żarcie, traktują cię bardzo uprzejmie i w ogóle. Najważniejsze, że lot trwa tylko trzy godziny, więc byliśmy na miejscu błyskawicznie. Cały czas piłem, żeby powetować sobie gówniane jedzenie", powiedział, sięgając po dzban z margueritą.

A co powiedziałby na temat Donington, jakie wrażenie odniósł Slash i reszta zespołu z imprezy?
"Cały ten wyjazd do Anglii był... dziwaczny", poruszył się niespokojnie na krześle. "Byłem właściwie odcięty od reszty zespołu, dawałem wywiady prasie i radiu. Jeśli nie liczyć samego występu, jedynym momentem, kiedy byłem razem z zespołem, była próba dźwięku. Resztę czasu spędziłem albo na pieprzeniu, albo udzielaniu wywiadów, więc nie musiałem wychodzić z pokoju hotelowego"- zakończył z kamienną twarzą.

Co sądzi o incydencie, który spowodował śmierć dwóch fanów - o ile rzeczywiście widział coś z tego, co się wydarzyło.
"No cóż, sprawy wymknęły się trochę spod kontroli, sam dokładnie nie wiem. My przestaliśmy grać, bo trzeba było przestać grać - powiedział, zniżając głos do szeptu. - Patrzyliśmy tylko bezradnie, a to wygladało tak... O, kurwa... Stamtąd, gdzie staliśmy - a było to dokładnie nad tym wszystkim — wyglądało to na jakieś zbiorowe szaleństwo. Trudno było zorientować się, co się naprawdę dzieje, ale zawsze w pierwszych dziesięciu rzędach panuje pewne napięcie. Można było zobaczyć to parcie do przodu, gdy wyszliśmy; można było gołym okiem dostrzec siłę tłumu. A to są w końcu tylko ludzie... - stwierdził ze wzrokiem utkwionym w resztki jedzenia na talerzu. - Przestaliśmy grać bo byliśmy przerażeni - powiedział w końcu. - Od razu wyjaśnijmy jedno. O tym, że dwoje dzieciaków straciło życie w trakcie naszego występu, dowiedzieliśmy się dopiero wieczorem, po powrocie do hotelu. Alan (Niven) był czymś strasznie wzburzony. Posiedziałem z nim trochę i on mi wszystko powiedział".

Czy Slash czuł się w jakikolwiek sposób odpowiedzialny za śmierć tych ludzi?
Zastanawiał się przez chwilę, potem pokręcił powoli głową. "Nie.
Osobiście, nie. Jak ja to widzę - za dużo ludzi zbiera się w jednym miejscu, nie ma dostatecznych zabezpieczeń, niczego, nie ma niczego. To nie to samo co granie dla osiemdziesięciu tysięcy ludzi na Giants Stadium w Nowym Jorku, gdzie jedna linia funkcjonariuszy bezpieczeństwa znajduje się na froncie, a druga - biegnie dookoła całego stadionu. Donington to po prostu scena i ogromne pole, a sto tysięcy ludzi to jest, kurwa, naprawdę spory tłum. Kiedy pojedziemy do mnie, pokażę ci video. Mamy nowe video, które niedługo wyjdzie, nakręcone na Giants Stadium i w Donington. Sam zobaczysz różnicę.
W Donington jest tak: tu macie bilety, bawcie się dobrze... - zapalił papierosa i zwiesił głowę, widać nadal prześladowany tym wspomnieniem. - Tym, co najbardziej mnie wkurza, jest nie to, kto po kim deptał, ale to, że ci, którzy stali, przecież nie mogli nie czuć, że po kimś depczą! Byli tak zajęci sobą i samolubni, że musieli dopchać się jak najbliżej sceny, nawet gdyby ktoś miał z tego powodu ucierpieć i znaleźć się pod ich stopami w dziesięciocalowej warstwie błota. To było największe świństwo. Kordon ochroniarzy z przodu, a potem - ogromne pieprzone pole ciągnące się dalej, niż mogliśmy dojrzeć i kupa dzieciaków, które przyjechały, by zobaczyć dobry koncert rockowy. A najbardziej zwariowani z nich zawsze znajdują się w pierwszych dwudziestu pierdolonych rzędach - ci są najbardziej zagorzałymi fanami. Ale przecie, kurwa, nie można mieć aż takiej pogardy dla życia ludzkiego, żeby chcieć zobaczyć koncert bez względu na to, jakie będą następstwa, albo co stanie się komuś innemu".

Siedział chwilę nieruchomo, tłumiąc gniew.
Zapytałem, czy zespół kiedykolwiek rozważy możliwość ponownego zagrania w Domngton. Już teraz mówiło się, że Guns N'Roses mogliby w niezbyt odległej przyszłości być głównym bohaterem festiwalu.

"Sam nie wiem - powiedział z wahaniem. - Propozycja zagrania tam była dla nas cholernym wyróżnieniem. Mimo to nie będziemy w stanie wystąpić tam w przyszłym roku. Gdyby to było za dwa lata to może tak. Chętnie byśmy tam pojechali, pod warunkiem że wszystko będzie jak trzeba. Jeślibyśmy mieli być głównym punktem programu, wprowadziłbym kilka zmian".

Jakich zmian?
"Zmieniłbym sposób, w jaki to wszystko jest prowadzone... Może nie wszystko, ale wprowadziłbym zmiany w organizacji widowni. Powinno się pogrupować ludzi w sektory i zrobić co tylko można, by je ściśle nadzorować. Wiem, że to trudne - angielscy fani są nie do zdarcia - ale trzeba chociaż spróbować, nawet jeśli do końca to się nie uda. Taki koncert przynosi dużo pieniędzy i organizatorów chyba jest na to stać. Następny Donington... Wiele dzieciaków będzie się bało tam pojechać. Możliwe, że te dzieciaki, które zginęły, przyjechały autostopem z jakiegoś odległego miejsca i oszczędzały cały miesiąc na tę wyprawę. Ich rodzice pewnie sprzeciwiali się temu, ale oni musieli pojechać, wiesz, jak to jest... I nagle tracą życie w ciągu jakichś piętnastu minut, na jakimś festiwalu rockowym, który w sumie jest naprawdę mało znaczącym wydarzeniem. Taki jest kres całej ich egzystencji. To mnie po prostu przeraża.
Dręczyła mnie myśl, że może powinniśmy napisać kilka słów do ich rodziców. Ale cokolwiek byśmy powiedzieli, zawsze to będzie nie na miejscu - byle jaki zespół rockowy, o którym oni nawet nie słyszeli, a który - ich zdaniem - jest odpowiedzialny za śmierć ich dzieci"

Łagodnie skierowałem temat rozmowy na tournee z Aerosmith: czy poszło ono tak dobrze, jak Slash i reszta zespołu spodziewali się?
Jego twarz rozjaśniła się: "Było świetnie, mieliśmy trochę zabawnych momentów w trasie. Ci faceci są już całkiem czyści, szczególnie Joe. Siedzą stale w swoim punkcie wypadowym, grają cztery lub pięć koncertów, a potem przenoszą się do innej części kraju. Ale zawsze
mają jedną główną bazę. A jednak byli skazani na nasz wpływ przez dłuższy czas i często z nami przebywali".

Czy Slash usiłował ukryć przed nimi swoje picie?
"Wlewałem whisky do kubka - przyznał z uśmiechem. - To był jeszcze okres, kiedy chodziłem z butelką Jacka Danielsa w ręku. Zanim więc spotykaliśmy się z nimi, wlewałem wszystko do kubka. Aby było w porządku. Raz się jednak zdarzyło, że Steven Tyler wpadł do mojej garderoby - mam osobną garderobę, żebym mógł ćwiczyć na gitarze - no i miałem tam jedną pustą butelkę po Jacku i jedną do połowy opróżnioną. W każdym razie wyszedłem na chwilę z pokoju, a kiedy wróciłem, Steven tam był i oglądał taśmy i różne rzeczy. Powiedziałem: «Cześć!», a on na to: «To wszystko wypiłeś dzisiaj?» Powiedziałem, że tak. Spojrzał tylko na mnie tak dziwnie, ale nic nie powiedział. To znaczy zaczął coś mówić, ale zaraz przerwał... i tak było przez całą trasę, jeśli chodzi o to gówno.
Jeśli ktoś chciał iść do niego po pomoc, zawsze był do dyspozycji. Ale nie narzucał się. Steven (Adier) czuł się trochę zawiedziony - tak ogólnie wszystkim - rozmawiał z Tylorem, a ten dał mu kilka dobrych rad. Innymi słowy, zawsze był na miejscu i inni też. A jednak mieliśmy znimi fajny ubaw. Naprawdę była to świetna zabawa! W L.A. zagraliśmy razem Mama Kin. Prawie każdego wieczoru stali w przejściu ze sceny i obserwowali nasze występy".

To musiało być dla niego dziwne uczucie, kiedy zobaczył po raz pierwszy, że z boku patrzy Joe Perry, zauważyłem.
"Tak, czułem się trochę dziwnie - skrzywił się w uśmiechu. - Również z powodu pewnych podobieństw. Ja i Joe... I nagle patrzysz i widzisz, że Joe stoi tam ze Stevenem. To było... o rany!"

Czy Guns N'Roses nie czuli się onieśmieleni faktem, że mieli otwierać koncert jednego z zespołów, na których, jak przyznali, po części sami się wzorowali?
"Myśleliśmy o tym - wzruszył ramionami. - Ale kapela postanowiła akceptować nas takimi, jacy jesteśmy, i nie zważać na podobieństwa. Więc nigdy nie mieliśmy z nimi żadnych problemów. Nigdy naprawdę nie czuliśmy się tak bardzo onieśmieleni. To znaczy, ja sam jestem ich fanem. Każdego wieczoru oglądaliśmy ich występ zza konsolety. Między nami sporo działo się na płaszczyźnie osobistej ale nad tym nie będę się rozwodzić. W każdym razie nigdy dotąd, na żadnej trasie, nie byliśmy w tak zażyłych stosunkach z inną kapelą.
Jedyną kapelą, z którą pozostawaliśmy prawie tak blisko, byli Motley... Włóczyłem się z Nikkim i Tommym. Ale teraz wszystko działo się na innej zasadzie, bo udało nam się zdobyć ich szacunek i traktowali nas jako całkiem przyzwoity zespół rockowy. Taki, który wychodzi po to, by czadować, i tylko to ich obchodzi. Dla nich tylko to się liczyło. Któregoś wieczoru grałem jedną z tych wolnych gitarowych solówek bluesowych i potem Steven wziął mnie na bok i powiedział: To było zdumiewające! Poczułem się wtedy wspaniale. Mówię poważnie. Wtedy i przy kilku innych okazjach, o których nie wspomnę".

Właśnie podczas tournee z Aerosmith Appetite for Destruction wreszcie znalazł się na pierwszym miejscu na amerykańskich listach bestsellerów. Czy było to dla nich zaskoczeniem, czy spodziewali się tego?
"Ogromnym zaskoczeniem! Kiedy ostatni raz z tobą rozmawiałem, w ogóle się tego nie spodziewałem. Ale to są tylko słowa i liczby" - powiedział skromnie.

Prawie półtora roku po wydaniu album nadal sprzedawał się całymi wagonami - ostatnio przekroczył granicę pięciu milionów egzemplarzy w samej Ameryce. Nawet teraz, kiedy grupa nie koncertowała, album nadal trzymał się mocno pazurami Top Five "Billboardu". Co - według Slasha - było w tej płycie, że miała tak ogromny oddźwięk - nie tylko wśród nastolatków, ale rockowych fanów w różnym wieku.
"Sądzę, że jedynym wytłumaczeniem, dlaczego ta płyta znalazła się na pierwszym miejscu, jest to, iż wypełniliśmy jakąś lukę - powiedział z namysłem. - Lukę spowodowaną brakiem dokładnie takiej muzyki od nie wiem jak dawna. Tylko temu mogę przypisać nasz sukces. Nie temu, że piosenki są jakimiś wielkimi przebojami. Nie, to są po prostu zwykłe kawałki rock'n'rollowe i mamy w dupie Top 40. Wydaje Wydaje mi się, iż Guns N'Roses jest takim czarnym koniem. Każdy chce mieć ten album, bo nie jest on taki zły i nieźle prezentuje się na półce obok płyty George'a Michaela".

Rzeczywiście, odnoszę wrażenia że Guns N'Roses niemal w pojedynkę sprawili, że "hard rock" stał się znowu modny.
"Tak wiem - powiedział marszcząc nos. - Ale nie zamierzam dopuścić, aby miało to jakikolwiek wpływ na moją osobowość. Nie pozwolę obie na to, by zamienić się w jedną z tych całkowicie znerwicowanych gwiazd rocka, które nie mają zasranego pojęcia, gdzie kończy się gwiazdorstwo. Ja mam na to receptę, a polega ona na traktowaniu wszystkiego z rezerwą. Choćby sprawa forsy... Fajnie, gdy stać cię na mieszkanie. Wiem, ile sprzedaliśmy płyt, orientuję się już w tym gównie, mam dziś do wszystkiego podejście handlowe. Wiem, co mi wolno, a czego - nie".

A sława, pieniądze, czy chociaż one przyniosły mu szczęście zgodne z oczekiwaniami?
"W zasadzie jestem szczęśliwym człowiekiem - pociągnął nosem. - Niektóre sprawy nadal wydają mi się przejebane i często się wkurzam. Ale nie siadam bezczynnie i nie popadam w depresję, jak wielu innych ludzi. Równie dobrze mógłbym znowu pracować w Tower Records... Nie mogę na nic narzekać".

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, Slash powiedział, ze zespół wróci do studia w "październiku czy listopadzie", by pracować nad następnym albumem. Najwyraźniej ten pomysł dawno już wylądował w śmietniku. Dlaczego? Czyżby rozmiar ich niespodziewanego sukcesu wyzwolił w nich coś w rodzaju uczucia lęku przed konsekwencjami nieudanego ciągu dalszego Appetite for Destruction? Kiedy wszystko zostało już powiedziane i zrobione, jak można sprostać wyzwaniu własnego sukcesu? Wielu próbowało, niewielu jednak to się powiodło.
Slash pozostał niewzruszony. "Nie mam zamiaru siedzieć i zamartwiać się tym, jak dobra czy jak popularna będzie następna płyta. Nie robię, kurwa, takich gównianych rzeczy. Zrobimy najlepszą płytę, na jaką nas stać. Tak uczciwą i tak bardzo osobistą, jak się tylko da. Dobrze wiem, że powodem, dla którego ten właśnie album osiągnął taką pozycję, jaką osiągnął, jest to, że znaleźliśmy się w kurewsko odpowiednim miejscu, we właściwym czasie. To jest, kurwa, coś. Ale, kurwa, z tego powodu nie zamierzam zadzierać nosa. Gdyby tak zastanowić się, zespoły rock'n'rollowe są na ogół - jeśli odliczyć chałtury i płyty - raczej niezbyt ważne. Jesteś, potem znikasz, a później już jest ktoś inny".

Mówią, że w ogóle istnieje tylko ten "jeden jedyny raz".
"Wszyscy słuchają czegoś w tym samym czasie i wszystkich to grzeje. Mówią, na przykład, że ostatnia płyta Bon Jovi (New Jersey) jest świetna, ale nie widzę już takiego samego podniecenia jak przy poprzedniej! Obserwowałem, co przytrafiło się wielu innym zespołom.. Zeppelinom i Stonesom. Dokładnie to samo. Chodzi mi o to, że Stonesi wypalili się naprawdę szybko - aż wreszcie nikt już nie podniecał się nimi. Natomiast Zeppelin wypuszczali gówniane płyty, a ludzie wpadali w zachwyt. To dziwna rzecz. Nie można tak zwyczajnie usiąść i usiłować wszystko przewidzieć czy analizować. My po prostu wejdziemy do studia i zrobimy następną płytę.
Jeśli o mnie chodzi, jestem tylko gitarzystą w zespole, któremu teraz rzeczywiście wiedzie się dobrze. Dopóki tak jest, mam zamiar z tego zrobić najlepszy użytek".

Slash zaczynał wyglądać na wyraźnie znudzonego. Przechylił oszroniony dziobek dzbanka nad szklanką i zaczął opowiadać o nowym mieszkaniu, które wtedy wynajmował.
"To tylko takie małe, zgrabne mieszkanko. Umeblowane. Nic specjalnego. Jest w nim kanapa, lodówka i takie tam rzeczy. To jest moje pierwsze prawdziwe, własne mieszkanie. Jeśli stać mnie na chatę, powinienem ją mieć. Nie mogę przecież żyć na koszt innych w nieskończoność. Nie mogę być ciągle takim pierdolonym cyganem".

Ale nie oznacza to chyba, że Slash dojrzał już do fajki i kapci.
"Już zaczęły mnie odwiedzać gliny", powiedział z rozradowaniem. Wydaje się, że sąsiedzi mieli obiekcje przeciw rykowi Motorhead, dochodzącemu o piątej rano z mieszkania sławnego nowego lokatora.
"Ale zaczynam się ustatkowywać", powiedział. Teraz przyszła moja kolej, żeby roześmiać się. "Ależ nie, naprawdę. Mam kuchenkę mikrofalową i chodzę na targ i kupuję te kotleciki, hot dogi, hamburgery. Wszystko idzie do kuchenki mikrofalowej. Z wyjątkiem wódki - ta idzie do zamrażalnika. Dopóki nie przyjdzie Izzy... Izzy to prawdziwy model" - wyszczerzył zęby w uśmiechu, przeskakując nagle z tematu na temat. - Ja, kiedy upiję się, walam się, rzygam, robię same głupoty. A Izzy przypomina pijaków, jakich widujesz w filmach. Sam humor..."

Slash wyciągnął następnego papierosa z paczki. "Więc, w każdym razie
mam tę chatę, jest tania. Potem kupię sobie dom i różne rzeczy..."
Znowu zaczynał wyglądać na znudzonego. "Więc tak, kupię sobie dom... Nie zamierzam jednak na razie kupować samochodu. Jestem za bardzo psychiczny, jeśli o to chodzi. Którejś nocy zgubiłem czyjś samochód - powiedział z poważnym wyrazem twarzy. - Byłem u kogoś i pożyczyłem samochód, żeby dostać się do siebie. Ale zaparkowałem go gdzieś i nie pamiętam gdzie. Zgubiłem go. Pewnie został odholowany - przepadł".

Czy był pijany, kiedy jechał do domu?
"No... - zapalił papierosa - to jest tak: samochód, no wiesz, piję i po prostu nie pamiętam. Do tej pory nie nauczyłem się", syknął, a dym wydostawał się z jego ust jak z komina.

******
'Część 2' wywiadu w następnym poście
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:19 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

PAŹDZIERNIK 1988 - WYWIAD ZE SLASHEM (część 2)

ObrazekObrazekObrazek

Jak - zapytałem z ożywieniem - postępowało komponowanie do nowego albumu?
Jego odpowiedź była wyraźnie mniej optymistyczna niż ta, którą dał w czerwcu. "W przerwach między codziennymi, zasranymi obowiązkami coś tam pisałem. W domu mam ośmiościeżkowy magnetofon, więc nagrywam wszystko na taśmę. Jestem całkiem wydajny".

Poprosiłem Slasha, żeby opisał typowy dzień w swoim życiu.
"Typowy dzień? W niektóre dni wstaję o 8,30 lub o 9,00 rano. Idę do Geffen - rozmawiam przez telefon ze stacjami radiowymi. I inne takie gówniane rzeczy..."

Slash na nogach o 8,30 rano? Uniosłem brwi z niedowierzaniem. "Czasami. - Uśmiechnął się bez przekonania. - Zależy jak ostro było poprzedniego wieczoru. Bywało, że dawałem wywiady przez telefon o 5,30 rano - rozmawiałem z japońską prasą. Tylko że nie wstaję specjalnie o tej godzinie; po prostu nie kładę się spać. Jest to niska cena za to, żeby nie martwić się o płacenie czynszu i o punktualne pochodzenie do pracy - dodał. - Nie mam wiele obowiązków jako członek zespołu, muszę tylko, kurwa, być pod ręką, aby dopełnić tych kilka obowiązków, jakie mam".

Czy w duchu nie czuje się jednak zadowolony z tego wszystkiego? Czy na okładkach pism muzycznych widuje się gitarzystę Motley Crue, Micka Marrsa, czy gitarzystę Bon Jovi, Ritchiego Samborę? Tymczasem podobizna Słasha zaczynała ukazywać się na okładkach magazynów na całym świecie...
"Zgadza się. Taka jest moja rola. Jeżeli nie będę tego robił zacznę ćpać i upijać się - wyjaśnił sardonicznie. - Mam cały czas takie odczucie, że jeśli ja tego nie będę robił, nie zrobi tego nikt inny".

Czy była to wyraźna aluzja do Axla, który poprzysiągł ostatnio nie udzielać wywiadów?
"Axl bardzo angażuje się. Niekiedy daje wywiady i wtedy pochłaniają go one bez reszty. Innym razem po prostu nie chce tego robić. Ma do nich zbyt emocjonalny stosunek, więc spada to głównie na mnie. Ale jeśli chce, może rozmawiać nawet z jakimś pieprzonym facetem z "Trouser Press" i to przez trzy godziny. Axl robi to, to i to a tego, tamtego i owego nie. Nie chodzi tu o jakieś konkretne sprawy, on po prostu tak funkcjonuje".

A co z innymi? Czy Izzy, Steven lub Duff nie lubią porozmawiać z prasą od czasu do czasu?
Następne leniwe potrząśnięcie grzywą: "Izzy nie chce tego robić. Woli pozostawać w cieniu. Steven nie udziela się zbytnio, bo to nigdy nie była jego rola. Duff to lubi, ale teraz ma ślub, więc pozostaję ja. Moja doba ma jakby dwadzieścia pięć godzin".

Dzban z margueritą stoi opróżniony, Slash zmienia zamówienie na trzy wódki z sokiem pomarańczowym. Rozmowa nieuchronnie, jak cios wzniesionej siekiery, wraca do tematu następnej płyty. - Kiedy, zapytałem ponownie, zacznie się praca nad nowym albumem?
"Gdzieś po Nowym Roku - odpowiedział ze znużeniem. - Mówi się o wyjeździe do Japonii i Australii pod koniec roku, więc nie ma sensu wchodzić teraz do studia. Poza tym jesteśmy mocno wypaleni. Byliśmy na trasie przez półtora roku... Przed wyjazdem do Japonii będziemy mieli próby i jestem pewien, że wtedy zaczniemy coś tam improwizować. Mamy studio zarezerwowane na okrągło. A więc będzie sporo jamów, potem granie w Japonii, którego już nie mogę sle doczekać. Wystąpimy w Buddokan, który jest bardzo sławny. Zaraz po powrocie rozpocznie się faza przedprodukcyjna".

Tako rzecze Slash w ostatnim słowie...
"Myślałem o spędzeniu świąt Bożego Narodzenia w Anglii" - oświadczył nagle; jego myśli odbiegły daleko od nowej płyty Guns N' Roses. "Nie wiem, to zależy, czy będzie tam padał śnieg".

Zapytałem, czy ma jakiś szczególny powód, by tam jechać.
"Bo ja wiem? Nadal mam tam rodzinę. Chciałbym ich odwiedzić, choć oni nie widzieli mnie na oczy od czasu, kiedy miałem dziesięć czy jedenaście lat. Nie jestem w ogóle pewien, czy oni nadal mieszkają w tym samym miejscu. W czasie naszego toumee przejeżdżaliśmy przez Stoke. Mogłem zatrzymać się i wpaść do nich - dokładnie pamiętam gdzie to jest. To było jednak ponad moje siły. Możesz sobie coś podobnego wyobrazić?" - skrzywił się komicznie.

Zastanawiałem się, czy pomysł zaliczenia kilku plenerowych festiwali następnego lata - o czym wspomniał podczas naszego ostatniego spotkania - wylądował na śmietniku, skoro termin nagrania płyty
uległ przesunięciu.

"Nie, nie sądzę. Ale już nigdy, przed nikim nie będziemy występować. Jedyny zespół, z którym moglibyśmy być wspólnie na afiszu, to są Stonesi" - dodał proroczo.

Ta fantazja miała stać się rzeczywistością w niecałe dwanaście miesięcy później. Nawiasem biorąc, Slash powiedział mi, że od czasu naszego ostatniego spotkania stykał się z różnymi członkami The Rolling Stones przy rozmaitych towarzyskich okazjach.
"Kilkakrotnie spotkałem się z Ronem Woodem. Również z Charlie Wattsem i Keithem, i Billem. Nigdy jednak nie zetknąłem się z Jaggerem. Czy czytałeś, co Keith powiedział o nas w «Rolling Stone?» Zapytali go, co sądzi o Guns N'Roses, a on na to: 'Nic nadzwyczajnego'.
Dodał jeszcze, że ja i Izzy wyglądamy jak Jimmy Page i Ron Wood i że jesteśmy pozerami. Gdy jednak zapytali go, czy zna naszą płytę, Opowiedział, że nie". Zmarszczył brwi, wyraźnie czuł się urażony. "Nie potraktowałem tego jednak jako wycieczki osobistej". Rękawica nie została podjęta. "Poza tym, nie wyglądam jak Jimmy Page. Widziałem go dziś w telewizorze... Zdaję sobie jednak sprawę, skąd to się bierze. Gdy otarło się o takie wielkości jak Chuck Beny, może nie wypada mu dostrzegać takich parweniuszy jak my i traktować ich poważnie. Powinien posłuchać naszej płyty albo odczepić się, nie wiem. Nie jesteśmy pozerami... Po prostu należymy do rock'n'rollowców, którzy mają wszystko w dupie" - dalej wałkował ten temat. - Jesteśmy po prostu sobą i staramy się w tym nie przesadzać zanadto. Jesteśmy takimi wielkimi pierdolcami, którzy odnieśli sukces. Na przykład na ekranach jest teraz taki film z Johnem Hughesem. W jednej scenie opowiada on o jakimś facecie, który jest cholernie niesympatyczny, i mówi dalej: «Wystarczy, że powiesz mamie, iż on słucha Guns N'Roses». Tak jest w scenariuszu! To zabawne. Jednocześnie, wiesz, wiele dziewczyn, z którymi kręciłem się, peszyło to, że idziemy na całość. Prawda jest taka, że nie idziemy na całość tylko dlatego, by zarobić na złą reputację. Gdy balangujemy, może rzeczywiście jesteśmy jednymi z najgorszych, ale, z drugiej strony, również naprawdę ciężko pracujemy.
Mamy silne poczucie integralności i pełną świadomość tego, co robimy. Jak dotąd, nikt z nas nie umarł, mamy dużo nowego materiału i, no wiesz, to wszystko jest ludzkie. Właśnie dlatego, że popadamy w skrajności, mamy wiele ciekawych doświadczeń".

Niezależnie od tego, zła reputacja zespołu zaczyna już nabierać mitycznych rozmiarów. Wydaje się, że nie ma miesiąca bez świeżej porcji brudów o Guns N' Roses.
"Tak, wiem. «Axl nie żyje...»", skrzywił się sarkastycznie. Albo: ,"0ni wszyscy są ćpunami" - podpowiedziałem. "Dobra, dobra - nagle jego głos przybrał niecierpliwy ton - niedawno MTV nadała taki program. Całą dziesięciominutową wstawkę poświęcono temu, że nie zabiłem Axla... «Axl nie jest martwy!», mówią tam. Co za bzdura! A na ekranie leciały zdjęcia: «AXL ŻYJE... JIMMY HENDRIX - NIE ŻYJE». Potem moja fotografia z zespołem: «ŻYJĄ», potem: «JIM MORRISON - NIE ŻYJE». Potem znowu Guns N'Roses: «ŻYJĄ». Potem Elvis: «NIE ŻYJE?», ze znakiem zapytania. Typowe! - zarechotał. - Chodzi o to, że kiedy wszystko zaczyna sprowadzać się do takiego poziomu, nie wolno traktować ci tego poważnie".

Powiedziałem Slashowi, że w redakcji „Kerrang!" na każdy Nowy Rok robi się zakłady, kto z rockowego bractwa jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem na umrzyka w nadchodzącym roku. W opinii facetów z "Kerrang!", Guns N'Roses byli faworytami. Wszystkie okoliczności wskazywały, że przed upływem 1989 roku w zespole powinien wydarzyć się przynajmniej, jeden wypadek śmiertelny.
"Wiem, że wielu ludzi uważa tak samo - powiedział niewzruszony. - Ale kiedy rzeczywiście zaczynamy iść na ostro, ja przynajmniej nie tracę samokontroli. Nieczęsto odpierdala mi do końca. Alan wysyła mnie wtedy do jakiegoś bezbożnego miejsca, żebym się trochę przewietrzył. Albo Stevena. Poza tym nie widzę niczego gorszego, co by nam mogło się przytrafić".

Ile razy Alan Niven wysyłał go gdzieś?
"Raz. Na Hawaje".

Odparować?
"Coś w tym rodzaju. Ale on nie da mi rady - uśmiechnął się. - Zaraz za mną przyleciała dziewczyna".

Przeszedł nad tym do porządku dziennego, jak gdyby wysłanie kogoś wbrew jego woli na przymusowy tydzień "odpoczynku" było czymś, co może przytrafić się każdemu. Ale jak długo mogło to trwać? Czy Slash może wyobrazić siebie w wieku czterdziestu lat?
"Nie. To jest coś, co jest wbrew moim wszelkim poglądom na życie. Nie... Jestem teraz i tutaj, trzeba nagrać płytę i kiedy zaczniemy następne tournee, będę miał dwadzieścia cztery lata. Tylko tak daleko wybiegam w przyszłość. Dla mnie życie biegnie według schematu płyta-trasa - tego rodzaju odcinkami. Była już pierwsza płyta-trasa, teraz jest następna płyta-trasa, a o swoje dwudzieste piąte urodziny będę się martwił po kolejnej płycie-trasie. Wiesz, o co mi chodzi?"

Zanim mogłem to rozważyć, ośmioosobowy meksykański zespół rozpętał nagle burzę w rogu sali. Gitary i trąbki ryczały jak klaksony samochodów, głosy miauczały i piszczały jak marcowe koty. Musieliśmy krzyczeć, żeby usłyszeć się. Przesłuchując potem taśmę, trudno mi było wychwycić wiele z tego, o czym mówiliśmy. O ile pamiętam, na dłuższe chwile kapitulowaliśmy przed tymi meksykańskimi chłopcami Pracowaliśmy intensywnie nad naszymi drinkami. Kiedy zespół zrobił w końcu przerwę na papierosa, Slash zaczął opowiadać mi o tym, jak poznał Zakka Wylde'a, młodego gitarzystę z New Jersey, który właśnie zaczynał wyrabiać sobie nazwisko w zespole Ozzy'ego Osbourne'a.
"Przy jakiejś okazji poznaliśmy się i utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny - przez dziewczynę, jakby wspólną znajomą - niewinnie wyjaśnił. - Więc kiedy był z Ozzym w L.A., poszedłem go odwiedzić w hotelu. Miałem ze sobą jedną z nadprogramowych flaszek Jacka Danielsa, poszliśmy więc do jego pokoju i ugotowaliśmy się - zachichotał. - Bardzo miło spędziliśmy czas, pograliśmy razem. On gra na Les Paulu podobnie jak ja i mniej więcej te same rzeczy, które ja lubię - ale jakby cztery razy szybciej... To fajny facet i dobry gitarzysta. W ludziach - zwłaszcza kiedy są moimi rówieśnikami — lubię tylko naturalność.

Nie chcę mieć do czynienia z tym zasranym gwiazdorstwem rockowym, którym przesiąknięty jest cały pierdolony przemysł rozrywkowy. Nawet nowe kapele, które nie mają żadnego interesu w przybieraniu takich póz. Zasada jest taka: «Znamy trzy akordy, bo nauczyli ich nas faceci z Poison»".

Slash stawał się znowu złośliwy, ale przynajmniej wracał mu dobry humor. "Mnie to już nie obchodzi. W ogóle - nie obchodzi. Ktoś zrobił dla mnie podkoszulkę z napisem: «POISON ŻERUJE NA TOBIE»".

Czy miał ją kiedykolwiek na sobie na scenie?
"Nie. Axl ją nosił. Akurat ją dostałem - to było podczas trasy z Aerosmith - i zastanawiałem się, czy mam ją włożyć. Potem doszedłem do wniosku, że nie, a Axl na to: «Ja ją założę». I tak w niej wyszedł..."

Czy to całe podskubywanie Poison nie zaczyna zakrawać na małostkowość? Czy nie lepiej byłoby zakopać topór wojenny raz na zawsze i dać sobie spokój - zanim to nie stanie się nudne?
"Jasne, ale tu nigdy nie będzie normalnych stosunków, bo nawet jak któryś przyjdzie i powie cześć, cokolwiek, ja nadal będę miał w sobie głęboką nienawiść do wszystkiego, co oni sobą reprezentują".
Slash wdał się w długą opowieść o tym, jak pewnego wieczoru zderzył się z wokalistą Poison, Bretem Michaelsem, w klubie Rainbow w Los Angeles. "To Izzy go capnął. Zrobiło się bardzo śmiesznie. Byłem pijany, cały tłum ludzi przy stoliku, a ja siedziałem na prezydialnym miejscu. Zanim ktoś zorientował się, Izzy siłą posadził Breta Michaelsa na krześle. Tak więc Bret znalazł się dokładnie między nami dwoma".

Niewiele trzeba wyobraźni, żeby pojąć, ile nerwów kosztował nieszczęsnego wokalistę tamten wieczór.
"Srał po nogach ze strachu - Slash promieniał radością. - Byłem najebany jak kot, Izzy i ja siedzieliśmy z obu stron, więc obrywał z lewa i z prawa. W stereo! Wiesz, nie chciałbym znaleźć się, tak jak on, między dwoma facetami z Poison.

Innym razem Bobby (Dali) znalazł się w moim apartamencie - wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. - Mieszkałem w Franklin Plaza i Steven go przyprowadził. Byłem akurat zajęty innymi sprawami w sypialni, a Steven akurat poszedł do swojego apartamentu na sekundę i zaraz miał wrócić. Ale ja o tym nie wiedziałem. Wchodzę więc do pokoju patrzę, a tam na kanapie siedzi Bobby. Zdębiałem. Co ten pierdolony jegomość robi w moim apartamencie?"

Wyobrażam sobie, jak bardzo sam Bobby był zaskoczony.
"Wyłaził ze skóry, żeby to jakoś wytłumaczyć. Wtedy właśnie po raz pierwszy postanowiłem: «0.K., dajmy temu spokój». A potem oni nagrali video, które jest straszne! - wykrzyknął. - To, co oni robią, obraża moją inteligencję. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego - nachmurzył się. - To znaczy, mogę powiedzieć cześć, czołem, nie mam nic przeciwko nim jako ludziom. Nienawidzę tylko tego, co grają. Sądzę, że ma to jakieś swoje miejsce, i może się to podobać..." Ale - przesłanie było wyraźne - nie Slashowi.

Naraz wydało mi się perwersyjnie, że Guns N'Roses mogą, do pewnego stopnia, zawdzięczać swóją popularność właśnie temu, że istnieją takie zespoły jak Poison. Czy nie dlatego w końcu cała postawa Guns N'Roses wydała się tak ekscytująca, tak nieoczekiwana? Oto pojawił się zespół, który ma wszystko w dupie.
"Tak jak wcześniej mówiłem, wypełniliśmy próżnię, którą ktoś dawno temu pozostawił po sobie. Aerosmith - jak mi się zdaje - kiedyś robił to samo. Ale nawet Aerosmith nie jest już tym, czym dawniej", powiedział Slash ostrożnie, uważając, żeby nie powiedzieć za dużo. "Ale chociaż są nadal w obiegu, dlatego, że są starsi i bardziej doświadczeni - w swoim czasie też przeszli przez ten młyn i w ogóle - znaleźli się na innym poziomie. Nie zapełnią tej luki, którą pozostawili. Pojawią się więc inni ludzie, tacy jak my, no i, kurwa, wchodzą w nią bez oporów".

Machnięciem ręki przywołał kelnera, by zamówić ostatnią potrójną wódkę z sokiem pomarańczowym.
Czy Slash potrafi jednak wyobrazić sobie taki dzień, kiedy wejdzie do garderoby zespołu otwierającego koncerty Guns N'Roses i zobaczy młodego gitarzystę pociągającego Jacka Danielsa z butelki i wtedy powie do niego: "Zaczekaj. Nie wiesz, co robisz..."

"Nie wiem, nigdy nie wiadomo", odpowiedział wymijająco. Znowu zrobił się niespokojny; wyglądał na zmęczonego, chorego, znudzonego. "Chyba jednak nie zrobiłbym tego, ponieważ sam nigdy nikogo nie słuchałem. Fajnie było z Aerosmith na trasie, ponieważ oni mają taką samą mentalność: pieprzę cię, kiedy zaczynasz prawić mi kazania! To wchodzi jednym uchem, a wychodzi drugim. Aerosmith wiedzieli jacy jesteśmy, ale uważali, że nie muszą nam tego wypominać. Fajne jest to, że chłopaki w naszej kapeli też zdają sobie z tego sprawę. Wiem jak daleko mogę się posunąć. Wiem, dokąd mnie to zaprowadzi, jeśli w którymś momencie nie..." - złowieszczo urwał w pół zdania.
"Musisz trzymać to gówno pod kontrolą. Piję dużo od dawna i mam tylko dwadzieścia trzy lata i wiem o tym, no nie? Nie jest to coś, z czego nie zdaję sobie sprawy do tego stopnia, że będę szedł na całość, aż nagle coś przyhamuje mnie fizycznie. Ja naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, ale i tak będę to robił - powtórzył z uporem. - Więc jeśli rzeczywiście coś mi się przytrafi, nie będę narzekał, bo przecież wiedziałem, co robię. Wiedziałem... Ale świetnie się bawię, więc moja cała filozofia mówi mi - idź, kurwa, i szalej. Jeśli ja nie będę mógł, to nikt tego nie zrobi za mnie".

Był to jakiś argument. Trzeba było mu to przyznać. Miliony już przed nim próbowały...

Kilka tygodni po tej rozmowie Geffen wydał pierwszy "nowy" produkt Guns N'Roses po osiemnastomiesięcznej przerwie: zbiór ośmiu utworów w połowie nagranych na żywo, w połowie pochodzących z dawniejszych sesji studyjnych. Sprzedawano go jako mini-album.
Z powodu braku nowego materiału przygotowano go z myślą o zaspokojeniu popytu na następną płytę Guns N'Roses.
Początkowo zaplanowano jego wydanie na dzień jedenasty października, ale w końcu ukazał się piątego grudnia 1988 roku. Oryginalny tytuł brzmiał: Guns N' Roses: Lies! The Sex, The Drugs, The Violence, The Shocking Truth!, ale skrócono go do bardziej strawnej dla sprzedawców wersji: GN'R Lies. Strona pierwsza zawierała cztery utwory z wydanej w 1986 roku czwórki Live?!* @ Like a Suicide, natomiast na drugiej stronie znalazły się cztery piosenki nagrane prawie rok wcześniej w Los Angeles podczas akustycznej sesji z producentem Mike'em Clinkiem: Patience, Used to Love Her, You're Crazy, One in a Million


*****
ciąg dalszy :ziew: -> patrz następny post
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:21 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall



Obrazek

Dla oddanych fanów GN'R Lies był jednak taką nowością, jakiej oczekiwali, i tak miało pozostać przez jakiś czas, aż sprzedaż poszła w
miliony egzemplarzy. Dokładnie o to chodziło bossom z Geffen, kiedy po raz pierwszy wpadli na ten pomysł. Z tym tylko że nikt nie potrafił przewidzieć, jaki nakład osiągnie nowy mini-album: ponad pięć milionów sztuk w samych tylko Stanach, a w nadchodzących miesiącach - miejsce w Top Ten na listach bestsellerów na całym świecie. I czemu nie? W końcu bardzo niewielu nabywców Appetite for Destruction miało w 1988 roku dostęp do oryginalnego, ograniczonego wydania czwórki Live?!* @ Like a Suicide, firmowanej przez Uzi Suicide (oryginalne egzemplarze czwórki zmieniały nawet za sto dolarów właścicieli).

Projekt i układ graficzny okładki GN'R Lies były świadomą parodią brytyjskich tabloidów, które tak niesprawiedliwie potępiły ich za pożałowania godne zamieszanie w Donington. "To miało być coś w rodzaju skrzyżowania «Sunday Sports» z «The Sun», to znaczy goła dziewczyna na stronie trzeciej i takie tam rzeczy", próbował wyjaśnić mi to Slash.
Począwszy od znajomego, jeżącego włosy na głowie okrzyku jakiegoś szalonego, anonimowego zapowiadacza: "HEY FUCKERS! SUCK ON GUNS N'ROSES", po którym Steven z kopa wprowadza zespół w brutalny, szybszy niż noc, riff Reckless Life, a Axl chytrze, jak błazen, robi do nas oko: "To moja jedyna wada!", a potem przemyka się jak szczur przez hymn Rose Tattoo, Nice Boys (Don't Play Rock'n'Roll), zadedykowany wszystkim zdeprawowanym i wydziedziczonym. Po nim następuje ich wczesna, podyktowana własnymi przeżyciami, próba zabrania głosu na ten sam temat w Move to the City, a na zakończenie otrzymujemy, oczywiście, najlepszą wersję Mama Kin, której Aerosmith nie zdołali nigdy nagrać. Strona pierwsza GN'R Lies służyła choćby tylko jako próbka dla milionów fanów na całym świecie, którzy nie mieli jeszcze okazji obejrzeć zespołu na żywo, próbka tego, jacy surowi i dzicy byli Guns N'Roses na scenie. I to od samego początku.

Natomiast dla dłuższych stażem wielbicieli Guns N'Roses najbardziej interesujący był zestaw akustycznych utworów na drugiej stronie.Rozpoczynający się natychmiast rozpoznawalnym głosem Duffa, leniwie naliczającym takt, Patience był pierwszą piosenką, jaką Guns N'Roses kiedykolwiek nagrali bez ostrych jak brzytwa elektrycznych gitar i dudniących jak ciosy maczug bębnów. W ogóle zresztą nie było tu perkusji ani elektrycznych gitar. Słyszało się tu tylko Izzy'ego, który napisał tę piosenkę, oraz Slasha i Duffa, grających na, trzech słodko brzmiących gitarach akustycznych. Axl gwizdał melodię niczym porażony światłem księżyca Fred Astaire, przechadzający się pod sztucznym niebem; kołnierz płaszcza podniesiony, papieros w ręku; pochyla się nad mikrofonem, żeby zawodzić jak pies zagryzający owce: "Uroniłem łzę, bo tęsknię za tobą..."

"Nagraliśmy tę czwórkę dokładnie z tego samego powodu, z jakiego zrobiliśmy naszą pierwszą koncertową czwórkę - wyjaśnił Slash. - Jest to materiał, który chcieliśmy mieć z głowy, ale bez poświęcania mu zbyt wiele czasu. I jest on naprawdę prosty, naprawdę niechlujny.
Słychać nasze rozmowy, jest dźwięk upuszczenia kostki gitarowej. Totalny luz".
Następny był Used to Love Hey ("...ale musiałem ją zabić", wrzeszczy Axl) - ironiczny, mizoginiczny przykład czarnego humoru godny Lou Reeda z czasów The Velvet Underground albo The Rolling Stones z okresu Dead Flowers, w swojej oczywistej zdolności do wywołania głośnego śmiechu. Axl napisał na kopercie płyty: "Used to Love Her jest żartem, niczym więcej. Właściwie, tłumaczy on się sam, jeśli by ktoś o to mnie pytał".
"Moim zdaniem, jest kurewsko śmieszny - powiedział Slash. - Nie znam nikogo, kto po wysłuchaniu go nie uważałby go za śmieszny - z wyjątkiem ludzi, którzy nigdy nie śmieją się z dowcipów..."
Natomiast You're Crazy zdecydowanie nie był już żartem. Wolniejszy niż elektryczna, napędzana methedryną wersja na Appete For Destruction, gitary - zarówno akustyczne, jak i elektryczne - pełzną jak węże przez ruchome piaski przesyconego klaustrofobią poszukiwania miłości przez Axla, w "świecie, który jest zbyt mroczny".
Jest o wiele bardziej bluesowy i tak go właśnie ja, Axl i Izzy nagraliśmy w oryginale. Chyba wolę tę wolniejszą wersję, ma w sobie coś - powiedział Slash. - I... nie wiem, ale za każdym razem kiedy gramy You're Crazy w ten sposób, dzieje się coś dziwnego, coś magicznego. Nigdy nie zagraliśmy go w taki sam sposób dwa razy..."

Jednakże to właśnie ostatni utwór, One in a Million, miał wywołać burzę protestów i kontrowersji, zapowiadanych na pseudoprowokacyjnej okładce płyty. Najpierw nosił on tytuł Police and Niggers i odwoływał się do tych samych, pełnych niebezpieczeństw czasów i miejsc w życiu Axla, które zainspirowały wcześniejsze, nie mniej szczere w swej dzikości utwory, jak Move to the City czy Welcome to the Jungle. Biedny biały chłopak z małego miasteczka przybywa do dużej złej metropolii ze swoich snów, po to, żeby odkryć, iż ulice rzeczywiście pokryte są szlamem. One in a Million podnosi tę obserwację do rangi przesyconej zdziwieniem, opryskliwej apoteozy. I znowu poszarpana mieszanina akustycznych i elektrycznych gitar przetaczała cały ten ładunek jak pociąg towarowy po pokrytych smarem szynach, Axl z goryczą wygłasza tyradę o "emigrantach i pedałach" przybywających do Ameryki, którym wydaje się, że mogą "robić, co im się podoba, na przykład budować jakiś mini-Iran albo rozsiewać jakąś pieprzoną zarazę". Nie było to sympatyczne ze strony ubogiego białego chłopca, który dopiero co wysiadł z autokaru z Indiany, i wielu ludzi było zaszokowanych tym, co uznali za rasistowski i pełen nienawiści do ludzi, zbyt dosłowny atak na i tak już mocno napiętnowane grupy mniejszościowe, które były zmuszone walczyć o przetrwanie w rozpadających się gettach Ameryki.

********************
Obrazek

GDZIEŚ LISTOPAD/GRUDZIEŃ - (kilka zdań z wywiadu ze SLASHEM)

W tym czasie jednak, kiedy rozmawiałem ze Slashem w El Compadre, nie słyszałem jeszcze żadnej piosenki z GN'R Lies, więc zgodziliśmy się obaj zapuszkować poważną rozmowę na ten temat do czasu, gdy przesłucham te utwory i wyrobię sobie o nich własne zdanie.

Zapłaciliśmy rachunek za prawie nietknięte jedzenie i wyszliśmy z restauracji na zimne, orzeźwiające wieczorne powietrze Zachodniego Hollywood. Neon na Sunset Strip przyćmiewał blask gwiazd na niebie. Wsiedliśmy do samochodu i Slash, w którego pobliżu nie widziałem przez cały wieczór butelki Jacka Danielsa - co było niezwykłe jak na te czasy - wyjaśnił ni stąd, ni zowąd, że w zasadzie położył chwilowy szlaban na swoje upodobania do paradowania z Jackiem i przerzucił się na rozgrzewające od wewnątrz ciepło czystej wódki, łagodnie działającej na oddech (i nerki).
"Stolicznaja jest najlepsza"
- stwierdził.
"To wszystko dlatego, że na moim języku pojawiły się czarne plamy. Jest to mieszanina tytoniu z papierosów i Jacka, który zawiera węgiel drzewny - z tego właśnie tworzyły się czarne plamy na moim języku. Pierwszy raz, jak to zobaczyłem, pomyślałem, co jest, kurwa!? Moje zęby też mocno przebarwiły się. Potem zacząłem pić z colą, ale to też nic nie dało. W końcu powiedziałem sobie, pieprzę to, ale Duff namówił mnie na wódkę. Duff zawsze pije wódkę. Przerzuciłem się więc na wódkę i mój język odzyskał normalną barwę, a moje zęby są znowu czyste".

Czyżby morał był taki, że jeśli chcesz mieć zęby białe jak po używaniu pasty Colgate..., pij dużo wódki?
"Tak
- Slash odchrząknął, wciskając zapalniczkę na tablicy rozdzielczej. "I nie pij Jacka przez pięć lat pod rząd. Ani butelki dziennie przez pięć lat, co właśnie robiłem". Zdziwiła go na moment ta myśl. "Poza tym rano masz naprawdę brzydki oddech - no wiesz, nie możesz rano uprawiać seksu, dopóki nie umyjesz zębów, co jest kurewską fatygą" - wymamrotał, przymykając powieki.

Silnik zaskoczył i ruszyliśmy.
Ostatnio zmieniony ndz, 05 cze 2005, 0:20 przez SUNrise, łącznie zmieniany 2 razy.
ObrazekObrazek
mariola
Posty: 75
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:14

Post autor: mariola »

nasunely mi sie takie pytania: jak dlugo mozna tak zyc? co przekarze w genach swojemu potomstwu tak wyniszczony organizm? on sie w zaden sposob nie zabezpiecza wiec pewnego dnia zostanie ojcem.................. :-/ niezazdroszcze mu tego cholernego zycia ;-) pozdrawiam i czekam na cdn. :-)
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

mariola pisze:on sie w zaden sposob nie zabezpiecza wiec pewnego dnia zostanie ojcem..............
Nooo Slash ma dwoje dzieci, ale mam nadzieję, że będzie miał jeszcze więcej :party:
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

MARZEC 1989 - WYWIAD ZE SLASHEM (część 1)

ObrazekObrazek

Było około północy, kiedy ten skurwiel wreszcie zadzwonił. Siedziałem właśnie trzeci wieczór pod rząd, jak w norze, w mieszkaniu mojego przyjaciela w West Hollywood, czekając na łaskawe słowo, że Slash jest w końcu "gotowy" i "w stanie" rozmawiać ze mną. Według pierwotnych ustaleń, nasza rejestrowana na taśmie gadanina miała odbyć się dwie doby wcześniej. A dokładniej - o pierwszej w nocy, kiedy Slash schodził z próby. To znaczy dokładnie tak jak cokolwiek, co można było planować zawczasu z owym coraz bardziej szalonym gitarzystą.

"Obecnie ma on zwyczaj pozostawania na nogach przez trzy dni pod rząd, a na następne dwa zaszywa się gdzieś, żeby spać - zostałem autorytatywnie poinformowany przez wspólnego znajomego. - Wszystko zależy od tego, w jakiej fazie cyklu go złapiesz" - dodał z nerwowym śmiechem.
Tak więc czekałem. Nie śmiałem opuścić mieszkania, na wypadek gdyby Slash wybrał właśnie ten moment, żeby zadzwonić. Toteż przesiadywałem przed telewizorem, skubiąc zamawianą pizzę i nawilżając się tanim piwem z supermarketu. Po kolejnym, wlokącym się jak wieczność, wieczorze, kiedy przysnąłem w trakcie oglądania quizów i seriali, postanowiłem poczekać jeszcze raz do północy i jeśli nie wypali - dać sobie spokój i zarezerwować miejsce na najbliższy lot do Londynu. Zresztą o czym, do cholery, miałem tym razem z nim rozmawiać? Wyobraziłem sobie tę scenę:
"Cześć Jak leci?"
"OK".
"Sprzedaliście dużo płyt ostatnio?"
"Tak, miliony".
"Zrobiliście już nową płytę?"
"No, nie..."
"A macie zamiar wkrótce?"
"Może".
"OK".
"Taaak..."
"No to, do zobaczenia!"
"Taaak, do zobaczenia..."

Zapisując się ostatnio na kartach historii jako pierwszy od piętnastu lat zespół, który ma dwa albumy - Appetite for Destruction i GN'R Lies - gnieżdżące się jednocześnie w górnej piątce "Billboardu" - i nowy singel Paradise City, właśnie mknący jak strzała wymierzona prosto w krwawiące serce amerykańskiego Top Ten, magazyny rockowe na całym świecie szalały, by w swych wydaniach mieć świeże materiały o Guns N'Roses. Kimże więc byłem ja, żeby narzekać? Niemniej jednak był to piątkowy wieczór w Los Angeles - miłującej towarzyskie imprezy stolicy nasiej planety - a ja co robiłem? Oglądałem Dynastię. W czasie pierwszej przerwy na reklamę wykręciłem podany mi numer telefonu Slasha, i zostałem poinformowany przez Adama, jego technika gitarowego, że młody panicz nadal śpi. "Więc, jak mam to rozumieć? - zapytałem znużony. - Czy ja tracę tu czas na darmo?"
"To znaczy, że on może spać aż do jutra wieczorem albo obudzić się w każdej chwili" - powiedział Adam, starając się być pomocnym jak tylko mógł, chociaż w gruncie rzeczy to, co miał do powiedzenia, nie było żadną pociechą. "Nic tu nie poradzisz, stary".

Szarpnięciem otworzyłem kolejką puszkę piwa i zastanowiłem się przez chwilę...
Kiedy tuż po północy zadzwonił telefon, byłem w łazience, gapiłem się w lustro i wciąż przeżuwałem to wszystko. Brzmienie niewyraźnego głosu gitarzysty, każącego mi zaraz przyjechać, wyrwało mnie z rozmyślań. Dwie minuty później byłem w samochodzie, wmieszałem się w nocny ruch uliczny na Sunset i posuwałem się na północ jak powolny krab w kierunku stromych, brunatnych wzgórz Hollywoodu, migocących w mroku za upstrzonym neonami zarysem miasta.

Slash wyprowadził się z małego mieszkania, w którym spotkaliśmy się ostatnim razem, i obecnie wynajmował duży dom na końcu wąskiej, wyboistej drogi, wysoko, w samym sercu wzgórz. Na tej drodze mógł się pomieścić tylko jeden samochód, a stromy, kilkusetmetrowy uskok no jednej stronie sprawiał, iż nawet w dzień jazda po niej nie należała do najłatwiejszych, a co dopiero teraz - w samym środku nocy. Natomiast roztaczający się stamtąd widok - to było coś... U moich stóp rozciągało się miasto - jakby zbudowane z dziecinnych klocków - niczym ciemny płaszcz przetykany gwiazdami. Cieszyłem się na samą myśl, że za chwilę będę jego częścią...

"Taksówkarze odmawiają przywożenia mnie tu" - powiedział mi później Slash, z wyrazem autentycznego zakłopotania na twarzy. "Ostatni odcinek drogi jest tak kiepski, że koła samochodu mogą z łatwością ześlizgnąć się po zboczu. Któregoś wieczoru limuzyna, którą jechaliśmy, o mało nie wyleciała z drogi. Nie odstrasza to jednak ludzi od przyjeżdżania tu, kiedykolwiek mają na to ochotę", dodał ponuro.

Drzwi wejściowe prowadziły prosto do przestronnego pokoju, w którym było z pół tuzina miniaturowych czerwonych wzmacniaczy Marshalla, ustawionych pod jedną ścianą; mniej więcej tyle samo gitar w futerałach i bez walało się po podłodze. Jeden z trzech węży Slasha leżał zwinięty w klimatyzowanej szklanej klatce, ustawionej w rogu. Pandora, niemal trzymetrowy pyton, o "złotym sercu" - jak mnie zapewnił - była jego ostatnim nabytkiem. Jeszcze jeden pyton i boa dusiciel miały pozostać pod opieką przyjaciół, do czasu kiedy przeprowadzi się do nowego domu, który w końcu kupił, a który był obecnie remontowany i szykowany na przyjęcie nowego egzotycznego właściciela.
Chwilowo jednak jego dom znajdował się tutaj; na telewizyjnym ekranie
migotał niemo King Kong, na półce obok odbiornika leżał stos kaset video, a w nim między innymi Mechaniczna pomarańcza, Richard Prior Live in Concert, Aerosmith in Concert, Człowiek z blizną i Dom zwierząt. Poza książkami, które należały do wynajętego domu - co dziwne, były to głównie encyklopedie medyczne i, o ile mogłem zorientować się, informatory geograficzne - jedynymi pozycjami, do przeczytania których Slash mógłby rościć pretensje, były mocno sfatygowany egzemplarz Separated at Birth i nieoficjalna biografia Franka Sinatry.
Podążyłem za Slashem do kuchni i włożyłem do lodówki piwo, które przywiozłem, podczas gdy on przygotował dla nas obu Jacka Danielsa z coca-colą. "Znudziła mi się wódka" - rzucił przez ramię kiedy obserwowałem, jak odzierał z celofanu potężnych rozmiarów butlę. "Czy to jest twoje śniadanie?" - zapytałem, kiedy zasiedliśmy wygodnie w fotelach obok klatki z wężem.
"No... Nie jestem pewien". Uśmiechnął się słabo: "Jest to albo wczesne śniadanie, albo nieprawdopodobnie późny lunch, nie mogę się zdecydować..."

Bez butów, ubrany w czarną podkoszulkę z napisem "Misfits" czarne dżinsy i białe skarpetki, Slash wyglądał jak człowiek, który nie obudził się jeszcze na dobre. Któremu raczej zdaje się, że wciąż leży w łóżku, a to wszystko jest snem. Wyglądał na niebywale zmęczonego, wypalonego. Chociaż robił co mógł, żeby to ukryć, widać było od razu, iż jego nerwy są w strzępach. Był spięty jak kot przed skokiem. Dlaczego - mogłem się tylko domyślać. Czy były to jedynie skutki bezsennych nocy? Jak sam przyznał, zwiększył znacznie dawki kokainy jako paliwa na te bezsenne noce. Ale to nie było nic nowego: Slash lubił od czasu do czasu pohulać, wszyscy o tym wiedzieli. Jak dotąd, zawsze wychodził z tych hulanek bez szwanku, nie tknięty, najmądrzejszy i najcwańszy dupek w całym towarzystwie. Teraz, jak się zdawało, coś innego go gryzło. Usiłowałem to z niego wydobyć, ale on tylko ze dwa razy dopuścił, aby rozmowa zahaczyła o ten temat. Odpowiedział, że "wszystko i nic", grzebiąc sprawę raz na zawsze, zanim zdołałeś odgarnąć trochę ziemi z trumny.

Jak zwykle, telefon ani na chwilę nie przestawał dzwonić i nieraz to, co Slash usłyszał po drugiej stronie, groziło zerwaniem wywiadu. Niemniej jednak, po całym moim wyczekiwaniu, po wydzwanianiu ze zmiennym szczęściem w środku nocy - a zaczęło to się na wiele tygodni przed moim ponownym przybyciem do Los Angeles - był to pomimo wszystko (albo może właśnie dlatego) dobry moment, żeby uchwycić, myśli dzieciaka, który grał na prowadzącej gitarze w bądź co bądź jednym z najbardziej poszukiwanych zespołów rock'n'rollowych na świecie, nie mówiąc o tym, że jednym, z najbardziej niebezpiecznych...

ObrazekObrazek

Kiedy spotkałem się ze Slashem ostatnio, poświęcił on wiele czasu na narzekanie, jak trudno mu było przystosować się do normalnego , życia po osiemnastu miesiącach nieprzerwanego koncertowania. Od tamtej pory minęło pięć następnych miesięcy przyzwyczajania się, ale nadal nie było mu z tym całkowicie dobrze, jak stwierdził.
"Przebywanie cały czas na trasie ma to do siebie, że nie masz żadnych problemów, które normalnie wiszą ci nad głową. Kiedy bez przerwy przemieszczasz się z miejsca na miejsce, nie myślisz o niczym innym tylko o tym, żeby dobić do następnego miejsca koncertu. Potem, gdy schodzisz z trasy, wkraczasz do całkiem innego świata. Wydawało ci się, że zostawiłeś go daleko za sobą, ale on jednak czekał na twój powrót - po to by spieprzyć ci znowu życie. Nienawidzę zajmowania się codziennym gównem. Zostaje tak niewiele czasu na cokolwiek innego!..."

Wstał, wsunął kasetę do odtwarzacza i wkrótce znajome, chropawe
dźwięki muzyki The Sex Pistols, Rosę Tattoo, Motorhead i innych napełniły pokój owym specyficznym dla niej klimatem.
Na jak długo Slash wynajął to miejsce?

"Na kilka miesięcy, dopóki nie wprowadzę się do mojego własnego domu. Kiedy byłem w tym mieszkaniu, w którym widzieliśmy się ostatnim razem, atmosfera zrobiła się tak gęsta i zwariowana, że w końcu musiałem się z niego ulotnić. No, wiesz, codziennie zwalały mi się gliny i było dużo ostrego ćpania - powiedział wolno, głosem tak zawiesistym jak olej. - Po jakimś czasie wytworzyła się fatalna sytuacja: wszyscy znali mój adres. Więc wymknąłem się stamtąd i znowu przez jakiś czas sypiałem na kanapach u różnych ludzi. W końcu mój pośrednik wynajął mi to miejsce do czasu, gdy będę mógł przenieść się do domu, który kupiłem. Ale kiedy przyjechałem tu po klucze, odechciało mi się wszystkiego. Miałem wszystkiego tak serdecznie dosyć, że zabrakło mi cierpliwości, aby zająć się przeprowadzką. Opuściłem więc to miejsce i znowu poszedłem do jakiegoś cudzego domu i przez kilka dni tam sypiałem. A potem mieszkałem u kogoś innego. Minęły chyba dwa tygodnie, zanim spędziłem tu noc.
Nie wszystko to gówno jest moją własnością - dodał, machnąwszy ręką ciężką od bransolet w kierunku półek z książkami i mebli. - Marshalle, aparatura stereo, magazyny, telewizor i gitara - to wszystko, co posiadam i na czym mi zależy. Nocuję tu dopiero od tygodnia. Na początku w ogóle nie mogłem się do tego przyzwyczaić..." - słowa rozpłynęły się znowu w zawiesistej mazi, kiedy po raz pierwszy tej nocy zadzwonił znajdujący się u jego boku telefon.. Slash albo był nabuzowany do nieprzytomności, albo brnął przez ten wywiad w półśnie. Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Ale powiedział, że "chciałby, abym zanotował trochę gówna". Tak też uczyniłem.

Odłożył słuchawkę. Zapytałem, czy mieszka w tym dużym domu sam.
"Nie, na dole jest Adam, mój technik gitarowy. Ale i tak będę musiał opuścić to miejsce za tydzień, czy coś koło tego". Przeciągnął ręką po czole, wycierając cienką warstwę potu. Wytarł dłcoń o dżinsy. "Znowu będę usiłował znaleźć sobie jakiś kąt, ponieważ mój dom wciąż jest remontowany, malowany i w ogóle... Minie jeszcze jakieś półtora miesiąca, nim będzie się udawał do zamieszkania. Nie miałbym cierpliwości, by tam mieszkać; gdy przez cały dzień kręcą się tam ludzie.
Zastanawiam się, gdzie by się zatrzymać. Może w domu Alana. Albo u Stevena..."

Co zespół ma "oficjalnie" w planach na dzień dzisiejszy - zapytałem z nadzieją - z góry przewidując, jaka będzie odpowiedź.
"Komponowanie i próby" - odpowiedział bez cienia ironii. Oczy pozostały bez wyrazu. - Powinniśmy to w każdym razie robić. Napisałem wiele piosenek, które bardzo rajcują Axla. Muszę przerobić je z pozostałymi chłopakami z zespołu. To jest w zasadzie wszystko, co powinienem teraz robić. Ale opuściłem próby, na których grali. Oni opuścili próby, na których ja byłem... Izzy ma kilka kawałków. Siedział u mnie przez kilka dni i udało nam się nagrać je na taśmie. Za kilka tygodni przyjedzie Axl i zacznie dopasowywać melodie i słowa do podkładów. Optymistycznie patrząc, wejdziemy pełną parą w okres przedprodukcyjny za około półtora miesiąca".

Przypomniałem Slashowi, że to samo mówił ostatnim razem. Westchnął ze znużeniem i poczłapał do sypialni po zsapalniczkę.
Zadzwonił telefon i on go tam odebrał. Kiedy wrócił z przypaloną fajką, zapytał: "Na czym skoczyliśmy?"
Spróbowałem ująć pytanie inaczej: czy napisanie piosenek na pierwszą płytę zabrało im równie dużo czasu?

"Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Większość piosenek z Appetite for Destruction powstała na dłuższej przestrzeni czasu. Nie goniły nas żadne terminy czy coś w tym rodzaju. Parę kawałków jednak napisaliśmy już w fazie przedprodukcyjnej - choćby Mr Brownstone i Sweet Child O'Mine. Tak więc piosenki z pierwszego albumu były skomponowane w najrozmaitszych okolicznościach. Ale nie sądzę, aby teraz miało się to przeciągać w nieskończoność - to znaczy napisanie wszystkich piosenek, potem wejście do studia i nagranie ich. Największym problemem jest tylko zebranie się razem w jednym pomieszczeniu w tym samym czasie..."

W którymś momencie zespół nawet rozważał pomysł zamieszkania w jednym dużym domu, by w taki sposób móc wspólnie pracować.
"Axl zapalił się do tego projektu, ale ja byłem... hm. Przyszedł jednak taki moment, że zacząłem o tym poważnie myśleć. Wytworzyła się bowiem taka sytuacja, iż zaczynamy się od siebie zanadto oddalać. W pewnym momencie nawet zamierzałem zamieszkać u Izzy'ego albo u Duffa lub Axla. Głównym punktem było, że razem z Axlem kupimy sobie dom - jeśli znajdziemy odpowiednio duży dla nas obu, no nie?" - dodał, kwitując oczywistą naiwność tego planu pobłażliwym uśmiechem.

Musiałby to być bardzo duży dom, żeby wygodnie pomieścić was obu - zauważyłem.
Nie przestawał uśmiechać się, ale nie dał się złapać na haczyk.

"Pojechałem z Axlem obejrzeć taki jeden dom, ale był dla mnie za elegancki. W każdym razie obecnie wszyscy mieszkamy w tej samej w zasadzie okolicy, więc jest całkiem dobrze. Mamy też studio wynajęte na okrągło, dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc możemy przesiadywać tam i w ogóle..." Kolejne echo naszego poprzedniego spotkania. Znowu zadzwonił telefon.

Siedziałem tak i zastanawiałem się. Ciągle słyszę tę gadaninę o studiu wynajętym na okrągło, dwadzieścia cztery godziny na dobę, i rzekomo rosnącym stosie cholernie dobrych nowych utworów, a tymczasem zdaje się, że zespół coraz rzadziej przebywał razem, "w jednym pomieszczeniu, w tym samym czasie". Dlaczego? Kiedy nie posiadali niczego, mieli przynajmniej siebie. Teraz świat leżał u ich stóp w kowbojskich butach. Czyżby sukces i idące wraz z nim środki, zapewniające całkowitą samowystarczalność, sprzysięgły się, żeby odsunąć od siebie członków Guns N'Roses, bardziej niż było to wskazane na tym etapie kariery; a przynajmniej jeśli chodzi o komponowanie i nagrywanie razem?
"W zasadzie nie sukces tak popierdolił wszystkim w głowach" - upierał się Slash. Słuchawka telefonu spoczęła przez chwilę na widełkach. - Raczej trzymamy się kurczowo razem, aby zachować coś w rodzaju psychicznej równowagi. Zastanawiałem się nad tym któregoś dnia. Sukces po prostu wyolbrzymił nasze osobowości".

Jeżeli tak przedstawiały się sprawy, to które - według niego - cechy jego osobowości uległy największemu wyolbrzymieniu?
"Hm... według mnie, to chyba coś co nazwałbym duchem antyspołecznym. Zasadniczo wszystko, co o mnie mówiono, sprawiło, iż stałem się jeszcze gorszy".

Czy miał już za sobą okres bezinteresownej ekscytacji, spowodowanej dotarciem singla i albumu na szczyt list przebojów po raz pierwszy?
Znowu przerwał i przymrużył oczy, jakby wsłuchiwał się w jakiś wewnętrzny głos. "Hm... W rzeczywistości dla mnie nie było to takie oszałamiające. Na początku prawdziwym przeżyciem były nasze pierwsze trasy. One były najlepsze w tym wszystkim. Życie poza trasą i wałkowanie tego, że osiągnąłeś sukces, wcale nie wywołuje... - przynajmniej we mnie nie wywołuje - tego uczucia podekscytowania. Bo dla mnie to jest tak: nie jesteśmy w trasie, mamy teraz dużo pieniędzy i możemy robić, co chcemy. Tylko że ja nie widzę dla siebie niczego do roboty, poza tym, iż chciałbym, kurwa, grać. Ja chcę po prostu wrócić na trasę. Zazdroszczę tym wszystkim facetom, którzy nagrali już nowe płyty i są gotowi do wyjazdu - powiedział w zamyśleniu. - Bardzo bym chciał mieć ten album już z głowy. Spędziliśmy na trasie osiemnaście miesięcy i powrót do tego, co inni ludzie uważają za normalne życie, był dla nas ciężką próbą psychiczną".

Slash zaczął teraz użalać się nad tym, że nie może poruszać się w miejscach publicznych tak swobodnie jak dawniej.
"Ponieważ zespół stał się czymś w rodzaju bohaterów komiksu, no wiesz, ludzie zaczepiają mnie: «Hej, laluś, wypij to piwo..., zrób coś szalonego!» Bez przerwy ktoś chce mnie mieć dla siebie, posiedzieć ze mną i być moim najlepszym kumplem przez pięć sekund. To jest naprawdę krępujące. Doszło do tego, że chodzenie do klubów - co dawniej robiłem każdego wieczoru, by się przewalić - przestało być już dla mnie przyjemnością.
Sprawy zaszły już tak daleko, że gdy idę do klubu, zazwyczaj wychodzę stamtąd totalnie przygnębiony. Można się załamać. Każdy chce zdobyć twoją całkowitą uwagę i jeśli odmówisz, natychmiast jesteś traktowany jak dupek, który przypadkowo stał się taką wielką gwiazdą rockową. Wiesz, jak to jest... To jest coś, przez co, jak sądzę, wszyscy muszą przejść". Potrząsnął głową nad swoją niedolą. "Nagle nie możesz robić różnych rzeczy. A przecież kiedyś nikt nie zabiegał o moją uwagę... Takie doświadczenia pozostawiają po sobie głęboki uraz".

Jak, wobec tego, Slash radzi sobie? Jakie jest rozwiązanie?
"Po prostu nigdzie nie wychodzę - powiedział matowym głosem. - To jest denna strona tego wszystkiego. Nie ruszam się z domu zbyt często, nie mam zresztą tak wielu bliskich przyjaciół, a z tymi nielicznymi spotykam się bardzo rzadko. Robi się człowiekowi trochę samotnie po jakimś czasie..."

Znowu zadzwonił telefon.
- Jak na kogoś, kto twierdzi, że jest samotny i nie ma przyjaciół - nadmieniłem, kiedy skończył rozmowę - to dziwne, że dał swój numer telefonu tak wielu ludziom.

"Tak, ale to nie są przyjaciele. To są tylko ludzie, którzy dostali ten numer od kogoś, kto też dostał go od kogoś, wiesz, jak to jest?"
Westchnął głośno, kiedy znowu zadzwonił telefon.

ObrazekObrazekObrazek

Tym razem, Slash zignorował dzwonek i poczłapał do kuchni, aby ponownie napełnić szklanki. Kiedy wrócił, zapytałem o jego dziewczynę: czy spotyka się z kimś regularnie?
"Nie, właściwie nie - wsadził nos w szklankę z Jackiem Danielsem i wciągnął głęboko powietrze. - Sprawy z kobietami są, oczywiście, też całkiem popierdolone. Dziewczyny, z którymi się stykasz - te, które interesują się tobą tylko dlatego, że jesteś w zespole - są zwykle dość... no... dość wulgarne. Tak mi się wydaje. Sam nie wiem".

Czy stały związek jest czymś, co Slash chętnie widziałby w tym momencie swojego życia?
"Tak, ale z odpowiednią osobą - powiedział cicho. - Z kimś kto miałby swoją karierę zawodową i własne życie. Moja poprzednia przyjaciółka stała się w końcu tak uzależniona ode mnie, iż nie mogłem tego już dłużej znieść. Ta zależność osiągnęła takie rozmiary, że aż mnie wymiotło. Potem, kiedy zerwaliśmy z sobą, zdałem sobie sprawę iż każdy jest trochę jakby...Sam nie wiem. Chciałbyś spotkać kogoś naprawdę szczególnego, a to nie jest takie proste. W tych miejscach gdzie bywam, dziewczyny z reguły są bardzo do siebie podobne. To przygnębiające. Jest wokół nich taka aura pustki..."

Taka sama, zresztą, jaka wydaje się unosić nad całą naszą rozmową. Nigdy nie widziałem tego młodego gitarzysty tak przygnębionego i, co gorsza, tak rozgoryczonego. Ale dlaczego? Czy Slash ma jakiś konkretny powód, by być rozgoryczonym?
"Nie wiem - spojrzał w drugą stronę - To dziwne uczucie. W każdym razie, jest ono doskonałą pożywką do pisania bardzo emocjonalnego materiału - powiedział, usiłując wprowadzić jakiś pozytywny akcent do tej rozmowy. - To jest tak: kiedy byliśmy nikim i wszyscy pieprzyli nas i prześladowali, i uważali za outsiderów i przegranych - te doświadczenia dostarczyły nam całego materiału na pierwszy album. Ale ten pierwszy album wcale nie był taki gorzki. Niektóre teksty Axla były kurewsko zabawne". Niespodziewanie na jego twarzy pojawił się uśmiech. "Teraz jednak gówno, które nas przywala, idiotyzmy, których musimy wysłuchiwać od ludzi, są już innego rodzaju. Chodzi raczej o to, że po prostu nie spotykamy ludzi, do których moglibyśmy się zbliżyć, i nie możemy prowadzić jakiegoś normalnego trybu życia. To zaczyna napełniać ciebie goryczą i zaczynasz robić kawałki w tym duchu. Nie chodzi o to więc, że brakuje ci materiału, tylko że z pisania o jednym kurewstwie przeskakujesz na pisanie o innym".

W dawnych czasach - wydawałoby się, że przed wiekami - kiedy Guns N'Roses nagrywali swoje pierwsze pełne pasji utwory, musieli przecież zastanawiać się, jak to naprawdę będzie, gdy odniosą wielki sukces. Jak teraz - gdy jest to faktem - wypada konfrontacja dawnych marzeń z rzeczywistością?
"Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. W każdym razie w moim wypadku było zupełnie inaczej. Sława i to, co mogło zdarzyć się w przyszłości albo i nie, nigdy nie były moją obsesją. Zawsze koncentrowałem się na chwili obecnej, na teraźniejszości. Nie próbuję niczego analizować ani planować. Ale każdy w zespole ma inną osobowość i każdy odpowiedziałby na to pytanie inaczej. Mówię tylko, jak dla mnie sprawy przedstawiały się na początku, gdy zaczynaliśmy grać.
Jedyne chwile, kiedy jakby stawałem twarzą w twarz z tym, jak jesteśmy widziani przez zewnętrzny świat, to... Może inaczej: siedziałem któregoś wieczoru, kilka tygodni temu, w domu, w moim starym mieszkaniu, i oglądałem video z Aerosmith. Z Cow Palace w 1975 roku czy coś w tym sensie i było to tak, jakbym znowu miał czternaście czy piętnaście lat - totalnie mnie wciągnęło. Wtedy zaświtało mi nagle, że my znajdujemy się teraz dokładnie w tym samym punkcie. Dokładnie, tak! Nagle jakby coś wybuchło mi w głowie!" Po raz pierwszy i jedyny tego wieczoru Slash wyglądał na autentycznie poruszonego. "Jeśli nie będziesz puszył się i cały czas zgrywał na jakąś pierdoloną gwiazdę rocka, okaże się, że jesteś po prostu jeszcze jednym przeciętnym gitarzystą, takim samym przeciętnym muzykiem, którym byłeś zawsze. Z tym tylko że miałeś trochę szczęścia i odniosłeś sukces" - powiedział, sięgając po szklankę.

"W zasadzie nie ma sensu narzekać na drobne niedogodności, zwłaszcza gdy odniosło się sukces i dokonało się tego, nikomu się nie sprzedając. Dzięki Bogu, osiągnęliśmy to, co osiągnęliśmy. Więc nie chcę, by to, co mówię, zabrzmiało, jakbym był jakimś rozkapryszonym gówniarzem, który jęczy: «0ch, nie mogę już wyjść z domu» - wydobył z siebie histeryczny ptasi skrzek. - Ale muszę powiedzieć, że ma to wpływ na twoją psychikę. Kiedy siedzisz i myślisz o tym za dużo, możesz się trochę rozkleić".

Znowu zadzwonił telefon i tym razem Slash podniósł słuchawkę i zaraz zrobił minę, jakby tego żałował.
Oprócz wydawałoby się nie kończących się rund "pisania i prób" Guns N'Roses wygospodarowali ostatnio trochę czasu na nakręcenie nowego materiału na video, którego część miała być - jak słyszałem - wykorzystana w promocyjnym clipie do It's So Easy. Dlaczego zespół nagle zapragnął zrobić clip do singla, który został wydany niemal dwa lata temu? Czyżby w planach była jego reedycja?

"Tak, być może - odpowiedział Slash, jakby trochę wymijająco. - Zawsze chcieliśmy zrobić clip do tego utworu. Ma on taki punkowy klimat - zwłaszcza od kiedy upodobał sobie szczególnie Duff, wiesz jako były punk rocker. No i po prostu chcieliśmy... W przyszłości wydamy pewnie takie domowe video, więc postanowiliśmy nakręcić kilka clipów; bez żadnych zahamowań, kompletnie nie cenzurowanych. Po prostu, nakręconych spontanicznie, bez przejmowania się, czy puści je MTV. Chcemy wyjść na scenkę i nagrać kurewsko wybuchowy i ryzykowny clip..."

Powiedziałem, że Guns N'Roses są teraz tak gorącym towarem iż MTV prawdopodobnie pokaże ten clip i tak, tylko zagłuszy wszystkie "fucki"...
"Nie wiem, nie mam pojęcia. Mówiąc szczerze, gówno mnie to obchodzi" - oznajmił i popatrzał na telefon, jakby rzucając mu wyzwanie.

Generalnie rzecz biorąc kręcenie clipów wydawało się być zajęciem, do którego Slash przywiązywał szczególną wagę.
"To zależy. Nakręciliśmy już trzy clipy - właściwie cztery, jeśli liczyć ostatni, nakręcony do Patience. Praca nad nim szła OK. Całkiem prosta sprawa. Po prostu siedziałem w łóżku i bawiłem się z moimi wężami. To było całkiem na luzie. We wszystkich naszych clipach jest coś, co mi się podoba. Nie lubię jedynie tego nudnego procesu, jakim jest ich kręcenie. Są ciekawsze rzeczy do roboty... Videoclip do It's So Easy powinien być odjazdowy" - kontynuował głosem, który brzmiał jak dźwięk drobniaków toczących się po wypolerowanej podłodze. "Nie jest jeszcze, co prawda, gotowy - właśnie kończymy prace nad montażem. Mamy go zobaczyć we wtorek. Jest to dla nas mniej lub bardziej prywatna sprawa, więc jesteśmy skłonni zamieścić w nim ostrzejsze rzeczy i tak zostawić. Nie obchodzi mnie, czy MTV puści to, czy nie. Poza tym chciałbym, aby nasze domowe video zawierało coś więcej - coś, czego nie można zobaczyć nigdzie indziej".

Co jeszcze planują włączyć do domowego video? - zapytałem. Czy znalazłyby się na nim także fragmenty surowego materiału, nagranego podczas koncertów - jeszcze zanim podpisany został kontrakt z Geffen? (Pokazano mi kiedyś ten materiał i był on naprawdę zapierający dech w piersiach; pokazywał zespół porażająco surowy, prawie barokowy, a Slash przetaczał się po scenie jak zepsuta marionetka, która urwała się z kierujących jej ruchami sznurków.)
"Hm... Naprawdę nie mam w tej chwili zielonego pojęcia. Chciałbym... To znaczy najpierw musimy wydać następny album, dopiero potem zaczniemy się nad tym zastanawiać".

I znowu to samo, pomyślałem. A więc kiedy...?
Slash ponownie potrząsnął głową i zaczął znowu powtarzać to samo, słyszałem już dwukrotnie; jak to zespół nadal pisze i próbuje, dochodzi do siebie po trudach ostatniego tournee. Tylko że tym razem nie uśmiechał się, kiedy to mówił.

"Nie trzymamy się żadnego rozkładu iazdy", wyjaśnił - na wypadek gdybym nie rozumiał o co mu chodzi. Nie ma żadnych ostatecznych terminów ani temu podobnych rzeczy. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim pracujemy obecnie... Mamy teraz początek marca, no nie? Kwiecień, maj, czerwiec, lipiec... Może czerwiec lub lipiec".

Może czerwiec lub lipiec? Co będzie w czerwcu lub lipcu: początek nagrywania albumu czy koniec? - wierciłem mu dziurę w brzuchu.
"No... początek" - odpowiedział szczerze.

A więc w zasadzie jest mało prawdopodobne, że nowy album Guns N'Roses ukaże się przed upływem 1989 roku.
Przytaknął z powagą: "Ale to wszystko dojrzewa w wysokiej temperaturze. Zobaczymy... Tako rzekł, zatykając sobie dokładnie usta stopą... " - zażartował.
Zadzwonił telefon.

*********
"CZĘŚĆ 2" tego wywiadu w kolejnym poście....
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:26 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

MARZEC 1989 - WYWIAD ZE SLASHEM (część 2)

ObrazekObrazekObrazek

Powiedziałem, że po Los Angeles krąży nowa pogłoska, jakoby zespół zarzucił pomysł zrobienia jednej płyty, a zamiast tego rozważał ewentualność wydania serii czwórek - każdej w innym stylu: rock, rap, muzyka akustyczna, elekroniczna. Czy jest w tym trochę prawdy?
"Rozmawialiśmy o nagraniu czwórki z cudzymi utworami - przyznał - Nie wiem... Strony B i czegoś w tym rodzaju. Problem w tym, że jest mnóstwo rzeczy, które chcielibyśmy nagrać. Rozważamy różne pomysły, to prawda".

Trudno w to uwierzyć, ale w tej chwili znowu zadzwonił telefon.
"To ostatnia rozmowa, zaraz wyłączę to gówno" - warknął, chwyciwszy słuchawkę.
To był Izzy. Był z kilkoma "przyjaciółmi" i chciał zapytać czy może ich przyprowadzić. Sprawdziłem godzinę na zegarku: prawie druga w nocy.
Slash cisnął z hukiem słuchawkę. Jego cierpliwość wyczerpała się.

"Chcą przyjść do mnie na picie po zamknięciu lokalu - narzekał. - Tak jest zawsze. Idą do klubu, siedzą tam do drugiej w nocy, a potem «Chodźmy do Slasha, on nigdy nie śpi jeszcze o tej porze"».

(Na zdjęciu niżej - Izzy; na zdjęciu obok: po lewej Izzy, po prawej Slash)
ObrazekObrazek

A więc powiedziałeś im, żeby nie przychodzili? - zapytałem delikatnie.
Zapalił papierosa, a białe obłoki dymu buchały wściekle z jego nozdrzy.

"Nie, powiedziałem im, że w porządku. Nie lubię mówić nie... Cholera, nie mam innego wyjścia - powiedział, wpatrując się w palce u nóg. - Oni przyszliby i tak..."

Wróciliśmy do pomysłu zrobienia czwórki. Jakie utwory wybraliby na nią?
"Jest ich wiele, mamy kłopoty z wybraniem właściwych. Nadal nie podjęliśmy decyzji - rozważaliśmy Jumpin Jack Flash i kawałek pod tytułem Black Leather, który napisał i śpiewał z The Sex Pistols Steve Jones. Może także coś The Misfits. Kilka różnych rzeczy. Naprawdę nie chciałbym tego roztrząsać za bardzo, wolę pozostawić sprawy własnemu biegowi".

Kiedy Slash rozmawiał przez telefon, podniosłem egzemplarz magazynu "RIP", z Axlem na okładce, który spostrzegłem na dywanie pod stołem, w stosie gazet i magazynów. W wywiadzie wokalista mówił otwarcie i z niejaką premedytacją o kilku kontrowersyjnych sprawach; przede wszystkim o narkotykach, wymieniając jako swój ulubiony, heroinę, choć przyznawał, że trzeba być ostrożnym".
"Wolałbym, aby nie mówił o niektórych rzeczach związanych z narkotykami", Slash z przejęciem wciągnął dym, kiedy o tym wspomniałem. "Chodzi mi o to, że obecnie, kiedy mamy tak fatalną opinię jaką mamy i cały czas znoszę naloty glin, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł".

Slash przyznał, iż miewa paranoiczne wizje, że którejś nocy albo, co bardziej prawdopodobne, wczesnym rankiem na progu jego domu pojawi się brygada czarno-białych i zrobi nalot tylko dla draki, jedynie dla pokazania kto tu rządzi.
"Z powodu takich cytatów doszło do tego, że wszyscy stali się bardzo przewrażliwieni, jeśli chodzi o policję. Nawet życie codzienne może być... Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć. Czy wiesz, że federalni depczą po piętach Samowi Kinnisonowi?"

Slash opowiedział ściszonym głosem, jak to hollywoodzki komik iest tropiony przez ludzi z FBI, którzy uparli się, by przyszpilić go za coś - za cokolwiek - z powodu pewnych "kontrowersyjnych" wypowiedzi w wywiadach dla prasy i "barbarzyńskich" elementów w jego programie scenicznym. W opinii biura, były one zbyt otwarcie pronarkotykowe i mogły mieć wywrotowy wpływ na młodzież tego kraju, itede, itepe, bla, bla, bla... Rezultat był taki, według Slasha, że Kinnison musi teraz - gdy gdzieś wychodzi - bacznie uważać, czy nikt mu nie siedzi na karku.
"Jeśli cokolwiek ma związek z narkotykami, musisz uważać - powiedział poważnie. - A my jesteśmy głównym celem. Na szczęście, nie mieszkam już w Zachodnim Hollywood, więc to trochę ułatwia życie. Ale jeśli chodzi o mnie, po prostu nie powinno się mówić o narkotykach - w ogóle nie gadać o nich".

To zabawne, powiedziałem, że dziś nikt już nie łączy Guns N'Roses z muzyką. Publiczność i media domagają się od nich czegoś więcej. Otacza ich "legenda", której muszą sprostać. Dlatego też, jak się zdaje, nikt z zespołu nie udziela już wywiadów. Przynajmniej na razie.
"Doszedłem do takiego punktu, w którym zrozumiałem, czym są prasa i media. Niektórzy ludzie są tak zawziętymi tropicielami brudów, że kiedy po prostu siedzisz z nimi i patrzysz na nich - widzisz wprost, jak bardzo są żałosni. Bywają też tacy, którzy są trochę bardziej subtelni i chcą po prostu mieć coś ciekawego do napisania. Wtedy jest inaczej. Podchodzę do sprawy raczej spokojnie. Biorę dupków i miłych facetów i staram się tych pierwszych wyplewić. Nie szokuje mnie to. Nie ma już nic, co mogłoby mnie zaszokować. Rozumiem, dlaczego ktoś chce wypisywać takie rzeczy: stanowi to ciekawą lekturę, a ciekawa lektura sprzedaje się dobrze".

Zwłaszcza jeden magazyn - podpora rock'n'rollowego establishmentu w Ameryce i wykreowany przez siebie samego arbiter dobrego smaku zamieścił niedawno po raz pierwszy Guns N'Roses na swojej okładce. Artykuł w środku został jednak przyrządzony według oczywistej recepty, zaśmiecony rozmaitymi komentarzami na takie tematy jak "huśtawka nastrojów" Axla i upstrzony słowami-wytrychami w rodzaju "seks", "narkotyki" i "przemoc". Portret zespołu na półmetku trasy z Aerosmith poprzedniego lata.
"Chodzi o to, że w zasadzie skoncentrował się on na używkach, przemocy, seksie, groupies i tego rodzaju sprawach" - powiedział Slash z dezaprobatą. "Facet, który to napisał, był z nami przez chwilę na trasie z Aerosmith, a działo się tam wiele innych ciekawych rzeczy. Ale on wykorzystał cytaty, słowa rzucone w przelocie, fragmenty rozmów i w jakiś sposób wyciągnął wszystko z kontekstu i wstawił do artykułu, tak jak mu się podobało. Na przykład mówię: «Wiesz..., itede, itepe...», a była to zwykła rozmowa, żadna tam część wywiadu. Ale on to podchwycił i zacytował w artykule. Gdy coś takiego czytasz, jesteś kompletnie zdołowany, bo widzisz, jak łatwo dałeś się oszukać" - wzruszył z poirytowaniem ramionami.

Czytając ten tekst - powiedziałem - uderzyło mnie to, że facet z góry wiedział, jaki artykuł chce napisać. Potrzebował tylko trochę cytatów, by obraz nieco ubarwić.
"Oczywiście - zgodził się Slash. - Naprawdę nikomu nie można ufać. Chociaż nie wiem jak bardzo by tego chciał. Ale kiedy jest z tobą dziennikarz i ty zaczynasz mu się zwierzać, wprowadzasz go w swój świat tylko dlatego, iż wydaje ci się, że możesz mu zaufać... Myślisz, że może on jest w porządku. Więc wyjawiasz mu rzeczy, których normalnie byś nikomu nie wyjawił. No i czujesz się zdołowany, gdy jeden z tych facetów odwinie się, kopnie cię znienacka w dupę i zrobi z ciebie durnia.
Nie jestem tak totalnie przeciwko prasie - zapewnił mnie pośpiesznie. - Jedynym powodem, dla którego nie robimy teraz żadnych wywiadów w Ameryce, jest i tak dużo publikacji na nasz temat. Nie chcemy dopuścić do przekroczenia wszelkich granic w eksponowaniu nas. Nie chcemy, żeby ludzie znudzili się nami. Ostatnio dosszło już prawie do tego, że jesteśmy na opakowaniach z płatkami śniadaniowymi. Magazyny i tak będą pisać o nas na własną rękę. Cały czas prokurują jakieś gówniane historie. Musimy trochę odsunąć się na bok. I to jest w porządku, bo w tej chwili naprawdę nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Czuję, że muszę jakby uporządkować swoje życie. Przynajmniej spróbować... Sam zresztą nie wiem". Odgarnął włosy znad oczu. "Spróbować jakoś wygodnie urządzić sobie życie poza trasą".

Wstał, aby przygotować następne drinki. - Nie wyglądasz na kogoś, kto prowadzi wygodnickie życie - zawołałem za nim. Ukryty w domu na wzgórzach, przeklinający telefon, kiedy dzwoni, prawdopodobnie zastanawiający się "co się stało?", gdy ten milczy...
"Bo ja wiem? - powiedział, wracając z kuchni. - Znalazłem się w takim punkcie, że zaczynam coraz bardziej przyzwyczajać się do wygodnego życia. Zresztą jasne jest, czy mi się to podoba, czy nie, że będziemy tu siedzieć, dopóki następna płyta nie będzie skończona. Nic na to nie mogę poradzić", powiedział, osuwając się z powrotem w fotel. "Więc, jeśli tak sprawy stoją, nie mam wyboru. Będzie więc lepiej, kiedy jakoś przystosuję się..."

W czasie gdy Guns N'Roses wegetują w studiu wynajętym na próby, starając się "złożyć nowy materiał do kupy", inni ustawiają się w kolejce, by ukradkiem przekopiować ich cierniową koronę. Lub przynajmniej próbują przedstawić jakąś na poły wiarygodną własną imitację. Poison, Bon Jovi, Ratt i Motley Crue ostatnio drastycznie złagodzili makijaż i pozwalają, by przebijał się przez niego zarost. W rzeczy samej, przywiązywali dużą wagę, aby był on widoczny na najświeższych zdjęciach prasowych i w clipach. Sam Slash nie omieszkał wcześniej skojarzyć tych faktów.
"No i fajnie. Uważam, że jest to wspaniałe, bo tak jakby potwierdza, żeśmy zdobyli nowe terytorium dla rock'n'rolla. Większość zespołów nie robiła niczego podobnego, zanim my się nie pojawiliśmy - zanim się nie przebiliśmy. Wszyscy robili bardzo pretensjonalne, sztampowe rzeczy. Rock ze sztampy. Potem my wystartowaliśmy i jak gdyby rozbiliśmy tę formę. Teraz więc gdy wszyscy inni wydali już swoje płyty, my pojawiliśmy się z czymś, w czym będziemy sobą, ale inaczej - chwalił się. - Mnóstwo akustycznych klimatów, mnóstwo czystego, ostrego jak brzytwa czadu, trochę eksperymentalnych spraw... Bo czas płynie, ale my zrobimy dokładnie to, na co mamy ochotę. Ludzie mogą oczekiwać od nas tylko jednej konkretnej rzeczy, a to może okazać się akurat czymś zupełnie innym. I to jest w porządku. To tak jakby nagle zniknąć za rogiem przed pogonią; rozumiesz, o co mi chodzi? Naprawdę mnie to podnieca".

ObrazekObrazek

Również, jak się zdaje, ekscytuje to wielu ludzi. Nie tylko fanów, ale także i "inteligentów" z przemysłu rozrywkowego. Co było dotąd rzadkością - zwłaszcza w przypadku tak zwanego zespołu heavy metalowego. Na przykład ostatnio zanotowano wypowiedź menedżera U2, w której uznał on, iż Guns N'Roses są "najważniejszym wykonawcą, jaki pojawił się od lat". Jak Slash zareagował na podobne oświadczenie?
"Cóż... Powiedziałbym, że dzieje się mnóstwo dziwnych rzeczy przynajmniej w moim odczuciu. Różne komplementy pochodzą od różnych osób, toteż przyjmuję je w różny sposób. Jeśli na przykład zostaję wybrany najlepszym gitarzystą w ankiecie magazynu «Kerrang!», jest to dla mnie jeden z największych komplementów wszechczasów! Chodzi o to, że jest to coś konkretnego, coś namacalnego. A teraz Gibson mówi, że chce produkować nowy model Les Paula a la Slash, ze specjalną przystawką a la Slash i innymi bajerami. To jest dla mnie jeszcze jeden zdumiewający komplement. Wiesz, to rzeczywiście znaczy dla mnie wiele.
Ale nie dopuszczam, aby uderzyło mi to do głowy, bo uważam, że moje granie nie jest aż tak dużo warte. Składam to na karb sprzedaży płyt i na to, że teraz jest moda na Guns N'Roses. Byłoby śmieszne gdybym powtarzał: «0 rany, jestem najlepszym gitarzystą na świecie!», bo to po prostu nie jest prawda. Chociaż podoba mi się moja gra na Appetite for Destruction - myślę, że jest w tym jakiś feeling - chciałbym wierzyć, że teraz jestem lepszy", powiedział, wsadzając znowu nos w szklankę. "Bez wątpienia, kiedy słyszę naprawdę wielki komplement, daje on mi energię i motywację, żeby wycisnąć ostatnie poty z dupy na następnej płycie. Choćby tylko by samemu sobie udowodnić, że jestem coś wart. I że... no... "

Że nie jesteś tylko gwiazdą jednego sezonu?
"Dokładnie tak. Ale wiesz, cała ta uwaga i energia, jakie poświęcono jednemu tylko albumowi... To trochę przerażające. Wygląda to prawie tak, jakby ten jeden album wyniósł nas na takie wyżyny, z których nie można się już wyżej wznieść - jedna pierdolona płyta! Musisz więc, kurwa, pilnować się, no nie? Nie można spocząć na laurach. Powiedziałem Gibsonowi, że nie zgadzam się, aby ta gitara i przysttawki wyszły na rynek, dopóki nie wydamy następnej płyty i nie zaczniemy tournee. No bo gdybyśmy przyjęli te wszystkie wspaniałe dowody uznania i potem w ogóle nie wydali drugiego albumu, czułbym się jak rawdziwy kutas. Nie mam racji?"

Odniosłem wrażenie, że, po części, powodem, dla którego Slash czuł cię cokolwiek skrępowany swoim szczególnym gwiazdorstwem, było to, iż usilnie starał się, aby nie wyglądało na to, że sława uderzyła mu do głowy.
I na to się nie zanosiło. Pod tym względem był stanowczy

"Po prostu ludzie zawsze idą po linii najmniejszego oporu. Na przykład Duff nie zdobył nawet najmniejszego uznania jako basista; nikt nigdy nie wspomina o tym, jak dobrym gitarzystą jest Izzy. Publiczność przede wszystkim widzi mnie i Axla, bo jesteśmy na pierwszej linii. Bardzo rzucamy się w oczy. Ale Duff jest jednym z najlepszych rock'n'rollowych basistów. Duff jest porażającym basistą, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Stąd płynie oczywisty wniosek: liczy się nie to, czy jesteś dobrym muzykiem, ale jakie wrażenie robisz na ludziach.
I musisz zrozumieć, skąd się to wszystko bierze. Znam ludzi, którzy chodzą odurzeni własnym sukcesem. Potem uwaga publiczności przenosi się na następną gwiazdę sezonu, a oni nagle są osamotnieni i dziwią się, co się do kurwy nędzy stało".

Slash powiedział, że już teraz przygotowuje się psychicznie do prawie nieuchronnego kontrataku na Guns N'Roses, który, był tego pewien, zacznie się prędzej czy później.
"Osobiście uważam, że trzeba się z tym pogodzić. Zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy naprawdę wielcy sprzedaliśmy dużo płyt. Następny album będzie najlepszy, na jaki nas stać, więc powinniśmy być zadowoleni. Ale czy będzie on wydarzeniem miesiąca, tego nie wiem i w sumie mnie to nie obchodzi. Co poniektórzy mogą nie być już tak bardzo nim zainteresowani, ale co z tego?"

Wtedy, w marcu 1989 roku, [czyli w momencie, kiedy był nagrywany ten wywiad - przyp.tłum.] kiedy Appetite for Destruction i GN'R Lies nadal blokowały pierwszą dziesiątkę światowych list, kiedy z dnia na dzień dostrzegalnie rosła legenda Guns N'Roses, trudno było wyobrazić sobie dzień, w którym ludzie straciliby zainteresowanie.
"Nie wiem. To się zdarza albo i nie" - powiedział Slash.

Naprawdę? Czy ten sukces nadal wydawał się tak kruchy i niepewny - że wszystko mogło zmienić się z dnia na dzień?
"Tak, tak, tak! Jak najbardziej. Zdarzyło się to bardzo wielu zespołom. Spójrz, co stało się z Aerosmith. Byli w pewnym momencie na szczycie, a potem nagle... - pstryknął palcami - ... było, minęło. Powtarzałem to już wiele razy: kimkolwiek byś był, gdy ciebie zabraknie - świat nie przestanie się kręcić. Nie wolno ci traktować siebie tale poważnie, by uwierzyć, że tak się stanie".


Zwróciłem uwagę, że dla mnie i dla wielu innych ludzi ostatnim zespołem przed Guns N'Roses, który wyzwolił ten sam rodzaj ekscytacji i atencji, był prawdopodobnie The Sex Pistols.
"Wiem, co chcesz przez to powiedzieć - Slash skinął głową z namysłem. - Myślę, że prawdopodobnie mamy ze sobą wiele wspólnego. Niekoniecznie muzycznie, ale w tym, co ta muzyka reprezentuje dla przeciętnego dzieciaka z ulicy. Chociaż The Sex Pistols byli całkowicie nową wartością. Nie chodzi tu tylko o przetasowanie kilku starych kart, ułożenie ich na nowo i wystawianie na widok publiczny - zauważył skromnie. - Punk rock był jakby osobnym własnym światem, który zresztą nadal żyje. Byłem ich fanem, kiedy chodziłem do szkoły; zawsze byli jak trzeba".

Zapytałem Slasha, czy - doszedłszy tak daleko - jest w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś taki jak Sid Vicious mógł wyjść na scenę i rozciąć sobie do krwi klatkę piersiową stłuczoną butelką od piwa, którą ktoś z publiczności rzucił w niego.
"No cóż, najpierw musisz wczuć się w stan psychiczny, w jakim znajdował się wtedy Vicious..." - powiedział powoli.

Albo brać te same narkotyki - dodałem oschle.
Wywołało to uśmiech wyższości: "Tak, to prawda. Ale jest pewien rodzaj fizycznej agresji, która ogarnia cię na scenie. Tak jest ze mną. Wychodzisz grać i jesteś w stanie wytrzymać ból, którego w normalnych warunkach byś nie zniósł. To efekt wyzwalania się olbrzymiej energii która powstaje w sytuacjach krytycznych. Czysta adrenalina. Wielkie fizyczne przeżycie.
Ale nie widzę siebie w sytuacji, kiedy przyszłaby mi ochota na pochlastanie się. To mnie nie interesuje. I tak czasami muszę wytrzymywać dość intensywne dawki bólu, gdy jestem na scenie. Raz na przykład, spadłem ze sceny, wszedłem z powrotem i grałem dalej. Innym razem dotkliwie poparzyłem się. Lubię palić w trakcie koncertu, wiesz o tym. Wiele razy grałem z papierosem w ustach, który wypalił się do końca, a żarzący się popiół spadł mi na spodnie - zrobił obolałą minę. - Ale kiedy grasz, nie ma żadnej możliwości, żeby przerwać i jakoś temu zaradzić. W końcu papieros gaśnie sam, ale pozostawia po sobie bliznę. Chcesz zobaczyć?" - zapytał.
"Tam, na trasie - kontynuował, ignorując telefon, który znowu zadzwonił - obrywasz różnymi przedmiotami, kiedy jesteś na scenie albo skaczesz w tłum. Nie ma żadnych hamulców; rock'n'roll, kurwa, nie ma litości. I dla mnie właśnie w tym tkwi cała wielka energia rock'n'rolla. Walę w gitarę, kiedy gramy, i schodzę po koncercie cały pokrwawiony..."

W wywiadzie dla "RIP" albo w jakimś kawałku w "Rolling Stone" Axl powiedział coś, co sprowadza się do tego, że na niektórych koncertach widownia była prawie na granicy zamieszek i wtedy czuł się osobiście zagrożony. Stwierdził, że takie chwile same w sobie robią wstrząsające wrażenie. Zapytałem Slasha, czy zgadza się z tym.
"No cóż. Przeczytałem w jakimś piśmie swoją wypowiedź, że lubię oglądać ludzi w takich naładowanych napięciem sytuacjach, gdy wszyscy są o krok od totalnej bijatyki. Że mam pełny odlot, kiedy widzę, że nasz zespół wyzwala tak dużo emocji i energii. Ale do tego, co powiedziałem, chciałbym wprowadzić pewną korektę - odchrząknął. - Naprawdę nie chcę oglądać, jak ktoś kogoś bije albo jak wszyscy się nawzajem tłuką, ponieważ agresja tłumu to wcale nie jest przyjemny widok. Nie chodzi nam w ogóle o to, aby ktokolwiek został poszkodowany podczas naszego występu. Wiesz, kroczysz tutaj jakby po cienkiej linie, ponieważ wyzwalasz ten rodzaj energii, który może doprowadzić ludzi do kompletnego szaleństwa. To sprawia, że i ty wpadasz w szał i to jest taki moment, jakby za chwilę cały świat miał eksplodować. Niemniej gdy napięcie osiągnie punkt, gdzie komuś może stać się krzywda, musisz przerwać koncert. Donington, oczywiście, jest krańcowym przykładem jednego z takich momentów...
Mieliśmy raz koncert z Aerosmith na północy stanu Nowy Jork. Po zejściu ze sceny zobaczyliśmy, że w punkcie sanitarnym, gdzie znosi się wszystkich poszkodowanych, pełno było dzieciaków. Człowieku, zupełnie jakby, kurwa, one padły na polu bitwy. Pamiętam czasy, kiedy sam chodziłem na koncerty. Jeździłem na festiwale i tam było ostro. Musisz mieć krzepę, bo jesteś jak gdyby sam przeciwko wszystkim. I tak jest z każdym z osobna, bo gdy cały tłum kołysze się, musisz twardo trzymać się na nogach i kołysać wraz z nim. Tam idzie na ostro i to wspomnienie wróciło do mnie, kiedy zobaczyłem te dzieciaki w punkcie sanitarnym".

Powiedziałem, że akurat potrafię wyobrazić sobie nastoletniego Slasha jako typowego "głowotłuka" w nacierającym na scenę tłumie, uniesiona pięść... Czy był nim?
"NIE", powiedział gasząc papierosa i rozwiewając wszystkie moje dawne przypuszczenia jednym okrutnym ciosem. "Zawsze byłem spokojny i stałem obserwując kapelę, bo naprawdę tylko to mnie interesowało. Ale teraz chodzę na koncerty Slayer czy Megadeath, daję sobie trochę w gaz i biorę udział w tańcach-przepychańcach pod sceną, no i nurkuję do boksu z fotoreporterami. Doskonała zabawa i dosyć przy tym brutalna. Po godzinie dosłownie leje się z ciebie pot. Raz poszedłem na występ The Ramones w Nowym Jorku i tylko skakałem prosto do tego boksu. Było gorąco..."

Czy nie obawia się, że takie zachowanie w miejscach publicznych jest niemal otwartym zaproszeniem dla jakiegoś dupka - a zawsze się taki znajdzie w okolicy, którego aż świerzbi, aby dołożyć członkowi, obojętnie zresztą któremu, najbardziej niebezpiecznego zespołu na świecie? [czyt. członkowi zespołu Guns N' Roses - przyp. tłum.]
"Nie, nie wtedy kiedy jestem w tym stanie", lekki uśmiech pojawił się na ustach, ale natychmiast zgasł. "Niemniej zdaję sobie sprawę, że taka możliwość istnieje. Parę razy przyszło mi to do głowy, kiedy siedziałam bezczynnie w domu i myślałem sobie o różnych sprawach. Jak wiesz, ostatnio powiedzieliśmy kilka rzeczy, które - zdaję sobie z tego sprawę mogły obrazić niektórych ludzi..."

ObrazekObrazekObrazek

To doprowadziło nas do w dalszym ciągu nie roztrzygniętej kontrowersji wokół tekstu utworu One in a Million. Slash miał wyraźnie osobiste zastrzeżenia co do doboru słów przez Axla, chociaż oświadczył iż gotów jest bronić prawa wokalisty do wypowiadania ich, jeśli ten naprawdę uważał je za konieczne.
"Jest jedna linijka w tej piosence, która brzmi tak: Policja i czarnuchy, zejdźcie mi z drogi... Nie chciałem, by Axl to śpiewał", powiedział dobierając słowa bardzo uważnie. "Nie chciałem, by on to śpiewał, ale Axl jest takim typem człowieka, że zaśpiewa dokładnie wszystko, na co ma ochotę. Wiedziałem więc, że ta sprawa wypłynie i rzeczywiście wypłynęła. Owszem, ta linijka odnosi się do policjantów i czarnuchów, ale niekoniecznie mówi o czarnej rasie. Mówi nie tyle o Murzynach, ile o ulicznych oprychach, z którymi ciągle się zderzasz. Zwłaszcza gdy jesteś naiwnym dzieciakiem ze Środkowego Zachodu, przyjechałeś po raz pierwszy do dużego miasta , ci faceci usiłują cię przez cały czas albo orżnąć, albo coś ci wcisnąć...
Dla kogoś takiego jest to ciężka, ciężka i wywołująca silne poczucie
zagrożenia sytuacja. Mieszkam w Hollywood wystarczająco długo, aby się do tego przyzwyczaić. Ale nie chciałem, żeby piosenkę niewłaściwie odebrano, co zawsze się zdarza".

Kłopot w tym, że wielu ludzi odebrało tę piosenkę "niewłaściwie" i, faktycznie, ten stan trwa dalej. Trzeba czegoś znacznie więcej niż tylko mglistego zapewnienia Slasha, że słowo "czarnuchy" odnosi się do wszystkich niesympatycznych typów - niezależnie od ich przynależności rasowej - zanim większość, która była (i dalej jest) obrażona, będzie gotowa interpretować utwór inaczej. A co z "imigrantami i pedałami", którzy przybywają do "naszego kraju i roznoszą jakieś pierdolone choroby"? Co ta piosenka miała w założeniu powiedzieć tym ludziom? - zapytałem.
"Tak - powiedział ponuro. - Wiem, ale z kontekstu piosenki wynika, że są to prawdziwe odczucia narratora - jego mózg eksploduje od tego, co widzi. Kilka razy miałem nawet zamiar napisać oświadczenie dla prasy na całym świecie, o czym jest to całe gówno. Potem pomyślałem: nie, pieprzę, to strata czasu...
Ale tego typu rzecz nie daje mi spokoju. Szczególnie mnie. Chodzi o to, że jestem po części czarny. Nie mam nic przeciwko czarnym osobom. Jedną z dobrych rzeczy dotyczących Guns N'Roses jest to, ze zawsze byliśmy zespołem dla wszystkich ludzi. Nigdy nie segregowaliśmy publiczności na czarną, białą czy zieloną. Ale wydanie One in a Million zrobiło - jak sądzę - coś, co niekoniecznie jest korzystne dla zespołu, i postawiło nas..." - wyrzucił do góry ramiona, szukając właściwych słów.
W wątpliwym świetle? - zasugerowałem.

"Racja, racja... Przy każdej okazji staram się zabrać głos na ten temat, bo to naprawdę nie jest... To nawet nie musi być o czarnych. Określenie «czarnuchy» dotyczy Chińczyków, ludzi Kaukazu Meksykan... oczywiście, czarnych też. Ale tu chodzi o typ ludzi, którzy wiesz, są ulicznymi naciągaczami, handlarzami narkotyków - o nich jest tu mowa" - powtórzył. Nie byłem pewny, kogo usiłował przekonać najbardziej, mnie czy siebie. "Jest to zdecydowanie broń, którą można nas zaatakować - kontynuował, nadal zmagając się z tym problemem. - To coś autentycznego, konkretnego, o co można zahaczyć. No wiesz...: «A co powiecie na ten temat?»"

Przypuszczalnie, drążyłem dalej, Axl mógłby argumentować, że wygłoszenie takiej deklaracji mieściło się w ramach "licencji artystycznej".
"Być może..."

Ale Slash nie zgadzał się?
"Osobiście nie. Nie sądzę, aby ta deklaracja służyła czemuś dobremu. Sądzę, że powinno się pewne rzeczy trzymać na wodzy. Ale Axl podchodzi do tego bardzo emocjonalnie i naprawdę chciał to wyrzucić z siebie. Z drugiej jednak strony niech Bóg strzeże nas przed aresztowaniem i wylądowaniem w jakimś okręgowym więzieniu. Czy potrafisz to sobie wyobrazić?" - wzdrygnął się. "«0, to jest facet, który napisał tę piosenkę!» Niektórzy więźniowie mogliby dać ci zdrowy wycisk. O wiele gorszy niż gliny.
Dotarło to do mnie wyraźnie kilka dni temu... Zawsze mamy kłopoty z policją, to nic nowego. I, jak wiesz, nie jesteśmy jedynym zespołem, który powiedział coś niepochlebnego o policji. Są określone sytuacje, kiedy to, co mówisz, ma charakter deklaracji, i to jest w porządku, ale są też sytuacje, kiedy robisz niepotrzebne gesty i po prostu szukasz guza. Według mnie, szukać guza i robić to świadomie nie jest w porządku. Oczekuje się od ciebie jako od artysty pewnych deklaracji, ale te deklaracje muszą mieć sens i być przyjmowane jednoznacznie. Nie należy wygłaszać opinii, które są, no wiesz, tak rażąco wyolbrzymione, że aż stają się śmieszne, pozbawione wszelkiej subtelności.
Moja mama - która jest czarna - była w Europie. Rozmawiałem z nią niedawno przez telefon - to była nasza pierwsza rozmowa od wieków. Zapytałem, czy słyszała już tę piosenkę i usłyszałem, że nie. Mojego młodszego brata akurat wtedy nie było, ale kiedy wrócił, powiedział mi, że ona słyszała tę płytę. Była tak zaszokowana, że nie wiedziała, co mi powiedzieć przez telefon. Myślałem o tym i myślałem, no wiesz, i doszedłem do wniosku, że właściwie ją rozumiem. Więc, ostatecznie, nie mogę niczego powiedzieć... Nie mam żadnych argumentów dla prasy, które mogłyby zatuszować całą sprawę".

Jedna rzecz była pewna: publiczna dyskryminacja zespołu zaczęła się już na dobre. Ze strony prasy, innych muzyków, samych fanów. [Niedługo po tym wywiadzie Guns N'Roses zostali bezceremonialnie zdjęci z afisza imprezy charytatywnej na rzecz walki z AIDS w Nowym Jorku, w której zgodzili się uczestniczyć. - przyp. tłum.]
Opowiedziałem o kontrowersji, która dotąd wzbudza emocje na temat komentarza, wygłoszonego przez Joe'ego Elliota, wokalistę Def Leppard, w El Paso w 1983 roku, dotyczącego jakichś "wyszmalcowanych Meksykan" na widowni. I o tym, jak w trakcie amerykańskiego tournee Leppard w 1988 roku o mało nie odwołano jednego koncertu w Nowym Meksyku, ponieważ - tuż przed wejściem zespołu na scenę - wśród publiczności zauważono kogoś z małym pistoletem w dłoni. Koncert opóźniono o czterdzieści pięć minut, dopóki ochrona nie zlokalizowała dzieciaka i nie aresztowała go. Nie znaleziono jednak przy nim pistoletu. Zdążył się go pozbyć, zanim dopadli go ochroniarze. I to wszystko wydarzyło się po pięciu latach przepraszania za słowa, które - według Joe'ego - nie były niczym innym jak tylko kiepskim żartem, wyciągniętym z kontekstu.

"To stale ciebie dręczy - Slash zmrużył oczy. - Zmusza cię jakby do zastanowienia się nad tym, że w porządku, wolno ci mówić wszystko, jeśli odczuwasz taką potrzebę. Ale jednocześnie musisz naprawdę myśleć o tym, co mówisz. Żeby nie zostało to odebrane, no wiesz... Chodzi mi o to, że zespół wygłosił dotąd tyle różnych deklaracji, iż prawdopodobnie każdy znalazłby jakiś powód, by nas ścigać".

Znowu rozległo się głośne dzwonienie. Tym razem nie był to telefon, lecz dzwonek u drzwi. Mój zegarek wskazywał drugą czterdzieści pięć nad ranem. Przybył Izzy. Wpadł do pokoju w podrygach, jak człowiek usiłujący utrzymać kurs na polu minowym: przyklapnięta czapka opadała mu na oczy, papieros tlił się w cienkich, bladych wargach oczy i twarz miał szare jak upiór. Przyprowadził z sobą cztery czy pięć osób. Jeden z nich, Billy Squire, był gwiazdorem rockowym w latach 1983-84, kiedy to miał ostatnią przebojową płytę.
Udając, że nie dostrzega magnetofonu, Izzy obrócił się na pięcie i ruszył prosto do kuchni. Nieraz już był w tym domu, wiedział więc gdzie zakitrane są wszystkie łakocie. Slash wskazał pozostałym "gościom" - widać było, że nie zna większości z nich - schody prowadzące na dół, gdzie znajdowała się osobna kryjówka, w której - jak powiedział - mogą pić i "bawić się, dopóki nie skończy z tym gównem" [chodzi o wywiad - przyp. tłum.]. Straciwszy koncentrację, Slash wyciągnął z futerału lśniącego, wiśniowego Gibsona i stał przez chwilę tuląc go do biodra podczas gdy Izzy przyrządzał w kuchni drinki dla siebie i swoich przyjaciół.
"Masz jeszcze trochę wódki?" - zawołał Izzy.
Slash udał, że nie słyszy, i zaczął mówić o gitarze:

"To jest ładna gitara... Gibson przysłał mi ją. Ale tak jak wszystkie gitary, każę rozebrać ją i przerobić. Nie lubię takich nieskazitelnych, nowiutkich gitar. Po prostu - nie lubię" - wymamrotał, grając od niechcenia cichutko akordy na niepodłączonym sprzęcie.
"W porządku! - zawołał Izzy z kuchni. - Znalazłem..."
Slash ponownie usiadł z gitarą w ręku.

"W każdym razie Gibson robi krótką serię Slash Les Paul. Będzie wyglądać mniej więcej jak ta, tylko zrobię ją na bardziej krwistoczerwoną i dodam więcej tego czarnego żelastwa. To będzie naprawdę dobry Les Paul..."
"Tak i będzie miał na czubku fryzurę afro" - przyciął Izzy' wchodząc do pokoju z tacą pełną szklanek i butelek.
Slash zignorował go. Izzy zniknął na schodach, mamrocząc coś do siebie.

Slash opowiedział mi historię o tym, jak on i Izzy zostali poproszeni o zrobienie wywiadu z Keithem Richardsem dla jakiegoś magazynu - nie pamiętał zresztą jakiego.

"Nie wiem, o co im chodziło - wyglądał na zakłopotanego. - Nie interesowało mnie to. Z jakiegoś powodu ludzie ciągle nas z nimi - Stonesami - porównują. Mówi się nawet o tym, że my... O, rany - zaczął, ale zmienił zaraz zamiar. - Wystarczy. Niczego nie mówiłem. Zapomnij o tym, OK?"

Wzruszyłem ramionami. OK... Ale zapomnieć o czym? Patrząc wstecz jasne jest, że Slash miał na myśli propozycję, którą agencja Guns N'Roses otrzymała od The Rolling Stones, żeby wystąpić wspólnie w Los Angeles, podczas planowanego na ten rok nowego tournee Anglików po USA. Byłem zaintrygowany, ale dałem sobie spokój. Z innej części domu dochodziły odgłosy gitary i śpiewu. Izzy i Billy wyraźnie nie tracili czasu, by zawrzeć bliższą znajomość.
Slash nadstawił uszu na dobiegające z oddali dźwięki, skrzywił się, a po chwili wstał i poczłapał do kuchni, by sprawdzić, czy zostawili mu jego butelkę Jacka Danielsa. Zostawili. Wrócił z nią w ręku, usiadł i powiedział, - Dokąd? - zapytałem.

"Nie wiem... Po prostu wyrwać się stąd. Chciałbym znowu pojechać do Anglii..." Znowu? Przecież nie udało mu się pojechać tam na święta Bożego Narodzenia, o czym wspomniał podczas naszej ostatniej rozmowy.
"Tak, wiem. Ale naprawdę chciałbym tam znowu zagrać..."

Dlaczego? Cóż takiego niezwykłego jest w Anglii - w brytyjskiej publiczności?
"Powiem tak: jeśli chodzi o mnie osobiście i o Izzy'ego - mogę mówić za niego, bo wiem, że czuje to samo. No więc, jest granie w Stanach, wiesz, i jest w dechę i w ogóle. Ale jest też wyjazd tam i granie tam, i to jest zaszczyt. Brytyjska publiczność ma jajca na wierzchu. To, według mnie, jest kwintesencją tego, czym powinien być koncert rock'n'rollowy. Nic, tylko pakować graty i pruć do Anglii..."

Miał tak szczerą i poważną minę, kiedy to mówił, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Dla mnie - urodzonego w Anglii - "kwintesencja tego, czym powinien być koncert rock'n'rollowy", nie miała żadnego związku z Anglią. Wręcz przeciwnie: kojarzyła się przede wszystkim z ucieczką z tego kraju... Próbowałem to Slashowi wyjaśnić, ale nie wydawał się być przekonany.
"Nie, człowieku, poważnie... Jeśli jesteś dobry w Anglii, jeśli pojedziesz tam i będziesz dobrze przyjęty, możesz grać wszędzie na świecie. Wiesz, co mam na myśli? Fakt, że zwyciężyliśmy w dorocznych ankietach czytelników w różnych tamtejszych pismach, otworzył nam całkiem szeroko oczy na wiele spraw. Czuję, że my i tamta publiczność doskonale się nawzajem rozumiemy. A jednak ze wszystkich krajów, w których graliśmy, Anglię traktowaliśmy najbardziej po macoszemu. Nie daliśmy jej tego, na co zasługuje. Zaledwie jedno tournee dwa lata temu, które, poza kilkoma występami, odwaliliśmy - moim zdaniem a na pół gwizdka. Kiedy wyjdzie następna płyta, jesteśmy gotowi twardo postawić warunek, że najpierw zagramy w Anglii..."

ObrazekObrazek

Izzy pojawił się ponownie w pokoju, szukając - jak powiedział - dwunastostrunowej gitary Slasha. Znowu zadzwonił telefon. Wyłączyłem magnetofon, szykując się do wyjścia, i zastanawiałem się nad tym, co przed chwilą usłyszałem: "Kiedy wyjdzie następna płyta..." Kiedy to nastąpi? Na pewno nie dzisiejszej nocy, to było jasne. Gdy żegnałem się przy drzwiach, ostatnie słowa Slasha brzmiały: "Naprawdę nie jestem dziś w towarzyskim nastroju..."
Pojechałem z powrotem do West Hollywood, przespałem się kilka godzin, wstałem, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie - tym razem solidne. Potem zadzwonił telefon. To był Slash.
Była jedenasta trzydzieści rano.
"Co robisz?" - zapytał.
"Właśnie wstałem - odpowiedziałem. - A ty?"
"Och, wciąż to samo", zachichotał z głębi gardła, który to dźwięk skojarzył mi się z papierem ściernym i klejem. "Izzy i Billy wciąż siedzą u mnie i wszyscy ostro ćwiczą..."
"Myślałem, że nie jesteś w towarzyskim nastroju" - powiedziałem.
"A, cholera... " - powiedział i zmieniliśmy temat.
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:35 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

NEWS

Slash i Duff, (poniżej na zdjęciu)
Obrazek


byli członkowie zespołu Guns N' Roses (dziś obydwaj w Velvet Revolver) zagrali w filmie o moim najbardziej ulubionym piesku wszechczasów :-)Scooby Doo. Odcinek nazywa się "Scooby-Doo Meets Guns N'Roses".

PONIŻEJ DAM SCENARIUSZ - na razie po angielsku (coś mi się wydaje, że nikt tego nie przeczyta :wariat: ) , chyba, ze ktoś będzie chciał sobie poprawić humor :-)
Film już można zobaczyć na kanałach gdzie lecą kreskówki dla dzieci. POLECAM - UBAW PIERWSZORZĘDNY :-)


Obrazek

Act I:
Scene I


[Picture fades in with happy music serenading the gang as they bounce along
in the Mystery Machine; it is sunny, and the landscape looks like the desert
with a highway stretched out in the middle]

[View from inside the Mystery Machine -- Fred: driving; Velma and Daphne:
sitting up front with Fred (Daphne in the middle;) Scooby and Shaggy: out
of sight]

Velma: Wow, guys! California is just the way I thought it would be! We're
not even in Los Angeles yet, and I'm already excited!

Daphne: I know! It's so groovy! I'm glad we decided to go to the beach
this year for summer vacation.

Fred: You can say that again! How about you guys?

Velma: Yeah! Scooby, Shaggy, we haven't heard a word from you since the
last stop.

[View into the back of the van -- Shaggy and Scooby are slopping suntan
lotion on. Scooby is donned in a tourist-like shirt with sandals. A stack
of magazines and a box of half-eaten cookies are strewn on the floor of the
van.]

Shaggy: Like, we're totally psyched! Right Scoob?

Scooby: Right!

[Close-up as Scooby squirts more than enough lotion onto his arms]

Velma's voice: What are putting on, Scooby?

Scooby: Run-ran rotion!

Shaggy's voice: Like, yeah! Me an' Scoob aren't taking any chances on the
Sunset Strip, if you know what I mean!

[View of Shaggy and Scooby both rubbing entirely too much lotion into their
skin; Scooby rubs a handful of lotion onto the top of his head, and his
head-hair jumps straight up and out in all different directions.]

Scooby: [Gives his trademark laugh]

Velma's voice: Oh brother!

[View of the front seat; Shaggy and Scooby -- still with the moussed up hair
-- pop up to join in the conversation.]

Daphne: I don't know about the rest of you, but I'm going to go straight to
the La Brea Tar-pits when I get there!

Velma: I'd be much more interested at the school of film at the university.
Or maybe the movie studios. I'm sure there are plenty of interesting facts
about some of the greatest Hollywood films.

Shaggy: Yeah, and like, all the movie stars!

Scooby: Ran rock rars!

Fred: Don't tell me you guys are going to be hunting for autographs
throughout this whole trip!

Shaggy: Like, why not? Scooby brought his autograph book and everything!

[Scooby waves a big blue book in the air with a grin.]

Fred: But it will be next to impossible for you to meet anybody famous!

Shaggy: Well, me an' Scooby are going to try anyway.

Scooby: Reah!

Shaggy: You guys can go hunt for names on the sidewalks, but we'd rather
see the names on paper than cement!

[View of the Mystery Machine from outside; vehicle slows.]

Fred: Uh-oh. Looks like somebody is having car trouble.

[A Jeep appears as the Mystery Machines roll closer; the doors to the Jeep
are open. Two men are nearby -- one looking into the engine, the other
leaning against the side of the automobile.]

Velma: And in the middle of this heat, too! We'd better stop!

Shaggy: Yeah. Like, I'd hate to be stranded here in the sun without a
cooler packed full of soda and pop-cicles!

Scooby: Here-here!

Scene II

[Scene changes -- the gang are out of the Mystery Machine and are standing
next to the Jeep. The two men approach peacefully. One is blond and has
oil stains on his hands and T-shirt, apparently toying with the engine.
The other has lots of black, curly hair and a top hat. Both are wearing
leather pants and have tattoos scrawled down their arms and shoulders.]

Dark-haired guy: Whoa, are we happy to see you guys!

Blond: Yeah! [says in a relieved chuckle] The only cars that come by take
a good look at us and won't stop!

Shaggy: [speaks in an ecstatic, nervous, high-pitched, whine-like chortle]
Like, they must not of recognized you!

Fred: [As if he made the discovery!] Say gang! I think we actually ran
into some of those famous people that Scoob and Shag were talking about!

Velma: You're absolutely right Fred! It's Duff McKagan and Slash from
Guns N' Roses!

Daphne: This is so groovy!

Duff: Yeah! And you're Fred, Velma, --

Slash: -- Daphne! --

Duff: -- Shaggy and Scooby! This is so awesome!

Slash: Yeah, we're total fans!

[Close-up of Scooby blushing.]

Scooby: Rahhh ... [trademark laugh]

[View of the gang.]

Velma: What happened to get you into this fix?

[View of Duff and Slash.]

Duff: We have no idea.

Slash: We were on our way to meet up with Axl Rose and our photographer at
some house out here in the middle of nowhere, and the engine just totally
quit on us.

Duff: Yeah, an' it's like, real weird, too, 'cuz this Jeep hasn't ever
given me any problems.

[View of all of them from the side.]

Fred: Hmm. That is fishy. Why don't you let Shaggy take a look at it?

[View of Velma.]

Velma: That would be the wisest idea. Shaggy learned a lot about auto
mechanics from Tinker and Speedbuggy.

[Shot of Shaggy and Scooby strolling up to the open hood with Slash and
Duff standing beside it with puzzled looks. Scooby sits beside the rock
stars by the open door, and Shaggy leans into the engine.]

Shaggy: Like, no sweat, guys, I'll figure it out.

Scooby: [Looks up nonchalantly into the bucket seat of the Jeep; head-on
shot of a reptilian face with fangs jutting out; view of the smile as it's
shaved away from Scooby] Ripe! Raggy! Ronster!

[Scooby bolts toward Shaggy, bouncing clear off the ground straight up into
the air.]

Shaggy: Monster?! Zoinks! [Exclaims while in mid-air; both Shaggy and
Scooby fall from the elongated mid-air position to the open hood which
immediately slams down on them once they hunker inside by the engine.]

[Back shot of the rest of the gang peering into the Jeep with Slash and
Duff beside them.]

Fred: This isn't a monster!

Velma: Nope! It looks like Scooby and Shaggy have chickened out over a
snake!

[Shot of a mischievous-looking large snake coiled up in the bucket seat.]

Daphne: [Runs to the hood that Shaggy and Scooby are now crawling out of.]
Jeepers! I think I'll join Shaggy and Scooby!

[Shot of snake, now looking more friendly.]

Slash's voice: Oh, that's Percy. She's from Arizona. You don't have to
worry about her. She's a sweetheart.

[Shot of Scooby in Shaggy's arms. Daphne stands next to them with her hand
cupping her mouth.]

Velma's voice: Hear that, guys? There's nothing to be afraid of!

[Shaggy totally drops Scooby and looks irritated.]

Shaggy: Like, yeah, Scoob! It's just a snake.

[Close-up of Scooby; gives his trademark laugh awkwardly.]

[Daphne eases back into the group]

Daphne: Why did you bring a giant snake on the road with you?

[Shot of Duff and Slash.]

Duff: [smiles] Slash was gonna use her for a prop!

Slash: Just for the photo-shoot. Not for a performance or anything.

Velma's voice: A photo-shoot?

Duff: Yeah, for, like, a magazine spread.

[Shot of the gang with Duff and Slash.]

Velma: I see. You're on your way to this house so that the photos will
have a creative, real backdrop to them. How's their car, Shaggy?

[Shot of Shaggy looking into the engine skeptically.]

Shaggy: Like, there's nothing good here! It almost seems like sabotage!

[Shot of Duff and Slash; confused.]

Fred's voice: Sabotage? Do you know anybody who wouldn't want you to make
it to the photo-shoot today?

Duff: No. Why wouldn't they?

Slash: Yeah, it's just a bunch of pictures being taken. And we're going to
be late if we don't start rolling again!

[Shot of the gang.]

Daphne: Would you like a ride?

[Shot of Slash and Duff.]

Slash: I dunno. Where were you headed? It looks like you were going to
the city.

Duff: Yeah, 'cuz, you'd have to, like, turn around. It's in the other
direction.

Shaggy's voice: Like, we don't mind.

[Shot of Scooby.]

Scooby: [Very excited.] Reah! Reah-reah-reah! I rove Runs N' Roses!

[Shot of all of them.]

Slash: Well, if you don't mind turning around ...

Duff: Yeah, we're real grateful. I always wanted to hang around with
Scooby Doo and the gang!

Shaggy: Like, ditto!

Fred: Okay, gang, let's get going.

Scene III

[Short view of the Mystery Machine as it continues bouncing along the road.]

[View of the front seat with Fred, Velma, and Daphne in their same
positions. Slash and Duff are sitting behind them with Shaggy and Scooby.
Percy is wrapped around Slash's neck and shoulders.]

Fred: [Looking back but not turning his head.] So what do you guys know
about this house?

[Shot of Duff and Slash]

Duff: It used to be owned by this old recluse named Everett Arthurs. Real
weirdo. [laughs] He hated the life in Los Angeles, so he moved out here
and hid away.

Slash: Yeah, but the freakiest thing about him was his last visit in town.
[Turns to Duff.] Remember? [Duff nods with a grin.] His final complaint
in life was that Guns N' Roses should be silenced for good. He hated us
and rock n' roll music in general.

[Close-up of Daphne's worried face.]

Daphne: Creepy!

[Shot of Slash and Duff.]

Duff: Yeah, he was a ghoul.

Slash: He walked totally humped over, and only one of his eyes worked. The
other one was just there, not really doing anything.

[View of Scooby looking scared; Percy comes into view unnoticed, hovering
above him.]

Slash: (continues) He used to go to the liquor store, and he saw me there
once. He just stared at me like some kind of vulture or something.

[Previous view of Scooby; Percy hisses and Scooby yelps and jumps.]

[View of everybody from the front.]

Duff: When he died, the photographer went to his place to watch them
auction off all his stuff. So, when they were selling off all of these old
cameras, our photographer bought a whole box and insisted we come down here
and get our pictures taken in front of the house of this guy who hated us.
Then, the pictures go to the magazine.

[View of Duff and Slash.]

Slash: And I think the whole thing is eerie! There's something really not
right in doing this.

[View of everybody from the front.]

Velma: I would say Arthurs is a prime suspect in the sabotage in your Jeep
-- if he were alive, of course.

Duff: Yeah, he'd have to be a ghost to do that.

[View of Scooby.]

Scooby: G-g-g-ghost? Ripe! [Starts chewing his fingernails.]

[Shot of Shaggy]

Shaggy: (looking firm) Just, like, stop with the ghost-thing! You know
Scooby's nerves.

[Previous shot of everybody.]

Velma: Don't be silly, Scooby. There's no such thing as ghosts!

[View of the Mystery Machine pulling up to a big, run-down mansion -- the
typical haunted house.]

Fred's voice: Looks like we're here.

Shaggy's voice: Like, there's no way I'm setting foot into that creepy old
house! There are probably spiders the size of Volkswagens scurrying around
in there!

Scooby's voice: Reah! Ran rats!

[View of everybody from the front looking skeptically at the old house.]

Velma: Oh, knock it off, you guys! It's just a house.

[Shot of two cars parked next to the house.]

Slash's voice: Hey, there's the photographer's car!

Duff: That means Axl must be here!

[Shot of Velma.]

Velma: See! There's nothing to be afraid of.

[Shot of Fred with Duff and Slash in the back behind him.]

Fred: Well, we'd better go see if they're ready for the photo-shoot.


Act II:
Scene I


[View from inside. There is a rolling view of what the vestibule of the
house looks like. Cobwebs are eternally fixed into every corner of the
house, and drips are coming down from a bad roof. A dusty chandelier is
hanging from the ceiling, and a staircase is jutting up from the floor like
a weed.]

[Everybody is standing right in front of the open front door, looking into
the house.]

[Shot of everyone from far off.]

Velma: Jinkeys. This place is absolutely run-down.

Fred: I'll say. Arthurs wasn't one for keeping house.

[Shot of Shaggy with Scooby hunkering down in fright beside him.]

Shaggy: Oh, he keeps house, all right. He keeps it nice and creepy.

[Shot of Duff.]

Duff: Hey, where's the photographer and Axl? We saw their car outside.

[Shot from out the door of two cars parked by the Mystery Machine.]

Shaggy's voice: Like, which one is theirs? There's two.

[Shot of Slash and Duff. Slash still has Percy in his arms. He sits her
in a nearby chair.]

Slash: Yeah, I guess somebody else is here with them.

Duff: Dude, that Jeep looks just like mine.

[Close-up on the Jeep parked next to the photographer's car.]

Fred: Something's not right, here.

[Shot of Velma.]

Velma: You're right. Duff's Jeep is a CJ2A, an old model used during World
War II. They're extremely rare, yet, the same model is parked outside
Arthurs's house with the exact same paint color. That couldn't be
coincidental.

[Shot of Shaggy and Scooby.]

Fred's voice: Yeah, it's almost like bait.

Shaggy and Scooby: Bait!

[Shot of Daphne and Velma.]

Daphne: Relax, you guys.

Velma: Yes, I highly doubt that anything too odd will befall us.

[Suddenly, a huge fishing net drops onto everybody. They shout in surprise.]

[Shot of Shaggy and Scooby squirming underneath the net.]

Shaggy: Like, zoinks! Who's bait now?

Scooby: Relp!

[Shot of Slash and Duff taking the net off of everybody.]

Duff: It's just a fishing net.

Slash: Yeah, and look who dropped it.

[Shot of Axl Rose standing on the stairs with a rope in his hand
(the rope triggered the net to fall.)]

Axl: Oh, it's only you guys. I thought maybe ... well, nevermind ...

[Shot of Fred, Daphne, and Velma.]

Daphne: Golly, it was Axl the whole time.

Fred: What on earth could have made you rig up a huge trap like that?

Velma: And only to catch your bandmates in?

[Shot of Duff and Slash.]

Duff: Yeah, dude, speak up.

Slash: That had better have been for a photo ...

[Shot of Axl, worried, standing next to Scooby and Shaggy.]

Axl: Dude, you wouldn't believe everything that's happened to me since I
walked in here! I thought you guys were already here, and then the
photographer disappeared, and then I was stranded here. I was hoping I
could catch that guy.

Shaggy: Like, what guy?

Axl: Well, it was more of a thing.

Scooby: [jumps into Shaggy's arms] A thing? Gulp!

[Shot of Slash and Duff smiling.]

Slash: Are you scared?

Duff: Wow, something really must have happened to freak you out. You
aren't afraid of anything -- which isn't necessarily a good thing.

[Shot of Axl.]

Velma's voice: What is this thing that scared you so bad?

Axl: Well, I'm not really scared ...

[Shot of the door slamming shut on it's own.]

[Shaggy and Scooby rocket to the chandelier in terror.]

[Shot of Velma.]

Velma: It must have been a gust of wind.

[Shot of Fred tugging at the door.]

Fred: That was one heck of a wind! This door won't budge.

[Shot of Slash, Duff, and Daphne.]

Axl's voice: What do you mean it won't budge? Keep trying!

Slash: Axl? Where are you?

[Shot of Axl in the chandelier with Scooby and Shaggy.]

Shaggy: Like, he's up here with us.

Duff: Dude, you're hiding?

[Shot of Axl, Scooby, and Shaggy dropping to the ground, landing hard.]

Axl: No, I was ... Alright, I'm absolutely terrified!

[Slash walks over and helps him up while Duff helps up Shaggy and Scooby.]

Slash: You've got some real explaining to do.

[Shot of Velma, Daphne, and Fred.]

Velma: I'll say. Like, who is this thing? He seems to be the source of
all of your anxiety.

[Shot of Axl.]

Axl: There's no explaining him. He's ugly and terrifying and creepy and
loud and --

[Axl looks startled.]

Axl: -- and he's standing right behind you!!

[The monster appears. He's a withered old man with a horribly ghoulish face
and an eerie green glow of mist around him and flashing lights.]

Arthurs's ghost: Foolish rock stars! You drove me to the solitude of this
house, and now you'll remain trapped in here forever, along with the man
who took my cameras! Hah-hah-hah!!

[Shot of Shaggy and Scooby.]

Shaggy: (hair frizzing out) Like, zoinks! It's the ghost of Arthurs!

Scooby: (hollering the loudest he can)

[Shot of Velma.]

Velma: Wait! There's a logical explanation for this.

[Velma attempts to approach the ghost, but, when seeing the terror in him,
she pivots around.]

Velma: And I'll find the explanation later! Run!

[Everyone dashes away from the ghost, running up the stairs and
disappearing into a bedroom.]

Scene II

[Slash and Duff are leaning against the door, pressing it shut, and the
others are panting from the run.]

Duff: Like, was that for real?

Slash: (shakes his head) Seemed pretty real to me.

[Shot of Axl]

Axl: I told you guys!

[Shot of Shaggy, looking almost concerned.]

Shaggy: Like, Slash! Where's Percy?

[Shot of Slash.]

Slash: (startled and worried) Oh, no! I left her downstairs with the
monster! I've got to go get her.

[Shot of everybody gathering around the door]

Shaggy: (hunkering down in cowardice) Don't you think Percy can, like, fend
for herself?

[Shot of Fred]

Fred: No chickening out now, Shag. We have to go back down there and look
for clues. There is no such thing as ghosts, and we're going to prove that
old Arthurs!

[Shot of Velma]

Velma: I agree. This is ridiculous. I have a feeling that this is a
mystery that desperately needs to be solved.

Scene III

[Everyone is back downstairs in the vestibule, but there is no ghost. The
chair Slash put Percy on is vacant.]

Slash's voice: She's gone! Do you think that ghost took her?

[Shot of Axl and Duff]

Axl: I dunno, dude -- he took our photographer!

[Shot of Velma]

Velma: Oh, come on, Axl! You're a big rock star! Don't tell me you're
scared over this!

[Shot of Duff]

Duff: I'll tell you I'm scared over this! This is really starting to freak
me out!

[Shot of Shaggy and Scooby looking around the area in fright]

Shaggy: Like, I'm scared over, under, and all sides of this!

Velma's voice: Figures.

[Suddenly, a clap of thunder sounds, and the sky darkens, sending a deep
shadow over the insides of the house.]

[Shot of Shaggy.]

Shaggy: Oh, boy! As if things weren't bad enough! Now it's getting dark!

[Shot of Slash]

Slash: Hey, you kids don't need to be mixed up in this. Why don't
you just leave and get some help from the cops?

[Shot of the gang]

Daphne: We couldn't possibly leave you in this situation!

Fred: Besides, the door's locked on us.

[Shot of Velma looking at the door]

Velma: There must be some kind of mechanism that operates it. I can't find
any, though. It may take some time.

[Shot of Axl, Duff, and Slash]

Axl: Well, lets go find another door and get you guys outta here. We can
look for the photographer and the snake on our own.

[Axl turns to find another door and runs directly into a man standing in the
shadows of the stairwell]

[Axl shouts in surprise and springs into Duff's arms; Duff drops him]

Duff: Like, you're really jumpy, man!

Axl: (on the ground; shaking his head) My nerves, dude, they're somewhere
else.

[Shot of the man in the shadows as he walks out]

Shaggy's voice: Like, who are you?

The man: My name is Hoffman, and I'm with the State of California. I'm
here to inspect this building. From the looks of it, it's unsafe and
dilapidated. I would leave if I were you.

[Shot of Fred.]

Fred: We can't. The door's stuck.

[Shot of the man pulling at it. He stops and looks at it.]

Mr. Hoffman: You're right. I told you this house was in sorry condition.
I'll go out the back.

[Shot of the gang and the Gunners.]

Duff: Great! We'll follow you out.

[Shot of Slash and Duff as they're following Mr. Hoffman.]

Slash: What about Percy?

Duff: We'll just get the kids out, like we were planning to, and then we'll
stay and look around some more. Velma's totally right. There's no ghosts
around here, only some guy trying to scare us.

[A sound clatters from a closet in a hall that is leading to the back door.
Everyone stops and looks at the closet.]

Fred: What was that?

Mr. Hoffman: Probably a mouse. I'll check it out and enter it into my
report.

[Mr. Hoffman leaves the group and walks into the closet, and the door slams
behind him.]

[Shot of Fred opening the door.]

Fred: Mr. Hoffman, are you alright?

[Shot of the inside of the closet with Hoffman missing and the ghost of
Arthurs inside.]

Arthurs: (Looks quite scary and moans.)

[Everyone shrieks and scrambles to the back door. Scooby runs right over a
painted flower pot and gets stuck inside, sliding toward the others while
using his free front paws to scurry along.]

[Shot of Duff, Slash, and Axl, all tugging at the door.]

Axl: It's not opening!

[Everyone turns and looks at the oncoming ghost with his arms raised into
the air with intimidation. There are the same gusts of mist and flashing
lights around him.]

Arthurs: You will all perish, like that snoopy inspector. Hah-hah-hah!

[Shot of Shaggy.]

Shaggy: Scooby Doo! Do something!

[Shot of Scooby. His ears are laid back in fright, and he pulls the pot
from his bottom half. Walking up to the ghost as calmly as possible, he
pops the pot onto the ghost's head, giving everyone enough time to disperse
and run in their own direction.]

[Shaggy and Scooby run to the left; Daphne, Fred, and Velma run to the
right; Axl, Duff, and Slash run past the monster.]

[Shot of Axl, Duff, and Slash running away.]

Slash: [turns to his bandmates] That pot-idea was awesome. Good ol' Scoob.

Duff: Yeah, I gotta hand it to him.

Axl: Guys!

[Shot of the end of the hall.]

Axl's voice: Which way?

[Shot of them pausing and looking.]

Duff: Left!

[Shot of them all rushing left.]


Act III:
Scene I


[Shot of Axl, Duff, and Slash stumbling around through a dark room, lit
only by occasional lightning, and looking for the light switch.]

Slash: Guys, the electricity's off. We need candles.

[Shot of Duff lifting a candelabra from a table.]

Duff: Gotta light?

[Shot of Axl lighting the candles.]

[The room is like a huge dining hall, with a long table and a number of
chandeliers suspended from the ceiling. Huge paintings adorn a brittle
wall behind them.]

[Shot of the Gunners.]

Axl: Y'know, I'm thinking Dracula should be flapping in here right about
now.

Duff: Yeah (chortles.) This place is spooky. But so are these paintings.

[Duff lifts the light to the portraits.]

Duff: Ugly. This guy had bad taste in art, that's for sure.

[Shot of Slash looking at one of the portraits on another wall.]

Slash: Dude, bring the light over here. Check this out.

[Shot of Axl and Slash looking at the portrait, Duff holding the candelabra
up.]

[Portrait is of Arthurs looking smug and irritable.]

Axl: Ha! I feel like punching that clown.

Slash: Well, Ax, what's keeping you from doing it?

Duff: Yeah, from what that Hoffman-guy said, they're gonna tear this place
down anyway. Go ahead. Give him a whack.

[Slash and Duff are chuckling to themselves, and Axl gathers up a good
fist. One punch strikes the face of the portrait.]

[Without warning, the portrait swivels around, and Axl, having put so much
force on the picture, flies down a sliding passage.]

[Duff and Slash look into the passage with the candelabra, worried about
what has just befallen their friend/vocalist.]

Duff: (Turns to Slash) After you.

Slash: [climbing into the slide] Thanks.

[Shot of the two sliding down the passage, shouting in unison at the
thrill.]

[They landed in a bin of water, smashing open the plastic container and
sending water everywhere.]

Slash: (looking down at the smashed bowl of water) I hope Axl wasn't in
this.

Axl's voice: I climbed out before you guys came down.

[Shot of Axl standing in front of them and wringing out his shirt.]

Axl: Of course, I didn't break it.

[Shot of Slash and Duff standing up and drying themselves off.]

Duff: What did we just destroy by accident?

[Shot of the trashed water bowl with a machine hooked up to it on the
right.]

Slash's voice: Oh, yeah. It's a stage prop.

[Shot of Duff and Slash looking down on it.]

Duff: Yeah, they never worked. What is it, a fog machine?

[Shot of Axl.]

Axl: I think so. Whatever it is, it isn't working ever again, thanks to
you guys.

[Shot of them all looking at each other.]

Duff: I can't help it if I'm half-a-foot and thirty pounds bigger than you!
Besides, there were two of us.

Axl: Why didn't you stay up there? I don't see a door down here [Quick
scan of the room; doorless.] which means it would have been more beneficial
for you to have to have remained where you were.

Slash: Hey, man, maybe we were worried about you!

Axl: (both Axl and Slash are getting dangerously angry) I can take care of
myself, thank you.

[Shot of Duff standing between them.]

Duff: Guys! Don't get so angry at each other.

Slash: (nervous) Sorry, Axl. Just a little wet and angry.

Axl: It's okay. So am I. But I think we'd better get outta here soon,
before we kill each other. This will be ten times worse than the recording
studio!

[Shot of Duff looking up the passage.]

Duff: Maybe we could scurry back up. Like rats.

[Shot of Slash and Axl.]

Axl: Too wet, dude. We'd never get up there.

[Shot of Duff trying to sit and sliding back down.]

Duff: I think you're right. We're just going to have to wait for someone
to come by.

[Shot of all of them.]

Slash: Y'know, there could be another passageway leading outta here.

Axl: (runs to the walls) Right! C'mon, let's start kicking and beating on
one of these walls until we find it!


Scene II:

[Fred, Daphne, and Velma are walking through a big ballroom with a lighted
candle. There is an old piano in the corner, smooth tiles on the floor,
and old, moldy, purple drapes over the windows.]

[Shot of the three walking through.]

Fred: Would you look at this?

[They stop and look.]

Daphne: This is gorgeous! Just like out of a fairytale.

Velma: And it's probably where they held the auction. There's enough space.
Let's look around for clues.

[The three split around the room and begin searching around for clues.]

[Shot of Fred squatting down and looking at some prints on the ground.]

Fred: Hey, Velma! Take a look at this! These are new footprints! And
would you look at what they're made of!

[Shot of Velma inspecting the print and looking at the material that was
tracked in.]

Velma: Jinkeys, this isn't mud! This is paint! Green paint! Like on the
Jeep outside that was painted to look like Duff's! What a clue!

Fred: Let's see where they lead! C'mon, Daph.

[Shot of Daphne looking through a bundle of papers by the piano.]

Daphne: Hold on, Fred! I want to look at this sheet music. There are all
sorts of different titles in here. Whoops!

[A couple papers flutter to the ground beneath Daphne, slipping from her
hold.]

Fred's voice: Wait, those papers you dropped aren't sheet music.

[Shot of Velma looking at them.]

Velma: They're letters to Arthurs from Sonick Magazine requesting the
purchase of his house. But why would a magazine want to buy a house all
the way out here?

[Arthurs's ghost appears conveniently to halt the thought-process,
appearing without the mist this time but with the flashing lights all
around him. He hurls his arms into the air and bellows supernaturally.]

Daphne: Yikes! It's the ghost!

Fred: Run!

Scene III:

[Shaggy and Scooby are standing in a small hall with a few rooms, mostly
washing rooms and storage, off to the side. They are hunkering down in
fright as they walk.]

[Shot of the two.]

Shaggy: Okay, Scoob, like, here's the plan. Stay as quiet as possible and
try to find Freddy and the girls and the guys in Guns before that old
geezer-ghost finds us!

Scooby: Right.

Shaggy: Like, I'll turn and walk backwards and make sure nobody's sneaking
up on us. You keep looking ahead.

[They continue walking like this for a brief period before Scooby's foot
snags onto a piece of rope tied around a ladder.]

[The ladder, as it is being dragged upright by Scooby, makes a screeching
sound on the floor.]

[Both Scooby and Shaggy freeze.]

Shaggy: Scoob. Do you, (gulp,) hear that?

[Scooby draws his foot up and knocks the ladder off balance. It teeters
back at Shaggy.]

[Shaggy turns around.]

Shaggy: Scooby, I asked if you -- zoinks!

[The ladder topples down on him, missing him between the rungs but scaring
him witless.]

Scooby: (gives his trademark laugh at Shaggy's fright.)

Shaggy: Would you knock it off? We're trying to find the others. Why
don't you try sniffing them out?

Scooby: Roh-kay.

[Scooby starts sniffing at the ground, circling around for a few moments,
and then he points.]

Shaggy: Is it Guns N' Roses or Freddy and the girls?

Scooby: Neither.

Shaggy (looking disappointed at Scooby and putting his hands on his hips)
Well, then why are you pointing?

Scooby: I rell rizza!

Shaggy: Rizza! I mean, pizza! Boy, Scooby, I'm glad I have you around.
Otherwise, I'd have to smell these things out on my own. Lead the way, pal!

[At the end of the hall is a large kitchen with a table situated beside a
broom closet. On the table is a half-eaten pizza. Shaggy and Scooby
immediately sit themselves and hang their tongues out in delight.]

Shaggy: Boy, I love pepperoni! Nothing makes my heart thump harder!

[A thump sounds from nearby, and only Scooby hears it. He looks
questioningly for a second, wondering how Shaggy really made his heart
thump so loudly, but then remembers the pizza and forgets about it.]

Scooby: (tail wagging hard; making smack sounds)

[The thump sounds again, and this time, Shaggy hears it.]

Shaggy: Scooby, stop wagging your tail so hard! You're hitting the floor.

[Scooby looks down at his tail in question and then remembers the pizza,
gulping down half of it.]

[Shaggy salvages his half and starts eating it.]

[Scooby looks longingly at the pizza Shaggy has and starts moving toward
him like a soldier.]

Shaggy: Like, no way, Scoob. When it comes to food, you can have anything
you want, but you'd better not take it from me.

[Shot of Duff, Slash, and Axl, beating on the wall in the closed-off room
adjacent to the kitchen.]

Duff: Hey, someone out there knows the lyrics to "Jungle!"

Axl: Shout!

[Shot of Shaggy and Scooby in the kitchen. Suddenly, indistinct shouts are
heard coming from the broom closet.]

[Shaggy and Scooby open the door to the broom closet.]

Shaggy: Like, who could possibly be in the broom closet?

Scooby: Look!

[Scooby notions to the floor. A puddle of water is seeping out from under
a fake door which makes up the back of the broom closet.]

Shaggy: Like, Axl, Duff, Slash! Is that you?

Axl's muffled voice: Yeah! Find a handle out there! There is none in here!

Shaggy: Like, quick, Scoob. Look for a handle.

[Shot of Scooby. As if he always knew, he moves the broom inside the
closet to the side with a dumb look on his face.]

[The broom triggered the door to open, and Axl, Duff, and Slash all
toppled in onto Shaggy.]

[They all stand up and recover quickly.]

Shaggy: Scooby Doo, that's the second time in five minutes something's
fallen on me because of you.

Scooby: (laughs at Shaggy's misfortune again.)

[Shot of Slash, Duff, and Axl.]

Duff: Man, am I happy you guys came by! For the second time.

Slash: Yeah, now we can go find our photographer and Percy.

[Shot of Shaggy looking down on Scooby.]

Shaggy: Uh-oh. You know what this mean, Scoob. We're going to have to
search around this castle again. And you know what that means?

Scooby: What?

Shaggy: (in his typical whine) We may run into that freaky phantom!

[Shot of Duff, Axl, and Slash.]

Axl: C'mon, guys. Don't chicken-out.

Duff: (holds out a familiar box) Would you do it for a Scooby Snack?

[Shot of Slash and Shaggy and Scooby]

[Slash tosses the Scooby Snax into the air, and Shaggy and Scooby happily
swallow them up.]

[Shot of Shaggy and Scooby.]

Shaggy: I think that did the trick. Let's go Scoob.

Scooby: I'm still scared!

Shaggy: That's okay! Guns N' Roses can lead the way! They aren't afraid
of anything.

[Shot of Slash, Duff, and Axl looking at each other skeptically; after the
pause, they all three push their hands into the box of Scooby Snax, gulp
some down, and start into the hall.]

[Shot of all of them hunkering down and walking in the Shaggy-like saunter.
Guns N' Roses are, of course, in the front.]

Axl: It isn't that scary, I guess.

Slash: Yeah, just a little quiet!

Duff: Shh. I think the Shaggy-Scooby theory of staying absolutely silent
has some merit to it.

[They walk into the main hall by the back door and pause.]

Axl: I don't have to be quiet!

Duff: You're blowing our cover!

[Shot of Scooby and Shaggy. Scooby is in Shaggy's arms, and they're both
shuddering violently. Scooby takes his chattering teeth out and puts them
in Shaggy's pocket to silence them without Shaggy knowing.]

[Up ahead, an unknown person is rolling a wardrobe out through the hall,
the ghost accompanying him, and heading toward the staircase.]

[Shot of GN'R and Scooby and Shaggy.]

Slash: Duck! Under the stairs!

[As they are watching the man wheeling the piece of furniture with the
ghost following behind him, Scooby's shattering teeth take a bite out an
unsuspecting Shaggy.]

Shaggy: Like, Y-O-W!

[Shaggy sky-rockets through the stairs and punches his head straight
through. His legs, below, are kicking with the pain and surprise of
Scooby's stray teeth, and Shaggy pulls the teeth from his pants. Needless
to say, their cover was blown.]

[The ghost starts bolting toward the stairs at the spies he knows hides
behind them.]

[Behind the stairs, the ghost sees Shaggy and Scooby getting autographs
from Axl and Duff. A table is set up behind them with promotionals for
Appetite for Destruction, giving it the appearance of the typical
meet-and-greet. He looks stunned for a moment, and looses his look of
terror.]

Axl: Hey, another fan!

[Shot of the ghost.]

Arthurs's ghost: I will destroy you just like I destroyed the python!

[Shot of the fake autograph-signing.]

Duff: (drawing his name neatly onto a poster Scooby is holding up) Dude,
Slash! There's an impatient fan out here!

[Shot of the ghost as Slash approaches.]

Slash: Hold on a sec. Let me get this pen working.

[Slash shakes a marker and then unexpectedly squirts ink all over the
ghost.]

Slash: She's a boa! Not a python!

[As the ghost is stunned, they all take advantage of the situation and run
as fast as they can. When approaching the wardrobe, Scooby and Shaggy run
right through it, scaring off the man who was pushing it with the loud
crash. GN'R, who initially slowed down, shrug and pick up the pace again,
crashing through after them and destroying the piece of furniture.]

[Shot of them running into the ballroom and crashing head-on into Velma,
Daphne, and Fred.]

[Shot of GN'R and Scooby and Shaggy.]

Shaggy: Have we lost them?

Fred's voice: Them? There were more people other than the ghost?

Duff: Yeah, some guy was out there with him.

[Shot of Fred rushing out the door.]

Fred: I'm going to go take a look at him and see if I can recognize him.

[Shot of GN'R and Scooby and Shaggy.]

Velma's voice: What happened to you guys?

[They were still sitting on the ground and had items from the wardrobe
wrapped around them and stuck to them everywhere.]

[Shot of Slash emptying his hat of small contents]

Slash: Make-up! Stage make-up! If we were a glam-band, this would come
in way handy!

[Shot of Axl and Duff; Axl has bracelets and necklaces caught in his hair
and clothing, and Duff has feathered stoles and scarves wrapped around his
neck and arms.]

Daphne: It looks like you've just run through a movie-star's closet!

[Shot of Velma looking at a pair of sunglasses on Scooby's head.]

Velma: Just as I suspected. These items are all property of Sonick
Magazine.

[Shot of Slash, Duff, and Axl.]

Duff: Sonick Magazine?

Axl: Why would they have stuff in Arthurs's place?

[Velma holds up one of the letters Daphne found.]

Velma: Because they bought the house.

[Shot of GN'R and Scooby and Shaggy getting to their feet and cleaning
each other off.]

Slash: Yeah, like, that would totally explain why they have a fog machine.

Velma's voice: A fog machine?

Duff: Yeah, we broke it. [He thumbs back toward the kitchen and the broom
closet.]

[Shot of Axl, cleaning the jewelry out of his hair.]

Axl: And that probably also explains the secret passages all over the place.
They're turning this place into some kind of funhouse. Probably a place to
shoot photographs.

[Shot of Fred walking back in.]

Fred: Exactly what I thought. I couldn't catch those guys. They ran
off. But I think we have enough evidence to wrap up this mystery. All we
have to do is catch them.

[Shot of Shaggy and Scooby.]

Shaggy: Is that all? That's bad enough. We aren't going to be bait for
this thing! I put my foot down!

[Shaggy slams his foot down.]

Fred's voice: You're not going to be bait, Shag. Axl, Duff, and Slash are.

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Axl: What?

Duff: Bait?

Slash: Look, I just wanna find Percy and the photographer. I'm not into
this bait-thing at all.

[Shot of Velma.]

Velma: Don't worry about a thing. The last thing that goofy "ghost" wants
to do is harm you.

Axl's voice: But he wants us to "perish."

[Shot of Fred, Velma, and Daphne.]

Fred: He wants you to think you're going to perish.

Velma: This whole ordeal has been one huge photo-shoot. Everytime the
ghost shows up, there are flashing lights. They're cameras.

[Shot of Axl, Duff, and Slash. They are stunned.]

[Shot of Daphne.]

Daphne: Most of the photos taken of Guns N' Roses are showing a group of
people who are afraid of nothing, so this is an opportunity to catch a
totally different side of you and publish it.

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Axl: What's your plan?

Slash: And where's poor Percy in all of this?

[Shot of Fred.]

Fred: When we catch these guys, it will lead straight to Percy, the
photographer, and Mr. Hoffman. All we need to do is rig the net back up.
The one Axl caught us in. Then, connecting it to the balcony in the entry
of the house [shots of the vestibule as he is talking, moving from place to
place as they come into play,] Axl, Duff, and Slash can stand at the front
door and wait for the ghost to come back. When they come, give them your
best smiles, and we'll drop the net on them.

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Axl: I dunno if I like the idea of being bait.

Slash: Yeah, man, I don't know what your trip is, but I'm not really --

[Shot of Daphne.]

Daphne: Would you do it for a Scooby Snack?

[She holds the box out, bends forward like she's talking to her cats, and
shakes the box.]

Daphne: Two Scooby Snax?

[Shot of Slash, Duff, and Axl. They grin at each other.]

Duff: (whispering to the other two) Two Scooby Snax from Daphne!

Slash: (whispers back) Will it get any better?

[They look up to the others.]

Axl: Okay.

[Shot of them accepting Scooby Snax from Daphne.]

Slash: Like, toss us in the snakepit.


Act IV:
Scene I


[Axl, Duff, and Slash stand at the front door talking amongst themselves,
like sitting ducks, while up above in the left balcony, Fred, Daphne, and
Velma have a rope in hand. To the left underneath the balcony, Scooby and
Shaggy watch in the shadows.]

[Shot of Fred leaning down from the balcony.]

Fred: Hey, guys! Are you ready?

[Shot of GN'R]

Duff: (send a thumbs-up sign to Fred.)

Axl: Yep.

Freddy's voice: What about Scooby and Shaggy?

[Shot of Scooby and Shaggy standing under the balcony.]

Shaggy: We're all set, Freddy. Tell you when the monster's on the X
[shot of the X on the floor] and then signal to you. We got it.

[Shot of the ghost rambling around in the hall, looking for GN'R]

Freddy's voice: Uh-oh! Here he comes!

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Axl: Okay, remember he's only a fake!

Duff: I wish he didn't look so real.

Slash: Just smile when the flashes start. Think about your public, man!
The fans!

[The ghost appears in all of his grotesqueness, and waves his arms about.
There is no mist now, because the machine was broken. The flashes are
going at full-speed.]

[Shot of Axl, Duff, and Slash. They hug together and smile, waving peace
signs.]

[Shot of the ghost, alarmed. He moans some more and walks even closer,
stepping onto the X.]

[Shot of Shaggy and Scooby, jumping for the shadows and gesturing to Fred.]

Shaggy: Like, now!

[Shot of Fred pulling at the rope. Nothing happens.]

Fred: It's stuck!

[Shot of the net, snagged by the moldings on the balcony.]

Fred's voice: Oh, no! It's snagged!

[Shot of Daphne leaning over.]

Daphne: Hold on, Freddy. I think I can reach this side -- Whoa!

[Shot of Slash and Duff, pointing.]

Duff: Daphne's falling!

[Slash slides under her just in time, catching her. The force knocked her
hat to the side, causing it to slide off and replace itself on Daphne's
head.]

Daphne: (hugging Slash after he stands her back up) My hero!

[Slash has a huge grin on his face.]

[Shot of Shaggy, Scooby, Slash, and Daphne cornered in under the balcony.
The monster is approaching.]

Axl's voice: Dude, watch out!

Arthurs's ghost: So, you tried to trap me! Now you must face the
unleashing of my wrath!

[Without warning, a large snake drops from the ceiling and lands directly
onto the ghost.]

[The ghost loses its spookiness and begins twirling around in fright.]

Arthurs's ghost: Get it off!! Get it off!! It's around my neck! Get it
off!

[During the ghost's disorientation, Axl, Duff, and Slash knocked him to
the ground and caught him. Cameras jostled from his costume and cluttered
to the ground.]

Fred's voice: Nice going, guys! You caught the ghost!

[Shot of a man at the top of the stairs with Mr. Hoffman tied up and
slouching beside him.]

The man at the stairs: And me and Percy totally caught the other guy!

Axl: Hey, it's our photographer!

Duff: So, you didn't perish, eh?

[Shot of Slash holding Percy who looks up at him in adoration. He looks
down in appreciation, and the two seem to bond once more.]

Slash: Percy! You're such a good snake!

[Shot of everyone gathering around the ghost and Mr. Hoffman who the
photographer brought down the stairs.]

The photographer: Now, I wanna know what's going on here? I walked into
this place with Axl, and the next thing I know, I'm getting kidnapped.

[Shot of Velma.]Velma: Let's go back over the clues.

[Scene waves out like a dream sequence to the broken Jeep on the road, and
the scenes follow Velma's explanation.]

Velma's voice: First, the Jeep Duff and Slash were driving in was sabotaged
and reproduced outside the house to make it look like they had already
arrived. That way, Axl and the photographer would walk directly into the
house unsuspecting anything, making it easier to kidnap the photographer
and get some great shots of Axl being terrified.

Fred's voice: Then, Mr. Hoffman appeared and told us he was from the State
of California. When we found the letters to Arthurs mixed in with the
sheet music in the ballroom, they proved that the house had been sold to
Sonick Magazine. Therefore, the State of California had no business being
here.

Velma's voice: And when Axl, Duff, and Slash found the mist machine and we
found the green paint on the floor of the ballroom, this proved that this
whole event was just an elaborate hoax. And all of the props with Sonick
Magazine's label on them told us exactly who was behind it. Mr. Hoffman
wasn't from the State of California, he's with Sonick Magazine!

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Slash: Wait, if this Hoffman-guy is actually with Sonick, then who is the
guy behind the ghost mask?

[Shot of Shaggy next to the ghost.]

Shaggy: Like, I'll find that out.

[Shaggy pulls at the ghost's head but no mask was coming off. The ghost
bellowed at him.]

Arthurs's ghost: Stop that, you moron!

[Close-up of Arthurs defeated, yet angry, face.]

Velma's voice: Wow! It really is Arthurs! He never died!

Slash's voice: He's just ugly and deathly-looking enough that he barely
needed a costume.

[Scooby looks at Arthurs in wonder, and Arthurs growls loudly at him.]

Scooby: Ripe!

[Shot of Scooby jumping into Duff's arms instead of Shaggy's who is
standing right next to him.]

Duff: (handing him to Shaggy.) You totally jumped into the arms of the
wrong tall, skinny guy.

[Shot of Scooby.]

Scooby: Whoops. (Trademark laugh.)

[Shot of Mr. Hoffman.]

Mr. Hoffman: We bought this house just for this reason, to lure
Guns N' Roses here, and scare them silly.

Slash's voice: Why?

Mr. Hoffman: Sonick Magazine wanted a new look for Guns. We wanted
something we could really make money off of, but that you couldn't give us
voluntarily.

[Shot of Slash, Axl, and Duff scowling.]

Axl: (wagging a scolding pointing finger) That's pretty low. You should
have just called us. We could have come up with some awesome photos for
you.

Mr. Hoffman's voice: But they wouldn't have been this great!

[Shot of everyone standing around Hoffman.]

Mr. Hoffman: And I would have gotten away with it if it weren't for you
snoopy kids and that pesky dog.

[Shot of the photographer]

The photographer: I have a feeling you'll be making some pretty scary faces
when Guns N' Roses haul you into the courtroom. The police on their way.


Act V:
Scene I


[Backstage in one L.A.'s famous clubs. The gang and all of GN'R are
standing in the area right before you reach the stage. They're about ready
to go on.]

Daphne: Thanks so much for these great backstage passes!

[Shot of Shaggy and Scooby waving the pass around. The passes around their
necks have been autographed.]

Shaggy: And thanks for the autographs! This is great, huh, Scoob?

Scooby: Right, Raggy! No, Ronsters!

[Shot of GN'R.]

Axl: What better way to thank you?

Duff: Yeah, I really dig chasing monsters around scary houses with you guys.
We'll have to do it again sometime.

Slash: Without Percy.

[Shot of the club packed full of people and screaming. The lights were
starting to twirl dramatically.]

Slash's voice: Uh oh. We gotta get onstage.

[Shot of Axl, Duff, and Slash.]

Duff: Hey, Shag, Scoob. Wanna announce us?

[Shot of Scooby and Shaggy.]

Axl's voice: Yeah, our photographer is snapping photos of us, and he's
bound to catch a few shots of you guys!

Shaggy: Like, what do you say, Scoob?

Scooby: Ret's ro!

[Scooby and Shaggy accept and go out onto the stage before Guns N' Roses.
They stand at the front, middle microphone.]

[Shot of Scooby and Shaggy in the spotlight, camera flashes twinkling from
the photographer's pit, and the audience screaming when the light falls to
them.]

Shaggy: Like, straight from the Jungle --

Scooby: -- and the snakepit --

Shaggy: -- our pals --

Shaggy and Scooby: -- Guns N' Roses!

[The band takes the stage with the audience roaring, and surrounds Shaggy
and Scooby as the beginning of "Jungle" starts.]

[Axl pushes the microphone to Scooby's mouth.]

Scooby: Scooby-Dooby-Doo!

THE END
***********************
VELVET REVOLVER Obrazek (na zdjęciach: Duff drugi od lewej - Slash drugi od prawej)
Obrazek
Obrazek
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:43 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
mariola
Posty: 75
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:14

Post autor: mariola »

jesli chodzi o mnie mialas racje tego kawalka angielskiego nie rozumiem a szkoda wytrwalam z tekstem juz tak dalece ze moge cie prosic o tlumaczenie [sama zaczelas teraz mnie oswiec] :smiech: moze jako bonus co...........dasz sie namowic? ;-)
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

mariola pisze:jesli chodzi o mnie mialas racje tego kawalka angielskiego nie rozumiem a szkoda wytrwalam z tekstem juz tak dalece ze moge cie prosic o tlumaczenie [sama zaczelas teraz mnie oswiec] :smiech: moze jako bonus co...........dasz sie namowic? ;-)
Obrazek
Oooou dżizzz... trochę dużo tego, ale w (krótszej lub dłuższej) przyszłości może przetłumaczę, jeśli takie zapotrzebowanie. Z tym, że to co wsadziłam wyżej, to jest oczywiście tylko taki plan, powiedzmy scenariusz tego odcinka i na pewno nie oddaje w pełni tego, co się dzieje w filmie. Bo połowa sukcesu to miny, gesty, śmiech i różnego rodzaju dźwięki wydawane przez Scooby'ego, Shaggy'ego, Slasha i 'resztę', których w scenariuszu oczywiście uwzględnić się nie da - a to one śmieszą przede wszystkim. To jak Scooby mówi, to jak Scooby się boi, to jak Scooby biega. Dlatego jak już ktoś jest zainteresowany to polecam obejrzenie sobie tego w TV. Ja oglądałam na Cartoon Network i sądzę, że będzie tam ten odcinek pewnie leciał jeszcze nie raz. W ogóle zachęcam do oglądania Scooby Doo! - to od zawsze moja najbardziej ulubiona bajka :party:
Obrazek
Obrazek
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

NEWS

SLASH i ...........ROBBIE WILLIAMS (????)
Nie wiem czy jest to najlepsza wiadomość, ale Robbie Williams aktualnie nagrywa płytę na której ma gościnnie zagrać Slash. Robbie powiedział, że ten pomysł zrodził się już rok temu, gdy spotkał się dwukrotnie ze Slashem, w Vale Park w Anglii na meczu piłkarskim lokalnej drużyny Port Vale, której to obaj ponoć kibicują (:wariat: ).
Nie przepadam zbyt szczególnie za muzyką Robbiego więc nie przyjmuję tej wiadomości zbyt entuzjastycznie, ale życzę im, żeby nagrali parę fajnych kawałków...skoro już muszą (razem :-/ ).

(na zdjęciu Robbie Williams)
Obrazek

EDIT: 9 kwietnia!!!
Achhhhhh Jak mogłam się na to nabrać. Zresztą od razu coś mi się nie podobało, zwłaszcza informacja o tym, że Slash niby kibicuje jakiejś drużynie Port Vale :smiech: . "Metal Hammer" zdementował tę informację - jakoby Slash pracował z Robbie Williamsem. Podając, że to był "an April Fool!"
nenene doooobreee. Nie będzie grał z Williamsem - Honor Slasha uratowany :-)
Ostatnio zmieniony sob, 09 kwie 2005, 10:59 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

SYLWESTER / 2 STYCZNIA 1990 - WYWIAD Z DUFF'em McKAGEN'em (część 1)

czyli to co tygryski lubią najbardziej...niekończących się przygód Slasha z "Kerrang'a!" ciąg dalszy...


ObrazekObrazek

STYCZEŃ 1990
Sylwester w Los Angeles, dom w West'Hollywood. Za kilka minut wybije północ, a miejsce akcji było już niemal do oporu zatłoczone dziwolągami wszelkiego autoramentu: pisarzami, muzykami, wydawcami i menedżerami; agentami, projektantami, szoferami, posłańcami i zawodowymi otwieraczami butelek; żonami, kochankami obu płci i przyjaciółmi... przyjaciół. Było to chaotycznie dobrane towarzystwo i picie szło ostro. Opalony i uprzejmy Rudy Sarzo, basista z Whitesnake, krążył od jednej rozmawiającej grupki do drugiej, trzymając w jednej ręce kieliszek szampana, a w drugiej - swoją ładną szampańsko-blond żonę.

Menedżer Davida Lee Rotha, Pete Angelus, zainstalował swój dwór w kuchni, tuż obok zapasów wciąż nie otwartych bąbelków, jego cukierkowe amerykańsko-włoskie rysy przybrały wilczy grymas, kiedy zabawiał ścisły krąg potakujących, pełnych uznania twarzy swoją kolejną absurdalną i śmieszną historyjką z cyklu: "na pewno nie uwierzycie w to, ale..."

Tymczasem w salonie, w samym rogu, siedział rozwalony na krześle Slash. Skudłacone włosy opadły mu na oczy; starał się nie wyglądać zbytnio na kogoś sławnego. Nastoletnia królowa piękności o oczach okrągłych jak spodki, którą poznał wcześniej tego wieczoru w China Club, usiłowała utrzymać równowagę, siedząc na jednym jego kolanie. Butelka szampana, dwa kieliszki z rżniętego szkła i nieodstępna popielniczka spoczywały obok na małym stoliku. Slash był wyluzowany, ale nie był jeszcze pijany. Jeszcze nie...

na zdjęciu DUFF
ObrazekObrazekObrazek
W domu były dwie toalety, z których trudno było skorzystać przez całą noc. Wyglądało to tak, że ludzie po prostu wyłaniali się z nich co jakiś czas, po czym zamykali za sobą drzwi. Wychodzili dwójkam i trójkami, dowcipkując i rozmawiając bezładnie i żywo gestykulując wtaczali się z powrotem na pokoje, czepiając się po drodze różnych obiektów, których nikt inny, poza nimi, nie widział. Przemyśliwałem to wszystko starannie, starając się trzymać fason; właśnie zastanawiałem się, czy ktoś zauważyłby, gdybym nasikał do basenu, kiedy podszedł, potykając się, Duff McKagan i chwycił mnie za ramiona.
"Stary, stary..."
"Co?"
"Stary...- żałośnie potrząsnął głową. - Nie mogę mówić o tym teraz, ale miałem najgorsze święta w życiu - powiedział, opierając
się plecami o ścianę. - Naprawdę chciałbym z tobą pogadać... Może za parę dni, co?"

- Jasne, powiedziałem, czemu nie? - Duff wydawał się odprężony, chwilowo uspokojony, oczy miał utkwione dwa centymetry ponad moją głową. Przyjrzałem mu się. Na pierwszy rzut oka wyglądał dobrze, tak jak na zdjęciach... Wysoki blondyn w wypłowiałych levisach 501, wciśniętych w obcisłe kowbojskie fartuchy z czarnej skóry, ciężkich czarnych buciorach motocyklowych, czarnej bawełnianej koszulce, rozpiętej do pasa, i w sfatygowanej niebieskiej kurtce z dżinsu z odciętymi rękawami. Kiedy tylko Duff pojawiał się w pokoju, oczy wszystkich obecnych tam kobiet zapalały się jak światła ulicznej sygalizacji. Spojrzawszy jednak w jego twarz z bliska, widok już nie był taki przyjemny. Kukurydzianoblond włosy wisiały w tłustych strąkach; różowe jak u cherubina policzki były blade i nie ogolone. Oczy miały ów intensywny czerwony odcień, jaki pojawia się tylko po nie przespanej nocy, spędzonej na pijaństwie lub płaczu lub na obu tych rzeczach naraz.
Staliśmy tak i rozmawialiśmy przez chwilę i Duff powiedział mi, że rozstał się ze swoją żoną, Mandy. Obydwoje pokłócili się ostro na Boże Narodzenie i Duff kazał jej wynosić się z domu. "Powiedziała, że nienawidzi mnie, a ja jej powiedziałem, aby się wyniosła. I ona to zrobiła. To były najbardziej przesrane i przejebane święta, jakie miałem w życiu". Duff i Mandy byli razem przez ponad dwa lata, prawie cały ten okres jako małżeństwo.

Z wybiciem północy weszliśmy w nową dekadę po amerykańsku - licząc chórem uderzenia zegara w MTV i topiąc żołądki w szampanie... dziewięć dziesięć, jedenaście, dwanaście... Hurra! I oto nagle byliśmy już po drugiej stronie: tysiąc dziewięćset, kurwa, dziewięćdziesiąty! Kto by pomyślał?
Ktoś wyłączył telewizor i puścił magnetofon. Odwróciłem się, Duff stał za mną. Podaliśmy sobie ręce, usiłowaliśmy poklepać się po plecach, ale udało nam się tylko oblać siebie nawzajem drinkami. Wkrótce Duff wyszedł razem ze Slashem. Wyraźnie myślami był daleko stąd. Obiecał zadzwonić. Powiedziałem, iż nie ma pośpiechu. Gdybym był na jego miejscu - pomyślałem sobie - i przechodził przez to, co on teraz, nie
zadzwoniłbym.
Dwa dni później, ku mojemu zaskoczeniu, Duff zadzwonił. Slash siedział u niego w domu na wzgórzach i Duff zaproponował, że przyjadą do mnie na drinka. Zapytał, czy mój magnetofon jest na chodzie, ponieważ - jak oświadczył - chciał "utrwalić na taśmie coś istotnego".
Przygotowałem magnetofon. Przyjechali około dwudziestej drugiej trzydzieści beżową limuzyną z szoferem; holowali z sobą dwie blondynki o taliach jak osy, w spódniczkach mini i na wysokich obcasach. Duff powiedział, że chciałby porozmawiać jak najszybciej, by nagrać coś ważnego; bardzo się niecierpliwił. Był już, oczywiście, mocno podpity, ale wydawał się być w daleko lepszym nastroju niż dwie doby temu. Oświadczył, iż jego rozwód stał się tego dnia faktem. Według kalifornijskiego prawa, para, która jest małżeństwem krócej niż dwa lata, może otrzymać rozwód w ciągu siedmiu dni. Dokładnie tyle czasu zajęło mu rozwiedzenie się z Mandy, licząc od Bożego Narodzenia, kiedy powziął tę decyzję.
Co zrozumiałe, w tym wywiadzie Duff raczej unikał rozmowy o rozpadzie swego małżeństwa: "Powiem tylko tyle, że cieszę się, iż sprawy ułożyły się tak, a nie inaczej. To małżeństwo zmierzało donikąd. Już od dawna nie byliśmy z sobą szczęśliwi... Próbowaliśmy, nie wyszło, koniec historii. Jedyna rzecz, o której teraz myślę - to wrócić do studia i zacząć pracę nad naszym albumem. A potem w trasę. Wszystko ma jakiś sens. I dobre, i złe. Poza tym może to dobrze, że jestem teraz sam, kiedy przed nami - jako zespołem - jest tyle do zrobienia... Wiesz, już teraz czuję się lepiej" - prychnął, obracając szklanką.

ObrazekObrazek

Minął prawie rok od mojej ostatniej rozmowy ze Slashem [patrz MARZEC 1989 - WYWIAD ZE SLASHEM -przyp. tłum] i pomimo pozornej bezczynności zespołu - dokładnie pięć zagranych koncertów i nadal mglista perspektywa na ukazanie się tego tak bardzo oczekiwanego drugiego albumu - wciąż mieliśmy wiele tematów do rozmowy.
W kwietniu zespół wystąpił gościnnie w dorocznym koncercie Farm Aid w stanie Indiana razem z takimi filarami rockowego establishmentu jak Bob Dylan i współorganizator imprezy John Cougar Mellencamn. Guns N'Roses przedstawili nowy utwór. Civil War - pierwszą nową od dwóch lat piosenkę, którą włączyli do repertuaru. Wykonując go Axl włożył kapelusz o pojemności dziesięciu galonów i ciemne okulary. W połowie 1989 roku łączna sprzedaż Appetitefor Destruction i GN'R Lies przekroczyła w samej tylko Ameryce dziesięć milionów egzemplarzy, a w czerwcu "Rolling Stone" zamieścił potret Axla na okładce. Był to pierwszy duży wywiad, jakiego Axl udzielił w tym roku. Ale, aby go uzyskać, "Rolling Stone" musiał zaakceptować warunek, że jedynie Del James, dziennikarz z "RIP", i fotograf Robert John - obaj bliscy przyjaciele wokalisty od najwcześniejszych czasów istnienia zespołu - dostarczą tekst i zdjęcia, które wolno będzie magazynowi opublikować. Później, we wrześniu - zgodnie z zapowiedzią Slasha - Guns N'Roses zagrali drugie skrzypce na czterech koncertach reaktywowanego zespołu The Rolling Stones na gigantycznym, obliczonym na siedemdziesiąt tysięcy widzów, stadionie Coliseum w Los Angeles.
Kontrowersje, które nadal prześladowały zespół i które były efektem zapalnego tekstu One in a Million, znowu odżyły, kiedy Vernon Reid - gitarzysta czarnego zespołu Living Colour, występującego na koncertach The Rolling Stones jako trzeci uczestnik programu - pierwszego wieczoru złożył ze sceny krótkie oświadczenie. Sprowadzało się ono do tego, że każdy, kto nazwał kogoś innego czarnuchem - niezależnie od okoliczności, ale przede wszystkim, jak podkreślił, w mediach, w kontekście popularnej piosenki - propagował rasizm i bigoterię. Niezależnie od tego, jak bardzo ten ktoś starałby się, by później z tego się wytłumaczyć. Aluzja była przejrzysta i duża część publiczności zgromadzonej w Coliseum stanęła na krzesłach, wiwatowała i gwizdała, wyrażając głośno swój aplauz.
Kiedy do głosu doszli Guns N'Roses, nagle, w połowie koncertu, Axl przebił wszystko oświadczeniem, że jest to jego ostatni występ z zespołem, ponieważ zbyt wielu jego członków "tańczy z Mr Brownston'em". Była to cienko zawoalowana aluzja do heroiny, skierowana jak się potem okazało - do Slasha, Izzy'ego i Steyena, którzy znowu zaczęli ulegać swoim dawnym złym skłonnościom podczas długiego okresu przerwy od zawodowych obowiązków, to jest od koncertowania albo nagrywania.
Scena, która rozegrała się za kulisami po występie, przypominała istne pandemonium. Jeśli ktoś zbyt często wywołuje wilka z lasu, nigdy nie wiadomo, czy kolejny alarm jest prawdziwy. Z drugiej jednak strony, nikt też nie miał pewności, że Axl nie spełni swojej groźby. Niemniej po wyciśnięciu od Slasha, Izzy'ego i Stevena solennej obietnicy, iż zmienią swoje postępowanie zaraz po występach ze Stonesami - i pod dodatkowym warunkiem, że Slash złoży ze sceny oświadczenie tej treści, co też ten uczynił - Axl, trochę zaczerwieniony na twarzy, ale bynajmniej nie onieśmielony, wyszedł znowu następnego wieczoru na deski sceny w Coliseum. I tak Guns N'Roses mieli następną historię na pierwsze strony gazet - większą i z pewnością bardziej sensacyjną niż wszystko, co Mick Jagger i jego spece od manipulowania mediami byli w stanie wypichcić podczas dwutygodniowego, zakrojonego na szeroką skalę, jeśli chodzi o nagłośnienie w mediach, pobytu Stonesów w Los Angeles.

DUFF & SLASH
ObrazekObrazek
Od tamtej pory jednak wszystko zdawało się wskazywać, iż na froncie Guns N'Roses było bez zmian. Teraz, gdy znowu znalazłem się w Los Angeles, chciałem wiedzieć - dlaczego. Wyciągnąwszy z papierowej torby butelkę wódki i zabrawszy kieliszki i mikser, Duff poszedł ze mną do pokoju na tyłach mieszkania, gdzie mogliśmy porozmawiać na osobności. Na Slasha, biedactwo, spadł obowiązek bawienia dziewczyn.
Duff zaczął od obietnicy, że nie będzie to
"jeden z tych zwykłych pierdolonych, śmierdzących jak gówno, gwiazdorskich wywiadów rockowych. Tylko taka męska, pierdolona rozmowa", zabulgotał przez zaciśnięte na nie zapalonym papierosie wargi.
Nadmieniłem, że po raz pierwszy robię wywiad z kimś innym z Guns N'Roses niż...

"Slashem i Axlem? - przerwał. - Tymi ważniakami, co?" - zadrwił.

Zgadza się, ale co rozumiał przez słowo "ważniaki"? Czy naprawdę takie miał o nich zdanie?
"Nie, stary - potrząsnął głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To był żart... To był tylko żart. Niemniej są oni w tym zespole - sami przyznaliby się do tego pierwsi - postaciami jakby z komiksu. Czy im się to podoba, czy nie - a wydaje mi się, że raczej nie - cała uwaga skupia się na nich, ponieważ Axl jest wokalistą, a Slash jest tym kurewskim gitarzystą i obaj są kurewsko niezwykli, wiesz? Nie mam w ogóle za złe różnym gazetom, że chcą zatopić w nich swe szpony bo obaj są kurewsko wielcy! Zwłaszcza Slash... bestia nieujarzmiona! - wrzasnął, wymachując szklanką. - A kto był ostatnim nieujarzmionym gitarzystą - Hendrix? Chociaż wcale nie porównuję go do Hendrixa..."

Czy to właśnie nie jest głównym powodem, dlaczego - poza muzyką, poza modą na zespół - tak wielu młodych ludzi znajduje się pod równie silnym urokiem Slasha i Axla, czy w ogóle - Guns N'Roses jako zespołu. Właśnie z powodu - jak Duff określił - "nieujarzmionej" siły.
"Tak, stary, jest to c a ł k i e m nieujarzmiony żywioł". Znowu zaśmiał się na głos. "I tak jest do dziś, do tego momentu! Jako zespół, bardzo kochamy się. Dzwonimy do siebie codziennie - przed przyjazdem tutaj rozmawiałem przez telefon z Axlem. Wiesz, nam bardzo na sobie zależy, bardzo troszczymy się o siebie..."

W tym momencie Slash wsadził głowę do pokoju, informując nas, że zabiera dziewczyny i limuzynę do Fat Burgers, żeby coś zjeść. Zapytał też, czy Duff lub ja chcemy, aby coś nam przywieźli. Podziękowaliśmy, mówiąc, że mamy wszystko, czego nam trzeba.
OK - powiedział Slash i zatrzymał się w drzwiach. - Tak przy okazji, Duff, staruszku, czy możesz pożyczyć mi trochę pieniędzy? Zapomniałem wziąć z sobą..." - uśmiechnął się przymilnie.
"Jasne, ale mam tylko całą setkę", powiedział Duff, sięgając po portfel.
"To wystarczy", odrzekł Slash, chowając banknot do tylnej kieszeni.
"Tylko przynieś mi resztę", mruknął Duff, ale Slash zdążył już wyślizgnąć się z pokoju i drzwi z hukiem zamknęły się za nim.

"No dobrze, na czym stanęliśmy?" Duff zignorował swoją szklankę i sięgnął po butelkę z wódką; przyłożył ją do warg i pociągnął duży łyk. Potem odstawił, zapalił papierosa, podniósł swoją szklankę i napił się trochę.

"Chcę powiedzieć, że ten nasz zespół jest bardzo swawolny - stwierdził nie wypadając z rytmu. - Ale nie aż tak swawolny, jak usiłują przedstawić go gazety, wcale nie! Jesteśmy trochę jakby rodziną..."

Postanowiłem skończyć z tym pieprzeniem i przejść do rzeczy, jak się mówi w kiepskiej literaturze. Dzisiaj mamy drugi stycznia 1990 roku i najbardziej palącym, a właściwie jedynym pytaniem na ustach fanów jest: co, u diabła, Guns N'Roses robili przez cały poprzedni rok? Dlaczego nie skończyli jeszcze nowego albumu? A ściślej mówiąc, dlaczego nie z a c z ę l i jeszcze nawet pracy nad nowym albumem?
"Wchodzimy do studia w tym miesiącu - piętnastego..." - Duff zaczął niepewnie.

OK, powiedziałem, ale dlaczego zaczynają nagrania dopiero teraz? Co stało się z rokiem 1989? Poza czterema koncertami ze Stonesami w Los Angeles i jednym występem na Farm Aid, co zespół robił w pozostałe dni - siedział z założonymi rękami?
"No cóż..." - rozłożył ręce jak człowiek tasujący karty, który chce pokazać, że talia jest czysta. "No cóż..." - zawiesił głos, wodząc oczami po ścianach w poszukiwaniu odpowiednich słów. "No cóż... OK, tak to wygląda. Mieliśmy cały czas dosyć kawałków na album, nie? Pojechaliśmy do Chicago - Slash, ja i Steven - żeby przymierzyć się do tych kawałków. Czekaliśmy na Axla i Izzy'ego, ale Axl miał jakieś własne powody, żeby nie przyjeżdżać - czekał, aż przerobimy wszystko jako muzycy. A Izzy... Izzy miał wtedy trudny okres w swoim życiu i po prostu podróżował po świecie. Więc siedzieliśmy w Chicago trzy miesiące, my trzej, i popadliśmy w takie jakieś samobójcze nastroje. Wtedy właśnie zaczęliśmy brać dużo gówna. Jeśli więc ktoś zapyta, czy tym facetom stępiły się pierdolone pazury, to odpowiem, że nie. Nie tylko nie stępiły się, ale wręcz bardziej w y o s t r z y ł y.
Wiesz, zanim nagraliśmy poprzednią płytę, byliśmy w dołku, bez pieniędzy, musieliśmy przebrnąć przez całe to szambo. Teraz tkwimy
po uszy w innym gównie i sami musimy sobie z tym radzić. Mamy do ,czynienia z takimi ludźmi, którzy chcą podać nas do sądu; z takimi, którzy chcą się z nami bić, nie możemy chodzić do klubów... W Sylwestra wdałem się w bójkę tylko dlatego, że jakiś facet chciał ze mnie zrobić wała - powiedział z wyrazem niedowierzania na twarzy. - Możesz sam to sprawdzić. To był mój pierwszy wieczór poza domem od czasu, gdy zderzyłem się z żoną i marzyłem tylko o tym, by się trochę rozerwać. Poszliśmy, żeby zobaczyć Bang Tango. Nie minęło jednak dwadzieścia sekund, jak ten facet podszedł do mnie i mówi:, «Skąd jesteś» powiedziałem, że mieszkam tu. On na to: «Słuchaj nie waż się nawet mnie dotknąć!» Nawet nie zbliżyłem się jeszcze do tego typa, dopiero tam wszedłem!"

Jego oczy, przekrwione i spuchnięte, omal nie wyskoczyły mu z orbit.
"Nagle podziałało to na mnie jak czerwona płachta na byka. Nałożyło się na to również to całe gówno, przez które ostatnio przeszedłem". Obniżył głos do groźnego skrzeku. "Odwróciłem się do mojego kumpla, Dela, i powiedziałem: «Potrzymaj przez chwilę moją saszetkę». Potem zwróciłem się do tego feceta - był olbrzymi, stary - i ŁUUUUP! I, kurwa, strzeliłem go w ryja".
Wstał, żeby zademonstrować, jak to było, i wymierzył z szerokim rozmachem potężny prawy sierpowy prosto w szczękę wyimaginowanego przeciwnika.
"Po raz pierwszy w życiu widziałem na własne oczy, jak czyjeś ślepia zrobiły zeza, zupełnie jak na filmie. Facet padł..." Zaśmiał się krótko i usiadł. Sięgnął po papierosa. "Właściwie jest to horror, że musimy ciągle tracić czas na takie gówniane sprawy".

Zapytałem Duffa, czy kiedykolwiek brał z sobą goryla, kiedy wychodził wieczorem.
"Kurwa, nie!" - zaprotestował gwałtownie, jak gdyby jego honor mógł doznać uszczerbku już tylko od samej odpowiedzi na podobne pytanie.

Jednak w świetle ostatnich wydarzeń, jak choćby incydentu w China Club, czy nie uważał, że powinien mieć jakąś ochronę, kiedy wychodził wieczorem?
"W żadnym wypadku! - Wyglądał, jakbym go obraził. - Jestem po prostu zwyczajnym facetem..." - Już nie - powiedziałem. "Ależ tak" - upierał się ze złością.
No dobrze, ustąpiłem, ale był jednak bardzo sławnym zwyczajnym facetem i tym się różnił od reszty.
"No to co?" - wbił we mnie wzrok.
To że stanowił teraz wymarzony cel dla różnych świrów kręcących się po mieście...
"No więc oni są świrami, a ja - nie! Następnego dnia obudzą się i odkryją że są świrami. A ja obudzę się żałując, że wdałem się w bójkę, tyle. Nie zatrudnię żadnej ochrony, pierdolę! - warknął. - Nie wierzę to gówno".

Przyznał jednak, że uwaga, jaką teraz przyciąga, nowstrzymuje go czasami od wypraw do miasta.
"Hm, czasami tak. Ale przyzwyczaiłem się do tego... Był taki okres, że tylko w jednym tygodniu wdałem się w trzy bójki. Jedną z nich zaczął facet, który chciał się popisać przed swoją dziewczyną. Teraz wszystko zależy ode mnie. Od tego, czy chcę gdzieś wyjść i radzić sobie z tym, że jestem Duff McKagan. - Wydął policzki. - Ale jeśli ktoś ma ochotę świrować, OK, w porządku. Potrafię, kurwa, uchylić się od ciosu i potrafię też się wywinąć. Jeśli ktoś jest aż takim dupkiem, to jego problem, nie mój. Odkąd zamieszkałem w L.A., nigdy nikomu nie miałem ochoty dołożyć. Nigdy nie miałem takiego pomysłu, żeby podejść do Davida Lee Rotha, gdybym spotkał go w klubie Troubadour, i powiedzieć mu, że zaraz kopnę go w dupę. Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Faceci, którzy tak postępują, są po prostu dupkami. Pierdolę ich.
Najbardziej jest mi żal Axla - powiedział Duff. - Jest teraz taką wielką postacią... Chodzi mi o to, co on ma robić, kiedy chce iść na zakupy - założyć czapkę baseballową tyłem na przód i ciemne okulary przeciwsłoneczne? Przecież w tym wychodzi na scenę, stary, no wiesz... Więc żal mi go. Ale nic się nie zmieniło, nasze pazury wciąż są ostre.
Zdecydowanie, stary. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Nie straciliśmy tego. Chodzi mi o to, że ten nowy album, utwory są po prostu takie, że..."

Jakie?
"No cóż, zacznijmy od tego, że jest ich bardzo dużo. Mamy utworów na wiele dni pracy... Mamy trzydzieści pięć pierdolonych kawałków na ten następny pierdolony album! Może to będzie podwójny album, nie wiem. Nikt z nas tego nie wie".

Czy jest to jednak trzydzieści pięć kawałków, z których zespół jest dumny, czy trzydzieści pięć kawałków, które albo wyjdą, albo nie, kiedy w końcu - jeśli w ogóle - wejdą do studia nagrań?
"Nie. Mamy trzydzieści pięć kawałków, z których jesteśmy dumni - zapewnił mnie. - I powiem ci coś jeszcze, stary: nie chcę ci wciskać kitu, ale moja gra na basie bardzo się poprawiła. Gitara Slash jest natomiast fantastyczna. I ten pierdolony głos Axla tak się zmienił... Na albumie Appetite for Destruction był świetny wokalnie, choć bvł jeszcze takim chłopaczkiem, który dopiero uczył się, jak posługiwać się swoim głosem. Teraz... - uderzył pięścią w otwartą dłoń - złapał pełny szwunk".

Duff wskazał na stary plakat Guns N'Roses z około 1987 roku przybity pinezkami do ściany.
"Ten zespół, tam - pokazał zgiętym palcem - to były dzieciaki, zgrywające się na kurewsko twardych ludzi no nie? Teraz jesteśmy, no, teraz wiemy, o co nam chodzi, i wiemy, że możemy to osiągnąć. To jest wielka różnica, stary. To jest wielka różnica" - powtórzył prawie do siebie, gapiąc się w ścianę na swoją przeszłość. "Od tamtego czasu przeszliśmy przez okres wielkiego dorastania..." Duff powiedział, że 1989 był "bardzo ciężkim rokiem dla każdego członka zespołu".

DUFF & SLASH
ObrazekObrazek

Wyłożyłem mu, iż powszechnie akceptowana jako pewnik w tamtym okresie opinia wskazywała, że część zeszłorocznych problemów zespołu w dużej mierze - jeśli nie w całości - wynikała z ich "hurtowego" brania narkotyków, że po prostu Guns N'Roses za bardzo już odbiło w głowach, by ponownie grać razem...
Przytaknął ze zniecierpliwieniem: "Jasne, jasne i może po części jest to prawda. Ale... jest to tylko i wyłącznie nasza sprawa. Jesteśmy kapelą rock'n'rollową, nie? Będziemy dalej robić muzykę. Jeśli przerżnę krowę, nikogo nie powinno to obchodzić. Nikt nie ma prawa, żeby grzebać się, kurwa, w cudzym gównie". Duff był wyraźnie dotknięty. "Ale narkotyki... Narkotyki to fatalna rzecz - zawsze będę pierwszy, który to przyzna. Każdy w tym zespole miał własne doświadczenia z narkotykami, ale to już się skończyło. Dawniej wprowadzało to wielki bałagan do pracy zespołu. Niektórzy nie zjawiali się na próbach; inni przychodzili na koncert najebani do nieprzytomności. Ale to się już naprawdę skończyło". Pociągnął następny duży łyk z butelki.

Zapytałem o tę krótką, zapowiadającą przejście "na emeryturę", przemowę, którą Axl wygłosił na scenie w pierwszym dniu koncertów ze Stonesami. Zacytowałem fragment o tym, iż wielu członków zespołu "tańczyło z Mr Brownstone'em". Czy Duff zdawał sobie sprawę, że dojdzie do czegoś podobnego?
"Oczywiście, że nie! Wkurzyłem się na niego strasznie. Ale chodzi o to, że wkurzyłem się na Axla dlatego, że nie byłem jednym z facetów, o których mówił. Wdepnąłem w to mimo woli. Więc, oczywiście, byłem wściekły. Ale już następnego dnia rozmawiałem z nim przez telefon i wszystko było OK; wyłożył mi powody, dla których to zrobił. W tym okresie każde gówno sprawiało, że puszczały mu zawory. Każde gówno. Choćby fakt, że w Chicago kapela nie potrafiła się zmobilizować jak trzeba i inne takie... Tak, byłem wściekły na Axla, wkurzyło mnie to. A potem pogadaliśmy sobie przez telefon. I na tym właśnie polega całe piękno tego zespołu - następnego dnia zdzwoniliśmy się i wyciągnęliśmy na wierzch wszystkie bieżące sprawy. Tak właśnie jest w tym zespole: nie butelkujemy gówna. Pozwalamy, aby wypłynęło. No i czasem może to się zdarzyć na scenie". Uśmiechnął się krzywo: "Może nie było to najwłaściwsze na to miejsce, ale odniosło z pewnością pożądany skutek".

Zapytałem, czy przez to rozumie, że Slash, Izzy i Steven "wyprostowali się"?
"Tak. Slash zdecydowanie. On naprawdę wziął się w garść. Izzy i Steven też... jak sądzę. Mam taką nadzieję. Chodzi o to, że tak do końca to, kurwa, nie wiemy, co się dzieje. Nie wiemy! Axl powie ci to samo. Nie wiem, kurwa, co może mi we łbie odbić za pięć minut! Ale Jeśli mowa o zespole, to uważam siebie za całkiem zrównoważonego". Uśmiechnął się szeroko. "Staram się, żeby muzycznie wszystko grało w zespole. Uważam siebie trochę za kogoś w rodzaju szefa muzycznego, który stara się, aby wszystko trzymało się kupy. Axl jest kierownikiem literackim i twórcą melodii. A Slash jest geniuszem zespołu..."

Slash jest geniuszem zespołu? Dlaczego?
Duff zaśmiał się. "On jest trochę takim pojebanym facetem, o którym nigdy nie powiedziałbyś, że stać go... Znam go od czasu, kiedy przeprowadziłem się tutaj. Znam go od takiego, o, dzieciaka. Myślałem najpierw, OK, jest po prostu jeszcze jednym dobrym gitarzystą, ale dzisiaj uważam, iż jest on totalnym, pierdolonym gigantem! Może przesadzam, nie wiem. Ale dla mnie jako muzyka... Bardzo go cenię, wiesz? Axl też jest zdumiewający, po prostu - zdumiewający..."

****************
ciąg dalszy -> patrz następny post :] WYWIAD Z DUFFEM część 2

DUFF & SLASH Obrazek
Obrazek
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 15:54 przez SUNrise, łącznie zmieniany 2 razy.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ VIII
The Most Dangerous Band in the World - written by Mick Wall

SYLWESTER / 2 STYCZNIA 1990 - WYWIAD Z DUFF'em McKAGEN'em (część 2)

czyli to co tygryski lubią najbardziej...niekończących się przygód Slasha z "Kerrang'a!" ciąg dalszy...


ObrazekObrazekObrazekObrazek
Z drinkiem mocno osadzonym w dłoni i świeżo zapalonym papierosem, zwisającym niedbale z warg, Duff rozparł się wygodnie w krześle i zaczął wspominać wczesne lata Guns N'Roses.
"Jeśli o mnie chodzi, kiedy po raz pierwszy zeszliśmy się razem miałem wątpliwości co do Axla. To znaczy był dobry, ale jakoś nie miałem przekonania. To było wtedy, kiedy jeszcze w kapeli grało dwóch innych gości i w zespole się nie kleiło. Ale kiedy kapela zaskoczyła Axl też błyskawicznie zaskoczył. Coś sprawiło wreszcie, że zaskoczył, tak jak coś sprawiło, że i Slash zaskoczył. Ale gdy to się już raz stało stało się na dobre..."

W którym momencie Duff zdał sobie sprawę, iż nastąpiło to coś szczególnego? Czy potrafiłby określić ten zasadniczy punkt zwrotny?
"Opowiem ci moją wersję wydarzeń, OK? Po przeniesieniu się do L.A. grałem w jednym zespole ze Slashem i Stevenem. Nienawidziłem wtedy Stevena. Był zwyczajnym małym gówniarzem. Miał podwójną perkusję, różne bębny i to całe gówno, ale był zwykłym gówniarzem. Dziś kocham go na śmierć i życie, ale wtedy - sam to teraz przyzna - był gnojkiem. Nasza kapela nazywała się Road Crew - istniała zresztą dość krótko, nic w niej nie kleiło się, więc się urwałem. Zaraz potem spiknąłem się z Axlem i Izzym. Mieli własną kapelę i spytali mnie, czy bym się do nich nie przyłączył i grał na basie. Już wtedy nazywali się Guns N'Roses. Na gitarze grał Tracii (Guns) i mieli innego perkusistę (Rob Gardener). Był to właściwie taki niedowarzony zespół. Rzadko bywałem na próbach, a to jest do mnie niepodobne. Jestem pierwszy, jeśli chodzi o przychodzenie na próby; zawsze pierwszy do takich rzeczy.
W każdym razie zorganizowałem trasę. Wcześniej grywałem w kapelach punkowych w całym kraju, w różnych punk rockowych klubach. Ustaliłem terminy koncertów w różnych miastach wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Ale Rob i Tracii nagle dali nogę. Na trzy dni przed rozpoczęciem trasy. Mówili coś w rodzaju: «0ch, nie jesteśmy pewni, czy nam się chce...»" Skrzywił twarz jak niemowlę, któremu zabrano butelkę. "Ja na to: «A, pierdolę was!» W ostatniej chwili ściągnęliśmy do zespołu Slasha i Stevena i zaskoczyło. Zostały nam tylko trzy dni na próby, ale wszyscy mówili: OK, trzeba spróbować... Pożyczyliśmy samochód, żeby dojechać do Seattle, gdzie mieliśmy pierwszy występ, ale kiedy przejechaliśmy jakieś sto mil, samochód zepsuł się. Resztę drogi musieliśmy odbyć autostopem... Jest to dość stara historia, prawda? Jednak właśnie wtedy kapela zaskoczyła. Trzymaliśmy się razem. Wyszliśmy i zagraliśmy pierwszy, gówniany zresztą, koncert. Nie mieliśmy żadnego transportu do domu i musieliśmy wejść w łaskę takiej jednej cizi, która okazała się ćpunką. To było straszne" - wspominał z wyraźną przyjemnością.
"Po tym jednak zdaliśmy sobie sprawę, że to jest coś poważnego, i niecałe dwa miesiące później nagraliśmy naszą pierwszą taśmę demo. Był taki facet o nazwisku Black Randy - grał w zespole Metro Squad, może słyszałeś o nich - on wyłożył pieniądze. Nagrywaliśmy w małym punkowym studiu. Ten facet już nie żyje. Ale wtedy dał nam pieniądze na nagranie demo. No i wtedy zaczęliśmy grać w Troubadour - najpierw w poniedziałki, później też we wtorki. Graliśmy w tym klubie jako zespół otwierający i wydawało się nam, że Pana Boga złapaliśmy za nogi. Czuliśmy wtedy taką radość: To jest właśnie to! A chwilę potem ni stąd, ni zowąd inne zespoły otwierały nasze występy. W klubie zaczęli pojawiać się ludzie z wytwórni płytowych. I znowu: To jest to! Z tym że my nigdy... Raz, na przykład, przyszli cwaniacy z Chrysalis i mówią: «Damy wam, chłopaki, siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów». My na to: «Dobra, ale czy słyszeliście, jak gramy?» Oni na to, że nie, ale... A my: «No to do widzenia».
Zaczęła się taka mała wojna między wytwórniami, wszyscy chcieli nakłonić nas do podpisania umowy. Mówię ci, zjedliśmy wtedy mnóstwo świetnych lunchów!" Kolejny szeroki grymas. "W końcu związaliśmy się z firmą, która autentycznie chciała w nas zainwestować i wierzyła w nas. Udało się. Wszystkim podobała się płyta, którą nagrywaliśmy, każdy dawał z siebie wszystko i robił, co do niego należy".

ObrazekObrazek
Ale chyba tak prozaiczny powód nie mógł być jedynym wytłumaczeniem dzisiejszej skali sukcesu Guns N'Roses. Geffen Records jest znana w Stanach jako najbardziej stylowa i bestsellerowa, hardrockowa wytwórnia i, oczywiście, jej pracownicy są ekspertami w wydawaniu i marketingu multiplatynowych albumów rockowych. Ale przecież niecodziennie wypuszczają debiutancki album nowego zespołu - tym bardziej album tak z natury rzeczy niekomercyjny - a potem siadają wygodnie w fotelach i przyglądają się, jak on rozchodzi się w ilości ponad dziesięciu milionów egzemplarzy [do dnia dzisiejszego rozszedł się w około 30 mln. - przyp. tłum.]. Można powiedzieć, że było to w historii wytwórni wydarzenie bezprecedensowe.
Niezależnie od niewątpliwego zaangażowania się wytwórni Geffen, dzisiejsze rozmiary sukcesu zespołu, z którym tak niebezpiecznie flirtowali Guns N'Roses, niewiele miały wspólnego ze strategią marketmgową czy promocyjnymi sztuczkami bezwzględnej, nie zdającej się nigdy na przypadek wytwórni. To, kochaniutki, sprawiła chyba autentyczność zespołu, czyż nie?

"Powiem ci, co o tym sądzę", zadumał się Duff, nagle wyprostowując się w fotelu; jego długa noga, odziana w skórę, zwieszała się z oparcia. "Steven to jest taki model, którego nikt nie potrafi rozszyfrować. Izzy to innego rodzaju model, którego też nikt nie potrafi rozszyfrować. Axl jest jak gdyby... Axl, który wniósł sobą tyle nowego co inni dziś cały czas starają się naśladować. A Slash jest takim... ooo! On jest ooo!, oto kim jest. Od lat już nikt nie był takim ooo! jak on, rozumiesz, co mam na myśli? Czy to brzmi sensownie? W zasadzie jesteśmy różnymi osobowościami, mającymi różne zainteresowania. Nie jest tak, że absolutnie wszystko nam się w sobie nawzajem podoba, nie zgadzamy się z sobą w różnych sprawach. Ale nie okłamujemy się nawzajem i jakoś to gra".

Czy ludzie reagują właśnie na tę szczerość?
"Sądzę, że tak. Po prostu, obserwują nas - znowu zmrużył oczy i spojrzał na plakat - i mówią: "ooo!"?

Kogo jeszcze Duff zaliczyłby do tej kategorii; kto, według niego, zasługuje na określenie: "ooo!"?
"Metallica", odpowiedział bez zastanowienia. "Oni są bez wątpienia ogromnym ooo!, wiesz, o co mi chodzi? Kocham Metallikę. Kocham też Faith No More - ich gitarzysta, Big Jim (Martin), też jest takim ooo! Wokalista (Mike Patten) - to samo. Gdy się rozejrzysz wokoło, zobaczysz, że mało jest takich kapel. Istnieje tylko kilka takich zajebistych kapel. Są kapele takie i siakie, są ich setki. Ale gdzie są, kurwa, The Small Faces? Gdzie są nowi The Sex Pistols?"

Może są właśnie tutaj, zasugerowałem. Czy nie sądzi, że Guns N Roses - na swój sposób i dla swojego mrocznego pokolenia - są kontynuatorami agresywnego ducha muzyki The Sex Pistols, The Who, Zeppelin, The Stones i innych im podobnych?
"Nie wiem... Kochałem The Sex Pistols. Jako małolat grałem w wielu punkowych kapelach. Przeszedłem przez to wszystko: The Sex Pistols, The Damned, The Clash... Ale Pistolsi mieli za sobą pewną koncepcję i byli zdecydowani ją zrealizować. Za tym wszystkim stał Malcolm McLaren. A Steve Jones nagrał coś jakby czternaście gitarowych podkładów na płytę. Chciał z niej zrobić naprawdę mocną płytę , niech Bóg ma go za to w swojej opiece. Zrobił z The Sex Pistols dobrą grupę rockową - na płycie.
Czasami, przed wyjściem na scenę, gramy album Pistolsów. Ale również gramy Fear (pionierzy punk rocka z Los Angeles), gramy Prince'a. Gramy Cameo. Gramy Faith No More, gramy Metallikę, gramy Lenny'ego Kravitza... Dzisiaj wszystko tak się szeroko rozlało, że gdybyśmy powiedzieli, iż przejęliśmy pałeczkę po Pistolsach, byłoby to na tym etapie zbytnie uproszczenie. Ale co do Pistolsów - każdy rocker, który ma powyżej osiemnastu lat, ma wobec nich kurewsko wielki dług. To nie jest kłamstwo. Tak samo każdy rockman na tym pierdolonym świecie ma dług wobec Hendrixa - powiedział, wznosząc do góry szklankę. - A każdy rockman w tym pierdolonym wszechświecie ma dług wobec Aerosmith i AC/DC. My mamy też dług wobec Fear, wobec Metalliki. Musimy też, kurwa, oddać hołd wdzięczności Faith No More. Ta lista nie ma końca" - przeorał palcami włosy.
"Muszę przyznać, że Axl, kurwa, ma jaja - oświadczył nagle, rozmyślając na głos. - Nie potrafiłbym wyciąć takiego numeru. Robię różne gówniane numery na swoim basie, ale nie mam takiego kurewskiego talentu do wstawiania gadek jak on. Axl zawsze, kurwa, wie, co powiedzieć".

Axl rzeczywiście zawsze ma coś do powiedzenia, na każdy prawie temat, kiedy wreszcie uda ci się go dopaść - odparłem.
Duff uśmiechnął się. "Nie potrafię sobie wyobrazić siebie mówiącego takie rzeczy jak on. U niego to sypie się jak z rękawa. Gdybym to był ja, wyszedłbym na scenę i powiedział: «To jest następny pierdolony kawałek, który nosi tytuł bla, bla, bla...» Ale Axl wychodzi i mówi coś takiego: «0budziłem się dzisiaj rano, stary, i nie czułem się najlepiej i przypomniałem sobie coś, co kiedyś mi się przytrafiło...». I tak nawija i wychodzi z tego perełka! Prawdziwa perełka, dokładnie tak jak on to czuje. I to nigdy nie jest jakaś zmyślona historyjka ale zawsze - prawdziwa. Czasami spoglądam na niego i mówię: «Co jest, kurwa?», rozumiesz, o co mi chodzi? Mówię ci, on jest wyjątkowy. Niewielu ludzi to potrafi. Naprawdę, trzeba mieć jaja. Może przecież w każdej chwili zostać zabity albo zdrowo oberwać po dupie właśnie za to, jaki jest. Ale on ryzykuje, nie przejmuje się. Naprawdę ma to gdzieś".

Czy Duff nie czuł czasem lęku z tego powodu? W końcu gdyby kiedyś publiczność zdecydowała zaatakować zespół i przypuściłaby szturm na scenę, to wątpliwe, czy wzięłaby na cel wyłącznie wokalistę...
"Tak, myślałem o tym - uśmiechnął się skromnie. - Ale nie będę się nad tym rozwodził. Powiem tylko, że gdyby ruszył na Axla i zaatakował go, stanąłbym w jego obronie; nawet gdybym miał z tego wyjść z rozwalonym łbem - powiedział ponuro. - Axl zrobiłby to samo dla mnie, wiem o tym. Zrobiłbym to dla Slasha i gdyby to był Izzy, uczyniłbym tak samo. Oni też stanęliby w mojej obronie. To jest następna fajna rzecz w tym zespole - chronimy się nawzajem i troszczymy się o siebie. Chociaż, jeśli rzeczywiście istnieje jakieś niebezpieczeństwo - dodał znacząco - to jest to gówniana zadyma wokół One in a Million..."

Obrazek DUFF & SLSH

W przeciwieństwie do Slasha, Duff wydawał się nie mieć żadnych obiekcji przeciw słowom w One in a Million. Chociaż również i on zdawał się koncentrować wyłącznie na ich aspekcie rasowym.
"Na początek ta sprawa z czarnuchem - zaczął, zaczerpnąwszy głęboko powietrza. - Slash pochodzi z rodziny, która w połowie jest czarna. Maja rodzina jest w jednej czwartej czarna... Chodzi mi o to, drodzy czytelnicy - pochylił się w stronę mikrofonu i wrzasnął: - POSŁUCHAJCIE KAŻDEGO SŁOWA w tej piosence! Mówi ona o tym, jak Axl po raz pierwszy przyjechał do L.A. jakimś pierdolonym autokarem. Jest kurewsko zielonym, pocącym się za uszami z wrażenia białym chłopcem. Na dodatek, śmiertelnie przerażonym! O tym jest ta piosenka i to wszystko; ludzie mogą ją rozumieć jak chcą. Naturalnie, teraz oni nas po prostu, kurwa, chcą wdeptać w ziemię - przyznał. - Wolałbym jednak nie wgłębiać się w to za bardzo. Jeśli nic w niej nie zrozumiałeś, nie słuchaj jej. Takie jest moje przesłanie".

Z pewnością jednak Duff zdaje sobie sprawę, dlaczego niektórzy ludzie mogą czuć się obrażeni niektórymi sformułowaniami.
"Jasne. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy ludzie są obrażeni. Ale, w końcu, z jakiego powodu? Jest to tylko opowieść o życiu w tym pierdolonym mieście, w samym centrum L.A. No dobra, opowiada tę historię biały facet. No i co? To jest jego historia. To jest tylko historia opowiedziana przez białego chłopca. Nie chcę mówić za dużo. Axl ma teraz taką reputację, że wszyscy chcą mu się dobrać do dupy - on wypowiedział przecież to brzydkie słowo, nie? Chodzi mi o to, że - możesz sam to zresztą sprawdzić - kiedy miałem dwa lata, byłem już wujkiem. Moim pierwszym siostrzeńcem był czarny dzieciak mojej siostry; ona wyszła za czarnego faceta. Obecnie mam szesnaście siostrzeńców, siostrzenic i kuzynów, z których wielu jest czarnych lub częściowo czarnych.
Nigdy nie słyszałem słowa czarnuch, dopóki nie poszedłem do szkoły! Nie zdawałem sobie przedtem sprawy, że jest różnica między białym a czarnym. Potem, w szkole, widziałem, jak białe dzieciaki dawały wycisk czarnym dzieciakom. Wołały: «Pierdolę cię, czarnuchu!» A ja na to: «Odpierdolcie się, wy, białe pierdolone dupki!» Dlaczego nazywacie ich czarnuchami? Co to znaczy? Nie dostrzegałem żadnej różnicy. Zawsze bardzo emocjonalnie podchodziłem do tego problemu. Byliśmy w Australii, a tam jest bardzo rozwinięty ruch skinheadów. Slash i ja chcieliśmy złożyć oświadczenie dla prasy przeciwko skinheadom..."

Czy australijskie skiny przyszły na którykolwiek koncert?
"Nie. Oni występują przeciwko aborygenom, przeciwko czarnym, i takie tam gówno. Oni są takimi rasistami, że aż trudno w to uwierzyć. Slash i ja jesteśmy przeciwko temu gównu. A także Axl, Axl też - upewnił mnie szybko. - W ogóle nie ma żadnych uprzedzeń rasowych. W tym zespole nie ma uprzedzeń. Z tą piosenką jest prosta sprawa: jest to opowieść o tym, co przytrafiło się pieprzonemu dzieciakowi z Indiany - nie z Londynu czy z San Francisco, ale z miasteczka bez znaczenia - który przybywa prosto do dużego miasta i jest przerażony do szpiku gówna. Nie znał właściwych słów na określenie tego. I to wszystko, stary. Skończmy z tym" - zaproponował, szukając azylu w butelce z wódką. Zapalił papierosa, jakby chciał w ten sposób zamknąć temat. Ani słowa więcej..."
Jeszcze tylko jedno pytanie, spróbowałem szczęścia. Czy to znaczy, że kiedy następnym razem Axl przyjdzie na próby z - powiedzmy - kolejnym kontrowersyjnym tekstem, reszta zespołu załamie ręce w rozpaczy i odmówi pracy nad nim?
"No cóż, taka piosenka nigdy się nie powtórzy..." Wydawało mi się, że Duff ma zamiar dodać: "mam nadzieję", ale nie zrobił tego.

Byłem ciekaw, czy zespół kiedykolwiek wykonywał One in a Million na żywo.
"Nie, nigdy nie graliśmy jej na żywo".

A czy kiedykolwiek brałby pod uwagę taką ewentualność?
"Wątpię". Duff wyglądał na zaskoczonego samym tym pomysłem. "Wiesz, co było do powiedzenia, zostało powiedziane. I koniec. Nie sądzę, żebyśmy znowu nagrali taką piosenkę. Nie dlatego, że sramy po nogach ze strachu, ale ponieważ w naszym życiu dzieją się inne rzeczy. Nasze nowe piosenki opowiadają o tym, co przeżywamy teraz..."

Zamknęliśmy ostatecznie przeszłość i zajęliśmy się przyszłością. Duff opowiedział mi o piosence, którą napisał na nowy album.
"Jest to piosenka o prasie - wyjaśnił nieśmiało. - Nazywa się: Why Do You Look at Me When You Hate Me? Znaczy to tyle: dlaczego o nas piszesz, kiedy i tak nas nienawidzisz? Dlaczego? Dlaczego, dla odmiany, nie wykonują oni swojej roboty i nie napiszą o czymś, co uważają za kurewsko fajne?" Mówił jak nakręcony. "Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie mogą nas nienawidzić po zobaczeniu naszego koncertu. Ale skoro nienawidzą nas już z góry, to po co, kurwa, przyłażą? Napisałem więc o tym piosenkę...
Slash też ma kilka kurewsko fajnych kawałków, do których Axl napisał słowa. Izzy też ma kilka świetnych utworów - jeden z nich nazywa się You're Pretty Tied Up. Jest to prawdziwa historia o cizi z Melrose, którą znamy. Ona jest takim dominującym typem, wiesz płacisz jej i jesteś po chwili mocno spętany. Piosenka jest świetna..." - zaintonował słowa tytułu.
"Wiesz, stary, nie potrafimy pisać o tym, czego sami nie przeżyliśmy - kontynuował, nie zaczerpnąwszy powietrza. - Nie mógłbym pisać piosenki o... - znowu zaczął nucić: Ten basen jest bardzo błyszczący/ Wygląda tak bardzo pięknie..., nie mógłbym czegoś takiego zrobić. Zespół jest jaki jest i dzieciaki od razu chwytają, o co chodzi, ponieważ my, kurwa, wiemy, o czym mówimy. Przyżyliśmy to całe aówno, niczego nie wymyśliliśmy. Wiesz, w Anglii dzieciaki wpadają w amok, szaleją, bo tam często dostają taki zwietrzały towar. Kocham Anglię, kocham Londyn. Ale dzieciaki potrzebują czegoś, z czym mogłyby się identyfikować. Potrzebują wyzwolenia, wiesz?
Nawróciliśmy też masę dzieciaków w Ameryce... Może nie tyle nawróciliśmy, ile sprawiliśmy, że zdali sobie sprawę, iż, by posłużyć się cytatem - znowu zaczął śpiewać: Niebo wcale nie jest tak daleko stąd. Bo tu, w Ameryce, wcale nie jest tak dobrze. Nie jest do końca tak fajnie, jak ludzie sobie wyobrażają. Jest dobrze, jeśli chodzi o rock'n'rolla i miłe spędzanie czasu, ale ja mówię o zwykłym życiu. Stary, ja przeszedłem przez całe to gówno, tak jak wielu innych. Był taki okres, mniej więcej od 82 do 83 roku, kiedy łapałem każdą pracę. Zaczepiłem się do zmywania garów. Miałem wtedy szesnaście czy siedemnaście lat, a obok mnie stał czterdziestoletni facet i robił to samo. Tak jest w tym kraju..."

Obrazek DUFF

Mimo że miał za sobą "spierdolone święta Bożego Narodzenia", Duff twierdził, że teraz czuje się szczęśliwy i bardziej optymistycznie niż przedtem widzi przyszłość własną i zespołu.
"Przez ostatnie osiem miesięcy nie byłem pewny, czy ja i zespół jesteśmy psychicznie przygotowani do nagrania następnej płyty. Gdy robiliśmy pierwszy album, jedną nogą stałem tu, a drugą - tam..." Wstał, żeby mi to zademonstrować: stanął w rozkroku, tak że jedna stopa była oddalona od drugiej o jakieś półtora metra. "W tamtych czasach mogłem wejść w to wszystko tylko do pewnego punktu i koniec - powiedział, lekko kołysząc się na nogach. - Do niedawna nie byłem całkiem pewny, czy stać mnie na powtórzenie tego wszystkiego od nowa - wejście w sam środek i nagrywanie. Ale przeszedłem przez niezłe szambo w moim osobistym życiu i teraz mam nadzieję, że znowu jestem w samym środku spraw. Dużo czasu spędzałem ostatnio ze Slahem, sporo graliśmy razem i chyba znowu jestem gotów. Wiesz, miałem ostanio dużo gównianych przeżyć". Ponownie opadł na fotel. "Ale w każdym gównie jest jakiś sens i w moim gównie był też sens i teraz jestem kurewsko szczęśliwy. Tak się palę do zrobienia tej kurewskiej płyty, że aż dostałem odcisków na wszystkich palcach". Rozczapierzył palce lewej ręki, abym to zbadał i rzeczywiście - opuszki były pokryte małymi, pociemniałymi rankami. "Jestem gotów by przyczadować jak cholera. Chcę pojechać w trasę i uszczęśliwić ludzi. Chcę sprawić, by ktoś odnalazł w swoim życiu jakiś sens - oświadczył wspaniałomyślnie, uśmiechając się szeroko jak krokodyl i zapalając następnego papierosa. - Naprawdę, jeśli mógłbym choć jednej osobie wskazać jakiś sens w życiu, to dla mnie byłaby to kurewsko fajna sprawa... Ilu ludzi, tak naprawdę, potrafi coś takiego dać innym?" zapytał wcale, niegłupio. "Nie zdarza się to zbyt często... Ale jak się zdarzy, wracasz do domu wieczorem i odjazd!"

A jak wygląda druga strona medalu?
"Masz na myśli coś takiego jak Donington?"
Przytaknąłem.
"No cóż, jasne, że to jest druga strona medalu; przejebana sprawa..." Ucichł na chwilę, jego twarz straciła wszelki wyraz.
"Chce mi się płakać - każdego dnia, kiedy tylko pomyślę o tym" - powiedział głosem, który jakby wydobywał się aż z głębi butów.
Duff powiedział, że widział całe zajście ze sceny: "Widziałem to całe kurewskie zamieszanie, widziałem, jak oni padali. Przestaliśmy grać i zaczęliśmy krzyczeć: «Cofnijcie się, kurwa!», bo zobaczyliśmy, jak te dzieciaki padają pod naporem tłumu... «Cofnijcie się, kurwa! Cofnijcie się, kurwa!»", zaczął krzyczeć z dzikim wyrazem w oczach, przeżywając ten moment jeszcze raz. "Błoto w tym miejscu było o taaakie głębokie, prawie na stopę, i zobaczyliśmy, jak te dzieciaki w nim nikną, a inni po nich depczą. Nie zdawali sobie sprawy, że depczą po ludziach; myśleli, że to jest błoto". Przeciągnął spuchniętymi palcami po zmierzwionych żółtych włosach. "I to wszystko, stary, wyglądało, jakby to była nasza wina. Byliśmy spanikowani - cofnijcie się, cofnijcie się! Patrzyłem na to i nie mogliśmy właściwie niczego zrobić, tylko krzyczeć. Byłem nawet
gotów wskoczyć w tłum, ale bałem się, by samemu nie zginąć. Może to brzmi jak gówniane usprawiedliwienie..."

Powiedziałem, że - zważywszy na okoliczności - było to odważne oświadczenie. Ale czy Duff w jakimś stopniu czuł się winny za tragiczną śmierć tych dwóch fanów?
"Powiem ci, Mick, że to nas naprawdę załamało". Rysy jego twarzy stężały jak kamień. "To naprawdę załamało nas. Tego wieczoru w hotelu oglądaliśmy pierdolone wiadomości - nie podano jeszcze, kim były te dzieciaki, ale jeden z nich miał tatuaż. Byliśmy po rostu..." Zapadła nerwowa cisza. "Przez całe miesiące czułem, że jest to całkowicie nasza wina. Prawdopodobnie będę to tak odczuwał do końca życia".

Dlaczego? Obiektywnie rzecz biorąc, czy było coś, co Duff lub inni członkowie zespołu mogli zrobić, żeby uratować te dzieciaki?
"No cóż, spójrz na to w taki sposób: gdyby nas tam nie było, może coś takiego by się nie zdarzyło. Więc muszę teraz z tym żyć do końca swoich dni. Nie jest to nasza wina w tym sensie, że żaden z nas nie powiedział, żeby stratować tamtych dwóch facetów. Ale nie zmienia to faktu, że może... gdyby nas tam nie było, Mick, gdybyśmy nie złapali na czas samolotu i nie wystąpili... to może tych dwóch żyłoby dziś. To jest olbrzymia, kurewska odpowiedzialność, stary. Tyle jest teraz tego kurewstwa, że wszystko pieprzy nam się w głowach. Ja nadal uczę się, jak sobie z tym radzić. Na przykład uprawiam teraz kolarstwo górskie, by, no, jakoś zachować zdrowy rozsądek. Włóczę się teraz ze Slashem, ale... no, ciężko jest. Ciężko. Dużo pieprzonych rzeczy przewalało się w mojej głowie na temat Donington. Czasem trudno jest poradzić sobie z tym wszystkim..."
Podniósł pustą szklankę i wpatrywał się w nią. Ja zrobiłem to samo.
"Patrząc na to z bardziej pozytywnego punktu widzenia - powiedział - może jesteśmy po prostu zwykłym zespołem rock'n'rollowym, który czasami nie wie, kurwa, co robi, ale jest przynajmniej uczciwy. Słyszałem plotki, że jesteśmy takim tworem wytwórni płytowej, by zarobić pieniądze. Jeśli ktoś w to wierzy, to ma zupełnie popierdolone..."

Nie sądzę, żeby ktoś mógł wymyślić takich modeli jak wy, uśmiechnąłem się.
"Jezu, nie byłbym w tej kapeli, gdyby to była prawda - żachnął - Właśnie za to dzieciaki nas lubią. One potrzebują takiej kapeli jak nasza. Szkoda tylko, że nie ma więcej takich kapel na luzie; takich, które śpiewają uczciwie, prosto z serca, wiesz? Jest natomiast za dużo różnych pierdolonych Poisonów, za dużo Warrantów... Za dużo kapel z MTV, które tylko idą, no wiesz, w kostiumy... Przeżywają, kurwa, tę swoją przygodę i to też jest chyba w porządku. Może świat potrzebuje takiej kapeli jak Warrant, sam nie wiem.
Ale jeśli chodzi o nas, to my tak n i e p o t r a f i m y. Po prostu nie potrafimy. Jeśli umrzemy, jeśli cała kapela umrze, będziemy przynajmniej wiedzieli, że zrobiliśmy, kurwa, dokładnie to, co chcieliśmy, i o to chyba chodzi. O to zawsze chodziło w tej kapeli". Nakrętka znowu rozstała się z szyjką butelki z wódką. "Gram rock'n'roll od czternastego roku życia i nigdy, nawet przez jedną chwilę, nie myślałem o możliwości wejścia do kapeli komercyjnej. Owszem, miałem różne
propozycje, ale odpowiadałem: «Pierdolę was. Pierdolę was i cały ten interes...»"

Powiedziałem, że - moim zdaniem - przed Guns N'Roses rozpościera się świetlana przyszłość - jeśli tylko oni sami tego chcą. Pytanie, tylko ilu z nich będzie jeszcze na chodzie, by tego doczekać.
"Tak, no cóż, ja nie myślę tak o tym..." Nastała znowu niezręczna cisza.

ObrazekObrazek

Ująłem to inaczej. Do jakiego stopnia Duff zdawał sobie sprawę z rozmiarów legendy, w którą zaczął obrastać zespół.
"Staram się nie myśleć o tym za dużo - odpowiedział wprost. - Ludzie mi to powtarzają, ale wciąż jeszcze możemy iść do baru, barłożyć tam przez całą noc i pieprzyć o dupie, sam to wiesz. Ja gram na basie w kapeli i tylko to mnie interesuje. Nie usiłuję być fałszywie skromny ani żadne takie gówno. I to wszystko. Gram w kapeli, którą kocham. Legendarni? Pierdolę... Legendarny to był pierdolony Hemingway, jasne? Jesteśmy tylko kapelą rock'n'rollową i nic poza tym...
Ponadto mamy w tej kapeli paru kurewsko świetnych facetów. Paru naprawdę kurewsko utalentowanych ludzi. I bardzo dobrze, o to przecież chodzi. Uwielbiam patrzeć, jak Slash, kurwa, gra bluesa, stary po prostu to uwielbiam i cieszę się, gdy inni ludzie czują to samo. Ale legendarni? Legendarny to był pieprzony James Cagney. Legenda to inny rodzaj gówna. Jesteśmy kapelą, która musi się jeszcze sprawdzić. Wydaliśmy na razie jedną płytę i jedną, kurwa, zagraną na pół gwizdka..." Duff nie potrafił już dłużej zachować powagi i wybuchuchnął dzikim śmiechem. "Frajerze, my nie dokonaliśmy jeszcze niczego! - wybuchnął śmiechem. - W moim pamiętniku stoi, że faceci w tej kapeli są wspaniali i że będziemy kochać się nawzajem do końca życia. Ale legendarni?" Następny wybuch śmiechu i kaszlu.
"Dobra, to jest tak: jesteś muzykiem, starasz się zrobić to, co chcesz,
i wejść na szczyt, jasne? No więc większość muzyków zrobi wszystko, żeby wejść na szczyt; pójdzie na kompromis, zrobi, co im każą. Ale my nigdy byśmy tak nie uczynili. Zrobiliśmy dokładnie to, co chcieliśmy zrobić, i jakoś to wyszło. Kapeli, która dokonała tego co my, nie było od... bo ja wiem od kiedy. Nie chcę świrować, staram się być skromny jak tylko to możliwe..."

A co z milionami fanów, którzy uwierzyli w legendę Guns N'Roses; którzy kupowali płyty i z braku czegoś własnego w marzeniach przeżywali przygody zespołu. Czy sam ciężar oczekiwań tych fanów nie zaczynał oddziaływać na Duffa i pozostałych członków zespołu, choćby tylko podświadomie? Czy nie mógłby to być jeszcze jeden istotny powód, dla którego zespół dotąd nie rozpoczął nagrywania nowego albumu? Czy przypadkiem, mając tylko jedną płytę, przeszłość zespołu nie osiągnęła mitycznych proporcji, którym trudno w życiu sprostać? Albo - w których nie sposób się zmieścić?
"Nie - odpowiedział stanowczo. - W każdym razie ja tego tak nie odczuwam. To nie wchodzi w rachubę. Kocham granie na żywo. Kocham publiczność. Kocham ich, gdy potrafią zrozumieć fakt, skąd przychodzimy. Jeśli nie - to w porządku. Jeśli tak - a jestem przekonany, że tak jest - to jest super. Mamy szczęście. Nasi fani wiedzą, skąd pochodzimy, i to jest ważne. Na scenie odczuwamy płynące od nich takie szczególne wibracje, które sprawiają, że wszystko stajee się kurewsko ulotne, radosne i kurewsko autentyczne". Położył nacisk na ostatnie słowo.
"Potem, wiesz, ludzie wracają do domu i coś w nich, kurwa, eksploduje. Też to odczuwałem. Byłem na koncercie The Clash, wróciłem do domu i nagle... jeb! Co mam robić!? Mam w sobie tyle energii, po występie The Damned było to samo. Oba zespoły dały mi coś, czym żyłem bardzo długo - może nadal tym żyję. Płyta 1999 Prince'a, a przyżywałem ją bardzo, też mi coś dała. Dała mi jakby jakieś oparcie w życiu..."

Jedną z cech Guns N'Roses, której na ogół krytycy nie zauważali, było ich wspaniałe - nieco może zwichrowane - poczucie humoru.
"Jasne, zgadza się. Bardzo często śmiejemy się z siebie. Nie traktujemy siebie zbyt poważnie, nie wolno nam tego robić. Jesteśmy tylko kapelą rock'n'rollową i mamy mnóstwo wesołych chwil.
To był ostry wywiad; ale rock'n'roll sprowadza się do zabawy i pierdolenia. Porzuć wszystkie swoje kłopoty, porzuć to całe gówno i chodź, kurwa, zabawić się. A jeśli podsunie ci on jakiś pomysł, zastanów się nad tym. Może spróbuj, aby stał się on częścią twojego życia. To jest najlepsze co może być, rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć?"

Z sąsiedniego pokoju zaczęły dochodzić odgłosy muzyki i śmiechu. Slash i dziewczyny wrócili z wyprawy do Fat Burgers. Duff spojrzał najpierw na zegarek, potem na prawie pustą butelkę wódki, stojącą między nami na podłodze, a na końcu na mnie. Pora, by zwijać manatki. Skończyliśmy na tym, od czego zaczęliśmy: od nowej płyty. Zdaje się, że nigdy nie przestaniemy o tym mówić.
"Co chcesz jeszcze wiedzieć?" - Duff uśmiechnął się dziarsko.

Zażartowałem, iż miłą informacją byłaby data wydania płyty.
"Och, stary... Chciałbym to wiedzieć, tak samo jak ty. Pewne jest tylko to, że piętnastego wchodzimy do studia".

Stycznia? (byłem w nastroju do żartów).
"Tak".

1990 roku?
"Nie, 1999 - skarcił mnie. - A poważnie, za dwa tygodnie. W tym samym studiu, w którym nagraliśmy pierwszy album, i wszystko inne też będzie po staremu".

Również ten sam producent - Mike Clink?
"Tak, jeśli chodzi o nagrywanie podkładów sekcji rytmicznej. Uzgodniłem to z Axlem i ze Slashem; perkusja i bas mają na ostatniej płycie po prostu wspaniałe brzmienie. Podoba mi się brzmienie bębnów Stevena i brzmienie mojego basu. Jest takie pełne i bezpośrednie. Po co więc zmieniać cokolwiek? Mam również zamiar używać tych samych wzmacniaczy i bajerów co poprzednio".

Na szczęście?
"Nie. Po prostu dają świetne brzmienie. Zresztą, wcale nie są stare, tylko bardzo dobre. Sam złożyłem ten zestaw".

Czy, mając do wyboru trzydzieści pięć nowych utworów - jak twierdzi Duff - są szanse, że drugi album Guns N'Roses będzie podwójny?
"OK. Sprawa wygląda tak: to będzie podwójny album, jeśli damy radę nagrać podwójny album. Natomiast, jeśli wypalimy się po, dajmy na to, czternastu kawałkach, to nie widzę sensu, żeby ciągnąć dalej tylko po to, by zrobić podwójny album".

Na ile czasu mają wynajęte studio?
"Bezterminowo".

Głupie pytanie...
"Wiesz, to trochę zabawne, ale trzymają je zarezerwowane dla nas już od ponad roku".

ObrazekObrazek

Pomyślałem o zapewnieniach Slasha sprzed piętnastu miesięcy: zespół miał wejść do studia najpóźniej w styczniu... 1989 roku.
"Teraz wejdziemy - oświadczył. - Zawsze jest jakiś powód, że albo wszystko układa się, albo - nie. Jeśli jednak do tej daty nie zaczniemy nagrywać, to z pewnością będzie po temu jakiś poważny powód. Jestem o tym przekonany. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że jestem jakiś kurewsko przesądny, ale tyle gównianych rzeczy zdarzyło się w moim życiu, iż musi w tym być jakaś logika. A jeśli nawet jej nie ma, to i tak sprawy ułożą się jak należy. Jak należy, kurwa..." - oznajmił z przekonaniem.

Zapytałem, czy zespół wymyślił już jakiś tytuł - nawet roboczy który będzie nosił następny album.
"Wydaje mi się, że Girth albo Heinous byłyby niezłymi tytułami - uśmiechnął się. - Girth..., przed oczami jakby przelatywały mu obrazyz przeszłości. "Przy jego promocji moglibyśmy użyć... makiety dużego kutasa. Sam nie wiem, tak sobie żartujemy, ale naprawdę mamy utwór zatytułowany Girth. Na albumie będzie on się nazywał inaczej, ale to jest taki sprośny kawałek, że na razie nazywamy go Girth. Nazwaliśmy go tak na cześć Wesa (Arkeena), który trochę pisze z nami piosenki. Jest z niego kawał niezłego jebaki, wiesz? Jego kutas jest tylko taki, o, długi, ale za to t a a a k i szeroki! Ma niezły obwód, nie? Dlatego też zatytułowaliśmy ten kawałek Girth".

Skoro już mówimy o tajemniczym panu Arkeenie, to czy napisał jakieś teksty do nowych utworów?
"Tak. Mamy na przykład kawałek pod tytułem Yesterdays - kurewsko dobry. Mamy też Just Another Sunday. Obie napisaliśmy wspólnie całe wieki temu... Tak jak It's So Easy, który ja napisałem razem z Wesem i który jest na naszej ostatniej płycie. Axl napisał na nią jakąś jedną czwartą tekstów. Ale tym razem, jeśli dobrze się orientuję, Axl jest prawie jedynym autorem. No, może ja trochę napisałem z Axlem i Wesem - nieważne. Ale tak, Wes będzie razem z nami na tej nowej płycie".

Mając stworzone idealne warunki do pracy - co w odniesieniu do Guns N'Roses zawsze jest wysoce nieprawdopodobne (ale niech im będzie) - Duff oświadczył, że jego zdaniem płyta powinna ukazać się w sklepach pod koniec przyszłego lata.
"Nagranie podkładów powinno nam zająć jakieś trzy tygodnie. Steve i ja pracujemy razem bardzo szybko i naprawdę bardzo ciężko. Następne trzy tygodnie byłyby na gitary Slasha. Potem Axl... Trudno powiedzieć, na ile jego głos wytrzyma; poza tym na pewno będzie miał nowe pomysły. Mamy więc na razie sześć tygodni - podsumował Duff, odliczając już jakby dni. - Tak więc, zajmie nam to kilka miesięcy; a potem, gdybyśmy mogli od razu wyjechać w trasę, byłoby wspaniale..."

Kontynuowałem jeszcze przez chwilę tę grę i zapytałem, gdzie - zakładając, że wszystkie tegoroczne plany zostaną zrealizowane - zespół ma zamiar rozpocząć następne światowe tournee? (Jak się okazało, było to założenie cokolwiek na wyrost, ale dalszy rozwój wypadków nie wydawał się w tym wypadku żadną niespodzianką.)
"Rozmawialiśmy o tym, żeby zacząć w Europie i zrobić trasę w wielu krajach, takich, w których dotąd jeszcze nie graliśmy. Na przykład we Włoszech czy we Francji. Przede wszystkim jednak chcielibyśmy dać koncert w Anglii. Jesteśmy przywiązani do Anglii bardziej niż do jakiegokolwiek innego miejsca na tym pierdolonym świecie!"

Zaskoczyło mnie trochę to ostatnie stwierdzenie: dziewięć koncertów w ciągu dwóch lat to wcale nie tak piekielnie dużo w porównaniu z działalnością innych zespołów.
Duff obstawał jednak przy swoim: "Pierwsze trzy koncerty, jakie zagraliśmy poza Ameryką, odbyły się właśnie w klubie Marquee w Londynie. A co potem zrobiliśmy? Pojechaliśmy tam z pierdolcami z Faster Pussycat! A potem znowu tam wróciliśmy i zagraliśmy Donington. Nie jeździliśmy, na przykład, ciągle do pierdolonej Australii. Albo do Japonii. Naprawdę, stary, kochamy Anglię - traktujemy ja jak drugi dom. Tam dzieciaki już za pierwszym razem nas kupiły. Poszliśmy tam jak burza. Poza tym Anglia ma kurewsko dobrą tradycję w wypuszczomu świetnych zespołów. Nie chcę, oczywiście, przez to powiedzieć, że jesteśmy jakimiś następnymi... bla, bla, bla. Ale pojawiliśmy się tam we właściwym momencie i staliśmy się kolejną hardrockową kapelą, za którą dzieciaki naprawdę, kurwa, poszły jak w dym. Jakby chciały powiedzieć: to jest nasza kapela i nikt jej nam nie zabierze; oni są naszą własnością. Tak to odczuliśmy. Ale żarcie tam jest nędzne" - dodał z żalem.

I w tym miejscu - równie dobrym jak każde inne - nadeszła pora, by zakończyć ten wywiad. Zapytałem jeszcze Duffa, tak dla zasady, czy jest może coś, co chciałby powiedzieć, zanim wyłączę magnetofon.
"Hej, ludzie, głowa do góry, a wtedy, kurwa, rock'n'roll nigdy nie umrze! Tylko to się w tym wszystkim liczy, stary - rzekł, sięgając po papierosy i kurtkę. - Jeżeli umrą emocje - rzucił na odchodnym - ty umrzesz razem z nimi. A więc do zobaczenia!"

Wyrzuciłem pustą butelkę po wódce do kosza i opróżniłem wszystkie popielniczki. Wyszedłem na dwór, żeby postać chwilę przy basenie i nabrać trochę powietrza w zaczadzone płuca. Było po północy i wzeszedł właśnie księżyc. Patrzyłem, jak tonie w czarnych nocnych chmurach, i myślałem o tym, co powiedział mi Duff.
Nadal coś mi się nie zgadzało. "Jeżeli zespół nie weźmie się w garść, nigdy nie będzie następnej płyty Guns N'Roses", powiedziałem do siebie ponuro. "Ani w tym roku, ani w następnym, ani za dwa lata". Jednak również i w tym wypadku nie miałem racji...


**********************
DUFF & SLASH Obrazek
Obrazek
Ostatnio zmieniony ndz, 23 paź 2005, 16:00 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

Dziś jedno z moich gunsowych słoneczek obchodzi swoje 43 urodziny.
HAPPY BIRTHDAY IZZY

Izzy - Serce i Dusza GN'R.

(na zdjęciu Izzy ze Slashem z czasów GN'R)
Obrazek

(IZZY dziś)
Obrazek
Ostatnio zmieniony sob, 20 sty 2007, 14:22 przez SUNrise, łącznie zmieniany 2 razy.
ObrazekObrazek
ODPOWIEDZ