Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.
Awatar użytkownika
anja
Posty: 459
Rejestracja: sob, 19 gru 2009, 20:41
Lokalizacja: Kielce

Post autor: anja »

Kiedyś Michael napisał: Someone put your hand out begging for your love.
W to wierzę.
Wierzę też, że chciał kochać i może jakoś tam po swojemu kochał. Ale czy był zdolny do stworzenia trwałego związku? Wątpię.
Sam przyznawał, że kobieta potrzebuje uwagi, której on nie jest w stanie dać jej aż tyle ile ona żąda.
Więc kobieta wtedy odchodzi.
Michael był człowiekiem należącym do świata. Chciał jak każdy z nas czuć bliskość z jedną wybraną osobą, ale sam nie potrafił zrezygnować z uwielbienia tłumów. Rola bożyszcza tłumów była dla niego źródłem satysfakcji, zaspokajała potrzebę akceptacji, uzależniała. Żył sprawami świata, chciał go naprawiać i nie miał czasu ani chęci, aby postawić ukochaną ponad tymi sprawami.
Niektórzy ludzie nie realizują się poprzez związek z ukochaną/ukochanym, co nie znaczy, że nie przeżywają głęboko uczuć.
Miłość wymaga kompromisów, a myślę, że Michael nie potrafił pójść na kompromis z ukochaną osobą. Może te jego wybranki też nie były zdolne aż do tak dużych ustępstw.

Myślę, że on bardziej kochał kochać niż potrafił realizować miłość w praktyce. Wiele osób upaja się samym faktem istnienia miłości i niekoniecznie gotowe są wcielać to w życie.
I o tym jest piosenka You are not Alone. „Choć jesteśmy daleko od siebie, jesteś zawsze w moim sercu”.
Taka bezpieczna miłość na odległość. Targają człowiekiem uczucia, ale nie musi on sprostać wymaganiom i żądaniom tej ukochanej osoby.
Cudnie jest kochać, przeżywać te uniesienia, ale codzienne życie razem to także żmudne obowiązki i radzenie sobie z tolerowaniem niedoskonałości partnera.
Więc po rozstaniu ból jest ogromny, ale razem żyć się nie da.
Lisa mówiła o tym, że musiała odejść dla dobra swoich dzieci. Ja ją rozumiem. W tym kontekście piosenka brzmi jak proroctwo.
Małżeństwo/związek w pewnym sensie udomawia, czasami wymaga rezygnacji z samolubnych aspiracji, a Michael chyba nie był człowiekiem, który gotowy był osiąść na miejscu.
Wydaje się, że dopiero miłość do własnych dzieci, która przyszła z latami uwolniła go od szukania akceptacji w świecie zewnętrznym. Może to też kwestia wieku, dojrzałości, zmiany priorytetów, zebranych od życia kopniaków. Ale nawet wtedy nie zdecydował się na stworzenie oficjalnego związku.

KFM oglądam z niedowierzaniem i pewnym zawstydzeniem. Nie, nie z powodu nagości, bo to bardzo fajny pomysł, ale kompletnie zepsuty.
Lisa jest tu bardziej naturalna, a Michael udaje. Nawet jedno jego spojrzenie, ani jeden gest nie pozwalają mi uwierzyć w jakiekolwiek uczucie do tej kobiety z obrazka. Tak rozmijają się ich spojrzenia, uśmiechy i gesty pełne są skrępowania, że ja czuję się oszukiwana. Poza Michaela podczas rozmowy (zdjęcie, które zamieścił we wprowadzeniu kaem) jest sztuczna, widać wielki wysiłek i zero zainteresowania partnerką.
Piękna jest tylko początkowa scena: Michael na tle tłumu dziennikarzy. Sam. Samotny.
W to wierzę.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
Awatar użytkownika
Speed Demon
Posty: 938
Rejestracja: pn, 09 kwie 2007, 23:17
Lokalizacja: Otwock

Post autor: Speed Demon »

No to ja odcinam się od teledysku, bo nie lubię nagiego Michaela, odcinam się w ogóle od Michaela - bo niewiele miał z utworem wspólnego. Spójrzmy na niego tak po prostu.

Jak byłem piękny i młody, a język angielski znałem głównie ze słów "fuck", "shit" i "hello", to myślałem, że mężczyzna pociesza kobietę, która straciła kogoś bliskiego i myśli, że jest sama, a wcale tak nie jest. Wydawało mi się, że ten mężczyzna chce z korzystać ze słabości zranionej kobiety i... no, powiedzmy, zabrać ją do kina.

Po latach patrzę oczywiście inaczej. Najpierw zwrotka pierwsza - siedzi sobie człowiek gdzieśtam i jest sam, bo ona odeszła. Nie wiadomo dlaczego, bo nie dała mu znać, zrozumiał to pewnie, gdy zauważył "że nie ma jej tu z nim". Wyobrażam sobie, że leży w łóżku i patrzy w sufit, bo jej nie ma i nie wie co zrobić.

No i zastanawia się "dlaczego?". Nie ma pojęcia i popada w jakieś dziwne stany chorobowe, w których wyobraża sobie, że ciągle jest z nią. Bo skoro ona odeszła, to znaczy, że nic do niego nie czuje. Więc może ma stany podobne do schizofrenii. No i zamiast pogodzić się z życiem, które nie wiadomo jak działa, bo jest dziwne - czeka. I przez to oczekiwanie odchodzi od zmysłów, nie może wziąć się w garść.

Potwierdzenie stanów schizofrenii u naszego bohatera znajduję w kolejnych zwrotkach, kiedy wydaje mu się, że słyszy płacz i głos swojej kobiety. Czym jest to "coś" co szepce mu do ucha, że ona nie jest sama? Może rozdwojenie jaźni? Nie znam się na tematach medycznych, więc zakończę rozważanie o chorobie w tym miejscu:)

Wydaje mi się zatem, że utwór śpiewa osoba popadająca w dziwny stan psychiczny po utracie kogoś bliskiego. Mamy do czynienia z kimś, kto nie potrafi sobie poradzić ze stratą i jeśli szybko nie dostanie pomocy - to do końca życia będzie śpiewał "You are not alone and I am here with you" - w pokoju bez klamek...
Awatar użytkownika
akaagnes
Posty: 1224
Rejestracja: sob, 07 lut 2009, 23:13
Lokalizacja: Lublin

Post autor: akaagnes »

Speed Demon spadłam z krzesła! :smiech: Świetnie to opisałeś, ale...w tym momencie, to mi już szkoda Michaela, bo najpierw w temacie o TII gdzieś inni stwierdzili, że był w dziwnym stanie psychicznym i miewał paranoje, a teraz Ty tutaj... Ojej.
Ale wyobraziłam sobie przez chwilę
Speed Demon pisze:że leży w łóżku i patrzy w sufit
i sobie tak nuci pod nosem "another day is gone, im still all alone" - też z tego powodu, że nikt tu nie lubi tego kawałka + klip. nenene
Awatar użytkownika
Iskierka
Posty: 159
Rejestracja: wt, 05 sty 2010, 19:22
Lokalizacja: wlkp.

Post autor: Iskierka »

Niektóre z waszych interpretacji wcześniej by mi do głowy nie przyszły, np. o chorobach psychicznych.. Ciekawe.

Dla mnie jednak była to zawsze piosenka przede wszystkim o samotności i jednoczesnym jej braku - tzn, że mimo iż można czuć się i być samotnym, to nie znaczy że jest się samym, i to: "Coś jednak szepce mi do ucha, że nie jesteś sama" to może być głos wewnętrzny, który protestuje przeciw emocją, próbuje przekonać że jednak jest inaczej.

Nie znam historii autora tekstu, ale pewnie doświadczył uczuć, jakie towarzyszą odejściu bliskiej osoby.. więc to wg mnie wcale nie musiało być o takim tu ziemskim rozejściu. Te słowa o tym braku słowa żegnaj, to "Ktoś niech mi powie dlaczego musiałaś odejść" , "Ale najpierw wyciągnij dłoń
i wtedy może zacząć się wieczność", te słowa równie dobrze mogły paść po śmierci bliskiej osoby, to 'dlaczego..', te sprzeczne myśli (np. sam - nie sam), próba pocieszenia siebie poprzez mówienie z nadzieją, że druga strona słyszy, że tam gdzie jest nie jest samotna, choć on bez niej na Ziemi tak się czuje..

Tak więc, tekst mógłby być napisany po stracie kogoś, gdy przyszedł czas na zmierznie się w samotności z własną emocjonalnością. Wątpię jednak, czy Michael tak potraktował ten tekst, bynajmniej jednak dał utworowi duszę, której smaku lepiej nie przedawkować

klip - yhm, nie przepadam za nim, wydaje mi się strasznie sztuczny i przerysowany, a może jednak to celowo? Jedynie scena sam jeden Michael + tłum ma coś w sobie, coś smutnego..
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

Miało być wczoraj, ale jest dzisiaj. Tak patrzę, co napisaliście powyżej, jak zwykle rozwalacie mnie swoimi świetnymi interpretacjami (Speed jak zawsze gryzie problem od innej strony :P) i bałam się, że będzie "gorzej".. Że będę tu walczyć z wiatrakami :) A tu się, kurka, zapowiada całkiem podatny grunt. Agnes (btw, thx za życzenia) YANA się podoba, i dobrze, ale na szczęście nie widzę fanatyzmu, tylko zdrowe podejście. Podoba się jej i już, ma na to argumenty.

I nie będę interpretować tekstu, bo Wy to już zrobiliście, ja sobie lekko zinterpretuję teledysk i wejdę na Michaela i jego małżeństwa, jak kaem zapowiedział, że się pisałam. Przecież wiemy, że wchodzenie na Michaela to nasze ulubione zajęcie w tym temacie? :P

Aha, ja tylko ostrzegam, że ten mój post to będzie długi i tak na poważnie. Tak serio na serio. Ja sobie tak lubię rzucić głupim tekstem tu na forum, pornuchy, złote gacie, wytryskujący prąd w 2000 Watts, ale ja jestem odpowiednio nastrojona i będzie o miłości. Może trochę kontrowersyjnie i pewnie wiele osób się oburzy. Ale będzie szczerze.

Off we go.

-----------------------------------------------------------------------------------

You Are Not Alone. Bajkowa, kiczowata sceneria. O właśnie, ludzie lubią bajki. W bajkach jest fajnie i najczęściej wszystko się dobrze kończy. Bajki ociekają złotem i brokatem, są pastelowe i ogólnie fajne, kiedyś były bajki o księżniczkach i książętach, dziś czytamy bajki o sławnych ludziach, np. w magazynach typu Gala albo Viva a czasem nawet w tabloidach. Jeśli chodzi o Michaela, to tu tez mamy bajkopisarza. Mister Randy Taraborelli. Najsłynniejszy biograf Michaela. Tak często tu cytowany, choć mam wrażenie, że coraz częściej z pewnym dystansem (jak dobrze :)). Bajka o Michaelu piórem Randy'ego jest czasem smutna, ale zawsze jest bajkowa. Nawet język książki jest bajkowy i kwiecisty. Cudne porównania, metafory i epitety, zaczyna się, jak to biedny czarny Joe pracował w hucie w pocie czoła, a po południu ćwiczył swoje dzieci, trochę nieładnie i pasem, ale dzięki temu małe Murzynki, a szczególnie jeden, ładnie śpiewały i tańcowały i stały się sławne.... Resztę już znamy.

I jest też taka bajka, w którą wierzy wielu fanów MJ-a. Że sobie był tam ten król muzyki Michael i spotkał na swej drodze księżniczkę. Księżniczka dostała swój tytuł, bo jej ojciec był królem rock'n'rolla i to było takie symboliczne małżeństwo. Córka króla rock'n'rolla z królem popu. No niestety, jak to wżyciu bywa, coś się nie udało i księżniczka zwinęła manatki i odeszła, miała swoje sprawy, miała też swoje dzieci a wspólnych dzieci z nowym mężem to już tak nie bardzo... Tak to się w życiu zdarza. Ale gdzieś tam na obrzeżach tej bajki funkcjonuje taka szara mysz, w sumie taki kocmołuch. Zwykłą piguła z przychodni dermatologicznej. Taka tam, przeciętna do granic przeciętności, w dżinsach, koszuli, butach na płaskim obcasie i niewidocznym makijażu. Wskaźnik bycia glamorous w świecie pełnym księżniczek z show-bizu: 0 albo nawet -564. Co prawda zna tego króla już prawie jakieś 20 lat, przyjaźnią się, no ale ludzie... Kto by się służbą, zwykłym ludem przejmował? No, ale jednak, coś tam chodzi koło niego, coś tam mędzi, i tak chodzi, i tak mędzi, że się nagle okazuje, że z tego potomek będzie. I to tak jeszcze kurde trochę niekonwencjonalnie wyszło. Bo to raczej nie big love i glamour w magazynach, tylko tak raczej z przyjaźni i z rozsądku. Po cichu, bez rozgłosu. Niebajkowo. Eeee.

Ok, teraz zacznę już mniej ironicznym językiem przemawiać i wyjaśnię wreszcie, o co mi chodzi. Bo mnie to wkurza. Bo mnie ludzie wkurzają. Mamy dzisiaj taki powalony świat, że jak coś z wierzchu nie wygląda jak miłość, to to wg nas nie jest miłość i jest generalnie mało warte. Jak nie ma lukru i glamouru i płomiennych deklaracji, to nam coś śmierdzi.

Mamy wdrukowane takie przekonanie, że nie dla psa kiełbacha, nie dla świni miód. Cóż, pamiętam, jak będąc taką mała fanką Michaela dorwałam z koleżanką jakąś kolorową gazetę i przeczytałam o jego ślubie z Debbie Rowe. Byłyśmy szczerze oburzone. Bo jak to tak? Ze zwykła pielęgniarką (wiecie, dla dziewczynek z podstawówki pielęgniarki to złe wiedźmy, które robią szczepienia :P)? A wcześniej być z córką Elvisa, Elvisa proszę państwa i ożenić się później z pigułą? To się nie mieści w głowie. Już od małego. Bo jak taka Debbie z kliniki może mieć Jacksona, to znaczy, że pani Basia z poczty mogłaby mieć Banderasa. Wiele osób tego głośno nie powie, bo nie wypada, ale ktoś im, jasna, d...., bajki rozwala i to już nie jest fajne. Bo nam się często wydaje, że jesteśmy tacy dobrzy i że my byśmy stanęli po stronie Trędowatej, żeby wyszła za tego ordynata, tak mówimy. A w głębi duszy myślimy sobie, że ta Trędowata to pewnie jest pazerna na kasę suka i dobrze, że jej ci arystokraci do swoich kręgów nie dopuszczają. A prasa dobrze wie, że wiele osób tak myśli, tylko tego nie powie. Więc zaczyna manipulować tak, by ludzie mieli czyimś kosztem dobrą zabawę i by mogli poczuć się lepsi. Bajki co prawda nie będzie, ale i tak będzie frajda.

Przetłumaczyłam ten wspomniany w poprzednim moim poście wywiad z Debbie, bo jest na jej temat wiele krzywdzących opinii.

Więc może na początek przedstawimy sobie trochę faktów. Ludzie sobie myślą, no tak, Debbie urodziła Michaelowi dzieci za kasę, potem się okazało, że nie mogła mieć już więcej dzieci, więc MJ kopnął ją w d..., ale wzięła miliony za rozwód. I on jej oczywiście nigdy nie kochał, bo ona byłą tylko inkubatorem, chciał mieć dzieci, to sobie kupił jej macicę. Zresztą sama tak powiedziała, w wywiadzie z 2009 r. powiedziała, że była tylko narzędziem, miała dostarczyć dzieci i że to nawet nie są jej biologiczne dzieci i jego też nie. A teraz to ona ma konie i pieski i to są jej dzieci a dzieci MJ'a ma gdzieś, bo była klasyczną surogatką.

Tylko że ten wywiad to ściema, bo Debbie nie gada z tabloidami.

Była jeszcze w tamte wakacje inna „gwiazda”, rzekoma koleżanka Debbie, Rebbeca White, która poszła do telewizji i mówiła, że Debbie wysyłała do niej maile, w których pisała, że tylko udaje, że jest zainteresowana dziećmi po śmierci Michaela, a tak naprawdę chodzi jej o kasę. Debbie pozwała ją za oszczerstwo i wygrała sprawę w marcu br.

No i jeszcze klasyk, że Debbie zgodziła się dać Katherine prawo do opieki nad dziećmi za 4 miliony zielonych. Tylko ten głupi adwokat Katherine wszystko tabloidom popsuł, bo powiedział u Larry'ego Kinga, że negocjacje miedzy oboma paniami nie dotyczyły spraw finansowych i że Debbie zależy na dobru dzieci, nie na sianie

Poza tym, czy to nie jest normalne, że jak facet śpi na kasie, to podczas rozwodu daje żonie jakąś część majątku a potem jeszcze płaci jej alimenty? Na Zachodzie to normalne, u nas w kraju coś takiego jest niepopularne, ale tam prawo „chroni żony”. Co do prezentów podczas małżeństwa, że dostała dom w Beverly Hills, samochód, że jej dawał pieniądze i kupował różne rzeczy i że to była „zapłata” za urodzenie dzieci. Kurka, sama jestem w małżeństwie, szukam teraz nowej pracy, od jakiegoś czasu utrzymuje mnie mój mąż, jak będę w ciąży i nie będę pracowała, to też tak będzie. Więc co, mój mąż mi płaci za to, że ja śpiewam, tańczę i prasuję, daję d... i gotuję? Bo dla mnie to jest normalne, że mąż daje żonie pieniądze czy prezenty. A żona czasem mężowi. Tak robią miliony par na świecie. Ale jest jeden wyjątek- Jackson i Rowe. Bo my wiemy lepiej: auto- za pierwszy trymestr ciąży, dom- za drugi trymestr ciąży, pieniądze na życie- za ostatni trymestr ciąży i trud porodu. Przecież tak bezinteresownie by jej niczego nie dał. Michael i bezinteresowność?

No to teraz kilka kawałków z tego wywiadu, który przetłumaczyłam, bo warto pójść do źródła:
give_in_to_me pisze:
Debbie: Bycie w ciąży to bardzo osobista sprawa. To coś pomiędzy mną i Michaelem. Nie pomiędzy mną i światem. Michael na scenie, to Michael na scenie, a świat... To jest ich Michael, nie mój. To nie jest mężczyzna, którego poślubiłam i z którym mam dzieci. Ludzie nie widzą tego Michaela, którego ja widzę,.. Szkoda. Ponieważ on jest takim wspaniałym... [Debbie płacze]. Jest cudownym, troskliwym człowiekiem, a nie przedstawia się go takim, jakim jest naprawdę. I to mnie bardzo wkurza. Nie ma na świecie innego człowieka, który mógłby być lepszym ojcem. I mam żal do ludzi, którzy twierdzą, że on jest złym rodzicem

(...)

To są dzieci z miłości. Pamiętam naszą rozmowę i ja powiedziałam „Pozwól mi to zrobić”. A on: „Zrobisz to dla mnie?”. A ja: „Tak, proszę, pozwól mi na to”. Zapytał, dlaczego. A ja odpowiedziałam: „Ponieważ cię kocham. Potrzeba czegoś jeszcze?”.

(...)

Ok, były doniesienia, że zapłacono ci za urodzenie jego dzieci, tak jak się płaci facetowi, który jest dawcą spermy.

Serio?

To prawda?

Cóż, myślę, że byłabym w tym wypadku tak droga, że nie mogliby sobie na mnie pozwolić. Nie. Nie.

(...)

Dlaczego się pobraliście?

Żeby uciąć pewne tabu. Wiesz, takie, że masz dziecko bez ślubu. Dzieciom byłoby z tym ciężko. Nie powinny mieć tej etykietki, tak jak ich ojciec, któremu przyczepiono już tyle etykietek... Jeśli był jakiś sposób, by temu zapobiec i uczynić to czymś, co ludzie uznają za „normalne”... Myślę, że małżeństwo to wspaniała instytucja, kiedy ma się dzieci. Moje osobiste przekonanie jest takie, że ono nie jest konieczne, kiedy dzieci się nie ma, wtedy to tylko opcja. Po prostu niektórzy ludzie potrzebują papierka a inni nie.

Kiedy się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży z Princem?

Oj, znowu pytasz o daty... Chyba zaczęłam napastować mojego lekarza, kiedy okres spóźniał mi się dwa dni. Przed Princem miałam jedno poronienie, byłam wtedy zdruzgotana. Myślałam: „Mój Boże, nie będę mieć dziecka, to straszne. Mam dopiero 38 lat, nie mogę w to uwierzyć, tak tego pragnę a to wszystko się spieprzyło”. To była jedna z tych rzeczy, które się po prostu przydarzają. A kto tam był i pocieszał mnie cały czas? Michael.

(...)

Dał Ci pierścionek?

Debbie [uśmiechając się]: Tak. Nie przyniosłam go tutaj, bo to jest coś osobistego. Możesz spojrzeć na stare zdjęcia z tamtego okresu i na pewno gdzieś go znajdziesz. Trzymam go w domu w specjalnym miejscu. To nie jest żaden ołtarzyk, tylko specjalne miejsce. Pobraliśmy się i byłam w Australii tydzień podczas jego trasy koncertowej. Potem wróciliśmy i Michael załatwił mi ochronę, opiekunki. Wszystko stawało się coraz bardziej intensywne. Powiedział: „Tu [w mieszkaniu Debbie- przyp. tłum.] nie jest bezpiecznie, nie chcę, żebyś tu była”. Spakował moje rzeczy i przeprowadziłam się do Moorpark [miasto w południowej Kalifornii- przyp. tłum.], do dobrych przyjaciół.


Więc to było prawdziwe małżeństwo? Nie dzieliliście nigdy sypialni, nie spaliście w jednym łóżku, skonsumowaliście związek?

To bardzo niegrzeczne pytanie. To, co dzieje się miedzy mną i moim mężem za zamkniętymi drzwiami, to nasza sprawa. Nie wiem, jak mam to przekazać, by było bardziej zrozumiałe. Wiesz... To coś pomiędzy mną i Michaelem. Jeśli tam by byli inni ludzie... To pewnie tabloidy by napisały, że to orgia. Jeśli mielibyśmy tam [w łóżku] innych ludzi, to temat by był otwarty do dyskusji. Oficjalnie mogę ci tylko powiedzieć, że zostawałam u niego na noc. I że oglądaliśmy w łóżku razem telewizję... Wiesz co jest moim zdaniem najlepszą rzeczą? Gdy kogoś kochasz, to nie budzisz się czasem w środku nocy i nie patrzysz na tą osobę? I widzisz to piękno... Mam na myśli ten spokój, to, jaki ten ktoś naprawdę jest. Nie widać tego w ciągu dnia, w pośpiechu. I ja potrafiłam tak siedzieć i patrzeć na niego godzinami. Bo to dawało taki spokój.

(...)

Z każdym dzieckiem było coraz więcej zainteresowania...

Tak, więcej zainteresowania, coraz więcej zainteresowania i to było... Powiedziałam: „Bardzo cię kocham, ale już nie mogę..”

Poradzić sobie z tym.

Nie, nie poradzić sobie z tym, nie chodziło o dzieci, tylko o media. Wiesz, za każdym razem kiedy coś się stanie, to wyląduje w głównych newsach... To byłoby dla mnie straszne. Nawet, jeśli coś się nie wydarzyło albo było przekręcone, to to było zbyt stresujące. A ja po prostu... Nie mogę powiedzieć, że nie chciałam odejść, ale chciałam wyjść z centrum uwagi, być na peryferiach tego, na zewnątrz.

(...)

Wiem, że Michael chciał więcej dzieci, w końcu ma teraz trzecie. Był zmartwiony, że Ty już nie chciałaś? Chciał mieć jeszcze z Tobą dzieci?

Nawet jeśli... To był na tyle rozsądny, żeby nie wywierać na mnie presji. Nigdy nie chciał tego, o czym ci powiedziałam [jedenastu chłopców]. Dzięki ci kochanie! To było dla nas obojga bardzo emocjonalne. Myślę, że to trochę zmieniło nasza przyjaźń. Ja z niej chyba zaczęłam trochę odchodzić. Ale to nie on sprawiał, że tak myślałam, on mnie rozumiał. Wiedział, że jeśli będzie mnie potrzebował, ma do mnie dzwonić.

Chciałaś jakoś wrócić do normalnego życia.

Tak, myślałam, że to będzie możliwe.
Chciałaś znów chodzić na randki, mieć innych mężczyzn?

Nie. Jemu trudno dorównać. Wiesz, kiedy ktoś tak o ciebie dba, nawet na poziomie przyjaźni, to trudno, żeby ktoś inny mu dorównał. Wiesz, wciąż go kocham... Nie mam pragnienia, by szukać kogoś innego. Nikt go nie zastąpi.

(...)

Czy jest coś, za czym tęsknisz w związku z małżeństwem?

Michael bardzo dobrze się mną zaopiekował.. Chyba nie, to nie było tradycyjne małżeństwo... Brakuje mi bliskości, takiej zwyczajnej. Bycia bliżej połaczonym. Choć w sumie jak ma się dzieci... Wiesz, gdyby nie te całe media, na zawsze byłabym jego żoną, chyba że to on by się mną jakoś znudził.

Więc to tak naprawdę był twój pomysł, żeby to zakończyć.

Tak, mój. Ale to nie było zerwanie, “jesteśmy kwita”. Nienawidzę tak tego nazywać [rozstaniem], bo ludzie sobie wtedy myślą “no tak, rozwód, o to chodziło”. A to było: “Proszę, ja muszę... Nie mogę już, proszę...”.
A teraz oddajmy głos samemu Michaelowi i nie będzie to ten sławny wywiad po narodzinach Prince'a, ale inny:
Michael pisze:Kocham swoją żonę, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Debbie jest pielęgniarką, która kocha swoją pracę, kocha zajmować się innymi. Każdego dnia chce pomagać innym, sprawiać, by czuli się lepiej. Dlatego ją kocham, to daje jej szczęście w życiu. (1999 r., za MJ Translate)
Słyszałam już różne dziwne argumenty, np. takie, że Michael nie kochał swojej drugiej żony, ponieważ na zdjęciach z nią rzadziej się uśmiechał, niż na zdjęciach z tą pierwszą i w ogóle ma z Lisą więcej zdjęć, niż z Debbie i że tą Lisę to ciągle gdzieś dotykał i smyrał, a tamtej kijem by nie ruszył. Obejrzałam sobie zdjęcia z pobytu Debbie i Michaela we Francji i coś ta "teza" upada.No, ale to pewnie PR i dezynfekował się lizolem po przymusowym dotknięciu matki swoich dzieci...

Wiele osób jest też przekonanych, że to było białe małżeństwo, mimo że sami zainteresowani zaprzeczali. On wprost, u Bashira na przykład, ona nie wprost, ale zacytowałam ją tam powyżej i wydaje mi się, że jak gdyby nic nie było, to nie broniłaby się tak bardzo przed opowiadaniem o intymnych szczegółach swojego życia. Nie powiedziała w tym wywiadzie, co robiła w łóżku ze swoim mężem, jeśli chodzi o seks.. Ale opowiedziała w tym wywiadzie o czymś innym, co jest bardzo intymne: o porodzie, o narodzinach dzieci. Trudno więc się dziwić, że pewne sprawy chciała zostawić dla siebie. Bo już tylko te sprawy jej zostały. O życiu ze swoim byłym mężem opowiedziała w tym wywiadzie, by bronić jego dobrego imienia, mimo że opowiadanie o swych prywatnych sprawach sprawiało jej trudność i cierpienie. Nie musi dzielić się z nami wszystkim. Abstrahuję tu zupełnie od kwestii, czy dzieci Michaela to jego biologiczne dzieci, bo to nie ma żadnego znaczenia. Nie jestem genetykiem, nie znam się na tym, nawet jeśli to nie jego dzieci, to jest mnóstwo małżeństw, gdzie dzieci są z zapłodnienia in vitro poprzez pomoc anonimowego dawcy i to wcale nie oznacza, że mąż i żona ze sobą nie sypiają. Ewentualna niepłodność mężczyzny chyba nie wiąże się automatycznie z impotencją? :P Zresztą, na chłopski rozum, mieć żonę przez 3 lata, leżeć z nią w nocy od czasu do czasu w jednym łóżku i... nie skorzystać? Przepraszam, ale jak leżało tam obok niego ciepłe, kobiece, dość seksowne ciało (bo D. nie wyglądała wtedy źle), to jakże można się nie zabawić? Zresztą, mężczyźni muszą się, hmm...., zacytujmy Michaela z 2000 Watts "uwalniać" co parę dni, bo jak nie, to ich zaczyna boleć i stają się nieznośni, a zresztą, jak to kaem mówi,"Michael to nie ciota".

A na serio: nie jestem w stanie zajrzeć Michaelowi w serce i stwierdzić, kogo kochał i z kim się kochał, ale jeśli sam tak mówił, to dlaczego miałabym mu nie wierzyć? Dlaczego mielibyśmy mu nie wierzyć? Bo nie czujemy się z tym komfortowo? Bo to burzy naszą bajeczkę? Bo wchodzimy w buty pani Basi z poczty i nas wkurza, że księżniczka poszła w świat i jej miejsce zajął kopciuszek? A takim kopciuszkiem to teoretycznie mogłaby być każda fanka? Otóż nieprawda, nie mogłaby być każda. Debbie znała Michaela kilkanaście lat, zanim została jego żoną. I poznała go w sposób bardzo nietypowy. Wielu fankom głupio się wydaje, że one by dały Michaelowi szczęście i gromadkę ślicznych dzieci. Wydaje im się, że go znają. Tak, znają. Znają go z teledysków i koncertów, ze sceny, gdzie stoi w błyszczących ciuchach, z perfekcyjnym makijażem, w oświetleniu, które jeszcze bardziej uwydatnia jego wszystkie fenomenalne taneczne ruchy. A ona go znała z innej strony- kiedy był już bez peruki i bez make-up'u, nago u dermatologa i się nagle okazało, że cały mega-splendor i wizerunek króla sceny został za drzwiami gabinetu. Bo przed nią nie stał Michael-wielki sławny piosenkarz, tylko Michael-człowiek, który ma bielactwo i jest cały w łatki i się tego bardzo wstydzi. I jeśli przez tyle lat ta kobieta razem z dr. Kleinem pomagała mu w leczeniu (pragnę tylko przypomnieć, że pielęgniarki w USA mają szersze uprawnienia i zakres obowiązków niż w Polsce), to nic dziwnego, że się zaprzyjaźnili, że wytworzyła się między nimi jakaś więź i że może nie warto było latać z tym do gazet, tylko raczej trzymać to w ukryciu.

Czasem ludzie wyzywają Debbie, że była tylko "inkubatorem". Myślę, że jakby Michael potrzebował tylko czegoś takiego, to nie wybrałby jej. Zrobiłby jakiś casting, miał przecież mnóstwo fanek, wybrałby jakąś seks-bombę z mega-ilorazem inteligencji, która miałaby lat 20, a nie prawie 40 i byłaby w stanie urodzić za kasę dużo dzieci, a nie tylko dwójkę. I chyba coś zbłądził później w tą stronę, miał Blanketa z matką zastępczą, sam się do tego bez żenady przyznał. Ja tego nie rozumiem, dla mnie to jest totalne pogubienie, ale nie będę się na ten temat wypowiadać, bo Michael już ponad rok temu stanął przed Kimś, kto jako jedyny miał prawo go za ten czyn osądzić. Ale na początku, w 1997 r. zamierzenia były chyba jednak inne. Może jego żona nie była najmłodsza, może nie była najpiękniejsza i najmądrzejsza. Nie nosiła obcasów, obcisłych sukienek, miała delikatny makijaż, była skrajnie niemedialna i nie lubiła prasy. Ale mógł jej zaufać, w jakiś sposób go rozumiała, dzieliła z nim przez długi czas pewną rzecz, której bardzo się wstydził i o której musiał w końcu ludziom powiedzieć ze względu na pomówienia i plotki. Tylko że to jest pozbawione błysku, cekinków i glamouru, to jest coś trudnego do opisania i zrozumienia. Miłość do LMP jest świetnym tematem dla mediów i fanów, z przyjaźnią trudniej. Debbie "nie nadawała się" na żonę króla pop, więc dalej można bezkarnie o niej kłamać i ją upokarzać.

Jak już tu jesteśmy przy bajkach, które tak lubimy, to ja też mam dla Was taką rosyjską bajkę do opowiedzenia. Taką trochę niestandardową. To bajka, która była w takiej książce-zbiorze baśni z różnych krajów, pamiętam, jak mama czytała mi ją na dobranoc, kiedy byłam mała. Zawsze przy niej płakałam, ale cieszę się, że mama mi ją czytała. Opowiem Wam ją, ostrzegam tylko, że pisze z głowy i pewnie nie będzie to tak fajnie brzmiało jak w oryginale, ale nie mam tu w domu tej książki, jest u moich rodziców. Bajka nie jest dokładnym odbiciem losów MJ'a i Debbie, ale po prostu trochę mi się z nimi kojarzy.

W małej wiosce mieszkał sobie młody mężczyzna o imieniu Iwan, który był drwalem. Jego rodzice nie żyli, a on miał już 30 lat i postanowił poszukać sobie żony, bo uznał, że to najwyższy czas. Obrazem jego idealnej, wymarzonej kobiety była leśna rusałka, którą czasem widywał z dala w lesie i o której krążyło tyle legend. Rusałka miała złote włosy, czerwone usta, gładką skórę. Była zjawiskowo piękna. Iwan doszedł do wniosku, że w jego miejscowości nie ma żadnych fajnych dziewczyn, więc zaczął jeździć po okolicznych wsiach. Ale tamtejsze dziewczyny też mu się nie podobały. Były albo za mądre, albo za głupie, albo za brzydkie, albo za ładne, albo za chude, albo za grube, albo za wysokie, albo za niskie. Iwan był zły, że nie mógł znaleźć kobiety, która by mu się spodobała. W małym domku na skraju wsi Iwana mieszkała młoda dziewczyna o imieniu Natasza. Nie była dość ładna i była raczej biedna, ale skrycie kochała się w Iwanie. Wstydziła się jednak powiedzieć mu o tym, zresztą, takich rzeczy dziewczynie nie wypada. Pewnego jednak razu zebrała się na odwagę i postanowiła zanieść Iwanowi trochę jagód, które poprzedniego dnia nazbierała w lesie. Poszła do niego i powiedziała:
- Witaj, Iwanie, byłam w lesie na jagodach i postanowiłam przynieść ci trochę.
- Nie lubię jagód, nie musiałaś do mnie przychodzić, ale dziękuję.
Natasza speszyła się i wyszła, było jej bardzo przykro. Iwan rzucił jagody w kąt spiżarni i całkowicie o nich zapomniał.
Natasza nie zrażała się jednak i postanowiła spróbować jeszcze raz. Jak nie jagody, to może nalewka z malin? Zrobiła więc nalewkę, zaniosła ją Iwanowi, ale on znów był niezadowolony:
- Nie smakują mi nalewki. Ale zostaw, może kiedyś się przyda.
Natasza wróciła do domu przełykając łzy. Zdecydowała jednak, że spróbuje ostatni raz i zrobiła na drutach sweter dla Iwana i poszła mu go zanieść.
- Iwanie, zrobiłam dla Ciebie sweter. Tak często pracujesz w lesie do nocy i pomyślałam, że...
- Nie musiałaś, przerwał jej Iwan. Nie podoba mi się ten sweter. Ale kto wie, może go kiedyś założę, kiedy nie będę mieć nic innego pod ręką.
Natasza wybiegła z płaczem z domu Iwana.
Następnego dnia Iwan wyszedł jak zwykle rąbać drzewo w lesie. Wtem spostrzegł między drzewami piękną dziewczynę, leśną rusałkę, która pomachała do niego i zaczęła się śmiać. Podbiegł do niej, ale ona się oddaliła. Więc on pobiegł za nią. Zapytał ją, kim jest, a ona odpowiedziała:
- Słyszałam, że szukasz żony. Myślę, że mogłabym zostać Twoją żoną. Ale musisz spełnić pewien warunek. Śpiewaj mi, Iwanie! Masz piękny głos.
Więc Iwan śpiewał. A rusałka wciąż uciekała w głąb lasu. Iwan biegł jednak za nią i śpiewał jej wszystkie pieśni, jakie znał. Stawało się coraz ciemniej, coraz zimniej, Iwan już zachrypł, ale rusałka dalej uciekała i krzyczała:
- Śpiewaj! Śpiewaj dla mnie, Iwanie!
Iwan w końcu przystanął i oparł się o drzewo. Ze zmęczenia nie miał już siły dalej iść ani śpiewać. Rusałka zniknęła. Pomyślał wtedy, że jest głodny i szkoda, że nie ma przy sobie jagód od Nataszy. I że chce mu się pić i że dobrze by było teraz napić się tej nalewki, która ona dla niego zrobiła. A poza tym jest tak zimno. Gdyby tylko zabrał rano ten sweter, który zrobiła dla niego Natasza... Zdenerwowany zawołał, mając nadzieję, że rusałka usłyszy go i się pojawi:
- Oszukałaś mnie! Ciągle tylko żądałaś, żebym śpiewał a nie chciałaś dać mi nic w zamian, ciągle uciekałaś! Nie jesteś warta jakiegokolwiek wysiłku!
Ale rusałka nie pokazała się. Iwan wrócił do domu.
Następnego dnia postanowił odwiedzić Nataszę. Zauważył, że obok jej domu płynie mały strumyk, którego wcześniej tam nie było. Wszedł do środka, ale w domu nikogo nie było. Zaczął wołać:
- Nataszo, gdzie jesteś? Przyszedłem Cie przeprosić! Ty byłaś dla mnie taka dobra, a ja byłem taki ślepy i głupi... To Ty powinnaś zostać moją żoną!
W tym momencie pośrodku izby ukazała się leśna rusałka i zaczęła się szyderczo śmiać. Powiedziała Iwanowi:
- Nataszy już nie ma. Złamałeś jej serce swoją obojętnością. Po tym, jak odrzuciłeś ją trzeci raz, wróciła zasmucona do domu. Płakała tak długo, że sama zamieniła się w strumyk, który płynie teraz tutaj obok. Już nigdy jej nie zobaczysz!
Iwan wyszedł przed dom, stanął nad strumieniem i sam zaczął płakać. I wtedy zamienił się w płaczącą wierzbę, której gałęzie wpadały do wody. On i jego ukochana Natasza byli odtąd już na zawsze razem.


Ok, powiem Wam teraz coś osobistego. Mój ojciec nie jest zbyt czułym i wylewnym człowiekiem. Czasem nawet wydawało mi się, że wcale nie kocha mojej mamy, że nie są dobrym małżeństwem. Nie jest romantyczny, nie przynosi nigdy mamie kwiatów, nie obejmuje i nie bierze ją za rękę przy ludziach. Nie mówi jej przy innych komplementów. Na opowieści mamy, jak to niby tata się oświadczał i jaki to był zakochany przed ślubem i jak byłam malutka, zawsze reagowałam ze śmiechem i niedowierzaniem:"No co Ty, tato tak zrobił? Nie wierzę!" Za zamkniętymi drzwiami, jak nikogo nie ma w domu oprócz nich- owszem, mój ojciec zamienia się w kochającego, dobrego i czułego męża. Wiem, bo nie raz, nie dwa udało mi się rodziców "przyłapać". Około rok temu w mojej rodzinie wydarzyło się coś trudnego- mama miała załamanie nerwowe, była w szpitalu. Było z nią źle, było możliwe, że nie wróci do równowagi psychicznej, że ją w jakiś sposób stracimy. I widziałam, co wtedy się stało z moim tatą. Widziałam, jak codziennie po pracy, którą późno kończył (pracuje na kierowniczym stanowisku), wsiadał w samochód i gnał do niej do szpitala 70 km w jedną stronę, by być tam chociaż przez godzinę i potrzymać ją za rękę. Jak woził jej rosołki i ciasta od przyjaciół, jak biegał i załatwiał jej lekarzy, jak się martwił i generalnie robił milion innych rzeczy, o które w życiu bym go nie posądzała :) Myśl, że mógłby w jakiś sposób stracić moją mamę, była dla niego naprawdę przerażająca, mimo że na zewnątrz jest takim twardym facetem. Moja mama już z tego wszystkiego wyszła, całe szczęście, ale to trudne doświadczenie bardzo wzmocniło związek moich rodziców. Nigdy nie wierzyłam mamie, kiedy całe życie mówiła mi, że pomimo tej pozornej szorstkości, mój tata jest jej najlepszym przyjacielem. A teraz to po prostu wiem.

Generalnie, od jakiegoś czasu jestem zdystansowana, by określać, że jak ludzie wyglądają na ładną parę, to naprawdę taką parą są. Nie oznacza to, że nie wierzę w czułość, w miłe gesty, że to jest nieważne. Jest ważne. Sama bardzo lubię czułość okazywaną mi przez mojego męża i ja sama nie mam oporów, byśmy ją sobie publicznie manifestowali. Ale o wiele bardziej od deklaracji i słów ważniejsze są dla mnie czyny. Lubię słyszeć od mojego męża komplementy, wyznania miłości, fajnie jest dostawać jakieś prezenty-niespodzianki. Jednak bardziej liczy się to, że mogę mu wszystko powiedzieć, że on jest zawsze tym pierwszym, któremu się z czegoś zwierzam. Że on mnie zawsze wspiera- w związku ze studiami, z pracą, nawet z tym naszym wrocławskim denstimem. Że jak byłam 2 lata temu w szpitalu i miałam małą operację, to on tam był cały czas, aż pielęgniarka nie przypomniała, że czas odwiedzin się już skończył. Że był przy mnie, kiedy było mi źle po śmierci Michaela, mimo że on sam tego nie rozumiał w ogóle.

Mam też wrażenie, że bardzo często gonimy ślepo za rusałkami, a tak naprawdę najbardziej chcielibyśmy, by była przy nas jakaś Natasza.

Aha, gwoli ścisłości- nie uważam wcale, że związek Michaela z Lisą Marie był denny, nieważny, płytki czy coś takiego. Z pewnością bardzo się kochali i ona była jakimś takim jego światłem w tunelu i nadzieją podczas oskarżenia Chandlera, bardzo mu wtedy pomogła, bardzo go wspierała. No ale niestety, jeśli nie potrafili dogadać się w tak ważnej sprawie jak posiadanie wspólnych dzieci... to w sumie logiczne, że ich drogi się rozeszły, ona postanowiła odejść.

Ok, może dla wielu osób dowodem na piękne uczucie jest wystąpienie razem w teledysku prawie nago i mizianie się tam. Dla mnie jednak ważniejszym dowodem na uczucie (choć to już nie wygląda w prasie tak fajnie i ludzie nigdy nie uwierzą, że to jakiś rodzaj miłości) jest, jak mężczyzna decyduje się na dziecko z kobietą, bo wie, że może jej zaufać jako swojej przyjaciółce, mimo że ona nie jest żadną Miss World ani członkinią Mensy. Może dla wielu osób dowodem miłości jest czuły pocałunek na gali MTV przed milionami widzów. Ja jednak myślę, że głębokie uczucie można również wyrazić swojej żonie, jak jest się przy niej, kiedy ona rodzi dziecko, jak trzyma się ją za rękę, głaszcze po głowie i pociesza, że wszystko jest w porządku (BTW: od kiedy głaszcze się inkubatory? A tak w ogóle to od kiedy mężczyźni żenią się z surogatkami?).

Wiele osób mówi:jaka to szkoda, że Michael i Lisa Marie Presley jednak się rozstali. Ja się zgadzam, szkoda. Ale jest mi jednak bardziej szkoda, że rozstali się Debbie i Michael, bo jakoś zawsze jest mi bardziej szkoda, jak rozpada się rodzina z dziećmi. Niekonwencjonalna, fakt. Ale nie mnie to oceniać, bo decyzję o założeniu takiej rodziny podjęło nie dwoje nastolatków, którym zdarzyła się wpadka, tylko dwoje dorosłych, prawie 40-letnich wtedy ludzi pochodzących z dwóch różnych światów, których chyba nie da się pogodzić. Nie bądźmy zresztą hipokrytami. Godzimy się dziś na różne modele rodzin, także pary jednopłciowe wychowujące razem dzieci, co więc ludziom przeszkadzało, że dzieci wychowywał Michael, a Debbie tylko czasem do nich jeździła? Poza tym, jest mnóstwo rodzin, gdzie ludzie będący małżeństwem rzadko się widują- spójrzmy chociaż na rodziny marynarzy, żołnierzy, kierowców TIR-a, a nawet zwykłe rodziny, gdzie nagle się okazało, że jedna osoba musi wyjechać do pracy za granicą. Mamy z góry założyć, że te rodziny będą dysfunkcyjne, nieszczęśliwe, może mamy osobom w/w zawodów zakazać małżeństw? Bardzo szkoda, że Debbie Rowe odeszła od męża, że się w jakiś sposób poddała, uciekła, jak sama mówiła w tym wywiadzie. I ja się w sumie Michaelowi nie dziwię, że miał do niej potem chłodny stosunek, wyszło podczas procesu, że się z nią nie widywał a ona z samymi dziećmi sporadycznie. Może poczuł, że zawiodła jego przyjaźń, w końcu chyba umawiali się na małżeństwo. Niekonwencjonalne, nietradycyjne, trochę dziwne, ale jednak bycie razem.

Wiele osób twierdzi, że Invincible jest dedykowane Lisie Marii, że te piosenki w stylu zostań, nie odchodź, cokolwiek się stanie, bądź przy mnie, to dla niej. A może one były dedykowane tej drugiej żonie? Trudno przyjąć nam taką wersję, bo siedzi w nas zawistna pani Basia z poczty? Bo Debbie jako żona-przyjaciółka vel żona-inkubator, a nie żona-wamp-romantyczna-miłość nie zasługuje na takie coś? Bo bajkopisarz Taraborelli nam opowiada w swojej pseudobiografii, że Michael do końca życia kochał księżniczkę Lisę Marie, mimo że nikt wiarygodny nie jest w stanie tego potwierdzić? Ja myślę, że te piosenki niekoniecznie były pisane z myślą o kimś konkretnym. Michael pisał dużo piosenek o miłości i wcale nie oznacza, że one są autobiograficzne.

I jeszcze jedna rzecz: zachowanie obu pań w ostatnich latach. Szkoda, że Lisa Marie Presley chodziła po tokszołach, np. ten u Opry i opowiadała, jakim to błędem było jej małżeństwo, że bycie z Michaelem, to było, cytuję "środkowy palec wystawiony mojej mamie" i generalnie jakim to Michael był manipulatorem. I to wszystko w roku 2003, kiedy nagonka na Michaela przybierała na sile, po emisji programu Bashira. Bardzo łatwo było kopać leżącego i na plecach masakrowanego medialnie eksa cichaczem promować swoją płytę To Whom It May Concern. Bo Lisa najpierw deklarowała, że MJ jest jej kompletnie obojętny a potem chodziła i gadała o nim w Playboyu i u Howarda Sterna i nie zawsze były to komentarze pozytywne. Ostatni raz wypowiedziała się na jego temat w negatywnym tonie w 2008 roku w wywiadzie dla Marie Claire, deklarując, że "drugie małżeństwo było największym błędem jej życia" . Szkoda, bo Michael nigdy nie wypowiadał się negatywnie o swoich byłych żonach i partnerkach i generalnie ucinał rozmowy na ich temat. No, ale on miał klasę. Lisa Marie napisała po jego śmierci ten słynny artykuł He Knew na swoim blogu, w którym wyznała, że w momencie, kiedy usłyszała, że nie żyje, wszystkie negatywne uczucia w stosunku do jego osoby odeszły. Cóż, to dobrze, zresztą na pewno było jej bardzo przykro z powodu jego śmierci, bo choć przez chwilę, to jednak był częścią jej życia. Jestem jednak zniesmaczona tym, że przez jakiś czas LMP grała rolę wdowy po Jacksonie, że tak wylewnie witała się pod okiem kamer z Katherine na jego prywatnym pogrzebie, że jak poszła odwiedzić grób na Forrest Lawn, to od razu obwieściła to w Internecie i prosiła o przynoszenie słoneczników. Lisa ma teraz czwartego męża, ma z nim dwójkę dzieci i zastanawiam się, co on na taki nagły przypływ uczuć w stosunku do tego "największego błędu"...

Co robiła w tym czasie Debbie? Nic szczególnego. Rozwiodła się, schowała się na tym swoim ranczu, zaczęła hodować swoje konie i pieski. Sporadycznie spotykała się ze swoimi dziećmi , choć były z tym różne problemy. I w 2003 roku, nie biorąc żadnej kasy, udzieliła tego sławnego wywiadu do Take Two, żeby ratować dobre imię Michaela. A w 2005 roku, kiedy Michael był nie tylko jako człowiek, ale też jako facet kompletnym zerem i śmieciem dla całego świata, poszła do sądu niby jako świadek oskarżenia i zniszczyła panu Sneddonowi cały plan. Potwierdziła, że w wywiad był improwizowany, że mówiła to, co myśli. I że Michael jest dobrym człowiekiem, dobrym ojcem a nie żadnym pedofilem i że wciąż postrzega go jako przyjaciela i swoją rodzinę, mimo że on nie bardzo chce z nią rozmawiać. I że chciałaby odnowić swój związek z nim i dziećmi. I płakała w tym sądzie i Michael też płakał słuchając jej zeznań, o czym możecie sobie poczytać choćby w New York Timesie. Mez miał na nią podobno przygotowaną jakąś niszczycielską teczkę w razie co, ale się chłopina po tym tornadzie zreflektował i jej nie użył, w zamian za to zakwalifikowano Debbie praktycznie jako świadka obrony :P Debbie miała świetną sposobność w sądzie, by zniszczyć Michaela, by zemścić się na nim za to, że nie mogą się dogadać ws. dzieci, mogła spokojnie powiedzieć, że odeszła od Michaela, bo on taki straszny i wolał mieć w łóżku małych chłopców. Ludzie czekali na takie zeznania. Ale nie, ona wybrała lojalność i prawdę, a przy okazji znów totalnie ośmieszyła się przed całym światem jako głupia była żona, która mimo wszystko wciąż chyba kocha. Debbie przez te wszystkie lata nie rozmawiała z tabloidami, mimo że powstawały o niej setki durnych artykułów. Nie została celebrytką, nie odessała sobie tłuszczu (choć to akurat by mogła :P), nie występowała po tokszołach i w żadnej edycji Tańca z Gwiazdami jej raczej też nie ujrzymy. A kiedy Michael 4 lata później umarł, ona dalej nigdzie nie latała, nie rozmawiała z prasą. Nie poszła na memoriał MJ-a, choć początkowo miała iść. Jej prawniczka wydała za to oświadczenie, że "Debbie nie chce swoją osobą rozpraszać uwagi, która powinna się skupić całkowicie na Michaelu" Nie będe już wspominać o tych wszystkich kwestiach pt. kasa za dzieci, bo to olinkowałąm na początku posta (pamietacie jeszcze? :P) Nie wiem, czy Debbie ma dostęp do grobu Michaela, pewnie jako była żona tak, w każdym razie trafiłam kiedyś na forum fanów z LA, z którymi ona spotkała się w marcu br. na ich comiesięcznym wspominaniu Michaela pod bramą cmentarza i oni tam pisali, że rozmawiali z nią i ona powiedziała, że to nie jest jej pierwsza wizyta w tym miejscu. Przepraszam, ale zgubiłam linka do tego tematu. Może mówią prawdę. I rzecz ostatnia: w wywiadzie udzielonym w rocznicę śmierci Michaela (pisałam już o tym w wątku Dzieci Michaela) Katherine mówi, że ona i była synowa poznały się i polubiły, że Debbie spotyka się z dziećmi bez rozgłosu i że decydują razem o ich przyszłości.


Strasznie się rozpisałam.

Mam teraz wrażenie, że te poniższe słowa można również odczytać w nieco innym kontekście:

You are not alone
I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
You are not alone


Chyba wolę szare myszki od księżniczek.

Bajkowa miłość versus nieidealna przyjaźń plus lojalność.

A może ta przyjaźń plus lojalność to tak naprawdę miłość?

Taka odpowiadająca najczęściej powtarzanym i najbardziej wyświechtanym słowom, jakie kiedykolwiek o miłości powiedziano:

Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.
Awatar użytkownika
akaagnes
Posty: 1224
Rejestracja: sob, 07 lut 2009, 23:13
Lokalizacja: Lublin

Post autor: akaagnes »

O ja cie,,,give_in_to_me - już nie wiem który fragment zacytować, bo naprawdę gigantyczny post i trochę mi pojechałaś (ale nie obrażam się! ;-) ). Odniosę się ogólnie do sprawy Debbie w tym temacie też (kaem, to cały czas ma związek z tematem, bardzo głęboki jest to związek jak widać i daleeeko idąca interpretacja:D).

Na początek zacznę od końca, jakby od konkluzji takiej typu może "prawda w oczy kole" i sama się przed sobą zarumienię, bo... może chodzi MIĘDZY INNYMI o zwyczajną zazdrość!! Bo zobacz... ile milionów fanek Michaela na świecie, coraz częściej dowiaduję się, że coraz więcej z nich(w tym ja) pisze tzw. fanfiction, w którym spełnia swoje marzenia o byciu z nim oraz tym samym spełnia Jego marzenia o wiernej swojej kobiecie vel. żonie, przetrwaniu razem trudów życia choćby nie wiem co, bo MIŁOŚĆ wielka, nieprzejednana, wielka i taka hm... niemożliwa rzec by można. Wiele z nas, lub nawet wszystkie twierdzimy, że byłybyśmy idealne dla Michaela, zapewniamy o naszej wierności - zarówno w kontekście wielkiej jego sławy jak i w życiu prywatnym, intymnym, wiesz o co chodzi. Ale ja myślę, że tak na prawdę nie zdajemy sobie sprawy, nie mamy bladego pojęcia jak może być trudno być z takim człowiekiem. Nie chodzi o jego charakter, jakieś cechy itd., bo wychodzę z założenia, że KOMUNIKACJA w związku i szczera rozmowa może rozwiązać większość problemów, ale chodzi przede wszystkim o jego sławę, medialność, skalę tego wszystkiego i tabloidy, głupia sprawa niby, ale zniszczyły już nie jeden zwiazek, w tym myślę właśnie związek z Lisą.
I te wszystkie laski, my, które kochamy się w Michaelu i śnimy po nocach, żeby z nim być, piszemy o tym opowiadania i przeżywamy z nim różne sytuacje... my takie zwyczajne, gdzieś tam na świecie, i w większych miastach i w pipidówach.... jednej udało się być pielęgniarą w LA, w większej klinice i akurat cholerka poznała MJa i... jak w bajce zupełnie niemożliwej. Może łatwiej byłoby w to uwierzyć i przyjąć do wiadomości, gdyby ona była super laską z jędrnym tyłkiem, a ona taka niezadbana jak te laski co przychodzą na początek do programu Jak Dobrze Wyglądać Nago, byle jakie włosy, ciuchy rozciąglaki... i nie chce mi się uwierzyć, że Michael zakochał się w niej. Ja nie uważam się za piękność, ale ja dbam o siebie, mam fajne ciało, bywam kokietką, a ona taka aż za bardzo zwyczajna, zupełna ignorantka jeśli chodzi o styl.

Nie chodzi mi o to, żeby ociekało lukrem i glamour na okładkach. Staram się szanować PRYWATNOŚĆ. I być może połowa winy tych wszystkich sytuacji jest jego. Bo ja i być może wiele innych osób jednak nie polubiło Debbie z tego czy innych powodów. Nie polubiło jej na tyle, na ile może ją znać... Bo nie oceniam jej na poważnie jak człowieka, bo jej nie znam, nigdy nie piłam z nią, nigdy nie zamieniłam z nią bezpośrednio zdania, żeby spojrzeć jej w oczy, na mowę ciała, czy mówi prawdę, czy ściemnia, by dobrze wypaść, by jej miłość do Michaela wydała się taka szczera, prostolinijna, prawdziwa, wielka. Nauczyłam się nie ufać ludziom tak łatwo (nawet przez ostatni rok), bo wilk w owczej skórze chodzi, robi ładne oczka i udaje przyjaciela, a potem bezlitośnie cię pożera. Wiele znanych i mniej znanych ludzi mówi wszystko co chcesz usłyszeć, mówi to, czym zaskarbi Twoją sympatię, współczucie itd., nawet gdy czyny tej osoby nie świadczą o niej za dobrze. Dlatego mam wielki dystans do Debbie, nie wierzę jej za bardzo lub też po części (owszem, już to powiedziałam) jestem zazdrosna... ona jeszcze bardziej bezbarwna i zwyczajna ode mnie, a była tak blisko Michaela, urodziła jego dzieci, towarzyszyła mu przez jakiś czas tu i tam...
i teraz chcę się odnieść do kontekstu bajki w Twoim poście. dla Debbie zapewne była to swego rodzaju bajka, w której się znalazła. pewnie zdawała sobie sprawę, że co najmniej kilka milionów kobiet na świecie dało by się pokroić, żeby urodzić Michaelowi dziecko, a jej to tak łatwo przyszło, żeby się do niego zbliżyć i ten stan urzeczywistnić. i ja myślę, że ona się zagubiła w tej bajce, przejęła może system myślenia Michaela, że za pieniądze (jego) może wszystko, zaczęła bajkę dla siebie, miłość do zwierząt, własna farma, rancho, wielki bajkowy dom w pięknych okolicznościach przyrody, piękny sławny i bogaty mężczyzna... ale gdzieś w pewnym momencie te dzieci zgubiła po drodze... zatraciła się może za bardzo, pogubiła się w nowej, zupełnie innej, sytuacji życiowej, bajce w realiach i... straciła to. myślę, że też przez swoje zachowanie, swoje Ja, które mimo dojrzałego wieku, nie było gotowe nie tyle na dzieci, co dzieci z Królem Pop. rzuciła się na falę chętnie, ale nie uświadamiała sobie, że teraz będzie inaczej, że przyjdą nowe trudy życia i zmagania, że spokoju już za kasę nie kupisz, tylko musisz trwać, jeszcze wspierać innych, być ostoją w tym całym motłochu i zamieszaniu. Zwyczajnie sobie nie poradziła robiąc przy tym wiele głupich rzeczy, sprzedając swoje dzieci, powiększając swoją własną bajkę, samotnię bez nich i bez niego.
Poza tym... dlaczego twierdzę, że to nie był jednak prawdziwy związek i prawdziwe małżeństwo. Prawdziwy związek jest wtedy, gdy to naprawdę czujesz, gdy czujesz jedność z partnerem i już wszystkie decyzje, a nawet myśli, kłopoty są też tak samo jego, jak i Twoje i na odwrót. Oboje jedziecie na jednym wózku, oboje rozwiązujecie swoje problemy, oboje jednakowo zmagacie się z życiem, dzielicie i radości i smutki. Gdy zaczynają się kłopoty w raju nie uciekasz, nie zwijasz manatek (jak Lisa też), nie patrzysz z boku, tylko angażujesz się w to całą sobą i robisz wszystko, by znowu wrócić na prostą. Gdy Ci smutno i źle w jakiejś sytuacji życiowej to nie uciekasz, nie kombinujesz, tylko rozmawiasz, szukacie rozwiązania albo godzisz się na taki los, bo widziałaś co brałaś, świadomie i dobrowolnie. "na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie". i tu nie chodzi o papierek, czy nie papierek... tylko o wierność, lojalność, jakiej Michael na pewno chciał, być może od Debbie też. a ona nawaliła po całości ( w tej sprawie on z resztą też). być może miała inne wyobrażenia, przeidealizowała tę miłość, a tu wcale nie było tak pięknie i bajecznie. były też trudy i to większe niż mogła sobie wyobrazić. i nie podołała temu na tyle, że aż sprzedała własne dzieci, żeby odzyskać spokój. nie podam w tej chwili linka, ale pamiętam jej wypowiedź, że zrobiła to, żeby odzyskać spokój, siebie i własne życie. tylko pytam: jakie własne, skoro świadomie związała się z Michaelem, twierdziła, że tak bardzo go kocha itd.? to jest właśnie to, o czym pisałam wyżej -- jedność, której tu ewidentnie nie było.

i chociaż Debbie nastąpiła później niż YANA, to jednak widać bardzo dużą analogię (wstecz) i w ogóle. być może Michael miał też przeidealizowaną miłość, chciał to, czego nigdy nie mógł dostać, tą swoją kobietę taką wierną choćby nie wiem co, kochającą ponad wszystko, która zawsze, wszędzie i w każdym momencie byłaby ponad skalę jego sławy i medialności, która właśnie byłaby taką bazą, fundamentem, jak skała. Może on też uświadomił sobie, że też popełnia błędy, że on jeszcze więcej musi dać od siebie, że wcale nie chodzi o lukier, glamour i kasę, tylko o tę jedność i miłość jak z bajki z dobrym zakończeniem "i żyli długo i szczęśliwie". i za tym tęsknił. może w YANA właśnie śpiewa do tej kobiety X, nieznanej, o niej, do niej mówi, za nią tęskni i wierzy, że ona za nim też. że jak ona tylko powie kocham, to on przybiegnie, weźmie ją w ramiona i będzie już zawsze wspaniale.

i właśnie przyszło mi do głowy coś nowego (!!!)... może ten pusty teatr, góry to taki symbol, że będzie jej szukał po całym świecie, "za górami, za lasami" albo w kinie podczas seansu miejsce 9 rząd 7, zostawi za sobą błysk fleszy, tylko poświęci się szukaniu tej Jedynej, z którą zwyczajnie będzie mógł dzielić intymne chwile, intymne życie. I nawet wtedy ten anioł przy wodospadzie i być może kiczowata bajkowa sceneria to taka metafora szczęśliwego życia z kobietą, która go kocha. .......

Nie wiem, czy już skończyłam. Jeszcze coś można by dopisać... To co napisałam podpada trochę pod ten temat z HP z wywiadem z Debbie. (może Mav znowu przeniesie, skopiuje, połączy,hehe).

Buziak :calus: dla give_in_to_me ;-) Pozdrawiam.

p.s. właśnie jeszcze ważna rzecz --- pisałam o intymności z Michaelem i jego kobiecie itd. i właśnie też, o czym pisała give_in_to_me różne sprawy typu bielactwo i inne prywatne, które mimo wszystko w życiu dzieli również żona, bardzo bliska osoba... myślę, że dystans jaki mimo wszystko raczej był z Debbie, nie wiem czy może z Lisą też itd. mógł wynikać z tego, że to bardzo intymna sprawa, medyczna, zdrowotna, mająca tak czy inaczej wpływ na życie. albo operacje plastyczne z tego czy innego powodu... żeby się otworzyć zupełnie, trzeba zaufać na milion procent. życie intymne małżonków też może nie być zadowalające z tego powodu, że on nie wie, jak ona zareaguje na pewne rzeczy, właśnie łatki Tam itd. To nie to samo co rozdarcie koszuli na koncercie, to już głębszy aspekt, prywata zamknięta za drzwiami sypialni.
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

akaagnes pisze:jednej udało się być pielęgniarą w LA, w większej klinice i akurat cholerka poznała MJa i... jak w bajce zupełnie niemożliwej. Może łatwiej byłoby w to uwierzyć i przyjąć do wiadomości, gdyby ona była super laską z jędrnym tyłkiem, a ona taka niezadbana jak te laski co przychodzą na początek do programu Jak Dobrze Wyglądać Nago, byle jakie włosy, ciuchy rozciąglaki... i nie chce mi się uwierzyć, że Michael zakochał się w niej. Ja nie uważam się za piękność, ale ja dbam o siebie, mam fajne ciało, bywam kokietką, a ona taka aż za bardzo zwyczajna, zupełna ignorantka jeśli chodzi o styl.
(...)
Dlatego mam wielki dystans do Debbie, nie wierzę jej za bardzo lub też po części (owszem, już to powiedziałam) jestem zazdrosna... ona jeszcze bardziej bezbarwna i zwyczajna ode mnie, a była tak blisko Michaela, urodziła jego dzieci, towarzyszyła mu przez jakiś czas tu i tam...
Hm, widzisz akaagnes (za buziaka w odpowiedzi przytulam: :hug: ), mnie się wydaje, że te Twoje odczucia są zupełnie naturalne, piszesz też sobie jakiś fanfick, to Ci sprawia frajdę, jest zabawą, itd. No właśnie, przez to że Debbie Rowe była i jest tak totalnie przeciętna (choć nie zgodzę się, że wtedy była nieatrakcyjna, bo moim zdaniem była), to ten syndrom Pani Basi o którym wspominałam, uaktywnia się w ludziach jeszcze bardziej... Nie wiemy jednak, jak było naprawdę, czasem jest tak, że cicha woda brzegi rwie, trudno nam sobie wyobrazić, że wyskakiwała z tych butów na płaskim, koszuli i dżinsów i wbijała się w sexy bieliznę i biegała po sypialni z pejczem w ręku za Michaelem... ;] Jak już mówiłam, ta myśl, że teoretycznie tak by mogło być, jest wypierana przez nas, no bo ona na coś takiego w naszym mniemaniu nie zasłużyła, bo jest / była taka jak my. I teraz agnes, po przeczytaniu twojego posta, tak sobie pomyślałam, że to wszytsko, co sobie tam naprodukowałam powyżej, by to w końcu z siebie wyrzucić, to w tym nie chodzi tak do końca o Michaela, o Debbie Rowe, bo oni już nigdy nie będą razem, nie wrócą do siebie, bo on nie żyje, bo nic mu już życia nie przywróci (ja wiem, myślisz inaczej, ale przyjmijmy ta moją wersję na razie, ok?:P). To tak naprawdę chodzi o nas. Na ile my idealizujemy Michaela i świat w którym żył, na ile irytują nas jego wybory, na ile on sam swoimi decyzjami i wyborami rozwalał nam nasz pogląd na jego temat. Na ile akceptujemy go jako człowieka a na ile chcemy, żeby jego obraz odpowiadał tej pięknej bajce, którą nosimy w głowie i która jest medialnie dokarmiana, choć przynajmniej dla mnie jest wielką blagą, okropną ściemą.
akaagnes pisze:to nie był jednak prawdziwy związek i prawdziwe małżeństwo. Prawdziwy związek jest wtedy, gdy to naprawdę czujesz, gdy czujesz jedność z partnerem i już wszystkie decyzje, a nawet myśli, kłopoty są też tak samo jego, jak i Twoje i na odwrót. Oboje jedziecie na jednym wózku, oboje rozwiązujecie swoje problemy, oboje jednakowo zmagacie się z życiem, dzielicie i radości i smutki. Gdy zaczynają się kłopoty w raju nie uciekasz, nie zwijasz manatek (jak Lisa też), nie patrzysz z boku, tylko angażujesz się w to całą sobą i robisz wszystko, by znowu wrócić na prostą. Gdy Ci smutno i źle w jakiejś sytuacji życiowej to nie uciekasz, nie kombinujesz, tylko rozmawiasz, szukacie rozwiązania albo godzisz się na taki los, bo widziałaś co brałaś, świadomie i dobrowolnie. "na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie". i tu nie chodzi o papierek, czy nie papierek... tylko o wierność, lojalność, jakiej Michael na pewno chciał, być może od Debbie też. a ona nawaliła po całości ( w tej sprawie on z resztą też). być może miała inne wyobrażenia, przeidealizowała tę miłość, a tu wcale nie było tak pięknie i bajecznie. były też trudy i to większe niż mogła sobie wyobrazić. i nie podołała temu
Masz rację, tylko że mam wrażenie, że my tu znowu wskakujemy w mitologię, bo jak już się godzimy na to, że ten kopciuszek tam wlazł, to wymagamy od tego kopciuszka, żeby był herosem z nadprzyrodzonymi siłami i potrafił poradzić sobie z każdym problemem. A to nie takie proste. Ja się zgadzam z Tobą, że w małżeństwie, rodzinie, to my mamy być ramię w ramię, codziennie, zawsze razem, ale powiedzmy, że możemy sobie takie rady stosować dla takich zwyczajnych związków, szaraczków, par takich jak nauczycielka-urzędnik, sprzątaczka budowlaniec, itd. Pomyśl sobie, ta kobieta znała Michaela kilkanaście lat, jak już została jego żoną. Jej życie się zmieniło nieodwracalnie, przyjaźń z kimś jeszcze ukryjesz, małżeństwa już nie, to jest zmiana życia o 180 stopni i ta kobieta zwiała po 3 latach. Jeśli ona zwiała po trzech, to my byśmy zwiały po 3 tygodniach albo po 3 dniach. Oczywiście że jak rozpada się małżeństwo, to to jest wina męża i żony, w USA rozwodzi się połowa małżeństw, coraz częściej ludzie maja przekonanie, że jak coś nie wychodzi, to trzeba wiać a nie próbować to ratować, tylko że ja nie jestem taka pewna czy nasze złote rady by tu pomogły. Oczywiście, teoretycznie zamiast się rozwodzić, kupować farmę, chować przed światem, można było sobie pójść do specjalisty od dusz, tylko co mu powiedzieć: byłam zwykłą pielęgniarką, a teraz jestem żoną Michaela Jacksona i nie umiem sobie z tym poradzić?

To jest w ogóle jakiś grecki dramat dla mnie, bo kobieta pokochała i poznała przypadkowo faceta nie z jej bajki, z zupełnie innego świata. I nie była na tyle głupia, żeby sobie wmówić, że ona się do tego świata przypasuje, że tam zostanie, że wsiąknie. Ona tego świata nie lubiła, ona go nienawidzi po dziś dzień. Miała okazję stać się częścią tego świata, ale nigdy nią nie została, bo pomimo tego, że piszą o niej w prasie, ona NIE ZOSTAŁA celebrytką. Ale mimo tego wszystkiego postawiła wszystko na jedną kartę, naiwnie uwierzyła, że da się jakoś te dwa światy pogodzić, że ona sobie jedną nóżką będzie stała tam w show-bizie z mężem, a drugą w swoim bloku i swojej przychodni, tylko że tak się nie dało. Nie tylko dlatego, że sama była za słaba i jej mąż też nie podołał (a czemu nie był w stanie podołać, to nam pięknie napisała anja), tylko dlatego, że też ludzie są zawistni i źli, szczególnie, jak są bajkopisarzami a tu się nagle temat nie układa... Ale to jest już temat na zapowiedziane przez kaema Tabloid Junkie.

Bo ja jeszcze nie skończyłam.
Awatar użytkownika
akaagnes
Posty: 1224
Rejestracja: sob, 07 lut 2009, 23:13
Lokalizacja: Lublin

Post autor: akaagnes »

give_in_to_me, masz bardzo baaardzo dojrzałe podejście i w sumie zgadzam się z Tobą w wielu kwestiach. również co do mitów i wyobrażeń o świecie w jakim obracał się Michael i samym Michaelu. na ten przykład - wielu ludzi, chyba szczególnie kobiet, dziewczyn uważa/twierdzi, że Michael był nieśmiały, taka trusia, tak jakby był aniołkiem, niewinnym i takim łagodnym. bo rumienił się w wywiadzie, gdy Oprah zapytała go o seks, bo uśmiech miał anielski itd. gdy wyszło podczas procesu 2005 że posiadał gazety porno w domu, to było wielkie łał, wielu w złotych gaciach też nie widzi seksu i w ogóle aureola świętości świeci nad Michaelem. a mnie wydaje się, że ta nieśmiałość to była taka trochę poza. że jakkolwiek mógł być skromny, w sensie że dobrze wychowany i niektóre sprawy zatrzymywał dla siebie, tak myślę, że nie był grzecznym chłopcem na ogół, był zwyczajnym facetem świadomym swej atrakcyjności i seksualności, na co dzień współdziałający ze swoją wyobraźnią.
zazwyczaj prawda leży gdzieś po środku, a my skąd mamy się dowiedzieć więcej o MJu jak po części nie z mediów lub/ i od powiedzmy jego znajomych, którzy mówią o nim tu i tam.
tak samo jest i z Debbie i z Lisą. pewnie każda ma swoje racje jakieś, co nimi wtedy kierowało, mniejsze zło, własna wygoda, nieradzenie sobie z życiem u boku najbardziej znanego i medialnie ściganego faceta na świecie. staram się nie oceniać (robię to?), tylko piszę co myślę na podstawie tego co wiem i czuję. nikt nie jest idealny. każdy z nas popełnia wiele błędów. może ja na miejscu Debbie zrobiłabym jeszcze coś gorszego jakby mnie życie bardzo piekło w d... tego nie wiem chociaż twierdzę (jak wspomniałam zapewne wiele z nas), że byłabym w stanie podołać takiemu życiu. moje fanfick nie jest tylko miłe i lukrowane, wręcz próbuję się stawiać w wielu twardych sytuacjach i testować co bym zrobiła.
give_in_to_me pisze:Oczywiście, teoretycznie zamiast się rozwodzić, kupować farmę, chować przed światem, można było sobie pójść do specjalisty od dusz, tylko co mu powiedzieć: byłam zwykłą pielęgniarką, a teraz jestem żoną Michaela Jacksona i nie umiem sobie z tym poradzić?
no tak, ale tutaj pogubiłam się, bo napisałaś najpierw (wcześniej), że Michael i Lisa, niby córka króla rock'n'roll itd. i medialnie powierzchownie świetna para, a nie wyszło, bo życie to nie bajka... a teraz Debbie, zwykła pielęgniarka, której życie zmieniło się o 180 stopni, gdy związała się z Michaelem. W sensie... pozostawiając kwestie głupie takie jak teoria,że córka Elvisa i Michael Jackson to idealna wyśniona para, ale Lisa mogła być bardziej przygotowana na nowy bieg życia, wiedziała trochę więcej o okrutnym świecie showbusinessu niż pielęgniarka i też klops. Żadna sobie nie umiała z tym poradzić. Więc która kobieta byłaby [teoretycznie tu oczywiście] dla niego idealna i mogłaby to znieść? Żadna? To smutne... Może po cichu zdawał sobie z tego sprawę, wiedział, że jego związki nie potrwają dłużej niż 3 lata i każda kobieta odejdzie? Będąc z Lisą i kochając ją, śpiewając tę piosenkę już to wiedział i śpiewał właśnie w takim kontekście?
Smutno mi się zrobiło...

give_in_to_me pisze:Ale to jest już temat na zapowiedziane przez kaema Tabloid Junkie.
temat rzeka......... już się boje, ale jednocześnie zacieram ręce, bo po 5 latach dziennikarstwa tak nienawidzę mediów, że chętnie podzielę się i tutaj swoimi spostrzeżeniami, opiniami i tym, czego się nauczyłam w Wańkowiczu. :)
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

Chciałabym, żeby w przyszłości, kiedy dzieci Michaela będą już pełnoletnie, z własnej nieprzymuszonej woli, ucięły spekulacje na temat ich matki. Na ile są z nią emocjonalnie związane? Wiem, że to ich prywatna sprawa i tylko one znają prawdę łącznie z babcią ;]...

Ale teraz, to co napiszę, będzie obrzydliwe.

Michael mówił w 1999r, że kocha DR i jeszcze w tym samym roku defintywnie się rozstali. Czy DR przyjeżdzała odwiedzać Michaela i jego dzieci po oficjalnym rozwodzie?

Ciekawe, że Prince, zapytany przez Bashira o matkę, odpowiedział, że jej nie ma. Czyżby malec został nauczony, przez tatusia, by nie wygadać się w sprawie swojej matki? Czy autentycznie wtedy dzieci nie miały z DR tak częstego matczynego kontaktu?

Mówi(ła), że właściwie ślub był tylko po to, żeby ochronić własne dzieci od przymiotnika 'nieślubne'. Więc po 3-latach decyduje się na desperacki krok rozwodu z mężem (bo MJ to człowiek - gigant, któremu brukowce nie dają spokoju, a przy okazji i ona odczuła ich negatywne parcie, czy też po to, żeby wreszcie skończyć z instytucją małżeństwa?).

Wydaje mi się, że między MJ a DR rzeczywiście mogła narodzić się przyjaźń i cicha jednostronna platoniczna miłość (odkąd poznali się w klinice). Z chwilą, gdy z LMP Mu nie wyszło, bo rozminęli się w sprawie dzieci(?Czyżby?)...natychmiast znalazł ukojenie w ramionach DR, która podjęła impulsywną decyzję, że jest gotowa zostać biologiczną matką jego dzieci...mając w domyśle nasze dzieci...właśnie...DR może myśała, że rozkocha w sobie Michaela do nieprzytomności, jeśli da Mu, to, czego On pragnie najbardziej na świecie?

Tak się jednak nie stało...MJ mówił, że kochał Debbie, ale tak naprawdę (tak myślę) to mówił tak tylko ze względu na to, że urodziła Mu dzieci. Ponadto był zachwycony, że DR jest tak oddana swojemu zawodowi.

Tak czy siak, DR już na zawsze będzie tą uprzywilejowaną kobietą Michaela, bo to Ona jest matką jego dzieci.

Co jednak Michaela skłoniło, by mieć jeszcze jedno dziecko z inną tajemniczą kobietą? Jaki ojciec taki syn? A może rzeczywiście, nie kobiety, a dzieci są jego bezgraniczną miłością? Nie miało znaczenia z którą, ważne, żeby realizować się jako ojciec? A może to tylko taka kaczka dziennikarska, wypuszczona w świat przez Michaela?

Wiem, moje wywody teraz są na poziomie brukowca.

Michael jednak miał jeszcze ten swój niemedialny świat. Czy miał kobietę - miłość swojego życia? Czy może ciągle szukał kobiety swojego życia?

Chcę wierzyć, że tak.

MJ miał też kontakty z innymi kobietami. Przykład?
Obrazek

Uploaded with ImageShack.us
Może Ruska Bergman?

The last dinner with Michael Jackson
“The window of the limo would go down and Michael – guarded by six bodyguards in there – would wave at me and call me over. We loved and respected eachother. He loved everything that I wore, and he always wanted to wear it. He always asked me where I was hiding so long. A man like that will never come by again, but I’m convinced that his music will live for hundreds of years. Everyone copies him, but only when Michael himself showed up would people actually faint.”

The woman who works in the biggest fashion house and gives advice to Tom Ford, Givenchy and many others, she fascinated the King of Pop when it came to how humble she was and her general view when it came to money.

When we had dinner just a month ago, Michael asked me, “Do you know why I love working with you? You never asked me for money. And we never talked about some agreements. You trusted me as I trusted you. I changed six managers in two years. You’re the only person who stuck with me. Everyone else came and went, and you, my dear, will be with me forever.''

The last time she saw him was two weeks before his death. She was at his house five days in a row.

“He was truly beautiful. He didn’t seem depressed or sad at all. He even danced a bit. Didn’t seem to have a care in the world. As always, he was the gentlest person on the planet. It seemed almost as if he was ‘ours’ . I never felt that about anyone aside from ~Steven Spielberg. But Michael was so unusual, his warmth and love completely got me. Everything was just fine. I can’t believe that he’s gone all of a sudden.”

She heard the news about his death while she was in the studio. The moment she heard it she thought she would fall off the chair. The only thing she could possibly say was that it was simply impossible, it can’t be. She couldn’t stop crying for days. All the material and the photographs and data that she has, she’s keeping for the movie, This is It, that’s coming out.

“I know I was very privileged because I had the chance to be so close to him, to see him as a real person. We perfectly understood eachother. I feel sad that the media was so unfair and cruel to him. He didn’t have cancer, his nose wasn’t falling off, all those things are just fabrications, stupidities and lies. The pop icon is among angels right now, but his music will live forever.”
Czy można jej wierzyć? ;-)
Ostatnio zmieniony śr, 22 wrz 2010, 22:53 przez cicha, łącznie zmieniany 7 razy.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
@neta
Posty: 1057
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 0:42
Lokalizacja: z innej bajki

Post autor: @neta »

Nie wiem czemu Michael skojarzył się z królem Midasem.
Wszystkiego co dotknął zamieniało się szczere złoto....ale on sam nie mógł już z tego korzystać.
Wielkie ukłony za twój post anja. Jestem pod wrażeniem. Bardzo się wzruszyłam
To smutne ale sobie uświadomiłam to co pięknie ujęłaś w słowa
anja pisze:Wierzę też, że chciał kochać i może jakoś tam po swojemu kochał. Ale czy był zdolny do stworzenia trwałego związku? Wątpię.
Czy Michael potrafił kochać siebie ? a przecież tak naprawdę możemy dawać bezwarunkowo i kochać innych kiedy kochamy siebie.
Kochać bezwarunkowo to największa sztuka która my ludzie – możemy opanować.Potrzeba jednak całego życia , by jej się nauczyć.

givie to me bardzo dziękuję za Twój bardzo osobisty post.
Pozwoliłam sobie skopiować go i zachować w plikach o Michaelu jako odzwierciedlenie mojego widzenie Debbie.

Ja zawsze uważałam że Debbie bardzo go kochała. Urodziła mu 2 dzieci w prezencie
( nawet jeśli dostała za to kasę to pewnie nie ze swojej inicjatywy).
Poświęciła resztę swego życia za 2 lata szczęścia.
Mimo oficjalnych wersji myślę ..że to On odszedł.
Ona się już z nikim nie zwiąże i nigdy nie będzie już sobą, tylko TĄ co urodziła dzieci MJ.
Z jednej strony to cudowne....z drugiej strony totalnie tracisz siebie i swoje życie. To duża cena nawet za przyjaźń. Michael i tak nie był uchwytny. Nie budziła się co rano patrząc na Jego twarz i nie zasypiała w Jego ramionach a przecież jest kobietą i potrzebowała tego.

Umieściłam to w innym temacie ale przytoczę tu inną Michaelową Kobietę Życia.
Elizabeth Taylor dwa razy poddawała się kuracji w klinice Bety Ford na rancho "Mirage" aby przeprowadzić kurację odwykową wskutek nadużywania alkoholu i lekarstw.
Pierwszy raz 05 grudnia 1983r., drugi raz w październiku 1998r.
Tam poznała Larrego Frotensky kierowcę ciężarówki który wspierał jej na spotkaniach AA i również pacjenta z którym później wzięła ślub.
Jeżeli śmierć niweluje wszelkie różnice pomiędzy ludźmi, to leczenie w klinice nie jest złą reklamą demokracji.
Czy to nie kojarzy się wam trochę z historią o pielęgniarce i połączeniu z kimś spoza branży w poszukiwaniu "innego "życia? Kogoś kto zna nasze najsłabsze strony przed kim nie trzeba być GREAT ARTIST?
Cicha ja też tak sobie myślę że głównym powodem jednego i drugiego małżeństwa były dzieci. Michael wtedy ich bardzo bardzo pragnął a On zawsze dostawał to co chciał.Wydaje mi się że obie Panie o tym wiedziały.


a to wszystko z niewinnej interpretacji o YANA ....przeboju nr 1 na wyświechtany do bólu temat jakim jest miłość
Michael to niezły spryciarz.;-)
Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić - Św. Augustyn
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

akaagnes pisze:no tak, ale tutaj pogubiłam się, bo napisałaś najpierw (wcześniej), że Michael i Lisa, niby córka króla rock'n'roll itd. i medialnie powierzchownie świetna para, a nie wyszło, bo życie to nie bajka... a teraz Debbie, zwykła pielęgniarka, której życie zmieniło się o 180 stopni, gdy związała się z Michaelem.
agnes, na pewno łatwiej stworzyć jest związek z osobą z tego samego środowiska, która ma podobny styl życia, ale tak do końca to i tak nie wystarczy, jeśli ludzie nie są w stanie np. dopasować się charakterami albo... dogadać w sprawie dzieci. A w przypadku drugiego małżeństwa to mam wrażenie, że po prostu było, jak ona mówi- odeszła, bo nie potrafiła tego udźwignąć, bo to naiwne przekonanie, że jednak sobie poradzi, że zachowa ten status quo okazało się zbyt trudne, by je urzeczywistnić.
cicha pisze:Michael jednak miał jeszcze ten swój niemedialny świat. Czy miał kobietę - miłość swojego życia? Czy może ciągle szukał kobiety swojego życia?
Chcę wierzyć, że tak.
Pamiętam jak u tego paskudnego Bashira on (Bashit) zaczął pytać coś o małżeństwo i dzieci, w kotekście DR właśnie a Michael chciał tą dyskusję uciąć jako swoją prywatną sprawę i powiedział wtedy, że małżeństwo w show biznesie, kiedy jest się sławnym, to jest bardzo trudna rzecz. I chwilę potem powiedział, że on się czuję poślubiony Panu Bogu, fanom, muzyce, swoim dzieciom. Oficjalnie od drugiego rozwodu był sam. I mnie się wydaje, że się chyba z tym pogodził. Ja nie wierzę w żaden związek z Grace (tym bardziej jak ona parę razy wylatywała z pracy zwalniana przez niego), uważam że nieładnie powtarzać takie plotki, kiedy Grace jest mężatką od wielu lat. Może miewał jakieś romanse, przelotne znajomości, nie wiem, nie mnie to oceniać, wiadomo, pójść do tabloidu i powiedzieć, że się rzekomo romansuje z MJ-em (były takie przypadki) to pewnie fajnie, bo nie dość, że kasę za to dadzą, to jeszcze można się "pokazać w gazecie"...

Cóż, nie wyszły mu dwa małżeństwa, jedno z kobietą, którą tak rzekomo cukiereczkowo kochał i która pochodziła z podobnego środowiska, drugie z długoletnią przyjaciółką, która mogła być spełnieniem marzeń o kimś zwykłym:
@neta pisze:kto zna nasze najsłabsze strony przed kim nie trzeba być GREAT ARTIST?
@neta pisze:Poświęciła resztę swego życia za 2 lata szczęścia.
(...) Ona się już z nikim nie zwiąże i nigdy nie będzie już sobą, tylko TĄ co urodziła dzieci MJ.
No właśnie... MJ też był pod koniec życia nikim w oczach świata, ale przeszedł do historii jako wielki artysta, wielu osobom spadły też po jego śmierci klapki z oczu i zobaczyły, że to był po prostu dobry cżłowiek o wspaniałym sercu. Ona jednak straciła wszystko, dlatego w poprzednim poście napisałam, że to jest jakaś grecka tragedia.
Straciła jego (jako męża i już później jako przyjaciela), bo nie umiała się do tego dziwnego życia dostosować, straciła dobre imię, bo ludzie wciąż traktują ją jak ścierwo, mimo że większość rzeczy o niej to wymysły i projekcje, co udowodniłam w tym długim poście. Straciła też swoje stare, ciche życie, pracę, którą kochała, która prawdopodobnie była jej powołaniem.

Dobrze, że ma teraz szansę w jakiś sposób odbudować relację z dziećmi. Swoją drogą, co poniektórzy tutaj mają ciekawy rodzaj dysonansu (nawiązuję również do komentarzy w temacie o wywiadzie w HP), bo pamiętam ich posty jaka to mama MJ'a jest dobra, wiarygodna, wspaniała, kochana starsza Pani, ale jak już Katherine mówi oficjalnie w wywiadzie, że polubiła Debbie i że Debbie widuje dzieci, to nasza zawistna Pani Basia krzyczy nam w środku "nie, nie, nie! stara babcia Jackson pewnie ma demencję albo ściemnia w żywe oczy, przecież Debbie to suka!". Wybaczcie, nie potrafiłam powstrzymać się od tej złośliwości nenene

Jak mówię, Debbie straciła praktycznie wszystko. Bo można powiedzieć, że co zyskała w zamian? Kasę po rozwodzie? Ranczo ze zwierzątkami, które mogła sobie za nią kupić? Widzimy, jak ta kobieta teraz wygląda, prawda? Totalnie zaniedbana, z tyłkiem rozrośniętym do rozmiaru 3 szaf Komandora, ubrana w byle co... Nie wiem, czy Debbie jest szczęśliwa, nie znam jej, ale zapłaciła ZBYT wysoką cenę. To tylko człowiek.

I dlatego wywołałam tutaj tą cała dyskusję, bo uważam, że należy się w końcu jakaś prawda o tej kobiecie, ale nawet jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, to fajnie, by chociaż przemyślał parę spraw, swoje podejście, dlaczego myśli o niej tak a nie inaczej, o to tak naprawdę przecież chodzi.

Powiem Wam jeszcze na koniec taką jedną rzecz. Kiedyś przypadkowo trafiłam na taki film na YouTube, ale nie podam linka, bo to dla mnie jakaś forma przemocy i nie mam ochoty tego propagować. Można znaleźć samemu, jak jest wielka potrzeba. Takie amatorskie dwu- czy trzy-minutowe video, zrobione przez dwóch młodych chłopaków, "dziennikarzy" jakiegoś pudelkopodobnego amerykańskiego portalu (ale nie TMZ chyba) w dniu memoriału MJ-a. Podano wcześniej do oficjalnej informacji (jak już pisałam), że Debbie się nie wybiera, więc oni postanowili wybrać się do niej "w odwiedziny". I stali tam pod jej płotem jakiś czas, czekali aż wyjdzie z domu i w końcu wyszła, zeszła po schodkach i udała się w stronę jakiś gospodarczych pomieszczeń na ranczu, jakiejś stajni czy coś, tam stał koń i ona podeszła, by podać mu wodę do picia. I oni zaczęli wtedy się do niej drzeć: "Hej Debbie! Czemu nie idziesz na pogrzeb? Jest Ci przykro? Tęsknisz za mężem, prawda? No powiedz nam, tęsknisz za Michaelem?". Ona w ogóle nie reagowała, nie patrzyła na nich, nie odezwała się słowem, zignorowała ich kompletnie, wróciła po chwili do domu. W końcu podszedł do nich jakiś starszy facet, nie wiem, kto to był, jakiś sąsiad może albo ochroniarz i kazał im w delikatnych słowach zostawić ją w spokoju i wyp....ać. No i tu się film skończył nagle, urwał, nie wiem, chyba im kamera spadła czy coś.

Zostawiam to podłe wydarzenie jako puentę.
Awatar użytkownika
Margareta
Posty: 1017
Rejestracja: sob, 22 sie 2009, 15:54
Lokalizacja: południe kraju nad Wisłą

Post autor: Margareta »

give_in_to_me pisze:
Pamiętam jak u tego paskudnego Bashira on (Bashit) zaczął pytać coś o małżeństwo i dzieci, w kotekście DR właśnie a Michael chciał tą dyskusję uciąć jako swoją prywatną sprawę i powiedział wtedy, że małżeństwo w show biznesie, kiedy jest się sławnym, to jest bardzo trudna rzecz. I chwilę potem powiedział, że on się czuję poślubiony Panu Bogu, fanom, muzyce, swoim dzieciom. Oficjalnie od drugiego rozwodu był sam. I mnie się wydaje, że się chyba z tym pogodził.Ja nie wierzę w żaden związek z Grace (tym bardziej jak ona parę razy wylatywała z pracy zwalniana przez niego), uważam że nieładnie powtarzać takie plotki, kiedy Grace jest mężatką od wielu lat. Może miewał jakieś romanse, przelotne znajomości, nie wiem, nie mnie to oceniać, wiadomo, pójść do tabloidu i powiedzieć, że się rzekomo romansuje z MJ-em (były takie przypadki) to pewnie fajnie, bo nie dość, że kasę za to dadzą, to jeszcze można się "pokazać w gazecie"...

Cóż, nie wyszły mu dwa małżeństwa, jedno z kobietą, którą tak rzekomo cukiereczkowo kochał i która pochodziła z podobnego środowiska, drugie z długoletnią przyjaciółką, która mogła być spełnieniem marzeń o kimś zwykłym:
@neta pisze:kto zna nasze najsłabsze strony przed kim nie trzeba być GREAT ARTIST?
Dobrze, że ma teraz szansę w jakiś sposób odbudować relację z dziećmi. Swoją drogą, co poniektórzy tutaj mają ciekawy rodzaj dysonansu (nawiązuję również do komentarzy w temacie o wywiadzie w HP), bo pamiętam ich posty jaka to mama MJ'a jest dobra, wiarygodna, wspaniała, kochana starsza Pani, ale jak już Katherine mówi oficjalnie w wywiadzie, że polubiła Debbie i że Debbie widuje dzieci, to nasza zawistna Pani Basia krzyczy nam w środku "nie, nie, nie! stara babcia Jackson pewnie ma demencję albo ściemnia w żywe oczy, przecież Debbie to suka!". Wybaczcie, nie potrafiłam powstrzymać się od tej złośliwości nenene
Za głęboko wchodzisz w jego prywatne sprawy. Zostaw to w spokoju.

Michael nie miał obowiązku tłumaczy się nikomu ze swoich flirtów/romansów/związków (w tym małżeńskich) a już zwłaszcza mediom, tak bardzo "życzliwym" mu przez 20 ostatnich lat. On był z innej półki niż dziesiątki gwiazd i gwiazdek które z każdym g... latają do kolorowych gazet i za kilkanaście tysięcy udzielają wywiadów na temat swoich zakochań, rozstań, a i nie nierzadko pożycia łóżkowego.
Na temat swoich żon i sympatii wypowiadał się enigmatycznie, zgodnie ze słowami: "Whatever We Say /Or Do To Each Other/ For Now We'll Make/
A Vow To Just /Keep It In The Closet" które można uznać za jako dewizę dotyczącą mówienia publicznie o swoich miłościach.
Odarto go w ogromnym stopniu z prywatności, a nawet intymności, dowiedziano się o nim o wiele więcej niżby chciał. Chciał zostawić coś dla siebie, choćby przez ostatnie lata pożyć we względnym spokoju. Zachowania świadczące o tym (np. zasłanianie dzieci maskami przed dziennikarzami) odbierano jako kolejne dziwactwa. Są wypowiedzi psychiatrów w których diagnozują go jako cierpiącego za zespół Aspergera (najogólniej mówiąc łagodną odmianę autyzmu). Myślę, że wynika to z niezrozumienia.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Obrazek
Awatar użytkownika
akaagnes
Posty: 1224
Rejestracja: sob, 07 lut 2009, 23:13
Lokalizacja: Lublin

Post autor: akaagnes »

Jak mówię, Debbie straciła praktycznie wszystko. Bo można powiedzieć, że co zyskała w zamian? Kasę po rozwodzie? Ranczo ze zwierzątkami, które mogła sobie za nią kupić? Widzimy, jak ta kobieta teraz wygląda, prawda? Totalnie zaniedbana, z tyłkiem rozrośniętym do rozmiaru 3 szaf Komandora, ubrana w byle co... Nie wiem, czy Debbie jest szczęśliwa, nie znam jej, ale zapłaciła ZBYT wysoką cenę. To tylko człowiek.
Udało Ci się, bo ja się zastanawiam nad kwestią. Być może masz rację. Generalnie żal mi jej - z jej winy, z winy Michaela, czy ogólnie. Może to miało sens, takie poświęcenie... i czy ona wtedy myślała trzeźwo, realnie? Wiedziała w co się ładuje czy
cicha pisze:podjęła impulsywną decyzję, że jest gotowa zostać biologiczną matką jego dzieci...mając w domyśle nasze dzieci...właśnie...DR może myśała, że rozkocha w sobie Michaela do nieprzytomności, jeśli da Mu, to, czego On pragnie najbardziej na świecie?
chyba nie ma tak łatwo. potrzeba czegoś więcej.
Jedynym wytłumaczeniem, które większość z nas może zrozumieć jest to, ze Michael jest takim typem mężczyzny, w którym można się zakochać bez pamięci, a jak się zakochasz, to nie zawsze podejmujesz właściwe decyzje. - wiem, głupio to napisałam, ale gdyby mi tak powiedziała Debbie przy wspólnej kawie uwierzyłabym jej bez mrugnięcia okiem.

Nie wiem co więcej napisać. Zamąciłaś mi w głowie, give_in_to_me
i dałaś do myślenia. Ok, jak wcześniej powiedziałam trochę przyznaję Ci rację. ...... Ale nic więcej nie potrafię na razie wykrzesać. Może jak prześpię się z tym wszystkim co napisałaś... MOŻE!...
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

akaagnes pisze:
give_in_to_me pisze:Jak mówię, Debbie straciła praktycznie wszystko. Bo można powiedzieć, że co zyskała w zamian? Kasę po rozwodzie? Ranczo ze zwierzątkami, które mogła sobie za nią kupić? Widzimy, jak ta kobieta teraz wygląda, prawda? Totalnie zaniedbana, z tyłkiem rozrośniętym do rozmiaru 3 szaf Komandora, ubrana w byle co... Nie wiem, czy Debbie jest szczęśliwa, nie znam jej, ale zapłaciła ZBYT wysoką cenę. To tylko człowiek.
Udało Ci się, bo ja się zastanawiam nad kwestią. Być może masz rację. Generalnie żal mi jej - z jej winy, z winy Michaela
Na marginesie...
Ciekawe zjawisko swoją drogą. Obie LMP i DR są podobnych rozmiarów. Może mają coś w genach po swoich przodkach? Jednej służy macierzyństwo (urodziła bliźniaczki), a drugiej samotność w tym samym kierunku? Niezależnie od czynników psychosomatycznych?

Moim zdaniem między Michaelem a Debbie był swego rodzaju układ z nadzieją, że uda się Debbie mieć z Michaelem swobodne, nieskrępowane relacje, wynikające z faktu, że jest matką ich dzieci (w nieobecności fleszy, brukowców, paparazzi...bez papierka świadczącym o małżeństwie bla bla bla). Tymczasem Michael, coś za łatwo odciął się od Debbie, że ta musiała przypomnieć o tym w sądzie, że nie mają ze sobą tak bliskiego kontaktu od x-lat, jakby tego osobiście chciała.

O czym to świadczy? Myślę, że gdyby Michael dbał o bliską znajomość z DR, to ta nawet nie powiedziałaby słowa na ten temat w sądzie. Bo to, że pozostała lojalna Michaelowi, tak jak Liz Taylor i Diana Ross - chwała jej za to!
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
akaagnes
Posty: 1224
Rejestracja: sob, 07 lut 2009, 23:13
Lokalizacja: Lublin

Post autor: akaagnes »

cicha, właśnie też to najbardziej mnie zastanawia, że Michael MIAŁ DYSTANS do Debbie, wbrew temu co twierdzigive_in_to_me, że była to wieloletnia PRZYJACIÓŁKA, która wiedziała o nim różne osobiste rzeczy, których np. mogła nie wiedzieć Lisa, że przy niej nie musiał być king of pop the artist itd. A jednak ja nadal czuję ten chłodny dystans pomiędzy nimi, nawet w złapaniu dłoni, na okładce People bodajże, gdy Michael trzymał dziecko, a ona taka tylko przypięta jak załącznik z boku, nawet na fotografii ślubnej, w tej dziwnej czerni, gdy trzymał jej rękę na brzuchu. Moim zdaniem swobodniej czuł się przy Lisie, przynajmniej w sensie partnerskim, bo jednak ją kochał (miłością partnerską, a nie przyjacielską).
Poza tym są jeszcze dwie sporne kwestie:
- gdyby Debbie Rowe była PRZYJACIÓŁKĄ Michaela, w tym podstawowym rozumieniu, to sama przyjaźń, o ile prawdziwa tak szybko się nie kończy. Nie izolujesz się potem od niej itd.
- po drugie jeśli była ową PRZYJACIÓŁKĄ, to wiadomo, że z chwilą wprowadzenia intymności w życie obojga,wyższy stopień wtajemniczenia, relacje ulegają zmianie i jest ryzyko, że szlag trafi tę przyjaźń. sytuacja się pogmatwa, będą zupełnie inne oczekiwania i atmosfera itd. Każdy wtedy wie, że należy milion pięćset tysięcy razy przemyśleć ten krok, czy warto psuć tę przyjaźń, wystawiać ją na próbę i ryzyko.
oboje nie byli już nastolatkami, z niektórych spraw musieli zdawać sobie sprawę, tak myślę. ona w sumie mogła być w nim bez pamięci zakochana (do tego momentu ją potrafię zrozumieć), może zwierzył się, że rozstał się z Lisą, chciał mieć dzieci, a ta szansa przepadła i wtedy w Debbie zadziałał impuls i zdeklarowała się, że ona mu urodzi, widząc w tym też jakąś szansę dla siebie na spełnienie miłości, jaką do niego czuła...?
oczywiście to są tylko spekulacje i gdybanie...
ODPOWIEDZ