Talitha pisze:Uważam, że Stranger In Moscow jest uboższe od TDCAU PV, ponieważ dotyka tylko i wyłącznie osobistych uczuć podmiotu, czego nie można powiedzieć o drugim videoklipie.
homesick pisze:autorefleksja, grzebanie w najciemniejszych zakamarkach wlasnej osobowosci, wyrzucanie bebechow na wierzch, ekshibicjonizm emocjonalny, dylematy jednostki - ja tego szukam w sztuce.
W życiu nie odbierałam
SIM jako opowieści o osobistych uczuciach podmiotu. Bliżej mi do opinii
homesick, bo grzebanie w swoim wnętrzu jednakowoż wymaga większej odwagi, niż mówienie o uczuciach innych. Bezpieczny dystans vs. odzierający subiektywizm.
Gdy oglądam
SIM tak naprawdę nie rozgrzebuję prywatnej historii Michaela Jacksona, to byłoby dla mnie zbyt oczywiste. I abstrahując od tego, jak wiele jest Moskwy w Moskwie, abstrahując od amerykanizmu tego kfm zauważam tam nie dosłowność a uniwersalność i ponadczasowość. Pomijając czarno-białą stylistykę i zwolnione tempo, mamy tam przeplecione ze sobą historie "strangerów" - ludzi różnej płci, wieku, o różnym bagażu doświadczeń. Michael jest tylko narratorem, przewodnikiem po swoim i ich świecie. Dla mnie to jest naprawdę poruszający wideoklip, bo dotyka on sedna duszy każdego człowieka - bo tak naprawdę, czy każdemu z nas choć raz w życiu nie zdarzyło się powiedzieć, że czuje to wewnętrzne, przejmujące zimno?
SIM był, jest i będzie dla mnie wideoklipem w którym pięknie współgra obraz z tekstem, w którym to się właściwie uzupełnia i równoważy.
Poprzednią rundę ominęłam całkowicie świadomie. Szkoda mi
Scream, bo to kfm z mojej prywatnej pierwszej trójki i ze zgrozą patrzyłam, jak go tutaj miażdżycie. Fakt, NO potrafi zaskakiwać, a jeszcze bardziej wprawiać w osłupienie
W tej rundzie początkowo chciałam zagłosować na
Earth Song, bo (o ironio!) zawsze chcąc, czy nie chcąc, odbieram ten kfm przez pryzmat mesjanistycznego wizerunku scenicznego MJ'a. Złapałam się na tym, że rzadko wracam do tego obrazu, że tkwi gdzieś we mnie przeświadczenie o nadmiarze patosu. A jednak, gdy dziś po dłuższym czasie obejrzałam go ponownie przyznać muszę, że to na mnie działa, że to do mnie przemawia. Że mam te ciary i gdzieś trafia obojętność wypracowaną przez dystans.
Skoro nie SIM i nie ES to pozostaje wybrać pomiędzy więzieniem a Brazylią. Pierwszy odruch - więzienie, bo Brazylia ma tę brutalną prawdę, bębny i zwyczajnego Michaela. Ale po chwili zaczyna rodzić się pytanie - jak to jest z tym obrazem jako ilustracją muzyki? Co jest lepsze - dosłowność, czy wieloznaczność? Wydaje mi się, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi - bo zarówno dosłowność, jak i wieloznaczność w sztuce potrafią być i zaletą i przekleństwem.
Brazylijska wersja TDCAU emanuje tą kompatybilnością z przesłaniem tekstu. Mamy tam przecież tych, którzy szczerze i prawdziwie mogą zawołać
They don't care about us. Do tego mamy żywiołowość, która dla mnie niekoniecznie jest brazylijsko kolorowa, ale bardziej jest swoistym pozawerbalnym przekazem głoszonych treści.
Z drugiej strony zaś - więzienie. Wydaje się, że dosłowne, że naciągane. Dla mnie staje się metaforą. Oglądając ten kfm omijam tę dosłowność, a zaczynam widzieć hamletyczne stwierdzenie o państwie, będącym więzieniem; dostrzegam poza więzienną stylizacją historię o labiryncie prawa i bezprawia (a stąd krok tylko do kafkowskich rozważań o człowieku wmanipulowanym w macki bezdusznego aparatu, zaszczutym i otoczonym przez tych, którzy mają go za nic).
I mimo całego szacunku do brazylijskich faveli - więzienny Michael Jackson przemawia do mnie bardziej.
Głos na
They Don't Care About Us (Olodum).