Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.

Moderators: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil

User avatar
anja
Posts: 459
Joined: Sat, 19 Dec 2009, 20:41
Location: Kielce

Post by anja »

Ten tekst dla mnie to pytania o sens życia: skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy, jaki sens ma nasze krzątanie się na Ziemi, co po nas pozostanie, czy istnieje życie pozaziemskie?

Ciekawe pytania w przededniu święta Wszystkich Świętych i Święta Zmarłych czyli zaduszek.
Życie przemija. Nie, życie trwa. Płynie czas i zmieniają się tylko ludzie w czasie, ale życie ciągle trwa.
Ludzie, którzy pojawiają się i odchodzą, wcielają się w te same role, które przypadły tym żyjącym wcześniej, i tym, którzy przyjdą później.
Michael Jackson wrote:Moje ciało
To strumień energii
W rzece czasu
Stulecia mijają, wieki odchodzą
Pojawiam się i znikam
Nasze trwanie nie ogranicza się tylko do istnienia na Ziemi. Jesteśmy tutaj na chwilę w cielesnej postaci.
Michael Jackson wrote:Przybywam z Błogości
W niej trwam
Do niej wracam
Co czeka na nas potem?

Michael jako artysta potrafi dostrzegać wiele, potrafi wczuwać się w różne role, nawet skrajnie odmienne: jest Księciem i Żebrakiem jak w powieści M. Twaina, pustynią i oceanem, świadomością, blaskiem słońca, burzą… a te swoje odczucia potrafi i chce nam przekazywać poprzez sztukę.
Przez artystyczne działania chce nam przekazać swoją filozofię życiową.
Michael Jackson wrote:Dołącz do mnie w tańcu
Proszę, dołącz teraz
Jeśli zapomnisz się
Nigdy nie dowiesz się
Na czym polega ta gra
Na dnie oceanu wieczności
On woła do nas: żyj, nie marnuj czasu, bo jeśli nie odważysz się, nie poznasz smaku życia, w końcu jesteś tutaj tylko przez chwilę i nie zmarnuj tej szansy. Ale czy my słuchamy tego wołania?
Michael Jackson wrote:Nieśmiertelność jest mą grą
Jak wygrać w grze pt."nieśmiertelność"?
Śmierć budzi w nas lęk. Dlatego tak silnie większość ludzi wierzy jednak w „życie po życiu”. Gdy mamy tę perspektywę dalszego trwania, łatwiej wytłumaczyć sobie sens istnienia tutaj na Ziemi tylko przez krótką chwilkę w dziejach świata.
Każdy człowiek zostawia przecież jakiś ślad po sobie, dzięki któremu może stać się nieśmiertelny. Może to prawda, że trwamy tak długo jak długo inni o nas pamiętają?
To chyba dlatego tak celebrujemy obchody Święta Zmarłych.
Troskę o pamięć o zmarłych przejawiał już nawet neandertalczyk przyozdabiając groby kwiatami i pięknymi przedmiotami.
My możemy po prostu pamiętać i kultywować przesłanie tych ludzi, których kochamy.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

Nawiązując do tekstu, wierzycie w wędrówkę dusz? Czy jak tak, czy chodzi w niej dosłownie o reinkarnację czy może o wędrówkę dusz dosłownie, w sensie że one są obok?
Jakie macie koncepcje na to, co się dzieje z człowiekiem, z ludzką energią po śmierci? Jak tłumaczycie sobie śmierć?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
User avatar
Amelia
Posts: 355
Joined: Thu, 06 Aug 2009, 21:30
Location: Jaworzno

Post by Amelia »

Śmierć.. czym ona jest dla mnie? Powiem szczerze, jest tematem tabu, wiadomością w serwisie informacyjnym. Jest czymś czego się boję jednocześnie fascynuje mnie i ciekawi, ale lękam się w tę tajemnicę zagłębić, szukać odpowiedzi. Koło się zamyka.
Wiecie co najbardziej mnie zaciekawia? Rozkład ludzkiego ciała.
Uciekanie z ciała duszy, stawanie się chłodnym, czymś bezwładnym, ciężkim.
Wyobrażam sobie tę ciszę, ciemność w środku martwej postaci.

Lubię oglądać obrazy Beksińskiego. Motyw przewodni- śmierć i ludzkie ciało, gnijące ludzkie ciało. Najwidoczniej bardzo to go fascynowało.
Zresztą w życiu spotykał śmierć bardzo często- Żona umarła po ciężkiej chorobie a syn popełnił samobójstwo.
Widziałam raz na żywo w katowickim muzeum jego obraz (niestety nie mogę go znaleźć w internecie). To był jedyny obraz, który naprawdę mnie urzekł. Wszystko wokół było takie nudne, takie kolorowe bzdetne. Tylko nie to. Tylko nie ta zniszczona, trupia twarz. Wydawało mi się jakby przepełniona była żalem za tym utraconym życiem. I ta zazdrość w stosunku do obserwatora, żywego, mogącego coś jeszcze dokonać, coś poczuć.

Image

Jeden z jego obrazów.
'Wszyscy mamy problem śmierci przed oczyma. Nie jestem wyjątkiem. Osobiście bardziej boję się umierania niż samej śmierci. Nie jest to lęk przed nicością, ale przed cierpieniem.'
Wszyscy się tego boimy Panie Beksiński.

O duszy napiszę kiedy indziej. Narazie napiszę tylko- Wierzę.
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...

Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
User avatar
MJowitek
Posts: 2433
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 18:51
Location: Wrocław

Post by MJowitek »

O rety rety, tego typu teksty należą do moich ulubionych. Każde słowo, każda myśl sprawia, że coś mi się iskrzy radośnie w umyśle.
Niektórzy wiedzą, że na studiach podczas zajęć z filozofii odkryłam Filozofa Mojego Życia, po czym z właściwą sobie skleroza do nazwisk - zapomniałam jego nazwiska. Wciąż go szukam.

Ale w tym wierszu Michaela węszę mojego filozofa. Trop już nieco zwietrzał, ale puściłam psy gończe z wodzy fantazji i zabrałam się metodycznie do poszukiwań. Podobno jestem egzystencjalistką zatem to był mój punkt wyjścia.
wikipedia wrote:Egzystencjalizm istnieje w wersji teistycznej oraz ateistycznej. W obu przypadkach jego ideą jest przekonanie, że człowiek, jako jedyny z wszystkich bytów ma bezpośredni wpływ na to kim jest i dokonując niezależnych wyborów wyraża swoją wolność. Wg egzystencjalizmu ludzie są na tę wolność wręcz skazani, jest ona atrybutem człowieczeństwa.
A tymczasem...
MJ wrote:Stop this agony of wishing
Play it out
Don't think, don't hesitate
Curving back within yourself
Just create...just create
Po wczytaniu się nieco w temat i zrobieniu miliona zakładek (no..ok, tylko ośmiu) jestem bliższa o kolejny krok w odnalezieniu Mojego Filozofa. Jestem niemal na 100% pewna, że zaczyna się na literkę "H".

Kandydat numer jeden - Heidegger. Pierwsza połowa XX wieku. Wspierał nazistów co mnie trochę niepokoi jako jego potencjalną fankę, ale trudno. Szybko mu przeszło.
Martin Heiddeger wrote:Artysta jest źródłem dzieła. Dzieło jest źródłem artysty.
Martin Heiddeger wrote:Sztuka to uruchamianie prawdy.
wikipedia wrote:Jądro filozofii Heideggera stanowi problem Bycia (Sein). Podczas gdy tradycyjna ontologia koncentrowała swoje wysiłki wokół bytu, dla Heideggera kluczowym zagadnieniem pomijanym właściwie przez dotychczasową filozofię jest kwestia Bycia tegoż Bytu.
I ta cała wyliczanka u Michaela: Jestem..., rozbicie bytu na cząsteczki.
Jestem poszukiwaczem, poszukiwaniem, poszukiwanym, jedno wynika z drugiego, miesza się stanowiąc jednolita całość i zaprzeczenie siebie zarazem.
Nie ma tu jednak żadnego punktu oparcia dla człowieka. Tkwi się w jakimś zawieszeniu, w niedającej się wytłumaczyć samotności. Tak właśnie zawsze rozumiałam samotność, o której wspominał Michael - na poziomie egzystencjalnym. Z tego właśnie wynika moje własne poczucie osamotnienia, które na szczęście ""bywa, a nie "jest". Rozwój bez końca, bez jednoznacznie określonego celu, dochodząc do punktu A, już widzę punkt B, i to on jest nowym celem. Zbliżając się do owego celu A jestem kimś innym niż ta osoba, która tylko o nim marzyła. Teraz jestem osoba marzącą o celu B. Albo raczej "bywam". Aby uchronić się przed tym
MJ wrote:I am the craze
jestem entuzjastką spisywania sobie celów na kartce i ich skreślania.

Kandydat numer dwa: Hegel. Lata `30 XX wieku. Twórca klasycznego systemu idealistycznego. I znowu Niemiec. Najwyraźniej mnie pociąga ten ordung...
wikipedia wrote:Podstawową kategorią filozofii Hegla jest duch (świadomość), który wyobcowuje się i ponownie się jedna ze sobą. Poprzez filozofię duch poznaje samego siebie jako podmiot i jako substancję.
MJ wrote:I appear and disappear
Playing hide-and-seek
In the twinkling of an eye
Jak dla mnie toto jest piękne zdanie, czy chodzi o reinkarnację, wspomnianą przez kaema? O świadomość, która odradza się w kolejnych wcieleniach po krótkim, jak na wieczność, okresie niebytu? Dusza, która reinkarnuje, faktycznie nie zna poczucia czasu. Uznając jej istnienie w jakiś intuicyjny sposób można uznać, iż ci co już od nas odeszli, będą żyli w przyszłości. Jednak ta przyszłość kiedyś dla kogoś będzie teraźniejszością, zatem zbliżamy się do jednej z moich ulubionych myśli - ci, co nie żyją, żyją w przeszłości, w przyszłości równocześnie. My, którzy żyjemy, żyjemy też równolegle w przeszłości i przyszłości. My - mam na myśli energię. O, tę:
MJ wrote:This body of mine
Is a flux of energy
Tak sobie czasem tłumaczę niezrozumiale sny, jeśli przypominają mi scenariusz godny Lyncha. Może to śni się nie mnie tu teraz, tylko mnie kiedyś? Może to jakieś nierozwiązane problemy sprzed tysiąca lat. Albo jakieś mniej lub bardziej ważne proroctwo?
MJ wrote:I am the Primeval Self
In you and I
We mnie i w Tobie. Coś sprzed wieków. Coś dla nas wspólnego.
Nie mam już od dawna żadnej babci, żadnego dziadka. Ale oni ożywają za każdym razem, kiedy zrobię coś dla nich właściwego. Żyją w lekko spalonym cieście ze śliwkami, przesłodzonej herbacie, przejmowaniem się na zapas, w absurdalnym poczuciu humoru. Żyją w moich ambicjach, obietnicach, marzeniach. I czasem na dachu wszechświata załamują może ręce, żebym zajęła się przyziemnymi sprawami, i powiedziała wprost "kocham" tym, których kocham, bo same "dobre myśli" czasem nie wystarczą. A może wystarczą? W sumie sama nie wiem, na ile te prastare dusze w nas są kumate, na ile wychwytują subtelności, a na ile trzeba z nimi łopatologicznie.

Tymczasem, kandydat trzeci -Hume. Wiek XVIII, Anglik, a Szkot z pochodzenia.
wikipedia wrote:W swojej teorii poznania, Hume poddał też krytyce podmiot poznający. Tak samo jak w przypadku idei związku przyczynowego musi być jakaś impresja, na podstawie której powstała idea. Oczywiście w rzeczywistości zewnętrznej nie ma takiej impresji, więc trzeba jej szukać w umyśle. W umyśle jednak znajdują się tylko pojedyncze, niczym nie związane impresje i idee:

"W związku z działaniami umysłu warto zwrócić uwagę na fakt, że chociaż uobecniają się nam one w najbliższy sposób, to kiedy stają się przedmiotem naszej refleksji wydają się niejasne; nasz wzrok nie potrafi odnaleźć linii i granic, które je wyróżniają i dzielą. Przedmioty te są zbyt zmienne, by pozostawać zbyt długo w jednym aspekcie czy sytuacji i trzeba je ująć bezpośrednio".

Nie ma jednej, stałej impresji, która byłaby podstawą idei „ja", co znaczy, że podmiot nie istnieje obiektywnie jako jedna całość.
Jeśli, powiedzmy, nie istnieje obiektywnie jako jedna całość, to niby co? Rozumiem, że istnieję w sposób rozproszony, subiektywny, jako milion wrażeń, emocji, myśli. Myśli są nieśmiertelne.
MJ wrote:Immortality's my game
From Bliss I came
In Bliss I am sustained
Tak, wiem. Na podstawie własnych skojarzeń poddałam luźnej analizie wyrwane z kontekstu idee filozoficzne, aby za ich pośrednictwem zanalizować wybrane fragmenty utworu Michaela. Zwolennicy trzymania się ściśle tekstu nie będą zachwyceni... Za to ja też mam już jakiś post życia w tym temacie.

A na koniec:
MJ wrote:Join me in my dance
Please join me now
If you forget yourself
You'll never know how
This game is played
In the ocean bed of Eternity
Optymistyczne to takie, prawda? Join me in my dance. Pogrąż się ze mną w tym szaleństwie. To jakieś takie mało egzystencjalne chyba. Może to nie w tym nurcie filozoficznym mam upatrywać Mego Filozofa Życia? Oh nie. A tak dobrze mi szło...
User avatar
@neta
Posts: 1057
Joined: Thu, 16 Jul 2009, 0:42
Location: z innej bajki

Post by @neta »

Ja pominę filozofów i napiszę co we mnie siedzi.
Ciało jest tylko naszym pokrowcem który użytkujemy przez pewien czas.Kiedy człowiek umiera ciało powoli robi się zimne i sztywnieje.Tak bardzo wtedy czuć kiedy patrzysz na woskową mumię, lub ją dotykasz chcąc się pożegnać, że to coś co jest w nas w środku co sprawia KIM JESTEŚMY...odchodzi, umyka gdzieś w przestrzeń.
Nie wiem jak odnieść się do życia po śmierci ale wierze w energię i pamięć.
Myślę że ta energia wnika w ściany, przedmioty, przyrodę.
Jest taki zwyczaj sypania Mandali.Sypiąc kolorowy piasek tworzymy jakiś obrazek, skupiamy na nim swoje myśli, marzenia, oczekiwania.Tchniemy w niego duszę.Kiedy obraz jest gotowy zsypuje się go do woreczka i w kolorowym pochodzie niesie do rzeki.Wygląda to dość komicznie kiedy grupa ludzi wysypuje proszek do wody ale jest w tym jakaś magia.Uczucie nietrwałości materii, przemijalności chwili, upływu czasu a z drugiej strony wielka jedność z przyrodą i energią która w niej krąży i wraca do nas w różnej postaci.
Ludzie wymyślają różne historie które mają pomóc oswoić śmierć.Każdy z nas się boi.Boi się zmiany, bólu, nieznanego i samotności.
Śmierć chyba nie boli...nie wiem.Jednakże myślę, że we wszystkich tych historiach jest ziarno prawdy.Wierzę w podróż duszy, odrodzenie w nowym ciele.Skąd śnią nam się rzeczy które kiedyś się już zdarzyły lub potrafimy dokładnie opisać miejsce w którym jesteśmy po raz pierwszy?
Nie wierze w piekło i niebo ani w dziadka z siwą brodą w niebie.
Wierze zaś, że przychodzimy kolejny raz aby czegoś się nauczyć.To jak oblany egzamin wciąż powtarzany.Mamy wszyscy jedną duszę choć różne ciała ale o tym już pisałam.
Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić - Św. Augustyn
User avatar
anja
Posts: 459
Joined: Sat, 19 Dec 2009, 20:41
Location: Kielce

Post by anja »

kaem wrote:Jakie macie koncepcje na to, co się dzieje z człowiekiem, z ludzką energią po śmierci? Jak tłumaczycie sobie śmierć?
Nie rozumiem sensu śmierci, ale też nie potrafię wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać świat bez śmierci.
Co dzieje się z energią człowieka po śmierci?
Fajny temat, aż dziwię się, że taki mały odzew. Mnie interesuje to co będzie potem. Bo to tak bez sensu trwać tutaj, kochać, przeżywać szczęście i smutek, szarpać się w życiu, a potem żeby nic nie było. Ja się na to nie godzę. Mam się tak rozpłynąć w niebycie? A ludzie, których kocham?
Co z ukochanymi ludźmi?
Udaje mi się godzić ze śmiercią bliskich, bo mam nadzieję, że potem, że jeszcze kiedyś ich spotkam. Nie wiem jak miałoby wyglądać to spotkanie, ale ja wierzę, wierzę, że jeszcze kiedyś się odnajdziemy.

W reinkarnację wierzę, ale w ujęciu biologicznym.
MJ wrote:Moje ciało
To strumień energii
W rzece czasu
Materia się zmienia. Te pierwiastki, które zawarte są w moim ciele dzisiaj, być może kiedyś miały w sobie dinozaury, a może jakieś rośliny. A co z energią? Ona jest zawarta w materii. I jej strumień płynie przez wieki, tak jak materia między organizmami. Ja mam taki mało antropocentryczny światopogląd. Uważam, że jesteśmy tylko niewielką cząstką kosmosu, więc inne żywe stworzenia też biorą udział w tej reinkarnacji. Dlatego nie umiem pogodzić się ze stanowiskiem kościoła katolickiego, że zwierzęta nie mają duszy. Przecież nazywane są naszymi „braćmi mniejszymi”.
Sięgając głębiej: nawet bakterie mają w sobie jakąś energię za życia. Więc co z tą energią? Ona jest jakaś odrębna dla ludzi, inna niż dla reszty świata? Przecież człowiek to tylko mała cząstka „strumienia życia”, ono trwało zanim pojawiliśmy się na Ziemi. A może ludzie uzurpują sobie prawo do posiadania duszy, odmawiając jej równocześnie innym formom życia, bo nie są w stanie tego objąć swoim rozumem?
Tak naprawdę całego tego świata dusz nie ogarniam.
Dzisiaj ja uderzę w nutę religijną.
Kościół katolicki przypomina o śmierci, przemijaniu i znikomości rzeczy ziemskich słowami: „Pamiętaj człowieku, że z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. Te słowa w Środę Popielcową towarzyszą gestowi posypania głów popiołem, poprzez który Kościół wzywa każdego wierzącego do nawrócenia i pokuty. Wypowiada je kapłan także podczas pogrzebu. Są one przypomnieniem podstawowej prawdy o tym, czym faktycznie jesteśmy, a jesteśmy cząstką ziemskiej, kruchej rzeczywistości.
W drugim swym członie to zdanie zapowiada nasz powrót do stanu wyjścia.
Ale kapłan dołącza do powyższego stwierdzenia dopowiedzenie (wypowiadane zawsze podczas składania naszych ciał do grobu): „…ale Pan cię wskrzesi w dniu ostatecznym”.
Więc ludziom wierzącym religia daje nadzieję na to, że energia nasza nie zniknie.
MJ wrote:Przybywam z Błogości
W niej trwam
Do niej wracam
Przeżyłam kiedyś wypadek. Na chwilę straciłam przytomność. Kiedy wróciła świadomość, czułam błogość (tak wtedy o tym myślałam) i … naprawdę nie chciałam wracać „stamtąd”. Nie wiem gdzie byłam przez chwilę.
Nie, nie było żadnego światełka w tunelu ;-) .
Wtedy pomyślałam, że nie żal byłoby mi umierać, wtedy nawet tego chciałam, byłam rozczarowana, że nie mogę tam „zostać”. Teraz na spokojnie, po wielu latach od tego wydarzenia, wiem, że nie chcę jeszcze odchodzić, ale ciągle jest we mnie tamto wspomnienie i mam nadzieję, że kiedy przyjdzie ta chwila, nie będę się bać i znów poczuję tę błogość.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

Jakiś czas temu przeczytałem, że przed lękiem przed śmiercią chroni nas samorealizacja, wiara i własne dzieci.
Mnie ostatnio śmierć niepokoi. To, że całe to życie, które mam, ulegnie wyzerowaniu, a wszelkie ważne dla mnie idee, ludzie z nimi związani zostaną utraceni, odcięci. Że w śmierci doświadczę samotności w czystej postaci, gdzie nawet wspomnienia staną się tylko materią zamieniającą się w proch. Wyobraźcie sobie, że jesteście w kosmosie. Wokół nie ma nic, tylko kosmos. I tylko Ty. I wieczność.
Przerażające.
Acz włącza się od razu myśl, że skoro siebie doświadczam, jest coś więcej i z tym się mogę skontaktować. To chyba jest doświadczaniem Boga w sobie.
Michael Jackson wrote: Moje ciało
To strumień energii
W rzece czasu
Stulecia mijają, wieki odchodzą
Pojawiam się i znikam
Bawiąc się w chowanego
W mgnieniu oka

Jestem cząstką
Jestem falą
Wirującą z prędkością światła
Jestem zmiennością
Która przejmuje prowadzenie
Jestem Księciem
Jestem Żebrakiem
Jestem działaniem
Którym jest dzieło
Jestem galaktyką, próżnią przestrzeni
Na Mlecznej Drodze
Jestem szaleństwem

Jestem mędrcem, myśleniem, myślą
Jestem poszukiwaczem, poszukiwaniem, poszukiwanym
Jestem kroplą rosy, blaskiem słońca, burzą
Jestem zjawiskiem, dziedziną, formą
Jestem pustynią, oceanem, niebem
Jestem Prastarym Sobą
W tobie i we mnie
Bliskim jest mi myśl, że wszystko co wokół nas, jest w nas. Konsekwencją tego myślenia może być zrozumienie każdej ludzkiej ułomności, by umieć się z nią utożsamić. Czytając ostatnio książkę o szamanizmie uchwyciłem taką myśl, opisaną w sytuacji przemocy w rodzinie- a mianowicie że ofiara przemocy dalej w tej roli tkwiąca nie jest w stanie wyzwolić się ze wspomnień, bo nie jest świadoma sprawcy przemocy w sobie. Albo rodzina ofiary morderstwa dalej żyjąca w swojej traumie nie jest w stanie doświadczyć mordercy w sobie, a on tam przecież jest. Jak wszystko wokół.
Czemu ta sama logika nie miałaby wyrażać się w drugiem kierunku? To co na zewnątrz jest przejawem nas. Energia rzeki, siła mojego dziadka, słabość którą give_in_to_me wulgaryzuje uparcie u Michaela- to pewnie też wyraża część mnie. Skoro tak, to ludzie pełnią rolę aktorów wyrażających kolejne części mnie. Egocentryczna teza, ale nie od czapy. Taka perspektywa może uczyć większej tolerancji i unii z innymi. I zgody na kolejne doświadczanie tego, co w życiu się pojawia.
I może ten bezkres w kosmosie po śmierci przeze mnie przywołany byłby okazją poczucia, że właśnie mogę się wtedy czuć zupełnie nie samotny, a w tłumie i z tłumem?
Michael Jackson wrote:
Lecz nieśmiertelność jest mą grą
(...)
Po prostu twórz... tylko twórz
To, że tworzenie dzieł jest jednym ze sposobów na zmaganie się z własną śmiertelnością, zdaje się być zdaniem oczywistym. Michael bał się swojej śmiertelności, o czym wspomina w wywiadzie z rabinem. Swojej śmiertelności, procesu starzenia. Może dlatego tak mało tworzył ostatnio. Nie tylko ze względu na proces, a też- a przed wszystkim dlatego, że stracił wenę. Poradził sobie z ulotnością swojego bytu. Został ojcem.
Wiem, Michael w jednym z wywiadów powiedział, że nie ma czegoś takiego jak brak weny. Albo jest czas na tworzenie albo nie. Ot, co. Pojawia mi się jednak takie podejrzenie, że Michael w ostatnich latach zgubił pasję tworzenia. Nie przypadkowo może pojawiały się w nim myśli kierowane do siostry, by nauczyła się cieszyć swoimi dotychczasowymi osiągnięciami, bez parcia na szkło w nowych rekordach nowych nagrań. Może odkrył w sobie coś ważniejszego. I z tym teraz jest. W końcu to był bardzo duchowy człowiek. Pomimo nierozwiązanych problemów umarł w spełnieniu.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
User avatar
MJowitek
Posts: 2433
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 18:51
Location: Wrocław

Post by MJowitek »

anja wrote:Bo to tak bez sensu trwać tutaj, kochać, przeżywać szczęście i smutek, szarpać się w życiu, a potem żeby nic nie było. Ja się na to nie godzę. Mam się tak rozpłynąć w niebycie? A ludzie, których kocham?
kaem wrote:To, że całe to życie, które mam, ulegnie wyzerowaniu, a wszelkie ważne dla mnie idee, ludzie z nimi związani zostaną utraceni, odcięci.

Ja tego co piszecie nie do końca rozumiem. Przyjmijmy, że dusza nie istnieje, że nie ma żadnej energii poza tą fizyczną, że po smierci nigdzie nie wędrujemy, nie odnawiamy się w nowym ciele, ani jako Anioł Stróż.

Na chwile dygresja - mam taką wizję, że w pewnym momencie przestajemy reinkarnować bo nie mamy już po co, w końcu egzamin zdajemy, nie potrzebujemy już próbowac nowych ról, każdą przeszliśmy. To by mi się kleiło z tym co pisał kaem o doświadczaniu w sobie różnych osób. Różnych emocji. Różnych wcieleń. Jak dla mnie, całkiem prawdopodobne jest, że każdy z nas kiedyś kogoś zabił. Albo dopiero zabije. A w innym wcieleniu napisze poezję o przebaczaniu. W każdym razie wydaje mi się, że w jakimś momencie nie mamy po co wracać uczyć się nowych rzeczy, i stajemy się Intuicją. Aniołem Stróżem. Siła Wyższą. Głosem Znikąd. A ci nauczyciele, w masie, tworzą Boga. A zatem tak, jestem za wielobóstwem, wiecznie żywym, mieszającym się jak fale oceanu. W tym sesnie uznaję, że Michael żyje. Jest teraz Natchnieniem. Nie jest już zajęty życiem tutaj, może właśnie szepcze linie melodii jakiemus artyście. Artyście w wieku niemowlęcym, znając jego upodobania. Może niedługo narodzi sie Geniusz? Michael sam mówił, że czasem budził się w nocy i miał melodie w głowie, że musiał wstac i to utrwalić. Niektórzy pisali tu o tym, o co by chcieli zapytać Michaela. Ja własnie o to. I o Drzewo Darów. Siedzą tam wszyscy na gałęziach i szepczą...

A zatem, wracając z dygresji do myśli pierwszej - wyobraźmy sobie, że tego wszystkiego co powyżej opisałam nie ma. Ale to przeciez nie znaczy, że wszystko ulega wyzerowaniu, wpada w niebyt i znika. Okay, gdyby spędzić całe życie w samotności w schronie przeciwlotniczym, w tajemnicy (to ważne) przed innymi, gdyby nie istniec już za zycia, to owszem, po smierci znika się na amen. Chyba, ze się zostanie odnalezionym w stanie półrozkładu i sie komuś zafunduje traumę, to wtedy nie. Wtedy tez się ma wpływ na czyjes życie. Zatem, abysmy byli wyzerowani po smierci, trzebaby od urodzenia siedzieć w samotności i tajemnicy w schronie przeciwlotniczym, i skonstruowac sobie system spalania, który podłączony do aparatury wykrywającej proces życia, włączyłby się zaraz po zgonie, spalił ciało, a następnie sam uległ samozniszczeniu (jak najciszej, żeby nie zwracać na siebie uwagi) aby zatrzeć po sobie ślady. Ufff. Oj trudno stąd zniknąć tak ostatecznie.

Wy wszyscy piszący w tym temacie już jesteście nieśmiertelni. Bo JA Was czytam. I wszyscy, o których wspomnieliście tez sa juz niesmiertelni, bo JA o nich przeczytałam. I nawet jeśli mam sklerozę godną wiewiórki zakopującej orzeszki, to ja te Wasze wspomnienia miałam w łapkach. I, se komplementem pojadę - lubię myśleć, wyciągam wnioski, rozwijam się. Nie tylko dzięki własnemu doświadczeniu, bo w tym tempie to by to trwało i trwało, ale także poprzez Wasze doświadczenia, którymi się dzielicie. Zgadzam się z Wami lub nie, przytakuje głową lub wpieniam się za głupotę, ale wywołujecie we mnie reakcje. Nie żyję w schronie przeciwlotniczym, i choć cenię sobie ochronę danych osobowych, to poprzez historie "mam taką znajomą, która...", "czytałam kiedyś, że..." podaję dalej Wasze wspomnienia (lub przytoczone przez Was historie innych osób) wpływając na rozwój kolejnych osób.

Zatem, gdybyście mieli czasem romantyczne wizje o samotności po śmierci w czarnym kosmosie, MJowitek ma zła wiadomość - już jesteście wieczni, tylko za moim pośrednictwem, w kilkunastu osobach. Znowu sobie pojadę komplementem - uważam, że jestem lubiana, bywam pytana o zdanie. Jeśli to moje zdanie wływa na czyjeś dalsze relacje z kims innym, a czemu by nie, krąg sie powieksza. Jakieś cząstki Was żyją już przynajmniej w kilkudziesięciu osobach, tylko dzięki mnie. A nie jestem waszą jedyną znajomą, prawda? :-) Zatem - jak tam z tą nicością?

Żeby nie było, że im kto wieksza gaduła, tym bardziej niesmiertelny się staje. Czasem tylko sie coś obserwuje, ale nawet nie komentuje. Czasem czyjes życie robi wrażenie, ale się z daną osoba nie rozmawia.

Półtora tygodnia temu ktoś koło Galerii Dominikańskiej bawił się sterowanym samolocikiem. Postałam sobie chwilę i gapiłam się na to w niebo. Dobry nastrój pojawił sie znikąd, i utrzymał na bardzo długo. Tak o bez powodu. I w takim dobrym humorze byłam sobie bardziej otwarta do świata, do ludzi. Ktoś podał iskrę swojego życia dalej.

A ja idę sobie zrobić zwykłą przyziemną herbatę i postaram się ukierunkować umysł na mniej wzniosłe tory. Przynajmniej na jakiś czas.
User avatar
GosiOla
Posts: 234
Joined: Wed, 09 Dec 2009, 23:58
Location: Łódź

Post by GosiOla »

Kiedy byłam dzieckiem, choć już nie tak małym - myślę, że na pewno miałam powyżej 10 lat, zastanawiałam się czasem, jak to jest z tą duszą. Mnie , podobnie jak @netę, nie przekonywała wizja przedstawiana przez Kościół. Raczej mnie to przerażało, no bo co będzie - myślałam sobie - jeśli okaże się, że ja mimo, iż się staram nie zasłużę sobie na pójście do nieba? Wymyśliłam sobie wtedy, że może z tą duszą po śmierci to jest tak, że przechodzi ona do nowo narodzonego człowieka, bo nie może tak po prostu przestać istnieć - to był taki rodzaj reinkarnacji wymyślony na mój użytek. Zastanawiałam się też, czy gdyby ta moja dusza nie pojawiła się we mnie, w tym konkretnym ciele, to czy kiedykolwiek i gdziekolwiek by zaistniała - może byłabym dzieckiem innych rodziców, może chłopakiem, może księżniczką... . Takie to były moje dziecinne i dziecięce rozważania. A teraz? Teraz wcale nie jestem mądrzejsza i wszystko, co wiąże się z tematem śmierci i duszy to dla mnie niezliczona ilość pytań bez odpowiedzi. No bo dlaczego np. umierają małe dzieci zanim jeszcze zaczną sobie zdawać sprawę z nieuchronności śmierci, zadawać te wszystkie pytania o sens istnienia, dlaczego niektórym nie jest dane choć uchylić rąbka tajemnicy a już muszą odejść? Dlaczego jedni umierają długo, mają czas pożegnać się z bliskimi a innych śmierć spotyka tak gwałtownie i co jest gorsze?

I może tak powinno być, to jest ta tajemnica, a chęć poznania jej napędza nas do działania, szukania odpowiedzi.
Kim jestem ja?
Kim jesteś ty?
Skąd pochodzimy?
Dokąd zmierzamy?
O co w tym wszystkim chodzi?



Ja nie wiem, czy wierzę, że wraz z moim ciałem nie umrze moja dusza, raczej chyba pragnę wierzyć niż wierzę. Trudno przecież pogodzić się z takim ostatecznym pogrążeniem w niebycie. A może "tam" jest coś, czego ludzka wyobraźnia nie ogarnia i dopiero tego doświadczymy. Wasze wizje bardzo mi się podobają, chciałabym aby któraś z nich była tą prawdziwą, problem w tym, że to tylko nasze wyobrażenia albo wyobrażenia innych - filozofów, proroków.

W zasadzie wierzę w to o czym wspomniała anja i MJowitek- że nasze dusze rozpraszają się w tych, którzy zostają przy życiu, ale później, niestety, powoli umierają.

Myślałam też o duszach zwierząt. Jeśli wierzyć w teorię ewolucji, to człowiek również był kiedyś zwierzęciem. Kiedy zatem nastąpił ten moment uświadomienia sobie przez człowieka, że ma duszę? Kiedy zaczął bać się śmierci i od kiedy wiedział, że ona na pewno nastąpi? Czy zwierząta też to wiedzą, czy chronią swoje życie tylko instynktownie? Tak jak wspomniałam wcześniej - wszystko co związane ze śmiercią i z duszą u mnie pozostaje w sferze pytań bez odpowiedzi

Amelia wrote:Wiecie co najbardziej mnie zaciekawia? Rozkład ludzkiego ciała.
Amelia, jeśli tak Cię intersuje ta tematyka to proponuję książkę Trup: od biologii do antropologii Louisa-Vincenta Thomasa
"Mijaj zdrów otwarte okna"
Image
User avatar
MJowitek
Posts: 2433
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 18:51
Location: Wrocław

Post by MJowitek »

GosiOla wrote:No bo dlaczego np. umierają małe dzieci zanim jeszcze zaczną sobie zdawać sprawę z nieuchronności śmierci, zadawać te wszystkie pytania o sens istnienia, dlaczego niektórym nie jest dane choć uchylić rąbka tajemnicy a już muszą odejść?
Kiedyś czytałam, co mi się bardzo spodobało, że dusze się ze sobą przyjaźnią. Wspierają się nawzajem w rozwoju i często pojawiają się w różnych wcieleniach w tym samym miejscu, ale w różnych rolach. Matka -dziecko, mąż - żona, przyjaciele itd*. I że reinkarnując, doskonale wiedzą co chcą w sobie rozwijać. Potem zapominają, bo to wszystko by wtedy nie miało sensu. I czasem zdarza się, że któraś dusza ma potrzebę przeżyć głębokie cierpienie, doświadczyć bólu. Bo np do tej pory wszystko było lekkie i łatwe, albo sama była oprawcą. I inna, zaprzyjaźniona dusza, jej w tym pomaga. Odradza się jako jej dziecko, przedwcześnie umiera, zostawia rodzica, zadając chyba największy ból jaki tylko może istnieć. W ten sposób patrząc, śmierć małego dziecka ma głęboki sens. A zaprzyjaźniona dusza, znowu wolna, wędruje dalej i kiedyś się znowu spotkają.

*Jestem ciekawa, czy to braterstwo dusz nie wpływa też czasem na homoseksualizm. Pociąg fizyczny to ważna sprawa, nie będę tego umniejszać, ale jednak zakochujemy się w "tym czymś w oczach", a że raz się odradzamy jako kobiety, raz jako mężczyźni... Macie jakieś wyobrażenie płci duszy? Mnie odruchowo się wydaje, ze dusza płci nie ma, to by tak upraszczało sprawę. Ale może ma. I rodzą się kobiety z dusza kobiety lub mężczyzny, i mężczyźni, z męska lub kobiecą duszą. Straszne zamieszanie się robi, ale jednak od razu barwniej. Chociaż może niesłusznie ograniczam się do tylko dwóch płci, może jest ich znacznie więcej, i nie mają nic wspólnego z aspektem damsko-męskim. A, dajmy na to - z kolorem.

Kiedyś, tak odrobinkę, liznęłam tematu kolorów czakr. Moją ulubiona barwą stało się wtedy indygo (czakra czołowa), odpowiedzialna za intuicje, jasnowidzenie, dostrzeganie energii. Podobno na jej rozwój dobrze wpływa medytacja nocą, pod gwiazdami. Pocałunek w czoło nabiera nagle innego znaczenia, prawda? Za to zabawne, bo abstrahując od czakr, jednym z moich ulubionych kolorów jest pomarańczowy, a ten z kolei jest barwą...narządów płciowych i okolic pępka. No super. Odpowiada za moc kreacji, wiarę w siebie. dobra dobra.
Wcześniej o tym nigdy nie myślałam, ale może dusze są zdominowane przez jakiś kolor, i nie dzielą się na płeć a właśnie na dominujące barwy? Choć i tak tworzymy tęcze. I chodzą potem po świecie tacy żółci (czakra pępka) marzyciele.
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

Tekst tygodnia:
Ryan White
Album: Dancing The Dream (1992)
Autor tekstu: Michael Jackson

Image

Obejrzyj na YT


Trochę historii:
Ryan Wayne White (ur. 6 grudnia 1971 r. w Kokomo w stanie Indiana w USA, zm. 8 kwietnia 1990 r. w Indianapolis) był amerykańskim chłopcem, który stał się międzynarodowym symbolem dziecięcej walki z HIV/AIDS, po wydaleniu go ze szkoły z powodu nosicielstwa wirusa. Michael Jackson napisał i wydał specjalny singiel Gone Too Soon, który upamiętnia jego długą i wyczerpującą walkę z chorobą, która skończyła się wygraną, gdyż chłopiec żył "dłużej" o 5 lat. Michael Jackson przebywał i często rozmawiał z Ryanem na terenie swego rancza Neverland. Gwiazdor bardzo zaprzyjaźnił się z Ryanem.

Chłopiec, cierpiał na hemofilię, a HIV zaraził się podczas jednej z transfuzji. Gdy w 1984 zdiagnozowano obecność wirusa w jego organizmie, lekarze dawali Ryanowi tylko 6 miesięcy życia. Mimo oświadczeń lekarzy, że wirus nie stanowi żadnego zagrożenia dla innych uczniów, AIDS było chorobą niemal nieznaną. Dlatego też gdy White próbował powrócić do szkoły, wielu nauczycieli i rodziców w Kokomo stawiło się przeciwko niemu. Rozwlekająca się czasie walka ze szkolnym systemem spowodowała, że media zainteresowały się całą sprawą. Wiele reportaży i wywiadów rozsławiło Ryana White i jego zmagania na skalę międzynarodową. Wielokrotnie chłopiec pojawiał się w mediach w towarzystwie takich sław jak Elton John, Michael Jackson czy prezentera Phil Donahue. Ku zdumieniu lekarzy, White żył pięć lat dłużej, niż przypuszczano, a zmarł na krótko przed wydaniem zgody na dołączenie do szkoły średniej w kwietniu 1990.

Przed przypadkiem Whita, AIDS było spostrzegane jako choroba nękająca najczęściej społeczności homoseksualne. Po wydarzeniach z lat 80. i 90. to przekonanie uległo zmianie. Ryan White i inni znani ludzie borykający się z AIDS, jak bracia Ray, Magic Johnson, Freddie Mercury czy Kimberly Bergalis, szeroko pojawiali się w środkach masowego przekazu, nakłaniając do dokładniejszego przyjrzenia się całemu problemowi AIDS. Kongres Stanów Zjednoczonych przegłosował ustawę zwaną Ryan White Care Act krótko po śmierci Ryana. Akt został odnowiony w 2006 r. oraz 30 października 2009 i jest największym w USA świadczycielem usług dla ofiar AIDS.
Więcej tutaj<<

Telefon Michaela do Ryana White'a
Mama Ryana wypowiada się o Michaelu. Wspomina, że Michael nawet po śmierci Ryana zapraszał ja do swojej posiadłości na Dzień Matki- spędziła w Neverland wiele czasu. Pamiętał cały czas o jej synu, nawet udał się na jego pogrzeb, co w wypadku Michaela jest czymś niezwykłym (nie chodził na pogrzeby). Teraz ona chce uczcić jego pamięć.

Image


Ryan White, symbol of justice
Or child of innocence, messenger of love
Where are you now, where have you gone?
Ryan White, I miss your sunny days
We carelessly frolicked in extended plays
I miss you, Ryan White
I miss your smile, innocent and bright
I miss your glory, I miss your light
Ryan White, symbol of contradiction
Child of Irony, of child of fiction?
I think of your shattered life
Of your struggle, of your strife
While ladies dance in the moonlit night
Champagne parties on chartered cruises
I see your wasted form, your ghostly sight
I feel your festering wounds, your battered bruises
Ryan White, symbol of agony and pain
Of ignorant fear gone insane
In a hysterical society
With free-floating anxiety
And feigned piety
I miss you, Ryan White
You showed us how to stand and fight
In the rain you were a cloudburst of joy
The sparkle of hope in every girl and boy
In the depths of your anguished sorrow
Was the dream of another tomorrow.


Ryan White
tłum. Agnieszka

Ryan White, symbol sprawiedliwości
Lub dziecię niewinności, posłaniec miłości.
Gdzie jesteś teraz, dokąd odszedłeś?
Ryanie White, tęsknię za Twymi słonecznymi dniami,
Beztrosko baraszkowaliśmy trwającymi zabawami.
Tęsknię za Tobą, Ryanie White
Tęsknię za Twoim uśmiechem, niewinnym i jasnym,
Tęsknię za Twoją chwałą, tęsknię za światłością.
Ryan White, symbol sprzeczności,
Dziecię Ironii, czy dziecko fikcji?
Myślę o Twoim zrujnowanym życiu,
O Twojej walce, O twoim sporze
Kiedy damy tańczą w nocnym świetle księżyca
Na szampańskich imprezach w wynajętych rejsach,
Widzę Twoją utraconą postać, Twe duchowe spojrzenie,
Czuję w sobie Twoje rany i okrutne sińce.
Ryan White, symbol bólu i cierpienia,
Nie znający strachu, który znika w szaleństwie
W histerycznym społeczeństwie
Z uwolnionym przypływem lękliwości
I fałszywą pobożnością.
Tęsknię za Tobą, Ryanie White
Pokazałeś nam jak stanąć i walczyć.
Kiedy padał deszcz, rozrywałeś chmury radością,
Byłeś iskierką nadziei dla każdej dziewczynki i chłopca.
W głębinach Twego bolesnego smutku,
Był sen o lepszym jutrze.



Tõlgendada teksti!
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
User avatar
MJowitek
Posts: 2433
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 18:51
Location: Wrocław

Post by MJowitek »

Trochę nie wiem od której strony to ugryźć, ten wiersz niejako wprowadza w stan refleksji nad niesprawiedliwością losu, umarł wesoły chłopak, żył ze świadomością, że nigdy nie będzie dorosły. O samej śmierci był poprzedni utwór, to ja może teraz uderzę z drugiej strony, od strony życia.
MJ wrote:Ryan White, symbol of contradiction
Child of Irony, of child of fiction?
I think of your shattered life
Of your struggle, of your strife
While ladies dance in the moonlit night
Champagne parties on chartered cruises
I see your wasted form, your ghostly sight
I feel your festering wounds, your battered bruises
Dziecko Ironii. Bo on, ten uśmiechnięty chłopak, powoli umiera w cierpieniu i strachu, a w tym samym czasie trwają bale pod rozgwieżdżonym niebem na prywatnych jachtach. Kaem opisał pokrótce historię, na wikipedii doczytałam, że sytuacja była mocno niefajna, kiedy w końcu dopuszczono go do nauki, część rodziców wypisało swoje dzieci ze szkoły, musiał jeść osobnymi plastikowymi sztućcami, korzystać z osobnej toalety, jak kompletny alien, zdarzały się krzyki pod jego adresem "wiemy, ze jesteś ciotą", ktoś strzelił z broni w okno ich domu i to ostatecznie przekonało rodzinę do konieczności zmiany miejsca zamieszkania.
A w tym samym czasie - gdzieś na morzu trwał bal.

I to mi się w tym utworze niespecjalnie podoba, tak jakby ci roześmiani, bogaci ludzie byli jacyś gorsi. Jakby to było niesprawiedliwe, że oni się dobrze bawią, gdy wokół tyle cierpienia. Jak dla mnie ten kontrast dodaje zbytniego dramatyzmu, jest nie fair wobec tych ludzi bawiących się beztrosko pod gwiazdami. To mi przypomina trochę szablon - mi jest źle, a inni się dobrze bawią, nie lubię ich, wsadzę im szpilę. Nie, żeby mi się tak nigdy nie zdarzało, a jakże. Jak sama mam nieszczególny nastrój, a wokół mnie makarena szaleje, budzi się we mnie nabąblony borsuk patrzący spode łba na otoczenie. Bo ja tu mam wzniosłe myśli, cierpienie wszak uszlachetnia, oni są tacy malutcy.

No świetnie, tyle, że cierpieć jest bardzo łatwo, patrzeć z pogardą na roztańczone damy też. Wzbudzanie w kimś poczucia winy, że nie dostosowuje się do powagi sytuacji, jednak już takie szlachetne nie jest.

Podoba mi się sposób, w jaki Cyganie świętują w Dniu Zmarłych, ucztują na grobach, spotykają się całą rodziną i z boku ma się wrażenie, że trwa tam jakaś impreza. Celebracja życia - czy to nie piękny sposób spędzenia tego dnia? Oczywiście, zaduma w ciszy, świeczka, modlitwa, jeśli ktoś jest wierzący, to też jest piękne. Jeśli ma się taki nastrój. Ale jeśli nie?

Uwielbiam Dzień Wszystkich Świetych. Kojarzy mi się z karmieniem wiewiórek koło cmentarza i milionem lampek na grobach, kiedy pojedzie się na cmentarz wieczorem. I z panem sprzedającym watę cukrową przy bramie, na którą zawsze miałam ochotę, ale "dziś nie wypada" mojej mamy jakoś zbijało mnie z tropu. Nie pamiętam co którego roku się działo, ale pamiętam, że rok temu zaanonsowałam tacie, że chcę watę cukrową. Dostałam :) Biedna mama...
Ale jednak "wypada-nie wypada" mam mocno wpojone, na wielu polach.
W tym roku popełniłam jeszcze większe faux pas, nie byłam dziś wcale na cmentarzu, za to poszłam "zalegle urodzinowo" do kina z siostrzeńcem, pogadaliśmy o kotach znoszących martwe myszy do łóżka, i nazbieraliśmy dziwnych liści z Drzewa Którego Nazwy Nie Znamy. Myślę, że żadne z dziadków nie ma mi za złe, że zamiast iść dziś sprzątać ich groby, wybyłam z ich jedynym prawnuczkiem na film o szopie praczu broniącym lasu. Chociaż gdyby się dało, chciałabym być i tu i tu. Niestety siostrzeniec jest z tych dzieci, które mają zaplanowany cały tydzień i niespecjalnie 'jest kiedy".

I tak oto, byłam dziś "damą na balu", zamiast zatopić się w refleksji nad kruchością życia. I jest mi z tym i dobrze, i źle. Bo ja jestem zwolennikiem podtrzymywania tradycji, a równocześnie przeciwnikiem zbiorowego "bo dziś nie wypada" (przeciwnikiem zagorzałym, bo sama jestem okropnie wyczulona na dobre maniery i takt, aż to męczy...).

I dziwi mnie trochę podejście Michaela tutaj. Chociaż może przesadzam, bo jestem na ten temat dziś wyczulona. Michael był dla mnie sam w sobie wielką celebracją życia, odejściem od schematów i jednym wielkim światowym "nie wypada". Ryan umarł w 1990, Dancing The Dream jest z 1992, ale kiedy powstał sam utwór? Jeśli świeżo po śmierci chłopca, to jak najbardziej rozumiem to borsucze podejście.

Za to podoba mi się to uchwycenie radości chłopca, kiedy żył, choć świadomy swojej choroby.
MJ wrote:You showed us how to stand and fight
In the rain you were a cloudburst of joy
The sparkle of hope in every girl and boy
In the depths of your anguished sorrow
Was the dream of another tomorrow.
Obejrzałam sobie trochę zdjęć Ryana, kurczę, ten mały był naprawdę często uśmiechnięty. Skąd to się bierze? Ale serio - dlaczego niektórzy lubują się w swoim cierpieniu, a inni w jakiś naturalny sposób odnajdują się w życiu, jakie by ono nie było? Siła charakteru toto chyba nie jest, w nastrój cierpiętniczy wpadają i silne jednostki. Jak to jest, ze niektórzy zamykają się w sobie z niemal błahego powodu, a inni, jak Ryan (ten, którego dane nam poznać), są wciąż promieniem słońca? Tak już po prostu jest i już? Tak jak są ludzie o piwnych i zielonych oczach? Według mnie - nie. Nastawienie do życia to kwestia psychiki, ale to temat, który mnie naprawdę ciekawi - skąd się bierze postawa "jestem taki biedny...", a skąd "jedziemy dalej!"?
User avatar
Estrella
Posts: 163
Joined: Fri, 26 Jun 2009, 18:43
Location: Radom

Post by Estrella »

MJowitek wrote:Dziecko Ironii. Bo on, ten uśmiechnięty chłopak, powoli umiera w cierpieniu i strachu, a w tym samym czasie trwają bale pod rozgwieżdżonym niebem na prywatnych jachtach.
Ja odebrałam to trochę inaczej. Ironią moim zdaniem jest to, że chłopiec zaraził się poprzez zabieg, który miał mu pomóc, ironią było to, że zmarł na krótko przed otrzymaniem pozwolenia na uczęszczanie do szkoły średniej, czyli był o krok od tego o co walczył, jestem pewna, że znajdzie się jeszcze trochę innych przykładów.
Element o kobietach tańczących na wystawnych imprezach, kiedy Michael pisze, że widzi jego stracone/zrujnowane życie to raczej myśl "a mogło być tak pięknie, mógł też tak żyć, być tak radosny i cieszyć się wszystkim co z czasem przychodzi". No przynajmniej to to tak odbieram.

Mnie ten tekst zaskakuje. Pisze go człowiek, który stracił przyjaciela, widział jego ból, walkę, niesprawiedliwość, wszelkie krzywdy jakich doznawał, zaznał też jego uśmiechu, pogody ducha, której nieraz nie widzi się u zdrowych dzieci. Mimo tego te słowa nie są gorzkie, nie są przepełnione goryczą i żalem, nie ma pytań "dlaczego? czemu właśnie on? jak mogłeś Panie na to pozwolić?" co najczęściej przychodzi w chwilach straty.
Jest za to pewne pogodzenie się z sytuacją
Michael wrote:Gdzie jesteś teraz, dokąd odszedłeś?
a nie "dlaczego odszedłeś?".


Michael napisał ten tekst w większości w postaci monologu kierowanego do Ryana, jednocześnie wspominając, a po części tak jakby chciał nam go przedstawić, ukazać jak niewiarygodnym był człowiekiem, żebyśmy nie zapomnieli i jednocześnie wiedzieli, że można widzieć promień słońca mimo nadchodzących zewsząd chmur..... bo On potrafił, chłopak będący ofiarą nie tylko choroby ale i ludzi pełnych strachu, stereotypów i niewiedzy.
I w tym wszystkim:
Michael wrote:W głębinach Twego bolesnego smutku,
Był sen o lepszym jutrze.
MJowitek wrote:w nastrój cierpiętniczy wpadają i silne jednostki.
Wydaje mi się, że TE silne jednostki opierały swój świat, swoją pewność siebie i swoje poglądy na czymś nietrwałym, na czymś co zachwiało się lub zupełnie runęło w chwili próby jaką jest np choroba. Jeżeli fundamentem naszego życia jest jakiś nietrwały związek międzyludzki, kariera zawodowa, status majątkowy to jest to najkruchsza, rzecz jaką mamy w życiu.
But if you came to see
The truth, the purity
It's here inside a lonely heart
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

MJowitek wrote:skąd się bierze postawa "jestem taki biedny...", a skąd "jedziemy dalej!"?
Pewnie trochę z kultury. Nasza np. jest martyrologiczna, a choćby amerykańska uchodzi za bardziej "uśmiechniętą". Daleki byłbym od jednoznacznego wartościowania którejkolwiek- użalanie się nad sobą jest mało twórcze, ale z drugiej strony mamy większą skłonność do refleksji, inni bardziej powierzchownie podchodzą do różnych myśli.
I pewnie kwestia wychowania gra też swoją rolę. Kultura, więc i rodziny pochodzenia (rodzice, wujkowie, dziadkowie) wiele lat nagradzała nas za bycie pokrzywdzonym, a "karała" za sukcesy, które wzbudzały zawiść u ludzi z niską samooceną i niechęcią, by coś z nią zrobić. Kultura w Polsce, że ponownie odwołam się do naszego podwórka, na szczęście się zmienia i co innego zaczyna być nagradzane. Myślę, że historia z krzyżem to właśnie taki ostatni bastion ludzi, którzy nie odnaleźli się w tych zmianach. Zaczynamy się z tego już śmiać, wcześniej widzenie śmiesznosci w historiach z symbolem religijnym w tle byłoby nie do pomyślenia.

Tym razem wstęp do IT! zapożyczyłem w całości z polskiej wikipedii. Jak MJowitek napisała, warto doczytać resztę. Chłopak naprawdę wiele przeżył. Zachorował, gdy o Aids niewiele wiedziano, o przekłamania było łatwo. Nie odbieram tej historii jak walki dobrego ze złem. Gdybym dowiedział się w 1985 roku, że do mojej szkoły chodzi dziecko, które jest chore na śmiertelną chorobę, która nie wiadomo jak się roznosi, też pewnie bym się bał o własne i być skłonny do robienia różnych głupich rzeczy z lęku. Inna sprawa, że tam dochodzio już do totalnej ignorancji i przemocy.
Wychodzi na to, że chłopiec nie walczył tyle o swoje, ale stając się pierwszym zarażonym poprzez transfuzję nieprzebadanej krwi (a przynajmniej pierwszym którego historia została tak nagłośniona), walczył o kolejne przypadki. Dzięki niemu krew zaczęto badać w punktach krwiodawców. Dzieki niemu pokazano, że Aids nie dotyczy tylko homoseksualistów. Dzięki niemu można było ponownie zobaczyć, co ludzie z lęku potrafią innym wyrządzić. Lęku wynikającym przede wszystkim z niewiedzy.

Chłopiec zmienił świadomość społeczną. I to mnie zastanawia- dlaczego potrzebujemy ofiar, by zmieniać ową świadomość? Począwszy od baranków składanych na ołtarzach, poprzez historie świętych i wyklętych, najwyraźniej ofiar potrzebujemy. A może tak być nie musi?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
User avatar
Estrella
Posts: 163
Joined: Fri, 26 Jun 2009, 18:43
Location: Radom

Post by Estrella »

Nie pozostawisz śladu na skale przykładając do niej delikatny materiał, dopiero twarde, ostre dłuto jest w stanie odznaczyć się a nawet kształtować kamień.
Każdy z wiekiem zbiera doświadczenia, wyrabia w sobie pewne przekonania i tylko coś naprawdę wstrząsającego może naruszyć tą strukturę podpieraną dodatkowo przez stereotypy i opinie publiczną.

W takich przypadkach jak ten z Ryanem dochodzi fakt, że ludzie chętniej żywią się znienawidzeniem i odrzuceniem, łatwiej i ciekawiej jest odwrócić się i dolewać oliwy do ognia niż powiedzieć "hej! a może to nie tak?". Kiedy przychodzi śmierć, pewna tragedia ludzie dla odmiany chętnie się umartwiają i rozpowiadają jaki to ktoś był biedny i jaka niesprawiedliwość go spotkała.

Może nie musi tak być, tylko czy to realne żeby ludzie tak się zmienili, żeby tego chcieli?
W grę wchodzi zaufanie, a wiadomo jak to jest... kochaj wszystkich, ufaj niewielu...
But if you came to see
The truth, the purity
It's here inside a lonely heart
Post Reply