Chciałbym tylko zauważyć, że niemal każda płyta MJ zawierała dokładnie to, o czym piszesz... Marny argument.daria3891 wrote:"Damy jedną balladę dla rozkochanych nastolatek, trochę rapu dla hip-hopowców, parę riffów dla rockmanów i się sprzeda" chciałoby się powiedzieć. Jeśli mogę być szczera, to jest to na prawdę marna płyta. Gdzieżby ją tu porównywać do "Dangerous", "Bad"...
Premiera płyty "Michael" 14 XII 2010r. [koment.]
Moderators: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, Mafia

Muszę przyznać ogólnie rację, jednak przy albumie "Michael" jakoś bardziej dosadnie to odczuwam. Taki rap w BOW... Może inaczej; czy wyobrażasz sobie BOW bez tego kawałka rapu? A twórczości Michaela bez tej piosenki z 50 Centem? Otóż to, ja nie odczuwam najmniejszej chęci, zwyczajnej chęci kupienia tego albumu. Za pewne dosolili ponad 50 zł... Szczerze wolę wydać te 5 dych na inne płyty. Ale podkreślam, to tylko moja osobista opinii i nikt nie musi się z nią zgadzać. Płyta dla mnie najgorsza w dorobku Michaela. Jak biorę tą "Dangerous" w łapki i wkładam do odtwarzacza, to w serduchu mi się zapala płomyczek i nie mogę się doczekać, by usłyszeć pierwsze nutki Jam... Płyta, jako album, jako całość, po protu tworzy wspólną określoną wartość. A przy "Michael", to ja nawet nie czuję jakiejś ciągłości w tych piosenkach, jedna wielka kupa. Jakieś 2 lata temu nikomu się nie podobało tak nadzwyczajnie Hold my hand, a teraz? To jest komercja w najprostszym wydaniu. Jak już mówiłam, to nie jest to. To tak jak filmy, niektórym podoba się "Lśnienie", niektórym "Oszukać przeznaczenie", niektórym jedno i drugie, nie powiem.
Wiecie, ogólnie to całe wydawnictwo Sony, ten cały cyrk... To wszystko tylko mi obrzydza ten cały świat "szajning stars". Czyż nie lepiej siąść i poczytać Barańczaka? jest tak wiele wspaniałych rzeczy do robienia, a słuchanie albumu "Michael" na pewno, dla mnie, do takich nie należy.
Wiecie, ogólnie to całe wydawnictwo Sony, ten cały cyrk... To wszystko tylko mi obrzydza ten cały świat "szajning stars". Czyż nie lepiej siąść i poczytać Barańczaka? jest tak wiele wspaniałych rzeczy do robienia, a słuchanie albumu "Michael" na pewno, dla mnie, do takich nie należy.
cut that out!
Postanowiłam, że i ja się wypowiem w temacie albumu. Spór jego dotyczący widzę w nieco szerszym kontekście, więc jeśli wyjdę za bardzo poza temat wątku, nie wahajcie się usunąć mego postu czy przenieść go do kosza.
Zacznę od mojej oceny płyty. Przesłuchałam. Z zachwytu nie padłam. Niektóre kompozycje są w moim odczuciu bardzo dobre i mają ogromny potencjał, który jednak nie został wykorzystany. Zastosowane aranżacje za bardzo przypominają to, co słyszymy codziennie w radiu w wykonaniu innych artystów. Albo to co już było w wykonaniu Michaela (nie wyobrażam sobie np. by Michael zastosował ponownie niemal identyczne intro do utworu, co ma miejsce w BN). To już po prostu nie jest album Michaela.
To czy się komuś album podoba czy nie, to kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Wszyscy o tym wiemy, a jednak dyskusja na ten temat wywołuje tyle emocji. Sądzę, że problem jest szerszy. Nie wiem z całą pewnością jak inni to odbierają, ale mogę napisać w swoim imieniu.
Tak naprawdę nie boli mnie kształt płyty. Nie boli mnie to, że zabrakło tam perfekcjonistycznego wykończenia. Nie boli mnie nawet to, że "poprawiono" i uzupełniono wokale (chociaż wolałabym usłyszeć dema). Boli mnie kontekst. Bolą mnie pierwsze miejsca na listach sprzedaży. Bolą mnie pochlebne opinie recenzentów. Bolą mnie zachwyty przeciętnych Kowalskich. Wiecie dlaczego mnie to boli? Dlatego, że to by się nie zdarzyło, gdyby Michael żył. Nie zdarzyłoby się, choćby wydał album po stokroć lepszy, doskonalszy, dokładniej dopracowany. Bo Michaela za życia wypadało nienawidzić. Najlepiej ujęła to Anita Werner kilka dni po Jego śmierci mówiąc "przecież słuchanie Jacksona uchodziło za obciach"!
Wobec powyższego zdenerwowała mnie przytoczona tu recenzja z onetu, gdzie połowę tekstu zajmują rozważania nad tym jak to się Michael za życia stoczył. Stoczył? Stoczył czy zrobiono wszystko by go zniszczyć? Czego by nie zrobił, zostałoby to zjechane. Tak jak zjechano, bardzo dobrą moim zdaniem "Invincible". Ciągłe oskarżenia, ciągłe wypisywanie bzdur. W dniu śmierci Michaela nagle się okazało, że wszystkie pismaki doskonale wiedziały o vitiligo. Chociaż dzień wcześniej chętnie napisaliby, że się kąpał w domestosie. Nagle po śmierci Michaela zaczęło się opłacać pisać o nim dobrze, chwalić, zachwycać muzyką, choćby to były niedopracowane strzępki. A za zachwytami poszedł tłum, bo tłum zawsze goni w owczym pędzie... Przy tym w zasadzie zero autorefleksji. Zero zastanowienia nad tym, że niesprawiedliwie osądzili człowieka. Zero żalu za to, że w zamian za muzykę, którą dawał światu, był systematycznie niszczony. Nie! Najlepiej napisać, że się stoczył. Ot, tak sam z siebie, bo przecież - jak każda gwiazda - nie był do końca normalny.
Michael doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak będzie. Niestety miał rację. Jak ta sytuacja świadczy o świecie, w którym żyjemy? Jak rokuje na przyszłość? Czy świat potrzebuje kolejnego geniusza takiego jak Michael? Odpowiedź brzmi: Nie! Ludzie potrzebują celebrytów, których głównym zajęciem jest wystawianie swojego życia na sprzedaż. To co poza tym sobą reprezentują jest nieważne. Potrafi śpiewać czy nie - co za różnica? Komputer nawet z fałszującej Mandaryny, zrobił piosenkarkę. Ważne żeby wyglądała, umiała się sprzedać i wywoływała raz na jakiś czas kontrolowane skandale. Byleby się nie załamała i nie protestowała, gdy gonią ją paparazzi. Wtedy już po gwieździe. Nieprzystosowana. Słaba jednostka. Świr. Do zniszczenia. A że wybitni artyści są wrażliwcami... to lepiej niech się trzymają z daleka od show businessu. Tak naprawdę im mniej widać prawdziwego człowieka, tym lepiej. Śpiewające roboty? O tak! To ma przyszłość.
Zauważcie. Ludziom w twórczości Michaela najbardziej przeszkadzał Michael - człowiek. Nie ma Michaela? Jest dobrze! Album rozchodzi się jak świeże bułeczki. I rozchodziłby się nawet, gdyby było nie 70, a 10% Michaela w "Michaelu". Wszystko da się zrobić komputerowo. I właśnie to mnie tak bardzo boli. Mnie, która w twórczości Michaela kochała najbardziej Jego - Człowieka.
Zacznę od mojej oceny płyty. Przesłuchałam. Z zachwytu nie padłam. Niektóre kompozycje są w moim odczuciu bardzo dobre i mają ogromny potencjał, który jednak nie został wykorzystany. Zastosowane aranżacje za bardzo przypominają to, co słyszymy codziennie w radiu w wykonaniu innych artystów. Albo to co już było w wykonaniu Michaela (nie wyobrażam sobie np. by Michael zastosował ponownie niemal identyczne intro do utworu, co ma miejsce w BN). To już po prostu nie jest album Michaela.
To czy się komuś album podoba czy nie, to kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Wszyscy o tym wiemy, a jednak dyskusja na ten temat wywołuje tyle emocji. Sądzę, że problem jest szerszy. Nie wiem z całą pewnością jak inni to odbierają, ale mogę napisać w swoim imieniu.
Tak naprawdę nie boli mnie kształt płyty. Nie boli mnie to, że zabrakło tam perfekcjonistycznego wykończenia. Nie boli mnie nawet to, że "poprawiono" i uzupełniono wokale (chociaż wolałabym usłyszeć dema). Boli mnie kontekst. Bolą mnie pierwsze miejsca na listach sprzedaży. Bolą mnie pochlebne opinie recenzentów. Bolą mnie zachwyty przeciętnych Kowalskich. Wiecie dlaczego mnie to boli? Dlatego, że to by się nie zdarzyło, gdyby Michael żył. Nie zdarzyłoby się, choćby wydał album po stokroć lepszy, doskonalszy, dokładniej dopracowany. Bo Michaela za życia wypadało nienawidzić. Najlepiej ujęła to Anita Werner kilka dni po Jego śmierci mówiąc "przecież słuchanie Jacksona uchodziło za obciach"!
Wobec powyższego zdenerwowała mnie przytoczona tu recenzja z onetu, gdzie połowę tekstu zajmują rozważania nad tym jak to się Michael za życia stoczył. Stoczył? Stoczył czy zrobiono wszystko by go zniszczyć? Czego by nie zrobił, zostałoby to zjechane. Tak jak zjechano, bardzo dobrą moim zdaniem "Invincible". Ciągłe oskarżenia, ciągłe wypisywanie bzdur. W dniu śmierci Michaela nagle się okazało, że wszystkie pismaki doskonale wiedziały o vitiligo. Chociaż dzień wcześniej chętnie napisaliby, że się kąpał w domestosie. Nagle po śmierci Michaela zaczęło się opłacać pisać o nim dobrze, chwalić, zachwycać muzyką, choćby to były niedopracowane strzępki. A za zachwytami poszedł tłum, bo tłum zawsze goni w owczym pędzie... Przy tym w zasadzie zero autorefleksji. Zero zastanowienia nad tym, że niesprawiedliwie osądzili człowieka. Zero żalu za to, że w zamian za muzykę, którą dawał światu, był systematycznie niszczony. Nie! Najlepiej napisać, że się stoczył. Ot, tak sam z siebie, bo przecież - jak każda gwiazda - nie był do końca normalny.
Michael doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak będzie. Niestety miał rację. Jak ta sytuacja świadczy o świecie, w którym żyjemy? Jak rokuje na przyszłość? Czy świat potrzebuje kolejnego geniusza takiego jak Michael? Odpowiedź brzmi: Nie! Ludzie potrzebują celebrytów, których głównym zajęciem jest wystawianie swojego życia na sprzedaż. To co poza tym sobą reprezentują jest nieważne. Potrafi śpiewać czy nie - co za różnica? Komputer nawet z fałszującej Mandaryny, zrobił piosenkarkę. Ważne żeby wyglądała, umiała się sprzedać i wywoływała raz na jakiś czas kontrolowane skandale. Byleby się nie załamała i nie protestowała, gdy gonią ją paparazzi. Wtedy już po gwieździe. Nieprzystosowana. Słaba jednostka. Świr. Do zniszczenia. A że wybitni artyści są wrażliwcami... to lepiej niech się trzymają z daleka od show businessu. Tak naprawdę im mniej widać prawdziwego człowieka, tym lepiej. Śpiewające roboty? O tak! To ma przyszłość.
Zauważcie. Ludziom w twórczości Michaela najbardziej przeszkadzał Michael - człowiek. Nie ma Michaela? Jest dobrze! Album rozchodzi się jak świeże bułeczki. I rozchodziłby się nawet, gdyby było nie 70, a 10% Michaela w "Michaelu". Wszystko da się zrobić komputerowo. I właśnie to mnie tak bardzo boli. Mnie, która w twórczości Michaela kochała najbardziej Jego - Człowieka.
You're just another part of me
In this way are we learning
Or do we sit here yearning
For this world to stop turning round
It’s now or never
In this way are we learning
Or do we sit here yearning
For this world to stop turning round
It’s now or never
Louie świetny post., Ja już nie umiem ubrać myśli w słowa, tak mnie ta sytaucja męczy i wytrąca z równowagi.
Widzę to wszystko identycznie..
Człowiek chciałby normalnie celberować, cieszyć się, bawić, być przyzwoitym fanem, a tu coś uwiera, przeszkadza, i nic z tym nie potrafię zrobić..
I zastanawiam sie, z czym pozostaniemy po tej burzy, jaki będzie bilans zysków i strat. Nie rankingi, nie recenzje, nie chwilowe emocje, ale jak zapisze się to w historii.
Nieopdparcie przywodzi mi to na myśl film Matrix z pigułką niebieską i czerwoną do wyboru. Ci co wybrali czerwoną maja pecha, ech..
na deser symalkrum w czystej postaci:
http://www.youtube.com/watch?v=iYhCn0jf46U
Widzę to wszystko identycznie..

Człowiek chciałby normalnie celberować, cieszyć się, bawić, być przyzwoitym fanem, a tu coś uwiera, przeszkadza, i nic z tym nie potrafię zrobić..
I zastanawiam sie, z czym pozostaniemy po tej burzy, jaki będzie bilans zysków i strat. Nie rankingi, nie recenzje, nie chwilowe emocje, ale jak zapisze się to w historii.
Nieopdparcie przywodzi mi to na myśl film Matrix z pigułką niebieską i czerwoną do wyboru. Ci co wybrali czerwoną maja pecha, ech..
cytaty z Baudrillarda, filozofa będącego inspiracją dla twórców Matrixa:
„żyjemy w świecie symulacji, w którym najwyższą funkcją znaku jest wymazanie rzeczywistości i jednocześnie ukrycie jej zniknięcia”
„Reklama nie jest tym, co upiększa czy przyozdabia mury, lecz tym, co je zaciera, tym, co wymazuje ulice, fasady i wszelką architekturę, zaciera wszelkie podłoże i wszelką głębię”
""Symulować" - to udawać, że ma się coś, czego się nie ma. Nie jest to jednak zwykłe udawanie, ponieważ symulacja przyjmuje cechy zjawiska naśladowanego - jak chory, który nabywa objawów choroby przez siebie symulowanej. Rezultat symulacji podważa więc rozróżnienie pomiędzy "prawdziwym" i "fałszywym", pomiędzy "rzeczywistością" i "wyobrażeniem".
W miejsce ikony - dawnego wyobrażenia Boga - wchodzi ikonka, czyli znaczek oznaczający sam siebie."
na deser symalkrum w czystej postaci:
http://www.youtube.com/watch?v=iYhCn0jf46U
Last edited by triniti on Tue, 06 Nov 2012, 6:39, edited 1 time in total.
- Damianos60
- Posts: 466
- Joined: Fri, 12 Dec 2008, 10:57
- Location: Legnica
Album #MICHAEL już znalazł się w czołówce najlepszych płyt "top ten charts" w 19 krajach
źródło: http://www.apple.com/euro/itunes/charts ... lbums.html

źródło: http://www.apple.com/euro/itunes/charts ... lbums.html
-
- Posts: 261
- Joined: Fri, 21 Mar 2008, 19:33
- Location: Szczytno