Czy zakupiłeś album "Michael"? ANKIETA c.d.
Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, Mafia
-
- Posty: 4
- Rejestracja: sob, 18 gru 2010, 23:57
- give_in_to_me
- Posty: 500
- Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
- Skąd: Wrocław
O to, to :) Koza tak słodko robi "iii-i-i" w Behind The Mask, że nie sposób jej nie kochać. A w Breaking News Koza śpiewa różne mądre rzeczy, wreszcie się odnosi do procesu a ja zawsze chciałam usłyszeć kozę po procesie, co ona myśli i czuje (no nietrudno się domyślić, co, no ale wreszcie wyraźnie artykułuje, co).MJowitek pisze:Co gorsze, głos Kozy mi odpowiada, sa momenty, kiedy brzmi dość uwodzicielsko..i tak uwiedziona przez Kozę, zakupiłam ten album.
Płyta zakupiona w dzień premiery, co było zaplanowane. Piosenki wyciekały od dawna, od kilku tygodni przed, ale jak zobaczyłam te forumowe dyskusje, zdecydowałam się wyłączyć, nie uczestniczyć, zniknąć. Choć kusiło, nie klikałam w linki, nie ściągałam (prócz BN i Slave To The Rhythm, ale to się nie liczy, bo STTR nie ma na płycie), czekałam. I doczekałam się. I jest dobrze. Płytę już oceniałam w innym wątku, nie będę się tu powtarzać.
Tak jak Jowicie płyta daje mi radość, wiadomo, to nie to co Michael wydawał za życia, ale, jak to się mówi, lepszy rydz niż nic. Jak słyszę Hollywood Tonight albo Behind The Mask, mam ochotę wskoczyć w sukienkę, obcasy i szuuuu na parkiet poobkręcać się wokół mojego męża. I wkrótce tak pewnie będzie :)
W pracy w kuchni zawsze leży bezpłatna gazeta "Metro", którą pracownicy targają z tramwaju czy autobusu i tam (co mnie zaskoczyło, bo Metro wydaje "Agora", to samo wydawnictwo, co Gazetę Wyborczą), recenzja płyty Michael jest pozytywna, opisali to nawet jako pomysł na gwiazdkowy prezent. W recenzji rozbawiło mnie, że zacytowali jeden z fanowskich komentarzy na stronie Michaela- "jak dobrze jest znów usłyszeć Twój aksamitny głos, Aniołeczku".
I cóż, może Aniołeczek jest kozą, ale nie tylko krowy dają mleko. Kozy też. I też można je pić :) I też jest dobre.
Kupiłam tą płytę a nawet dwie.Jedną z polski w cenie polskiej wrrr a drugą mam ze stanów o zgrozo za 30zł( normalna edycja nie eko) ale Ameryka w kryzysie to pewnie dlatego mają tak tanio.
Od początku deklarowałam kupno.Jestem tak spragniona Michaela od 9 lat że łykam wszystko jak na głodzie.Jakiekolwiek odgłosy paszczą
(rodem z rejsu) mnie satysfakcjonują i uszczęśliwiają.
Nie jestem obiektywna, można mną manipulować i wciskać każdy kit ale kobiety zakochane od wieków nawet platonicznie tak mają.
Mała uwaga...jestem zmęczona hałasem i bałaganem na płycie.Za dużo bzdetów, pierdalasów, chrząknięć ,pisków beknięć, pierdnieć, czików i achów.Przeładowali ją instrumentalnie, jakość dźwięku też nie ma wersji żylety jak w poprzednich albumach.Brakuje mi ciszy, głosu Michaela i harmonijnej muzyki.Tu jest jak u cioci na imieninach, dżem mydło i powidło i męczy ...choć wszystkie utwory są dla mnie hiciorami.Te instrumenty harmoszki saksofony, krzyki z koncertu..no niby ok i fajnie.....ale nie wszystko naraz.Czuje się jak na rosyjskim bazarze zaś Michael zawsze pasował mi do luksusowego sklepu.Oj nie tak panowie ...nie tak.
Od początku deklarowałam kupno.Jestem tak spragniona Michaela od 9 lat że łykam wszystko jak na głodzie.Jakiekolwiek odgłosy paszczą
(rodem z rejsu) mnie satysfakcjonują i uszczęśliwiają.
Nie jestem obiektywna, można mną manipulować i wciskać każdy kit ale kobiety zakochane od wieków nawet platonicznie tak mają.
Mała uwaga...jestem zmęczona hałasem i bałaganem na płycie.Za dużo bzdetów, pierdalasów, chrząknięć ,pisków beknięć, pierdnieć, czików i achów.Przeładowali ją instrumentalnie, jakość dźwięku też nie ma wersji żylety jak w poprzednich albumach.Brakuje mi ciszy, głosu Michaela i harmonijnej muzyki.Tu jest jak u cioci na imieninach, dżem mydło i powidło i męczy ...choć wszystkie utwory są dla mnie hiciorami.Te instrumenty harmoszki saksofony, krzyki z koncertu..no niby ok i fajnie.....ale nie wszystko naraz.Czuje się jak na rosyjskim bazarze zaś Michael zawsze pasował mi do luksusowego sklepu.Oj nie tak panowie ...nie tak.
Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić - Św. Augustyn
TAK2) Czy dobrze rozumiem, że te 36 osoby, które nie kupiły płyty "Michael" i nie zamierzaja jej kupić, a także 33 osoby, które jeszcze się nad zakupem zastanawiają, wykasowały ją juz - pobraną bezpłatnie - ze swoich twardych dysków, ipodów, telefonów, pendrivów czy tez innych nośników...
Zostało Much Too Soon, wersja, która wyciekła ze wstępem Kanye Westa (nie jest oficjalna).
Zastanawiam się także nad zakupem Best Of Joy, bo czuję, że piosenka została zupełnie ukończona przez Michaela.
Usunęłam album nie dlatego, że jest to niezgodne z prawem, po prostu nie mogłam tego słuchać, więcej... niewiele razy przesłuchałam (3?)
Serce mi się kraje jak pomyślę, że jeszcze kilka takich wydawnictw, a dorobek artystyczny MJ zostanie doszczętnie zniszczony.
Moim zdaniem dorobku artystycznego tego Człowieka nic nie jest w stanie przekreślić/zniszczyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje Michaela jako płyty Michaela Jacksona, czy się mylę? To są utwory, w których udziela się wokalnie.Talitha pisze:dorobek artystyczny MJ zostanie doszczętnie zniszczony.
Fakt, serce się kraje, słuchając/czytając, co opowiada Teddy Riley - obrazki z przywoływanego niedawno komiksu z lat 90. stają przed oczyma, strach pomyśleć, co będzie dalej.
Album kupiłam. Chyba w jego odbiorze upływający czas jest najlepszym sprzymierzeńcem. Generalnie trudno mi zdefiniować uczucia, jakie wobec niej żywię. Bo z jednej strony doskonale znam okoliczności, w jakich powstawała, doskonale wiem, że Michael takiej by jej nie wydał i na początku, po upublicznieniu "Breaking News" kategorycznie przekreśliłam tę płytę. Z drugiej strony... to jednak fragment Michaela. Choć szemrany, choć sklejany, a jednak Michael. Potwornie za Nim tęsknię, nie mogłabym zrezygnować z takiego Much Too Soon czy Best Of Joy tylko po to, by pokazać, jak bardzo gardzę $ony.
Mam czas. Sądzę, że najprawdziwsze skarby kryją się w prywatnym archiwum, które jest własnością MJ3. I na nie czekam.
$ony bardzo namieszało niejasną polityką uprawianą przed wydaniem tej płyty. Można było oczekiwać, że akurat przy pierwszym albumie zadbają o przejrzystość informacji i rzetelność prezentowanego materiału. Bo jednak wolałabym wiedzieć, do którego momentu nad danym utworem pracował Michael, a gdzie zaczyna się fantazja producentów. Taką płytę zresztą również bez wahania bym kupiła i postawiła na półce i w świadomości gdzieś obok singla J-Friends.
Koniec końców, Michael to fajna płyta. W odniesieniu do płyt Michaela Jacksona nigdy nie ograniczyłabym się tylko do takiego określenia.
Praktycznie tak, ale teoretycznie za te 30 lat społeczeństwo może być głupsze i zapomnieć jak to naprawdę było z tym Jacksonem.anialim pisze:Nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje Michaela jako płyty Michaela Jacksona, czy się mylę? To są utwory, w których udziela się wokalnie.
Dodatkowo "nowe płyty" traktowane są jako kontynuacja dyskografii.
Postrzegam to trochę inaczej, patrzę na dorobek artystyczny Michaela Jacksona jako całość. Za osiem lat spojrzę na wspomniany spis dyskografii i co zobaczę?
Tytuły siedmiu perfekcyjnie zrealizowanych albumów, a po nich: Michael, Michael II, Michael III, Michael Forever, Jackson. Przepraszam, mnie ta wizja przeraża.
Chyba wyznają tzw. filozofię środka, że jeśli coś dobrego jest z jednej strony, to dodanie z drugiej czegoś złego będzie niszczyło do środka to dobre i powstanie niestrawny miszmasz.
Niech powstają albumy trubute z wykonaniami piosenek innych artystów, remixy z imieniem i nazwiskiem autora przy tytule utworu (jak mamy w The Remix Suite) i ostatecznie nie powstają zremasterowane reedycje z bonusami w postaci demówek i ukończonych piosenek.
Natomiast sprzedawanie albumu nieukończonego osobiście przez Michaela i klejenie jego wokalu pochodzącego z różnych ścieżek muzycznych traktuję jako oszustwo i nie zamierzam tego popierać, bo uważam że to w przyszłości nadszarpnie wizerunek artysty idealnego, na który MJ pracował latami.
Nie, nie kupiłem. Silne przekonanie, graniczące z pewnością, że trzech wiadomych utworów zawartych na tej płycie nie wykonuje Michael Jackson nie pozwoliło mi na to. Nie mogę wspierać finansowo oszustwa i jawnej profanacji dorobku artystycznego tego człowieka, jaka ma tutaj miejsce.
Te albumy z nieznaną muzyką to najfajniejsza, najbardziej ekscytująca rzecz jaka nam pozostała w świecie Króla popu. Dziś już nie możemy liczyć na w pełni autorskie płyty nagrywane latami, na koncerty, występy i kfmy o kilkumilionowym budżecie. Musimy umieć się cieszyć tym co kiedyś było zaledwie przystankiem w oczekiwaniu na naprawdę wyjątkowe sprawy. Dlatego ja nie mam wygórowanych wymagań co do tych wydawnictw, po prostu chciałbym by raz na dwa, trzy lata ktoś władny uchylił szufladę z nieznanymi utworami i wydał je na krążku, powiększając o kilka pozycji całkiem spory już katalog z dziełami MJ.
Tak też było w przypadku "Michaela". Jasne, że chciałoby się, by do pierwszego pośmiertnego albumu specjalnie się przyłożono, ale co zrobić. Nie przeszkadzała mi okładka, ot dość specyficzne malowidło, które postanowiono wykadrować i użyć na potrzeby tejże. Ok, niech będzie. Tylko 10 utworów, no czuć malizną i optymalnym rozwiązaniem byłoby 12, ale rozumiem, liczba piosenek w archiwach jest skończona (?) i chyba nie taka duża jak się powszechnie uważało, im mniej teraz tym więcej kiedyś. To, że na płycie znalazły się utwory już znane, czy to z internetowych przecieków czy z mało popularnej składanki z rarytasami. Nie oszukujmy się, one wszystkie będą w jakimś momencie wydane i to nie raz, ich znajomość czy obecność w sieci nikogo do tego nie zniechęci. To, że z jednego z tych od dawna znanych kawałków, lecz mało się do tego nadającego zrobiono singiel promujący płytę, bo ponoć sam Michael tak chciał. OK, mogę powątpiewać, ale przyjmijmy, że tak było. Nadmierna produkcja podyktowana koniecznością dopasowania nagrań do dzisiejszych standardów, która negatywnie wpłynęła na odbiór niektórych piosenek. To prawda, przesadzili, może ktoś wyciągnie wnioski i zrobi to lepiej następnym razem. Poziom artystyczny, nie powiem, że jest mi obojętny, bo wiadomo, każdy by wolał by był jak najwyższy, to jest banał.
Wszystko to osobno i razem wzięte nie byłoby powodem dla którego nie kupiłbym płyty z nowym materiałem, która trafia na półki raz na x lat. Wiele jestem w stanie zrozumieć, jeszcze więcej przemilczeć dla dobra sprawy, ale nie dam sobie wcisnąć impersonatora na albumie Michaela Jacksona! Wiem jak kontrowersyjny jest to pogląd, wiem że to zahacza o absurd i będąc raczej realistą nie fajnie mi z tym, ale tak uważam, od dnia w którym usłyszałem Breaking News. Kolejne wycieki ze stajni Cascio tylko potęgowały to przeświadczenie. Tak nie brzmi Michael Jackson, nigdy nie brzmiał, ani przed ani po wizycie w New Jersey w drugiej połowie 2007 roku. Przepraszam, ale nie kupuję tych wszystkich historii o miernym studyjnym sprzęcie, który nie potrafi nawet poprawnie zebrać dźwięku podczas gdy poczta głosowa na początku The way you love me nie ma z tym problemu, czy też o rzekomym gigantycznym przetworzeniu wokali na czterech utworach(All I need), do stopnia w którym wokalista staje się nierozpoznawalny, a właściwie to bardzo przypomina pewnego naśladowcę. Może i da się tak zrobić, ale trzeba by się specjalnie o to postarać, pytanie tylko po co? Żeby ściągnąć sobie na głowę problemy? Eksperymenty wokalno-dykcyjne, przeziębienia, rury PVC(phake vocals creator) i masę innych wymówek i usprawiedliwień też wkładam między bajki.
Takie wojenki ON/NIE ON, REAL or FAKE to nie pierwszyzna na forach internetowych. Nie raz do niech dochodziło, kiedy to wypływał jakiś podejrzany filmik na youtube czy mp3-ka, tylko były to starcia o znacznie mniejszej skali. Nie przypominam sobie przypadku, aby taki dyskusyjny plik okazał się być prawdziwy, bo kiedy prawdziwy utwór wycieka, nikt nie ma wątpliwości. Tak jak było np. z STTR, wszyscy byli pochłonięci awanturą, a tu nagle BAM, kolejny song i tak jak wszystkich dziwił charakter utworu, tak nikt nie kwestionował autentyczności wokali.
Z tych przepychanek prosto wyciągnąć jeszcze jeden wniosek - jakaś część osób zaliczająca się do grona fanów nie jest w stanie odróżnić Michaela od średniej klasy imitatora i to jest fakt. Tak działo się w przypadku "Mamacity", która była powodem jednego z głośniejszych takich starć. Trochę czasu upłynęło zanim ustalono wykonawcę "Mamuśki" i wtedy "świat" po raz pierwszy usłyszał o Jasonie Malachi'u. Sytuacja wydawała się wyjaśniona, co nie przeszkadzało niektórym fanom twierdzić, że Jason to alter ego Michaela, który w ten sposób testuje odbiór swoich nowych piosenek. Potem były "Let me let go" i "Bigger Man", do dziś siedzą sobie na youtube z podpisem Michael Jackson a pod nimi komentarze, na przemian, to wychwalające śpiew Jacksona, to tyleż desperackie co nieskuteczne próby wyjaśnienia, że to jednak nie Jackson. Aaa, no i legendarny już torrentowy album 7even sprzed kilku lat, zawierający, o ironio, trzy wspomniane wyżej tracki. Ileż razy lądował u nas na forum, w koszu.
Dlatego teraz, będąc na prawdziwej płycie MJ'a, dostając ogromny zastrzyk autentyczności nie ma co się dziwić, że spora część potencjalnych odbiorców nie dostrzega problemu. To irytujące, ale logiczne. Staram się być wyrozumiały, myślę że praktycznie każdego można oszukać, wystarczy naprawdę dobry imitator, ale o takiego nie tak łatwo. Tak, jestem zdania, że to on jest odpowiedzialny za wokale na utworach Cascio. Może nie jest to jakoś szczególnie mocne przekonanie, ale od początku ten głos śmierdział mi Malachi'em, a kolejne, coraz lepsze porównania do jego piosenek wskazują, że to dobry trop. Najbardziej jednak przemawia Tony Kurtis, jego wieloletni, były producent, który rozpoznał go w Breaking News. Jasne, to tylko opinia, tak samo jak Rileya, Jerkinsa czy Jonesa. Lecz tak jak ciekaw jestem opinii tych panów, tak nie potrzebuję ich by stwierdzić czy na nagraniu słyszę Jacksona czy nie. Natomiast zdanie kogoś, kto potencjalnie zna relatywnie nieznany głos Jasona wzdłuż i wszerz i odnajduje go na nowym albumie Michaela Jacksona daje do myślenia. Zresztą kim jest ten udawacz to sprawa raczej drugorzędna.
Pierwszorzędne wydaje się być pytanie, jak w ogóle mogło dojść do tak gigantycznego przekrętu. To wiedzą tylko nieliczni, reszta możne jedynie spekulować. Ktoś przecież zatruł wodę, którą teraz Sony pompuje do naszych kranów. Najwięcej po tyłku dostaje się właśnie im, ale nie, wiele złego można zarzucić tej korporacji i tu też nie są bez winy, ale żeby byli odpowiedzialni za zatrudnienie impersonatora Michaela Jacksona by w nieskończoność mnożyć nagrania, to już za dużo jak dla mnie i najprostsza droga do kolejnej kosmicznej teorii spiskowej.
Źródła problemu należy szukać gdzieś indziej, wszyscy wiemy skąd pochodzą te utwory - rodzina Cascio. Tak, sprawiają raczej pozytywne wrażenie, znali Michaela od lat, nigdy nie sprzedali go prasie, byli lojalni, chociaż z tego co mówił Taryll, nie do końca tak było. Być może, za życia MJ'a taka postawa była bardziej opłacalna, gdy jego zabrakło otwarły się nowe perspektywy. To wcale nie musi się tyczyć całej familii, wystarczy ograniczyć się do braciszków. Co mogło się stać w 2007 roku w domu państwa Cascio. Michael, chwilowo nie mając gdzie się podziać przyjeżdża na parę miesięcy w odwiedziny do starych znajomych. Eddie pokazuje mu kilka utworów Jamesa Porte nad którymi pracuje prosząc o rady. Michael mu doradza, podpowiada to i tamto, ingeruje w tekst, w podzięce za gościnę może coś nagrywa, jakieś backgrouny lub demo czy dwa, obiecując, że kiedyś jeszcze do nich wrócą. Michael umiera, Eddie będąc przekonany, że jest w posiadaniu czegoś wyjątkowego rejestruje, dwa dni po śmierci(!), to co ma, pod enigmatyczną nazwą "MJ songbook". Dokument rejestracyjny nie wspomina żadnych konkretnych tytułów i zdaje się, że dotyczy samego tekstu a nie całych utworów. Potem, potencjalnie wiedząc, że w sumie to ludzie nie odróżniają oryginału od podróbki wpada na diabelski plan zrobienia z tego co ma pełnowartościowych utworów Michaela Jacksona. Wynajmuje Malachi'a, który tym razem nie musi śpiewać swoim głosem a'la MJ tylko literalnie ma stać się Michaelem Jacksonem, imitując go najlepiej jak potrafi. Innymi słowy mówiąc, spełnienie marzeń. Dlaczego Jason? Bo jest sprawdzony i osiągalny. Trochę podejrzanie wyglądałby ogólnonarodowy casting na naśladowcę głosu MJ.
To wszystko przy dobrej woli zakładającej, że Mike miał cokolwiek wspólnego z tymi produkcjami, a przecież dowodu na to brak. Podobnych scenariuszy można wymyślić wiele, tak czy inaczej, summa summarum Cascio jest w posiadaniu kilkunastu sfabrykowanych nagrań na których zamierza dobrze zarobić. Teraz wystarczy mieć jaja na tyle duże lub być skończonym idiotą by pchnąć to na oficjalny tor. Tu pomocny może okazać się znajomy pismak, który poinformuje wszystkich o całym albumie nowych utworów, zrobi szum w prasie, wywierając pewną presję na Sony/Estate - a bo to zobaczymy co z tym dalej, może sprzedamy Universalowi lub sami wydamy. Estate/Sony, raczej to pierwsze kupuje skarby Cascio, nie podejrzewając oszustwa, w końcu mają długą historię kontaktów z MJ, a Angelikson(Eddie) już kiedyś miał udział przy utworach MJ, na Thrillerze 25. Dwanaście nowych, niedawno nagranych piosenek do wykorzystania na przyszłych wydawnictwach - manna z nieba. Trzy traki lądują na pierwszej pośmiertnej płycie przygotowanej przez wymienioną dwójkę. Tak, tak Sony to wielka korporacja, ale czy to znaczy, że jest wolna od błędów, nieomylna i wszechwiedząca? Wystarczy wspomnieć zamieszanie z kawałkiem This Is It, by wyzbyć się bezgranicznego zaufania do ich działań. T. Riley dostaje trefne wokale, słyszy, że coś jest nie tak, ale mimo to decyduje się z nimi pracować, a potem konsekwentnie ich broni w mediach, przy okazji robiąc z siebie pośmiewisko. W międzyczasie afera z Breaking News i oświadczenie Estate, że wszystko jest OK. Płyta trafia na półki i reszta, jak to mówią, jest historią.
Już nawet nie chce mi się specjalnie spekulować czy, abstrahując od głosu i bazując na tekście, Michael mógł to napisać, czy chciałby śpiewać po raz kolejny o prasie i paparazzi, czy znowu wchodziłby w znane od lat schematy typu piosenka inspirująca, piosenka o mediach, piosenka "straszna". Czy wiedząc jak wybredny był w ostatnich latach przy wyborze utworów znanych producentów i artystów, nagrałby dwanaście dem/piosenek w czyjejś piwnicy, do których już potem nigdy nie wracał, a właściwie to miał wrócić akurat w Londynie. Czy z tych ewidentnie nienaturalnie dla niego brzmiących wokali był tak zadowolony, że kazał zniszczyć pozostałe ujęcia. Wszystko niby jest możliwe, ale także co najmniej zastanawiające. Plus, te dziwne nawiązania w tekście do starszych utworów typu: "too bad", "off the wall", "look in the mirror", "vegetable", tak jakby ktoś starał się zapewnić słuchacza, że ten na pewno ma do czynienia z piosenką Michaela Jacksona.
Podsumowując, nie ma tu wielkiej teorii spiskowej, jest brzemienne w skutkach oszustwo. Cascios i Jason Malachi przy pomocy, raczej nieświadomego Rogera Friedmana zwiedli Estate i Sony sprzedając im trefne traki. Najwyraźniej były na tyle dobre by oszukać te "tęgie głowy" lecz na tyle słabe by nabrać fanów, no jakąś część nich przynajmniej. I tak oto na albumie Michaela Jacksona mamy trzy piosenki śpiewane przez kogoś innego. Była chyba szansa by to zatrzymać, lecz głos fanów zostało zlekceważony. Płyta w sklepach, cytując pewne powiedzenie - "ciemny lud to kupił". (bez intencji obrażania kogokolwiek).
Jego spuścizna jest wyryta w skale, nie zmieni jej tych kilka wątpliwej autentyczności tytułów, ale to jest po prostu obrzydliwe i haniebne, że do tego doszło. Świadomość, iż do panteonu jego dzieł może dołączyć beczący Malachi jest załamująca. Co będzie dalej? Najprawdopodobniej drugim singlem ma być Monster, to są dopiero kpiny z Jacksona, ale może większa szansa, że ktoś odpowiedni to zauważy i zrobi z tym porządek.
Trudno, najwyżej maksymalnie się wygłupię jeśli zostanie przedstawiony niepodważalny, nie dający pola do interpretacji dowód potwierdzający, że to jednak Jackson wykonuje utwory Cascio, ale jakoś specjalnie się na to nie zanosi. Doświadczenie nauczyło mnie, iż zasada o której pisałem wcześniej się sprawdza - jeśli są wątpliwości i podział, tak duże wątpliwości, to po prostu nie on. Według ostatniego głosowania na MJJc, mniej więcej połowa jest przekonana o autentyczności. Reszta albo nie może się zdecydować(5%), cząstkowo go odnajduje(20%) lub nie słyszy go wcale(27%).
Nie życzę płycie słabych wyników sprzedaży, chociaż nie powiem żeby mnie takie smuciły w obecnej sytuacji. Życzę żeby rozpętało się piekło, afera na miarę Milli Vanilli, skutkująca tym, że krążek zniknie z półek i skończy w niszczarkach, a wszyscy odpowiedzialni za ten bajzel dostaną po tyłkach. Winnych tu cały wachlarz, począwszy od rodzinki Cascio, która dopuściła się oszustwa i zdrady przyjaciela, poprzez Estate, które oprócz zarabiania pieniędzy ma dbać o dobre imię MJ'a i spuściznę po nim, do Sony, które to wszystko przyklepało i rozprowadza trefną płytę. Ponoć prawda zawsze triumfuje. Dla dobra nas wszystkich lepiej, żeby tak się stało, bo istnieje więcej utworów Cascio i przez najbliższą dekadę albo i dalej czekają nas powtórki z rozrywki. Nie będą nikogo do niczego nawoływać, niech każdy robi to co uważa za słuszne, ale mam radę dla nabywców albumu - lepiej zachowajcie paragon, może się jeszcze przydać.
Kilka najlepszych filmików porównawczych Cascio - Malachi.
Breaking News
http://patrz.pl/filmy/breakin-news
Monster
http://patrz.pl/filmy/fake-monster
Keep Your Head Up
http://patrz.pl/filmy/keep-your-head-up
Stay
http://patrz.pl/filmy/fake-stay
All I Need
http://patrz.pl/filmy/all-i-need
http://www.fakemichael.com
Te albumy z nieznaną muzyką to najfajniejsza, najbardziej ekscytująca rzecz jaka nam pozostała w świecie Króla popu. Dziś już nie możemy liczyć na w pełni autorskie płyty nagrywane latami, na koncerty, występy i kfmy o kilkumilionowym budżecie. Musimy umieć się cieszyć tym co kiedyś było zaledwie przystankiem w oczekiwaniu na naprawdę wyjątkowe sprawy. Dlatego ja nie mam wygórowanych wymagań co do tych wydawnictw, po prostu chciałbym by raz na dwa, trzy lata ktoś władny uchylił szufladę z nieznanymi utworami i wydał je na krążku, powiększając o kilka pozycji całkiem spory już katalog z dziełami MJ.
Tak też było w przypadku "Michaela". Jasne, że chciałoby się, by do pierwszego pośmiertnego albumu specjalnie się przyłożono, ale co zrobić. Nie przeszkadzała mi okładka, ot dość specyficzne malowidło, które postanowiono wykadrować i użyć na potrzeby tejże. Ok, niech będzie. Tylko 10 utworów, no czuć malizną i optymalnym rozwiązaniem byłoby 12, ale rozumiem, liczba piosenek w archiwach jest skończona (?) i chyba nie taka duża jak się powszechnie uważało, im mniej teraz tym więcej kiedyś. To, że na płycie znalazły się utwory już znane, czy to z internetowych przecieków czy z mało popularnej składanki z rarytasami. Nie oszukujmy się, one wszystkie będą w jakimś momencie wydane i to nie raz, ich znajomość czy obecność w sieci nikogo do tego nie zniechęci. To, że z jednego z tych od dawna znanych kawałków, lecz mało się do tego nadającego zrobiono singiel promujący płytę, bo ponoć sam Michael tak chciał. OK, mogę powątpiewać, ale przyjmijmy, że tak było. Nadmierna produkcja podyktowana koniecznością dopasowania nagrań do dzisiejszych standardów, która negatywnie wpłynęła na odbiór niektórych piosenek. To prawda, przesadzili, może ktoś wyciągnie wnioski i zrobi to lepiej następnym razem. Poziom artystyczny, nie powiem, że jest mi obojętny, bo wiadomo, każdy by wolał by był jak najwyższy, to jest banał.
Wszystko to osobno i razem wzięte nie byłoby powodem dla którego nie kupiłbym płyty z nowym materiałem, która trafia na półki raz na x lat. Wiele jestem w stanie zrozumieć, jeszcze więcej przemilczeć dla dobra sprawy, ale nie dam sobie wcisnąć impersonatora na albumie Michaela Jacksona! Wiem jak kontrowersyjny jest to pogląd, wiem że to zahacza o absurd i będąc raczej realistą nie fajnie mi z tym, ale tak uważam, od dnia w którym usłyszałem Breaking News. Kolejne wycieki ze stajni Cascio tylko potęgowały to przeświadczenie. Tak nie brzmi Michael Jackson, nigdy nie brzmiał, ani przed ani po wizycie w New Jersey w drugiej połowie 2007 roku. Przepraszam, ale nie kupuję tych wszystkich historii o miernym studyjnym sprzęcie, który nie potrafi nawet poprawnie zebrać dźwięku podczas gdy poczta głosowa na początku The way you love me nie ma z tym problemu, czy też o rzekomym gigantycznym przetworzeniu wokali na czterech utworach(All I need), do stopnia w którym wokalista staje się nierozpoznawalny, a właściwie to bardzo przypomina pewnego naśladowcę. Może i da się tak zrobić, ale trzeba by się specjalnie o to postarać, pytanie tylko po co? Żeby ściągnąć sobie na głowę problemy? Eksperymenty wokalno-dykcyjne, przeziębienia, rury PVC(phake vocals creator) i masę innych wymówek i usprawiedliwień też wkładam między bajki.
Takie wojenki ON/NIE ON, REAL or FAKE to nie pierwszyzna na forach internetowych. Nie raz do niech dochodziło, kiedy to wypływał jakiś podejrzany filmik na youtube czy mp3-ka, tylko były to starcia o znacznie mniejszej skali. Nie przypominam sobie przypadku, aby taki dyskusyjny plik okazał się być prawdziwy, bo kiedy prawdziwy utwór wycieka, nikt nie ma wątpliwości. Tak jak było np. z STTR, wszyscy byli pochłonięci awanturą, a tu nagle BAM, kolejny song i tak jak wszystkich dziwił charakter utworu, tak nikt nie kwestionował autentyczności wokali.
Z tych przepychanek prosto wyciągnąć jeszcze jeden wniosek - jakaś część osób zaliczająca się do grona fanów nie jest w stanie odróżnić Michaela od średniej klasy imitatora i to jest fakt. Tak działo się w przypadku "Mamacity", która była powodem jednego z głośniejszych takich starć. Trochę czasu upłynęło zanim ustalono wykonawcę "Mamuśki" i wtedy "świat" po raz pierwszy usłyszał o Jasonie Malachi'u. Sytuacja wydawała się wyjaśniona, co nie przeszkadzało niektórym fanom twierdzić, że Jason to alter ego Michaela, który w ten sposób testuje odbiór swoich nowych piosenek. Potem były "Let me let go" i "Bigger Man", do dziś siedzą sobie na youtube z podpisem Michael Jackson a pod nimi komentarze, na przemian, to wychwalające śpiew Jacksona, to tyleż desperackie co nieskuteczne próby wyjaśnienia, że to jednak nie Jackson. Aaa, no i legendarny już torrentowy album 7even sprzed kilku lat, zawierający, o ironio, trzy wspomniane wyżej tracki. Ileż razy lądował u nas na forum, w koszu.
Dlatego teraz, będąc na prawdziwej płycie MJ'a, dostając ogromny zastrzyk autentyczności nie ma co się dziwić, że spora część potencjalnych odbiorców nie dostrzega problemu. To irytujące, ale logiczne. Staram się być wyrozumiały, myślę że praktycznie każdego można oszukać, wystarczy naprawdę dobry imitator, ale o takiego nie tak łatwo. Tak, jestem zdania, że to on jest odpowiedzialny za wokale na utworach Cascio. Może nie jest to jakoś szczególnie mocne przekonanie, ale od początku ten głos śmierdział mi Malachi'em, a kolejne, coraz lepsze porównania do jego piosenek wskazują, że to dobry trop. Najbardziej jednak przemawia Tony Kurtis, jego wieloletni, były producent, który rozpoznał go w Breaking News. Jasne, to tylko opinia, tak samo jak Rileya, Jerkinsa czy Jonesa. Lecz tak jak ciekaw jestem opinii tych panów, tak nie potrzebuję ich by stwierdzić czy na nagraniu słyszę Jacksona czy nie. Natomiast zdanie kogoś, kto potencjalnie zna relatywnie nieznany głos Jasona wzdłuż i wszerz i odnajduje go na nowym albumie Michaela Jacksona daje do myślenia. Zresztą kim jest ten udawacz to sprawa raczej drugorzędna.
Pierwszorzędne wydaje się być pytanie, jak w ogóle mogło dojść do tak gigantycznego przekrętu. To wiedzą tylko nieliczni, reszta możne jedynie spekulować. Ktoś przecież zatruł wodę, którą teraz Sony pompuje do naszych kranów. Najwięcej po tyłku dostaje się właśnie im, ale nie, wiele złego można zarzucić tej korporacji i tu też nie są bez winy, ale żeby byli odpowiedzialni za zatrudnienie impersonatora Michaela Jacksona by w nieskończoność mnożyć nagrania, to już za dużo jak dla mnie i najprostsza droga do kolejnej kosmicznej teorii spiskowej.
Źródła problemu należy szukać gdzieś indziej, wszyscy wiemy skąd pochodzą te utwory - rodzina Cascio. Tak, sprawiają raczej pozytywne wrażenie, znali Michaela od lat, nigdy nie sprzedali go prasie, byli lojalni, chociaż z tego co mówił Taryll, nie do końca tak było. Być może, za życia MJ'a taka postawa była bardziej opłacalna, gdy jego zabrakło otwarły się nowe perspektywy. To wcale nie musi się tyczyć całej familii, wystarczy ograniczyć się do braciszków. Co mogło się stać w 2007 roku w domu państwa Cascio. Michael, chwilowo nie mając gdzie się podziać przyjeżdża na parę miesięcy w odwiedziny do starych znajomych. Eddie pokazuje mu kilka utworów Jamesa Porte nad którymi pracuje prosząc o rady. Michael mu doradza, podpowiada to i tamto, ingeruje w tekst, w podzięce za gościnę może coś nagrywa, jakieś backgrouny lub demo czy dwa, obiecując, że kiedyś jeszcze do nich wrócą. Michael umiera, Eddie będąc przekonany, że jest w posiadaniu czegoś wyjątkowego rejestruje, dwa dni po śmierci(!), to co ma, pod enigmatyczną nazwą "MJ songbook". Dokument rejestracyjny nie wspomina żadnych konkretnych tytułów i zdaje się, że dotyczy samego tekstu a nie całych utworów. Potem, potencjalnie wiedząc, że w sumie to ludzie nie odróżniają oryginału od podróbki wpada na diabelski plan zrobienia z tego co ma pełnowartościowych utworów Michaela Jacksona. Wynajmuje Malachi'a, który tym razem nie musi śpiewać swoim głosem a'la MJ tylko literalnie ma stać się Michaelem Jacksonem, imitując go najlepiej jak potrafi. Innymi słowy mówiąc, spełnienie marzeń. Dlaczego Jason? Bo jest sprawdzony i osiągalny. Trochę podejrzanie wyglądałby ogólnonarodowy casting na naśladowcę głosu MJ.
To wszystko przy dobrej woli zakładającej, że Mike miał cokolwiek wspólnego z tymi produkcjami, a przecież dowodu na to brak. Podobnych scenariuszy można wymyślić wiele, tak czy inaczej, summa summarum Cascio jest w posiadaniu kilkunastu sfabrykowanych nagrań na których zamierza dobrze zarobić. Teraz wystarczy mieć jaja na tyle duże lub być skończonym idiotą by pchnąć to na oficjalny tor. Tu pomocny może okazać się znajomy pismak, który poinformuje wszystkich o całym albumie nowych utworów, zrobi szum w prasie, wywierając pewną presję na Sony/Estate - a bo to zobaczymy co z tym dalej, może sprzedamy Universalowi lub sami wydamy. Estate/Sony, raczej to pierwsze kupuje skarby Cascio, nie podejrzewając oszustwa, w końcu mają długą historię kontaktów z MJ, a Angelikson(Eddie) już kiedyś miał udział przy utworach MJ, na Thrillerze 25. Dwanaście nowych, niedawno nagranych piosenek do wykorzystania na przyszłych wydawnictwach - manna z nieba. Trzy traki lądują na pierwszej pośmiertnej płycie przygotowanej przez wymienioną dwójkę. Tak, tak Sony to wielka korporacja, ale czy to znaczy, że jest wolna od błędów, nieomylna i wszechwiedząca? Wystarczy wspomnieć zamieszanie z kawałkiem This Is It, by wyzbyć się bezgranicznego zaufania do ich działań. T. Riley dostaje trefne wokale, słyszy, że coś jest nie tak, ale mimo to decyduje się z nimi pracować, a potem konsekwentnie ich broni w mediach, przy okazji robiąc z siebie pośmiewisko. W międzyczasie afera z Breaking News i oświadczenie Estate, że wszystko jest OK. Płyta trafia na półki i reszta, jak to mówią, jest historią.
Już nawet nie chce mi się specjalnie spekulować czy, abstrahując od głosu i bazując na tekście, Michael mógł to napisać, czy chciałby śpiewać po raz kolejny o prasie i paparazzi, czy znowu wchodziłby w znane od lat schematy typu piosenka inspirująca, piosenka o mediach, piosenka "straszna". Czy wiedząc jak wybredny był w ostatnich latach przy wyborze utworów znanych producentów i artystów, nagrałby dwanaście dem/piosenek w czyjejś piwnicy, do których już potem nigdy nie wracał, a właściwie to miał wrócić akurat w Londynie. Czy z tych ewidentnie nienaturalnie dla niego brzmiących wokali był tak zadowolony, że kazał zniszczyć pozostałe ujęcia. Wszystko niby jest możliwe, ale także co najmniej zastanawiające. Plus, te dziwne nawiązania w tekście do starszych utworów typu: "too bad", "off the wall", "look in the mirror", "vegetable", tak jakby ktoś starał się zapewnić słuchacza, że ten na pewno ma do czynienia z piosenką Michaela Jacksona.
Podsumowując, nie ma tu wielkiej teorii spiskowej, jest brzemienne w skutkach oszustwo. Cascios i Jason Malachi przy pomocy, raczej nieświadomego Rogera Friedmana zwiedli Estate i Sony sprzedając im trefne traki. Najwyraźniej były na tyle dobre by oszukać te "tęgie głowy" lecz na tyle słabe by nabrać fanów, no jakąś część nich przynajmniej. I tak oto na albumie Michaela Jacksona mamy trzy piosenki śpiewane przez kogoś innego. Była chyba szansa by to zatrzymać, lecz głos fanów zostało zlekceważony. Płyta w sklepach, cytując pewne powiedzenie - "ciemny lud to kupił". (bez intencji obrażania kogokolwiek).
Jego spuścizna jest wyryta w skale, nie zmieni jej tych kilka wątpliwej autentyczności tytułów, ale to jest po prostu obrzydliwe i haniebne, że do tego doszło. Świadomość, iż do panteonu jego dzieł może dołączyć beczący Malachi jest załamująca. Co będzie dalej? Najprawdopodobniej drugim singlem ma być Monster, to są dopiero kpiny z Jacksona, ale może większa szansa, że ktoś odpowiedni to zauważy i zrobi z tym porządek.
Trudno, najwyżej maksymalnie się wygłupię jeśli zostanie przedstawiony niepodważalny, nie dający pola do interpretacji dowód potwierdzający, że to jednak Jackson wykonuje utwory Cascio, ale jakoś specjalnie się na to nie zanosi. Doświadczenie nauczyło mnie, iż zasada o której pisałem wcześniej się sprawdza - jeśli są wątpliwości i podział, tak duże wątpliwości, to po prostu nie on. Według ostatniego głosowania na MJJc, mniej więcej połowa jest przekonana o autentyczności. Reszta albo nie może się zdecydować(5%), cząstkowo go odnajduje(20%) lub nie słyszy go wcale(27%).
Nie życzę płycie słabych wyników sprzedaży, chociaż nie powiem żeby mnie takie smuciły w obecnej sytuacji. Życzę żeby rozpętało się piekło, afera na miarę Milli Vanilli, skutkująca tym, że krążek zniknie z półek i skończy w niszczarkach, a wszyscy odpowiedzialni za ten bajzel dostaną po tyłkach. Winnych tu cały wachlarz, począwszy od rodzinki Cascio, która dopuściła się oszustwa i zdrady przyjaciela, poprzez Estate, które oprócz zarabiania pieniędzy ma dbać o dobre imię MJ'a i spuściznę po nim, do Sony, które to wszystko przyklepało i rozprowadza trefną płytę. Ponoć prawda zawsze triumfuje. Dla dobra nas wszystkich lepiej, żeby tak się stało, bo istnieje więcej utworów Cascio i przez najbliższą dekadę albo i dalej czekają nas powtórki z rozrywki. Nie będą nikogo do niczego nawoływać, niech każdy robi to co uważa za słuszne, ale mam radę dla nabywców albumu - lepiej zachowajcie paragon, może się jeszcze przydać.
Kilka najlepszych filmików porównawczych Cascio - Malachi.
Breaking News
http://patrz.pl/filmy/breakin-news
Monster
http://patrz.pl/filmy/fake-monster
Keep Your Head Up
http://patrz.pl/filmy/keep-your-head-up
Stay
http://patrz.pl/filmy/fake-stay
All I Need
http://patrz.pl/filmy/all-i-need
http://www.fakemichael.com
Ostatnio zmieniony wt, 28 cze 2011, 16:48 przez Willy, łącznie zmieniany 3 razy.
Nie kupiłem, nie kupię. Dlaczego? Płyta jest na bardzo niskim poziomie, w dodatku tylko 7 piosenek zostało zaśpiewanych na niej przez Michaela, co eliminuje przeze mnie możliwość zakupienia tegoż wydawnictwa.
Nie cytuj, póki cytowanego tekstu nie zrozumiesz. Nie ma czegoś takiego jak niemyślenie. Jednak często kierujemy swoje myśli w niewłaściwe strony.
po prostu powiem, kupiłam, choć słuchałam jej już ileś razy to są piosenki, które bardziej mi się podobają a inne mniej
nie jestem znawcą wielka, nie znam się bardzo na dzwiekach czy głosie ale powiem jedno,że przykro mi z jednej strony bo usłyszałam gdzies wypowiedź, że obecnie mając jakąś tam wersję piosenki można komputerowo tak ją obrobić by wyszedł przebój 1 klasa ajesli już to wolałabym posłuchać próbnych nagrań, niedoskonałych ale wiedzieć w 100 procentach, że MJ nie był przerabiany. Nie weim chyba tylko Hold my hand mi tak brzmi- albo to przez akona ? i też hollywod mnie rusza.
Kupiłam wersję tzw. eco za niecałe 40 zł w przedpsrzedaży w Empiku.
nie jestem znawcą wielka, nie znam się bardzo na dzwiekach czy głosie ale powiem jedno,że przykro mi z jednej strony bo usłyszałam gdzies wypowiedź, że obecnie mając jakąś tam wersję piosenki można komputerowo tak ją obrobić by wyszedł przebój 1 klasa ajesli już to wolałabym posłuchać próbnych nagrań, niedoskonałych ale wiedzieć w 100 procentach, że MJ nie był przerabiany. Nie weim chyba tylko Hold my hand mi tak brzmi- albo to przez akona ? i też hollywod mnie rusza.
Kupiłam wersję tzw. eco za niecałe 40 zł w przedpsrzedaży w Empiku.
Czasami zostaje już tylko cisza na Nowy Rok gdy już wszystko się powiedziało. Ale zaczynam mówić o szczęściu to najważniejsze. Tutaj: http://www.autismlowcarbdiet.pl
- SuperFlySister
- Posty: 132
- Rejestracja: sob, 05 lut 2011, 8:53
- Skąd: Szczekociny
Zaznaczyłam opcję Nie , ale ciągle się wacham .
W sumie tak Sony Sucks , ale czy nie prawdaż , że okładka jest świetna ? oczywiście , nie chodzi tylko o to , ale w sumie jeżeli Michael żyje , ( mówię w tej chwili do Beliversów) to w sumie czemu pieniądze nie poszłyby do Michaela , na spłacenie ,, długów '' .
W RMF FM opowiadał producent czy ktoś tam , nie pamiętam .
Chwile spędzone z Michaelem podczas nagrywania piosenek które teraz zostały wydane , spodobały mi się .
Choć w 100 % nie jestem pewna do tego czy Mike we wszystkich piosenkach śpiewa .
Szczerze to , sama nie wiem co mam o tym myśleć .
W sumie tak Sony Sucks , ale czy nie prawdaż , że okładka jest świetna ? oczywiście , nie chodzi tylko o to , ale w sumie jeżeli Michael żyje , ( mówię w tej chwili do Beliversów) to w sumie czemu pieniądze nie poszłyby do Michaela , na spłacenie ,, długów '' .
W RMF FM opowiadał producent czy ktoś tam , nie pamiętam .
Chwile spędzone z Michaelem podczas nagrywania piosenek które teraz zostały wydane , spodobały mi się .
Choć w 100 % nie jestem pewna do tego czy Mike we wszystkich piosenkach śpiewa .
Szczerze to , sama nie wiem co mam o tym myśleć .
Ja również nie mam zamiaru nabijać Sony kabzy. Jeszcze, zeby oni byli za życia MJ w porządku w stosunku do niego... ale że nie pozwalali mu zakończyć współpracy i odejść, tylko oszukiwali... tego im nie zapomnę nigdy. Chyba juz do końca życia nie będę wspierać produktów Sony. Wiem, ze to nic nie da ale będe miała czyste sumienie.Niech spadaja na drzewo ze swoim odgrzanym obiadem. Owszem, ściągnełam sobie z netu i słucham ale to wszystko.
Zaznaczyłam "Nie, ale ciągle się waham". W sumie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam "Breaking news", to nie mogłam uwierzyć, że to Michael. Od tamtej pory to dla mnie jakiś badziewny typowo boysbandowy kawałek, który zawsze omijam słuchając "Michaela". Ostatnio jednak dokładnie wsłuchałam się w piosenki z tejże płyty, no i w sumie stwierdziłam, że płyta może nie jest zbyt pinkna, ale posłuchać się da. Chociażby dla "Behind the mask" czy "Keep your head up". W tej drugiej nie podobają mi się wstawki z Earth song, bo są najzwyczajniej w świecie niepotrzebne. Pasują tam jak...a zresztą, powstrzymam się. No i "Hollywood Tonight" też jest dobre, w miarę.
Wanting to be someone else is a waste of the person you are - Kurt Cobain.