Keep On Dancing?...
Blues Away?! Non possumus.
Keep On Dancing to w ogóle, po
Hum Along And Dance czy
I Am Love, ostatnia próba liźnięcia psychodelicznego grania w wykonaniu Jacksonów. Jakże treściwie, nawet jak krótko. Kawałek z
Get It Together, dla porównania, w oryginale w końcu miał koło 15 minut. To
Keep On Dancing - tuż po poprzedzającym
I Am Love - jak słucham koncertówki z trasy promującej późniejszą
Destiny, aż miło się słucha, chce się zapętlać... wariować. Późniejsze trzy albumy, szczególnie te z 1978 i 1980, to wciąż świetne płyty - tylko, że wyzbyte już z podobnych eksperymentów. Raczej pop, niekiedy schematyczny. A do czegoś takiego wraca się rzadziej. Ciężko w końcu znaleźć już treść ukrytą pod kolejną warstwą. A już na pewno nie na takim
Shake Your Body.
No i to na
The Jacksons aż miło słyszy się tę radość grania, swoistą lekkość - wystarczy chociażby przejrzeć konstrukcję, wsłuchać się dokładnie we wszelkie wokale na
Blues Away. I dodać sobie, że to też pierwszy utwór, w którym spory udział miał Michael. A na całej płycie jest jeszcze robienie - w końcu, po tylu latach - czegoś na własny rachunek. Czegoś, na co wcześniej wytwórnia by nie pozwoliła. Czegoś, co Jacksonowie bardzo chcieli... i w końcu to dostali.
To... głos na
Think Happy. Rzeczywiście ciężko uczynić ranking tej słabszej połowy płyty. Słuchałem niedawno w naprawdę różnych kombinacjach i wyszło, że jeżeli cokolwiek jest już tam irytującego, to ten kawałek właśnie. Zgrzyta monotonia właśnie. Refren jakiś taki bez pomysłu. No i po co się męczyć, kiedy w dalszej części jest fajniej.