Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.
Xander pisze:Ta część Najsłabszego ogniwa sprowadza się do eliminowana piosenek od Cascio, ponieważ nie ważne jakie by one nie były, nie śpiewa w nich Michael Jackson.
To prawda. Można to robić z premedytacją, ale można też nieświadomie, bo to rozczarowanie, niesmak i złość mimo wszystko siedzi gdzieś tam głęboko chyba w każdym z nas i myślę, że ma niemały wpływ na naszą ocenę tych piosenek.
Oddaję głos na Keep Your Head Up.
To kolejny "twór" z tego albumu, którego nie słucham. Ale pomijając oczywistą oczywistość... Lubię czasem włączyć wolniejszy utwór Michaela, ale KYHU autentycznie mnie męczy. Jest zbyt monotonny, wręcz nudny i straszliwie się dłuży. Poza tym nie podoba mi się to wybrakowane zakończenie. Ta pierwsza wersja miała w sobie więcej charakteru. Nieważne, że zerżnięto końcówkę "Earth Song". Mi osobiście o wiele bardziej się to podobało niż wersja z albumu. W tym krótkim fragmencie było więcej Michaela niż w całej tej piosence ;/ No i to, co pisali inni - to jakiś zlepek wcześniejszych utworów MJ, a ja nie lubię odgrzewanych kotletów. Chciałoby się powiedzieć: "Ale to już było i nie..." i niestety wróciło ;/
(a inna sprawa - do końca życia słuchając tego będę miała przed oczami sygnaturę Margarety z wizerunkiem kozy i te śpiewane słowa "Kee-eee-p your he-eee-ad up"... <ściana>).
W porównaniu do poprzedniej wersji, zabito ducha utworu, wcześniejsza porywa lekkością, gdy się skończy włączam jeszcze raz, w tej wersji z ,,Michael" odsłuchałem może z dziesięć razy, zawsze przewijając, po minucie, wszystko robi się monotonne i powtarzalne. Jakby z fragmentu trwającego minutę na siłę do tych 4.34. Tam brzmi wszystko idealnie.
Xander pisze:
Nie głosujcie na The way you love me, to jedna z lepszych piosenek na płycie. Jest prosta, nie brzmi jak jakieś R'n'B ale ma w sobie to coś, taki flow, chce się tego słuchać. Jest trochę zmienione, ale dodaje to piosence bogatszego instrumentarium.
Dla mnie ta lekkość zabita została w tej wersji. W poprzedniej się zgodzę.
PS: Detox, nie pleć bzdur proszę Cię bardzo. Jeśli BOY uważasz, że jest przeprodukowane, to nasuwa mi się myśl, że ty chyba nie tej piosenki słuchałeś.
Keep Your Head Up powiadacie? Nie...
W odróżnieniu od piosenki, na którą zagłosuję w tej rundzie KYHU wywołuje jakieś (choć przyznam szczerze) bliżej nieokreślone emocje. Oczywiście nie jest to mistrzostwo świata, ale ma w sobie coś, co sprawia, że przynajmniej jej nie omijam. Nie znoszę, gdy jakiś utwór pozostawia po sobie zupełną pustkę, obojętność.
Może być ale nie musi... okropne uczucie. Muzyka musi być "jakaś", a nie przechodzić bez echa.
Ni ziębi, ni parzy; Hold My Hand
Hold My Hand - nigdy nie darzyłam tej piosenki sympatią. Mimo wielokrotnego przesłuchania, nie potrafię zmienić zdania, nie polubię jej, nie ma szans. Słucham jej w zasadzie tylko dlatego, że otwiera płytę i czysta przyzwoitość nie pozwala mi jej ominąć. Nudna, monotonna, wlecze się jak flaki z olejem, Powtarzalna w kółko, do znudzenia fraza hold my hand po n-tym razie zaczyna niemiłosiernie drażnić i wcale nie zachęca do trzymania tej marudy za rękę, raczej do tego, żeby dać jej porządnego kuksańca i pobudzić do życia. Lubię Michaela lirycznego, zadziornego, zbuntowanego, ale taki jęczący zupełnie mi nie odpowiada. W duecie z Akonem, którego nie lubię staje się po prostu niestrawny.
Just this magic in your eyes and in my heart ...
The sun and moon rise in his eyes...
I'll hold him close to feel his heart beat...
Heart-break-er pisze:Ballada na wzór (z resztą prawie jak każda inna piosenka z albumu wzorowana na jakiejś poprzedniczce) "Keep The Faith" o podobnej treści mającej na celu podnieść na duchu, jednak wersji 2010 to się nie udało.
Słucham jej jak płyta leci cała, a tak to prawie zawsze przełączana piosenka.
Nic nie zwykłego z głosem, żadnych zadziorków, wszystko jednym tonem śpiewane (hmm... dlaczego? ), trochę nudne. Fajny pomysł z chórem na końcu, ale on też jakiś dziwny, takie nie Michael'owy (jak wszystko dzisiaj zresztą )
Głos na "Keep Your Head Up"
Ludzie jeszcze nie czas na (I Like) The Way You Love Me
To Escape The World
I Got To Enjoy That Simple Dance
And It Seemed That Everything Was On My Side
(Blood On My Side)
She Seemed To Say Like It Was Love
Jak czytam o nieokreślonym, niezdefiniowanym, powtarzanym po innych bez namysłu przeprodukowaniu w powyższej dyskusji, to zastanawiam się, do czego oczekiwania fanów miałyby zmierzać. Niby co? $ony miało wydać pierwszą pośmiertną płytę Michaela wyłącznie w postaci demo- sauté albo akustycznie? Absurdalne oczekiwanie, skoro sam Michael takiej płyty nigdy nie wydał. Marzenia, bądźmy jednak realistami (nie mówię o płycie- bonusie, o czym już wielokrotnie na forum pisaliśmy). Dla mnie ta płyta jest niedoprodukowana albo wyprodukowana w bardzo prosty sposób, co nie w każdym nagraniu brzmi źle. Jeszcze mniejszy udział produkcji byłby już bliski formy dema czy muzyki akustycznej właśnie. Mamy przykład choćby w miksie w wersji video do Hollywood Tonight, który brzmi słabiutko.
Keep Your Head Up. Przy pierwszych odsłuchach płyty to nagranie nawet podobało mi się najbardziej. Pasowało do świąt Bożego Narodzenia. Piosenka ma w sobie siłę i jest inna, niż pozostałe hymny Jacksona. Nie uderza w spazmy, artysta nie rwie włosów z głowy i nie uderza w krzyk- a to novum w jego dyskografii. Taki jednorazowy przypadek sprawia naprawdę dużą przyjemność. Jest w niej pogodzenie i spokój- czyli to, czego Michaelowi można byłoby życzyć, gdyby żył. Mnożenie podobnych nagrań w przyszłości by już jednak nudziło, bo w sumie to tylko marne, popelinowe r'n'b (nie mylić z rasowym rhythm and bluesem).
O, są już głosy na Hold My Hand.
Ostatnio zmieniony ndz, 17 kwie 2011, 19:05 przez kaem, łącznie zmieniany 1 raz.
kaem pisze:Keep Your Head Up. Przy pierwszych odsłuchach płyty to nagranie nawet podobało mi się najbardziej. Pasowało do świąt Bożego Narodzenia. Piosenka ma w sobie siłę i jest inna, niż pozostałe hymny Jacksona. Nie uderza w spazmy, artysta nie rwie włosów z głowy i nie uderza w krzyk- a to novum w jego dyskografii. Taki jednorazowy przypadek sprawia naprawdę dużą przyjemność. Jest w niej pogodzenie i spokój- czyli to, czego Michaelowi można byłoby życzyć, gdyby żył. Mnożenie podobnych nagrań w przyszłości by już jednak nudziło, bo w sumie to tylko marne, popelinowe r'n'b (nie mylić z rasowym rhythm and bluesem).O, są już głosy na Hold My Hand.
To nawet nie jest "marne, popelinowe r'n'b" tylko ordynarny pop zaśpiewany bez polotu, bez uczucia, właściwie to nie zaśpiewany, a odśpiewany. Zupełnie jakby przypadkowy wokalita wszedł do studia, odśpiewał swoje partie wokalne i wyszedł. Poza tym to nie novum w dyskografii Michaela - są przecież takie nagrania jak "Be Not Always", "Smile", "Lady In My Life" których wykonania nie uderzają w krzyk, a jeśli już, to z mniejszą ilością decybeli.
W Gone To Soon też nie... Be Not Always to nie hymn. Podobnie jak Smile czy The Lady In My Life, w którym zresztą jest Jacksonowe wydzieranie się, które lubię, żeby nie było. Ale odmiana miłą dla ucha jest, jako że artysta staje się mniej przewidywalny.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Phoenix pisze:Jednakże w kwestii wykonania troszeczkę kuleje. Zdecydowanie brak mu powera/jaj/kopa*. Ma się wrażenie, że gdzieś twórcom umknął jej charakter. Taki "letni" utwór, ni to gorące, ni to zimne.
Podtrzymuję powyższe, bo niewiele trzeba dodawać. Taki utworek "inspirowany" tym, co już było, a co wg mnie niekoniecznie było przyjemne dla ucha.
Rozumiem głosy na (I Like) The Way You Love Me. Wydane demo się osłuchało i ciężko jest przywyknąć do tego, co zostało wydane na płycie. Ciekawym eksperymentem przy tej piosence jest ta głosowa notatka dotycząca piosenki, jednakże mam wrażenie, że co innego MJ chciał przekazać odnośnie melodii, a co innego zostało zrobione...
Hold My Hand
Po pierwszym przesłuchaniu nie umiałam do końca określić gdzie śpiewa Michael, a gdzie już Akon.
Dla mnie mogłoby w ogóle na płycie jej nie być. I wcale w tym miejscu nie mówię, że kompozycja jest zła; po prostu we mnie nie wzbudza absolutnie żadnych emocji.
No i Akon.. Budzi we mnie dokładnie te same odczucie co 50Cent... No nie znoszę gościa!
Michael naprawdę miał pecha do duetów...
If I were invisible for a day, I think I'd find one of the tabloid paparazzi and kick his ass... moonwalk style
Best Of Joy, bo szlag mnie trafił, kiedy ją usłyszałem.
Jeśli tak miała wyglądać nowa płyta gdybając co by było, ja krytykowałbym płytę ostro i zdecydowanie.
Przełączam ją zawsze, bo 'świeży' wokal w tego typu piosence ma dla mnie znaczenie trzeciorzędne. To już śpiewak z KYHU więcej działa głosem niż MJ tutaj. To takie nied****ane Butterflies, z produkcją, o której już pisałem w odniesieniu do płyty trochę wcześniej i cofnięte w rozwoju do połowy lat 90tych, i tych boysbandowych pioseneczek o warkoczu janeczki, co to jej dynda na wietrze, my tańczymy w rytm jego uderzeń a słońce muska naszą delikatną opaleniznę.
Idealnie wciśnięte pomiędzy dwie katastrofy na krążku, aby wzmocnić wiarygodność dwóch pozostałych bezdyskusyjnym wokalem i stylową ciepłą kluchą.