Historyjka
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Rzeczywiście, tak właśnie wyglądali ucharakteryzowani członkowie Rammsteina podczas nagrywania teledysku do tej piosenki.
-No cóż, szczerze mówiąc, pozwoliłem sobie wykorzystać wasze wizerunki z 'Keine Lust', żeby stworzyć te oto roboty. Wszystkie są wyposażone w sztuczną inteligencję, ale ich IQ nie jest zbyt wysokie. Tak więc, jak mniemam, z chęcią się pożywią.-popatrzył na Lewanta.-Do zobaczenia na tamtym świecie. Oby nie prędko.
Klony Rammsteina rzuciły się na Benjamina. Ten począł wrzeszczeć tak przeraźliwie, że Till aż zatkał sobie uszy. Michael patrzył z satysfakcją na znikające w grocie postacie.
-I nie będzie już więcej obrażania Iryska!
Gdy już ochłonęli po tych wydarzeniach, całą trójką zeszli na dół. John starł z twarzy rytualny makijaż i powiedział:
-Na mnie już pora. Podejrzewam, że to już koniec agencji.
-Też tak sądzę.-przyznał Mike.-Tylko Benjamin Lewant znał wszystkich członków, był jedynym szefem. I tu popełnił błąd. Powinien to przewidzieć. Jego kolejnym słabym punktem było, oczywiście, pełne zaufanie do pracowników. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś może zdradzić.
-I to go zgubiło.-dokończył Smith.-No cóż, pora znaleźć sobie normalną pracę. Może wreszcie zostanę fryzjerem, jak od dawna marzyłem.
Po krótkim pożegnaniu, Till i Michael zostali sami.
-Pamiętasz, jak mi obiecałeś basen czekolady?...-spytał ten pierwszy nieśmiało.
-Spoko, ale mam go w domu w Encino. Pojedziemy tam. Aha...pewnie media już szaleją od plotek i pogłosek. Trudno, najpierw trzeba to przeżyć, a później już będzie dobrze.
Obydwaj wsiedli do samochodu i wyruszyli w podróż. Czekała ich kilkugodzinna jazda. Po drodze zatrzymali się w McDonaldzie na krótki odpoczynek. Michael nie został rozpoznany, gdyż jeszcze nie do wszystkich dotarła informacja, że ponownie zmienił swój wizerunek. Kupili sobie dwa Happy Meale i usiedli w rogu restauracji. Na ścianie wisiał telewizor ustawiony na kanał MTV.
-Patrz!-powiedział Till.-To moja piosenka!
Rzeczywiście, ekran wyświetlał teledysk zespołu Rammstein. Z głośników dobywały się dźwięki jakiejś wybitnie gwałtownej melodii.
-Ech...Trochę mi żal kolegów...Tak ich wystawiłem...Powinienem wrócić do Niemiec. Wybacz, ale nie mogę tu dłużej zostać. Później cię odwiedzę i popływam sobie w basenie. Nie potrzebujesz już mojej pomocy. Złapię jakiegoś autostopa i pojadę na najbliższe lotnisko.
Wstali. Uściskali się ze łzami w oczach.
-Pójdę na twój koncert.-obiecał Michael.-Jeśli tylko zdobędę bilety.
Till wyszedł. Stał chwilę przy drodze, wyciągając do góry kciuk. Wreszcie zatrzymał się obok niego czerwony kabriolet. W środku siedziały dwie młode dziewczyny. Na jego widok zaczęły piszczeć.
-Till, Till, kochamy cię!!-wrzeszczały na cały głos.
'Zapowiada się miła podróż.'pomyślał Lindemann, wsiadając do samochodu.
Michael jechał samotnie swoim Nissanem Patrolem w kierunku Encino. Chciał jak najszybciej spotkać się z dziećmi i resztą rodziny. Miał nadzieję, że przynajmniej wieczór będzie spokojny. Nie spodziewał się jednak, co czeka go w domu.
-No cóż, szczerze mówiąc, pozwoliłem sobie wykorzystać wasze wizerunki z 'Keine Lust', żeby stworzyć te oto roboty. Wszystkie są wyposażone w sztuczną inteligencję, ale ich IQ nie jest zbyt wysokie. Tak więc, jak mniemam, z chęcią się pożywią.-popatrzył na Lewanta.-Do zobaczenia na tamtym świecie. Oby nie prędko.
Klony Rammsteina rzuciły się na Benjamina. Ten począł wrzeszczeć tak przeraźliwie, że Till aż zatkał sobie uszy. Michael patrzył z satysfakcją na znikające w grocie postacie.
-I nie będzie już więcej obrażania Iryska!
Gdy już ochłonęli po tych wydarzeniach, całą trójką zeszli na dół. John starł z twarzy rytualny makijaż i powiedział:
-Na mnie już pora. Podejrzewam, że to już koniec agencji.
-Też tak sądzę.-przyznał Mike.-Tylko Benjamin Lewant znał wszystkich członków, był jedynym szefem. I tu popełnił błąd. Powinien to przewidzieć. Jego kolejnym słabym punktem było, oczywiście, pełne zaufanie do pracowników. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś może zdradzić.
-I to go zgubiło.-dokończył Smith.-No cóż, pora znaleźć sobie normalną pracę. Może wreszcie zostanę fryzjerem, jak od dawna marzyłem.
Po krótkim pożegnaniu, Till i Michael zostali sami.
-Pamiętasz, jak mi obiecałeś basen czekolady?...-spytał ten pierwszy nieśmiało.
-Spoko, ale mam go w domu w Encino. Pojedziemy tam. Aha...pewnie media już szaleją od plotek i pogłosek. Trudno, najpierw trzeba to przeżyć, a później już będzie dobrze.
Obydwaj wsiedli do samochodu i wyruszyli w podróż. Czekała ich kilkugodzinna jazda. Po drodze zatrzymali się w McDonaldzie na krótki odpoczynek. Michael nie został rozpoznany, gdyż jeszcze nie do wszystkich dotarła informacja, że ponownie zmienił swój wizerunek. Kupili sobie dwa Happy Meale i usiedli w rogu restauracji. Na ścianie wisiał telewizor ustawiony na kanał MTV.
-Patrz!-powiedział Till.-To moja piosenka!
Rzeczywiście, ekran wyświetlał teledysk zespołu Rammstein. Z głośników dobywały się dźwięki jakiejś wybitnie gwałtownej melodii.
-Ech...Trochę mi żal kolegów...Tak ich wystawiłem...Powinienem wrócić do Niemiec. Wybacz, ale nie mogę tu dłużej zostać. Później cię odwiedzę i popływam sobie w basenie. Nie potrzebujesz już mojej pomocy. Złapię jakiegoś autostopa i pojadę na najbliższe lotnisko.
Wstali. Uściskali się ze łzami w oczach.
-Pójdę na twój koncert.-obiecał Michael.-Jeśli tylko zdobędę bilety.
Till wyszedł. Stał chwilę przy drodze, wyciągając do góry kciuk. Wreszcie zatrzymał się obok niego czerwony kabriolet. W środku siedziały dwie młode dziewczyny. Na jego widok zaczęły piszczeć.
-Till, Till, kochamy cię!!-wrzeszczały na cały głos.
'Zapowiada się miła podróż.'pomyślał Lindemann, wsiadając do samochodu.
Michael jechał samotnie swoim Nissanem Patrolem w kierunku Encino. Chciał jak najszybciej spotkać się z dziećmi i resztą rodziny. Miał nadzieję, że przynajmniej wieczór będzie spokojny. Nie spodziewał się jednak, co czeka go w domu.
Jadąc autostradą, rozmyślał o swojej rodzinie, jak im wytłumaczy jego upozorowaną śmierć...zadecydował, że powie im prawdę. Zjechał z autostrady i dotarł do skrzyżowania. Znajdowało się na środku pustyni, więc Michaela zdziwił fakt, że wielki, czarny maybach wymusił na nim pierwszeństwo, mimo iż tylko oni dwaj byli na tej trodze, a potem mógłby go spokojnie wyprzedzić. Michael zahamował ostro i zatrąbił. Maybach zjechał na pobocze, więc Michael zrobił to samo. Już się przygotowywał do kłótni, gdy drzwi się otworzyły i z samochody wyszła drobna postać, z długimi, czarnymi włosami i w małych, okrągłych okularach z fioletowymi szkłami. Był to nie kto inny, jak Ozzy Osbourne! Oburzony tym, że ktoś śmiał na niego zatrąbić, zaczął odgrażać Michaelowi.
-Wezwę siły piekielne! Nawet nie możesz sobie wyobrazić jakie ja tam mam kontakty! - Michael przypuszczał, o jakich kontaktach Ozzy mówi. Z resztą, i tak tego nie brał na poważnie. Podstarzały wokalista metalowy był od dawna obiektem drwin Michaela. Przestał słuchać gróźb Ozzyego, które były dla niego bardziej śmieszne, niż straszne. Ozzy mówił coś, o spełnieniu najgorszych koszmarów itd. Michael tylko machnął ręką i odjechał swoim nissanem. Zdziwiony lekceważącą postawą Michaela Ozzy, spojrzał dziwnie na odjeżdżające auto, wzruszył ramionami i pojechał w swoją stronę. Tymczasem Michael śpiewając w samochodzie swoją ulubioną wersję piosenki ''Beat it'', czyli ''Bidet'', raźnie zmierzał w stronę swojego domu.
Podjechał na podjazd i wypadł z samochodu, bo trudno było mówić o normalnym wysiadaniu z tego olbrzyma. Niemal w podskokach podbiegł do domu i z impetem otworzył drzwi.
-Prince, Paris, Blanket, wróciłem! - odpowiedziała mu cisza. W salonie paliło się światło, więc tam zajrzał. W przypływie paniki obiegł cały dom, lecz nikogo nie znalazł. W końcu dotarł na strych i włączył światło. To co tam zobaczył, co najmniej go przeraziło. Na środku podłogi siedziało szesciu znajomych mu mężczyzn, rammsztejnów, jak ich zaczął nazywać, i bawiło się zabawkami. Każdy był ubrany w śliniaczek. Michael krzyknął i w tym momencie obudził się w przydrożnym motelu.
-Co za ulga...a więc o tych koszmarach mówił Ozzy - uświadomił sobie i poszedł z powrotem spać.
-Wezwę siły piekielne! Nawet nie możesz sobie wyobrazić jakie ja tam mam kontakty! - Michael przypuszczał, o jakich kontaktach Ozzy mówi. Z resztą, i tak tego nie brał na poważnie. Podstarzały wokalista metalowy był od dawna obiektem drwin Michaela. Przestał słuchać gróźb Ozzyego, które były dla niego bardziej śmieszne, niż straszne. Ozzy mówił coś, o spełnieniu najgorszych koszmarów itd. Michael tylko machnął ręką i odjechał swoim nissanem. Zdziwiony lekceważącą postawą Michaela Ozzy, spojrzał dziwnie na odjeżdżające auto, wzruszył ramionami i pojechał w swoją stronę. Tymczasem Michael śpiewając w samochodzie swoją ulubioną wersję piosenki ''Beat it'', czyli ''Bidet'', raźnie zmierzał w stronę swojego domu.
Podjechał na podjazd i wypadł z samochodu, bo trudno było mówić o normalnym wysiadaniu z tego olbrzyma. Niemal w podskokach podbiegł do domu i z impetem otworzył drzwi.
-Prince, Paris, Blanket, wróciłem! - odpowiedziała mu cisza. W salonie paliło się światło, więc tam zajrzał. W przypływie paniki obiegł cały dom, lecz nikogo nie znalazł. W końcu dotarł na strych i włączył światło. To co tam zobaczył, co najmniej go przeraziło. Na środku podłogi siedziało szesciu znajomych mu mężczyzn, rammsztejnów, jak ich zaczął nazywać, i bawiło się zabawkami. Każdy był ubrany w śliniaczek. Michael krzyknął i w tym momencie obudził się w przydrożnym motelu.
-Co za ulga...a więc o tych koszmarach mówił Ozzy - uświadomił sobie i poszedł z powrotem spać.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Następnego dnia Michael dotarł wreszcie na miejsce. Wysiadł z samochodu, odetchnął głęboko i rozejrzał się. Czuł się, jakby wyjechał stąd co najmniej kilka lat temu, mimo że nie nie było go mniej niż dwa tygodnie. Poszukał chwilę kluczy w kieszeniach i zamarł, kiedy zdał sobie sprawę z faktu, że przecież nie ma ich ze sobą. Pozbył się ich ze względu bezpieczeństwa. Pokręcił głową nad swoją głupotą, ale tak, czy siak, udał się w kierunku drzwi. Istniała jeszcze możliwość, że ktoś jest w środku.
Furtka okazała się być otwarta. Zaskoczyło go to. W tej sytuacji, każdy niepowołany gość mógł wejść do środka. Wzruszył ramionami. W przypadku drzwi nie miał niestety tyle szczęścia. Obszedł dom dookoła i natrafił na uchylone drzwi ogrodowe. Wszedł do środka. Wyglądało tam mniej więcej tak jak zwykle. Ale jedna rzecz się nie zgadzała. Barek w salonie był otwarty, a obok leżała pusta butelka po martini.
Przeszedł do dalszej części pomieszczenia, ukrytej wcześniej za ścianką działową. Gdy wyjrzał zza niej, zatrzymał się gwałtownie. Na kanapie przed kominkiem siedział...Darth Vader. Trzymał w ręku kieliszek i popijał drinka. Kiedy zauważył Michaela wstał i odstawił napój na stolik.
-Witaj.-powiedział, oddychając przy tym głośno.-Wreszcie przyjechałeś. Sporo czasu ci to zajęło.
Mike nie mógł wydobyć z siebie głosu. No cóż, nie każdego dnia spotyka się postacie z filmów science-fiction we własnym salonie.
-A, no tak.-zreflektował się Vader, widząc zmieszanie, a raczej szok swojego rozmówcy.-Należy ci się parę słów wyjaśnienia. Oczywiście nie jestem tym, na kogo wyglądam. Naprawdę nazywam się Benjamin Lewant. Człowiek, którego zabiliście, był podstawiony. Przecież nie byłbym tak głupi, żeby jechać tam osobiście i narażać swoje życie. Co do tego stroju-zaraz ci wytłumaczę. Zacznijmy od początku. Organizacja wywiadowcza, do której należałeś, nie jest zwykłą organizacją. To międzyplanetarna firma. Tak, jestem z innej planety. Tak samo, jak niektórzy członkowie agencji. Na przykład twój bliski przyjaciel, John Smith. Co do mnie, ubrałem się tak nietypowo, bo nie chciałem zwracać na siebie uwagi swoim nietypowym wyglądem. Inni agenci, którzy pracują, że tak powiem, w terenie, używają profesjonalnej charakteryzacji. Jednak zajmuje to tak dużo czasu, że nie za bardzo chciało mi się ją robić, skoro i tak za chwilę stąd odlatuję.
-Szczerze mówiąc, to niezbyt maskujące ubranie.-przerwał mu Michael.
-Tak, ale akurat tylko to miałem pod ręką. Ale chyba przyznasz, że jak widzisz idącego ulicą kogoś tak ubranego, myślisz sobie, że to zwykły przebieraniec. Tak więc, właściwie, cel osoby ukrywającej się zostaje osiągnięty.
-Cóż, nie da się ukryć.
-Wracając do agencji. Zdemaskowałeś nas, nie możemy już tu dłużej zostać. Cała organizacja kończy dzisiaj swoją działalność szpiegowską na Ziemi. Odlatujemy. Mówię, rzecz jasna, o szefostwie. Chcieliśmy cię ukarać przed odlotem, ale byłeś sprytniejszy, niż mi się wydawało. Masz szczęście. Teraz już nie mam na to czasu. Możesz sobie żyć dalej w spokoju. Tymczasem, żegnam. Mój statek stoi w ogródku, za domem. Aha, dobre martini.
Vader, a raczej Lewant, wyszedł, zostawiając Michaela samego.
Furtka okazała się być otwarta. Zaskoczyło go to. W tej sytuacji, każdy niepowołany gość mógł wejść do środka. Wzruszył ramionami. W przypadku drzwi nie miał niestety tyle szczęścia. Obszedł dom dookoła i natrafił na uchylone drzwi ogrodowe. Wszedł do środka. Wyglądało tam mniej więcej tak jak zwykle. Ale jedna rzecz się nie zgadzała. Barek w salonie był otwarty, a obok leżała pusta butelka po martini.
Przeszedł do dalszej części pomieszczenia, ukrytej wcześniej za ścianką działową. Gdy wyjrzał zza niej, zatrzymał się gwałtownie. Na kanapie przed kominkiem siedział...Darth Vader. Trzymał w ręku kieliszek i popijał drinka. Kiedy zauważył Michaela wstał i odstawił napój na stolik.
-Witaj.-powiedział, oddychając przy tym głośno.-Wreszcie przyjechałeś. Sporo czasu ci to zajęło.
Mike nie mógł wydobyć z siebie głosu. No cóż, nie każdego dnia spotyka się postacie z filmów science-fiction we własnym salonie.
-A, no tak.-zreflektował się Vader, widząc zmieszanie, a raczej szok swojego rozmówcy.-Należy ci się parę słów wyjaśnienia. Oczywiście nie jestem tym, na kogo wyglądam. Naprawdę nazywam się Benjamin Lewant. Człowiek, którego zabiliście, był podstawiony. Przecież nie byłbym tak głupi, żeby jechać tam osobiście i narażać swoje życie. Co do tego stroju-zaraz ci wytłumaczę. Zacznijmy od początku. Organizacja wywiadowcza, do której należałeś, nie jest zwykłą organizacją. To międzyplanetarna firma. Tak, jestem z innej planety. Tak samo, jak niektórzy członkowie agencji. Na przykład twój bliski przyjaciel, John Smith. Co do mnie, ubrałem się tak nietypowo, bo nie chciałem zwracać na siebie uwagi swoim nietypowym wyglądem. Inni agenci, którzy pracują, że tak powiem, w terenie, używają profesjonalnej charakteryzacji. Jednak zajmuje to tak dużo czasu, że nie za bardzo chciało mi się ją robić, skoro i tak za chwilę stąd odlatuję.
-Szczerze mówiąc, to niezbyt maskujące ubranie.-przerwał mu Michael.
-Tak, ale akurat tylko to miałem pod ręką. Ale chyba przyznasz, że jak widzisz idącego ulicą kogoś tak ubranego, myślisz sobie, że to zwykły przebieraniec. Tak więc, właściwie, cel osoby ukrywającej się zostaje osiągnięty.
-Cóż, nie da się ukryć.
-Wracając do agencji. Zdemaskowałeś nas, nie możemy już tu dłużej zostać. Cała organizacja kończy dzisiaj swoją działalność szpiegowską na Ziemi. Odlatujemy. Mówię, rzecz jasna, o szefostwie. Chcieliśmy cię ukarać przed odlotem, ale byłeś sprytniejszy, niż mi się wydawało. Masz szczęście. Teraz już nie mam na to czasu. Możesz sobie żyć dalej w spokoju. Tymczasem, żegnam. Mój statek stoi w ogródku, za domem. Aha, dobre martini.
Vader, a raczej Lewant, wyszedł, zostawiając Michaela samego.
Michael opadł ciężko na kanapę i chwycił się za głowę. ''To wszystko przez te grzybki, które jadłem w tym motelu'' pomyślał i już odetchnął z ulgą, lecz chwilę później jego obawy, że sytuacja przed chwilą wcale mu się nie przyśniła, wróciły. Na początku poczuł lekki wstrząs, po czym szyby w oknach zaczęły drżeć, a z półek zaczęły spadać książki. Michael z trudem wstał i dostał się do okna. Zza drzew widać było sylwetkę olbrzymiego statku kosmicznego w kształcie klina, który powoli wzbijał się w powietrze, wyginając korony drzew. Za szybą okna szalała wichura wywołana ogromną mocą silników Niszczyciela. Na szczęście ogródek za domem Michaela, był wystarczająco duży pomieścić pojazd. Po chwili statek zaczął się oddalać i zniknął w chmurach.
Michael stał przy oknie z głupkowatą miną przez kilka sekund, kontemplując swoje firanki, po czym przypomniał sobie o bardzo istotnej sprawie. Irysek został w klatce, w samochodzie! Michael zaniepokojony wybiegł z domu, lecz stanął jak wryty w drzwiach. Przy jego samochodzie stał Ozzy z plikiem ulotek, wkładając mu właśnie jedną za wycieraczkę. Zaskoczony, rzucił się w krzaki, po czym na chwilę spojrzał jeszcze na niego i powiedział tajemniczym głosem:
-Nic tu nie widziałeś...-zrobił dziwny ruch ręką, po czym pobiegł do lasu, starając sobie zakryć twarz kurtką. Jeszcze przez chwilę słychać było stłumione postękiwania, wydawane przez Ozzyego, który najwyraźniej często potykał się o konary, pędząc z zakrytymi oczami, jednak po jakimś czasie ucichły. Michael, zdziwiony niby przypadkowym, już drugim spotkaniem z Ozzym Osbournem, zobaczył, jaką ulotkę mu zostawił.
-''Nowe, niższe ceny w solarium''...-przeczytał na głos i wyrzucił ulotkę do kosza.
Otworzył bagażnik i wypuścił Iryska. Chomiczek zaczął wesoło skakać, zadowolony, że może pooddychać świeżym powietrzem. Nagle, zaczął niuchać w powietrzu, ale Michael uspokił go, mówiąc:
-Spokojnie, to tylko Ozzy tutaj był. - Irysek odetchnął z wyraźną ulgą, bo miał dość zwariowanych przygód jak na jeden tydzień. Poszedł powoli do domu, zmęczony podróżą i włączył swoją ulubioną grę na PlayStation ''Gran Theft Hamster V:Qatar''.
Michael również ukojony spokojną atmosferą, ułożył się wygodnie na kanapie i włączył telewizję. Na ekranie ukazał się Ridge, mówiący Brooke:
-Wyjdziesz za mnie?
-Och, Ridge...kto by się spodziewał, że ty i ja...-Michael przełączył kanał. Włączył wiadomości. Oczywiście nic nowego. Tu wojna, tam wojna...Michael zdesperowany nudą, wyłączył telewizor. Przypomniał sobie, że jego dzieci miały być teraz na obozie. Postanowił zadzwonić do Tilla. Wybrał numer. Till miał ustawione ''Zerstoren'' na granie na czekanie. Michael trochę się pokiwał w rytm piosenki, po czym usłyszał pocztę głosową.
Michael stał przy oknie z głupkowatą miną przez kilka sekund, kontemplując swoje firanki, po czym przypomniał sobie o bardzo istotnej sprawie. Irysek został w klatce, w samochodzie! Michael zaniepokojony wybiegł z domu, lecz stanął jak wryty w drzwiach. Przy jego samochodzie stał Ozzy z plikiem ulotek, wkładając mu właśnie jedną za wycieraczkę. Zaskoczony, rzucił się w krzaki, po czym na chwilę spojrzał jeszcze na niego i powiedział tajemniczym głosem:
-Nic tu nie widziałeś...-zrobił dziwny ruch ręką, po czym pobiegł do lasu, starając sobie zakryć twarz kurtką. Jeszcze przez chwilę słychać było stłumione postękiwania, wydawane przez Ozzyego, który najwyraźniej często potykał się o konary, pędząc z zakrytymi oczami, jednak po jakimś czasie ucichły. Michael, zdziwiony niby przypadkowym, już drugim spotkaniem z Ozzym Osbournem, zobaczył, jaką ulotkę mu zostawił.
-''Nowe, niższe ceny w solarium''...-przeczytał na głos i wyrzucił ulotkę do kosza.
Otworzył bagażnik i wypuścił Iryska. Chomiczek zaczął wesoło skakać, zadowolony, że może pooddychać świeżym powietrzem. Nagle, zaczął niuchać w powietrzu, ale Michael uspokił go, mówiąc:
-Spokojnie, to tylko Ozzy tutaj był. - Irysek odetchnął z wyraźną ulgą, bo miał dość zwariowanych przygód jak na jeden tydzień. Poszedł powoli do domu, zmęczony podróżą i włączył swoją ulubioną grę na PlayStation ''Gran Theft Hamster V:Qatar''.
Michael również ukojony spokojną atmosferą, ułożył się wygodnie na kanapie i włączył telewizję. Na ekranie ukazał się Ridge, mówiący Brooke:
-Wyjdziesz za mnie?
-Och, Ridge...kto by się spodziewał, że ty i ja...-Michael przełączył kanał. Włączył wiadomości. Oczywiście nic nowego. Tu wojna, tam wojna...Michael zdesperowany nudą, wyłączył telewizor. Przypomniał sobie, że jego dzieci miały być teraz na obozie. Postanowił zadzwonić do Tilla. Wybrał numer. Till miał ustawione ''Zerstoren'' na granie na czekanie. Michael trochę się pokiwał w rytm piosenki, po czym usłyszał pocztę głosową.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
'Nie odbiera.' pomyślał Michael i rozłączył się.
Kątem oka zobaczył ludzi idących ulicą. Na wszelki wypadek schował się w krzakach.
'Dziennikarze.' stwierdził po chwili. Dyskretnie wycofał się do domu.
-No dalej! W prawo, w prawo! No przecież mówię, kurczę, że w prawo!-Michaela zawsze bardzo ekscytowały gry polegające na wyścigach samochodowych. Siedział na dywanie przed telewizorem, trzymając w ręku joysticka od PlayStation.
Wtem w hallu rozległ się dzwonek. Podniósł się z podłogi z pomrukami niezadowolenia. Podszedł do drzwi i otworzył je. Coś rzuciło się na niego. Upadł do tyłu na ziemię.
-Tata!-usłyszał okrzyki swoich dzieci.
Michael z dziećmi i resztą rodziny siedział w salonie przed kominkiem i opowiadał o tym, co spotkało go w czasie ostatnich dni. Był wieczór, a przed domem kłębił się tłum, domagający się wpuszczenia do środka. Szczęśliwa rodzina jednak nie zwracała na nich uwagi, pijąc gorące kakao.
W pewnym momencie okrzyki stały się głośniejsze. Brzmiało to, jakby ktoś przebił się i teraz zmierzał do drzwi wejściowych.
Michael, zaniepokojony, wstał, by wyjrzeć przez okno. Gdy zobaczył, kto zbliża się w tym kierunku, rzucił się do zamka przy wejściu.
-Till!-krzyknął uradowany.-Wszyscy przyjechaliście, jak widzę!
-No jasne.-odpowiedział Till, który przybył tu z całą resztą Rammsteina.-Przecież obiecałeś mi basen czekolady!
Kątem oka zobaczył ludzi idących ulicą. Na wszelki wypadek schował się w krzakach.
'Dziennikarze.' stwierdził po chwili. Dyskretnie wycofał się do domu.
-No dalej! W prawo, w prawo! No przecież mówię, kurczę, że w prawo!-Michaela zawsze bardzo ekscytowały gry polegające na wyścigach samochodowych. Siedział na dywanie przed telewizorem, trzymając w ręku joysticka od PlayStation.
Wtem w hallu rozległ się dzwonek. Podniósł się z podłogi z pomrukami niezadowolenia. Podszedł do drzwi i otworzył je. Coś rzuciło się na niego. Upadł do tyłu na ziemię.
-Tata!-usłyszał okrzyki swoich dzieci.
Michael z dziećmi i resztą rodziny siedział w salonie przed kominkiem i opowiadał o tym, co spotkało go w czasie ostatnich dni. Był wieczór, a przed domem kłębił się tłum, domagający się wpuszczenia do środka. Szczęśliwa rodzina jednak nie zwracała na nich uwagi, pijąc gorące kakao.
W pewnym momencie okrzyki stały się głośniejsze. Brzmiało to, jakby ktoś przebił się i teraz zmierzał do drzwi wejściowych.
Michael, zaniepokojony, wstał, by wyjrzeć przez okno. Gdy zobaczył, kto zbliża się w tym kierunku, rzucił się do zamka przy wejściu.
-Till!-krzyknął uradowany.-Wszyscy przyjechaliście, jak widzę!
-No jasne.-odpowiedział Till, który przybył tu z całą resztą Rammsteina.-Przecież obiecałeś mi basen czekolady!
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Więc, w końcu mnie natchnęło, a że jak widzę, nikt nie zabiera się do rozpoczęcia, więc ja to zrobię i nie liczę, że dołączy się ktoś nowy. Tak było w poprzedniej i części i przypuszczam, że teraz będzie tak samo, ale jakby co, to zapraszam.
Więc oto nadejszla wiekopomna chwila...
###
Od wydarzeń w domu Michaela Jacksona minął niecały miesiąc. Michael już na stałe zagościł w ogólnoświatowych mediach, budząc zainteresowanie najważniejszych osobistości, nie tylko muzycznych. O spotkanie prosiła już królowa Anglii, prezydent USA, premier Włoch...innymi słowy Michael miał pełne ręce roboty, bo ty był tylko zalążek z listy gości. Teraz, był gdzieś nad Atlantykiem, w swoim prywatnym samolocie. Lecąc na spotkanie z królem Hiszpanii, czytał książkę, którą ktoś napisał o jego życiu. Ze swoich nieautoryzowanych biografii, dowiadywał się o sobie wiele ciekawych rzeczy. Oczywiście, żadna z nich nie była prawdą. Na przykład teraz przeczytał, że w dzieciństwie miał psa imieniem Fart, którego przejechał pociąg...''Ciekawe''pomyślał i przeszedł do następnego rozdziału.
Tymczasem, w Niemczech, Till walczył jak lew z prawnikami, próbując im udowodnić, że nie znikł z własnej woli, tylko został uprowadzony przez terrorystów, po czym w cudowny sposób uratowany. Reszta członków Rammsteina, którzy doskonale wiedzieli, jak było naprawdę, nie brała udziału w procesach z organizatorami koncertów, tylko wszystko zostawili Tillowi. W końcu, po bardzo wyczerpujących tygodniach, Till wrócił do domu, wyłożył się na kanapie i zasnął błogim snem. Obudził się rano, około ósmej. Uradowany, uświadomił sobie, że wszystkie procesy są zakończone i może spokojnie powrócić do dawania koncertów wraz ze swoim zespołem, lecz dopóki miał jeszcze chwilę czasu wolnego, postanowił się ukulturalnić i coś poczytać. Biblioteczka w jego domu świeciła pustkami. Na półce znajdowała się jedna książka. Był to tomik napisanych przez niego wierszy ''Messer''.
-No, cóż...-Till powiedział sam do siebie i wyszedł z domu kierując się do księgarni. Sklep znajdował się na przeciwko jego domu, więc Till zdziwił się, że właściwie nigdy w nim nie był. Wszedł do środka i zaczął się rozglądać po półkach. Długo nie mógł wpaść na to, co by właściwie mógł poczytać, jednak po paru minutach przypomniał sobie, że jego niedawno poznany przyjaciel Michael Jackson napisał przecież autobiografię, której Till nie miał, mimo, iż był jego wielkim fanem. Podszedł do informacji i zapytał się:
-Przepraszam, czy jest może autobiografia Michaela Jacksona...? - rudy, piegowaty chłopak stojący za ladą mógł mieć najwyżej osiemnaście lat.
-Proszę poczekać, zaraz sprawdzę...jak to się pisze?-zapytał. Zdziwiony Till, uniósł brwi, jednak przeliterował mu nazwisko.
-Nie zna pan Michaela Jacksona?- zapytał po chwili- no wie pan ''Thriller"", ''Beat it''...-w sprzedawcy jakby coś zaskoczyło.
-Acha! Bidet! Łazienka jest tu po lewej - powiedział, wskazując na drzwi. Till chwycił się za głowę, jednak spokojnie zaczął tłumaczyć sprzedawcy:
-Nie bidet, tylko ''Beat it'', taka piosenka, a z resztą nie ważne. To jest ta autobiografia?
-Niestety...
-A na pewno dobrze napisałeś nazwisko?- chciał upewnić się Till i wychylił się za ladę, by spojrzeć na ekran koputera. No tak widniało tam 'Majkel Dżekson'...-to może ja to inaczej przelteruję-powiedział i zaczął powoli mówić- M jak miłość...
-Acha! Hanka Mostowiak...-ucieszył się sprzedawca, który widocznie był fanem tego serialu.
-Nie! - Till tracił cierpilwość - M jak ''Mutter'', i jak ''Ich will'', c jak ''Cocaine'', tak też jest taka piosenka Rammsteina, h jak ''Heirate mich'', a jak ''Adios'', e jak ''Eifersucht, l jak ''Liebe ist fur alle da'', teraz spacja, tak to ten najdłuższy przycisk na klawiaturze, a potem z wielkiej j jak ''Jeder lacht'', a jak ''Amour'', c jak ''Cut'', k jak ''Keine Lust'', s jak ''Spieluhr'', o jak ''Ohne dich'', i n jak ''Nebel''...- Till znowu zerknał na ekran, jednak w ''Majkelu Dżeksonie'' nic się nie zmieniło. Zniecierpliwiony wszedł za ladę i sam wpisał nazwisko, ale rzeczywiście, nie było ani jednej pozycji, związanej z jego nowym znajomym.
-A może możnaby coś sprowadzić - sprzedawca, nic nie mówiąc, chwycił za słuchawkę. Chwilę porozmawiał, po czym się rozłączył.
-Przykro mi, ale w żadnej ksiegarni, przynajmniej w tym Landzie, nikt nie słyszał o kimś takim jak Michael Jackson...-zdezorientowany Till pożegnał się i wyszedł z księgarni. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do Michaela.
-Cześć, Till-usłyszał głos w słuchawce.
-Ty, słuchaj, wiesz jakie jaja? Nikt tu u mnie o tobie nie słyszał! Zero , null! W księgarni musiałem tłumaczyć, jak się piszę twoje nazwisko...a tak w ogóle, to gzdie jesteś?
-Na lotnisku, w Barcelonie. Konkretnie to w łazience. Poczekaj chwilę, tylko wyjdę na zewnątrz, będę miał lepszy zasięg - z słuchawki słychać było kroki i zgrzyt otwieranych drzwi - nie uwierzysz! - powiedział nagle Michael - gdzieś wcięło moich fanów i króla Hiszpani!
- Jak to ''gdzieś wcięło''?
- No byli tu przed chwilą, całe tłumy!
- Może ci się tylko zdawało? - zaczął myśleć Till.
- Nie mogły mi się tak realistycznie przyśnić setki ludzi! A poza tym, z tego by wynikało, że zasnąłem w łazience, bądź lunatykuję.
- Jak się nie znajdą. to możesz mnie odwiedzić - zaproponował z sarkazmem Till.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne - odpowiedział ponuro Michael - ciągle mi nie wierzysz, że oni tu byli?
- Nie - odpowiedział prosto z mostu Till - a z resztą poczekaj chwilę, tylko dojdę do domu i zadzwonię do ciebie z domowego, bo przez komórkę to tak niezdrowo - rozłączył się i poszedł w stronę domu. Nagle zadzwoniła jego komórka.
-No mówiełem ci, że zaraz...-zaczął. lecz agresywny głos z słuchawce mu przerwał.
-Till, gdzie ty się szwędasz! Koszyki same się nie wyplotą!
Więc oto nadejszla wiekopomna chwila...
###
Od wydarzeń w domu Michaela Jacksona minął niecały miesiąc. Michael już na stałe zagościł w ogólnoświatowych mediach, budząc zainteresowanie najważniejszych osobistości, nie tylko muzycznych. O spotkanie prosiła już królowa Anglii, prezydent USA, premier Włoch...innymi słowy Michael miał pełne ręce roboty, bo ty był tylko zalążek z listy gości. Teraz, był gdzieś nad Atlantykiem, w swoim prywatnym samolocie. Lecąc na spotkanie z królem Hiszpanii, czytał książkę, którą ktoś napisał o jego życiu. Ze swoich nieautoryzowanych biografii, dowiadywał się o sobie wiele ciekawych rzeczy. Oczywiście, żadna z nich nie była prawdą. Na przykład teraz przeczytał, że w dzieciństwie miał psa imieniem Fart, którego przejechał pociąg...''Ciekawe''pomyślał i przeszedł do następnego rozdziału.
Tymczasem, w Niemczech, Till walczył jak lew z prawnikami, próbując im udowodnić, że nie znikł z własnej woli, tylko został uprowadzony przez terrorystów, po czym w cudowny sposób uratowany. Reszta członków Rammsteina, którzy doskonale wiedzieli, jak było naprawdę, nie brała udziału w procesach z organizatorami koncertów, tylko wszystko zostawili Tillowi. W końcu, po bardzo wyczerpujących tygodniach, Till wrócił do domu, wyłożył się na kanapie i zasnął błogim snem. Obudził się rano, około ósmej. Uradowany, uświadomił sobie, że wszystkie procesy są zakończone i może spokojnie powrócić do dawania koncertów wraz ze swoim zespołem, lecz dopóki miał jeszcze chwilę czasu wolnego, postanowił się ukulturalnić i coś poczytać. Biblioteczka w jego domu świeciła pustkami. Na półce znajdowała się jedna książka. Był to tomik napisanych przez niego wierszy ''Messer''.
-No, cóż...-Till powiedział sam do siebie i wyszedł z domu kierując się do księgarni. Sklep znajdował się na przeciwko jego domu, więc Till zdziwił się, że właściwie nigdy w nim nie był. Wszedł do środka i zaczął się rozglądać po półkach. Długo nie mógł wpaść na to, co by właściwie mógł poczytać, jednak po paru minutach przypomniał sobie, że jego niedawno poznany przyjaciel Michael Jackson napisał przecież autobiografię, której Till nie miał, mimo, iż był jego wielkim fanem. Podszedł do informacji i zapytał się:
-Przepraszam, czy jest może autobiografia Michaela Jacksona...? - rudy, piegowaty chłopak stojący za ladą mógł mieć najwyżej osiemnaście lat.
-Proszę poczekać, zaraz sprawdzę...jak to się pisze?-zapytał. Zdziwiony Till, uniósł brwi, jednak przeliterował mu nazwisko.
-Nie zna pan Michaela Jacksona?- zapytał po chwili- no wie pan ''Thriller"", ''Beat it''...-w sprzedawcy jakby coś zaskoczyło.
-Acha! Bidet! Łazienka jest tu po lewej - powiedział, wskazując na drzwi. Till chwycił się za głowę, jednak spokojnie zaczął tłumaczyć sprzedawcy:
-Nie bidet, tylko ''Beat it'', taka piosenka, a z resztą nie ważne. To jest ta autobiografia?
-Niestety...
-A na pewno dobrze napisałeś nazwisko?- chciał upewnić się Till i wychylił się za ladę, by spojrzeć na ekran koputera. No tak widniało tam 'Majkel Dżekson'...-to może ja to inaczej przelteruję-powiedział i zaczął powoli mówić- M jak miłość...
-Acha! Hanka Mostowiak...-ucieszył się sprzedawca, który widocznie był fanem tego serialu.
-Nie! - Till tracił cierpilwość - M jak ''Mutter'', i jak ''Ich will'', c jak ''Cocaine'', tak też jest taka piosenka Rammsteina, h jak ''Heirate mich'', a jak ''Adios'', e jak ''Eifersucht, l jak ''Liebe ist fur alle da'', teraz spacja, tak to ten najdłuższy przycisk na klawiaturze, a potem z wielkiej j jak ''Jeder lacht'', a jak ''Amour'', c jak ''Cut'', k jak ''Keine Lust'', s jak ''Spieluhr'', o jak ''Ohne dich'', i n jak ''Nebel''...- Till znowu zerknał na ekran, jednak w ''Majkelu Dżeksonie'' nic się nie zmieniło. Zniecierpliwiony wszedł za ladę i sam wpisał nazwisko, ale rzeczywiście, nie było ani jednej pozycji, związanej z jego nowym znajomym.
-A może możnaby coś sprowadzić - sprzedawca, nic nie mówiąc, chwycił za słuchawkę. Chwilę porozmawiał, po czym się rozłączył.
-Przykro mi, ale w żadnej ksiegarni, przynajmniej w tym Landzie, nikt nie słyszał o kimś takim jak Michael Jackson...-zdezorientowany Till pożegnał się i wyszedł z księgarni. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do Michaela.
-Cześć, Till-usłyszał głos w słuchawce.
-Ty, słuchaj, wiesz jakie jaja? Nikt tu u mnie o tobie nie słyszał! Zero , null! W księgarni musiałem tłumaczyć, jak się piszę twoje nazwisko...a tak w ogóle, to gzdie jesteś?
-Na lotnisku, w Barcelonie. Konkretnie to w łazience. Poczekaj chwilę, tylko wyjdę na zewnątrz, będę miał lepszy zasięg - z słuchawki słychać było kroki i zgrzyt otwieranych drzwi - nie uwierzysz! - powiedział nagle Michael - gdzieś wcięło moich fanów i króla Hiszpani!
- Jak to ''gdzieś wcięło''?
- No byli tu przed chwilą, całe tłumy!
- Może ci się tylko zdawało? - zaczął myśleć Till.
- Nie mogły mi się tak realistycznie przyśnić setki ludzi! A poza tym, z tego by wynikało, że zasnąłem w łazience, bądź lunatykuję.
- Jak się nie znajdą. to możesz mnie odwiedzić - zaproponował z sarkazmem Till.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne - odpowiedział ponuro Michael - ciągle mi nie wierzysz, że oni tu byli?
- Nie - odpowiedział prosto z mostu Till - a z resztą poczekaj chwilę, tylko dojdę do domu i zadzwonię do ciebie z domowego, bo przez komórkę to tak niezdrowo - rozłączył się i poszedł w stronę domu. Nagle zadzwoniła jego komórka.
-No mówiełem ci, że zaraz...-zaczął. lecz agresywny głos z słuchawce mu przerwał.
-Till, gdzie ty się szwędasz! Koszyki same się nie wyplotą!
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Till zdrętwiał na całym ciele. Od razu rozpoznał ten głos. Był to jego dawny szef, jeszcze z czasów przed założeniem Rammsteina, kiedy to Till pracował przy wyplataniu koszyków. W pewnym momencie skończył z tym, mając szczerze dość. Prawdę mówiąc jednak, zrobił to przed wygaśnięciem umowy o pracę. Do tej pory miał nadzieję, że nikt się nie zorientuje, ale najwyraźniej miał pecha.
-Ale o co chodzi? Z kim rozmawiam?-złapał się kurczowo ostatniej szansy, udając głupka.
-Nie wydurniaj się, Till, dobrze wiesz z kim rozmawiasz. Dla przypomnienia: to ja, twój pracodawca, Hans Schultz. Zapomniałeś dla mnie wypleść 220 koszyków. Żądam dokończenia zlecenia w trybie natychmiastowym.-w tym momencie Till rozłączył się przerażony. Nie mógł przecież rzucić wszystkiego i tak po prostu zająć zajęciem tak przyziemnym, jak jego dawna praca. Znał Schultza. Wiedział, że ten pójdzie do sądu, jeżeli Till nie dotrzyma umowy. Pozostało mu tylko poprosić o pomoc kolegów z zespołu.
Szybkim krokiem udał się więc do ich wspólnego domu, w którym odbywali próby.
Na miejscu zastał całą piątkę, jedzącą kiełbaski upieczone na grillu przez Richarda. Natychmiast, bez zbędnych wstępów, wyjaśnił im swoją sytuację.
-No coś ty!-wykrzyknął Christian.-Niedługo zaczynamy kolejną trasę koncertową. Wcześniej musimy jeszcze nagrać do końca nową płytę. W takiej chwili nie zamierzam zajmować się koszykami! To twój problem, sam coś wymyśl!
Till, zrozpaczony, zadzwonił do szefa. Najgrzeczniej jak potrafił wytłumaczył mu, że nie jest w stanie dotrzymać umowy.
-Nic mnie to nie obchodzi!-wrzasnął po drugiej stronie słuchawki Hans.-Koszyki, albo pożałujesz!
-Nie dam rady sam...
-W takim razie przygotuj się, że w najbliższym czasie odwiedzą cię dwaj bardzo mili faceci, którzy bardzo przekonująco wyperswadują ci, że owszem, dasz radę. I nie łudź się, że jak wyjedziesz, to cię nie znajdą. Wyśledzą cię choćby na Karaibach.-rozłączył się.
Till chwilę się zastanawiał, a później zwrócił się do reszty:
-Jestem zmuszony opuścić kraj na czas bliżej nieokreślony.
-Nie zgadzam się!-zaprotestował Paul.-Znów nas zostawiasz w najgorszym momencie! Jak teraz wyjedziesz, to pojedziemy za tobą i cię dopadniemy! A wtedy nas popamiętasz!
Przebywający nadal w Hiszpanii Michael zrozumiał wreszcie, gdzie podziali się jego fani. Po przylocie tutaj nieopatrznie nie skierował się od razu do punktu odbioru bagaży. Jego chomik, Irysek, zmuszony siedzieć w klatce przez kilka ostatnich godzin, był już nieźle zirytowany. Wydostał się sam i teraz biegał po płycie lotniska, siejąc spustoszenie. Rozwalał budki z hot-dogami, straszył małe dzieci i w ten sposób skutecznie wygnał wszystkich zebranych w tłumie.
-Irysku, przepraszam, to się więcej nie powtórzy!-Michael prawie padł przed nim na kolana, przepraszając gorąco.
Chomik, ciągle niezadowolony, pozwolił jednak włożyć się z powrotem do klatki podróżnej, wyścielonej czerwonym aksamitem.
Mike usłyszał dzwonek telefonu. Odebrał z trudem, gdyż pierwsza próba wyciągnięcia telefonu z kieszeni zakończyła się jego upadkiem na ziemię, prosto w kałużę z rozlanej Coca-coli.
-Tak?-rzucił do słuchawki, z obrzydzeniem dotykając jej lepkiej powierzchni.
-Tu Till. Mam niewielki problem.-rozmówca przez około pięć minut opowiadał o swoich problemach, a także jak to musiał uciekać przed rozwścieczonym zespołem, którego członkowie rzucali w niego niedojedzonymi szczątkami kiełbasek i innymi, bliżej nieokreślonymi rzeczami. Udało mu się jednak ukryć w kwiaciarni na stacji metra. Teraz telefonował zza regału z różami, kłującymi go boleśnie w plecy.
-No więc, wszystko to sprowadza się do tego, że potrzebuję bardzo pilnie twojej pomocy. Ale nie mogę tu dłużej zostać. Wyjeżdżam na jakąś bezludną wyspę, żeby mnie nie znaleźli.
-A może ukryjesz się u mnie w domu?
-Nie, to zbyt oczywiste. Ale mógłbyś wyświadczyć mi sporą przysługę, gdybyś łaskawie przyleciał tu swoim samolotem i zabrał mnie stąd, żebym nie musiał latać klasą ekonomiczną.
-Jasne, będę tam najszybciej, jak się da.
-Ale o co chodzi? Z kim rozmawiam?-złapał się kurczowo ostatniej szansy, udając głupka.
-Nie wydurniaj się, Till, dobrze wiesz z kim rozmawiasz. Dla przypomnienia: to ja, twój pracodawca, Hans Schultz. Zapomniałeś dla mnie wypleść 220 koszyków. Żądam dokończenia zlecenia w trybie natychmiastowym.-w tym momencie Till rozłączył się przerażony. Nie mógł przecież rzucić wszystkiego i tak po prostu zająć zajęciem tak przyziemnym, jak jego dawna praca. Znał Schultza. Wiedział, że ten pójdzie do sądu, jeżeli Till nie dotrzyma umowy. Pozostało mu tylko poprosić o pomoc kolegów z zespołu.
Szybkim krokiem udał się więc do ich wspólnego domu, w którym odbywali próby.
Na miejscu zastał całą piątkę, jedzącą kiełbaski upieczone na grillu przez Richarda. Natychmiast, bez zbędnych wstępów, wyjaśnił im swoją sytuację.
-No coś ty!-wykrzyknął Christian.-Niedługo zaczynamy kolejną trasę koncertową. Wcześniej musimy jeszcze nagrać do końca nową płytę. W takiej chwili nie zamierzam zajmować się koszykami! To twój problem, sam coś wymyśl!
Till, zrozpaczony, zadzwonił do szefa. Najgrzeczniej jak potrafił wytłumaczył mu, że nie jest w stanie dotrzymać umowy.
-Nic mnie to nie obchodzi!-wrzasnął po drugiej stronie słuchawki Hans.-Koszyki, albo pożałujesz!
-Nie dam rady sam...
-W takim razie przygotuj się, że w najbliższym czasie odwiedzą cię dwaj bardzo mili faceci, którzy bardzo przekonująco wyperswadują ci, że owszem, dasz radę. I nie łudź się, że jak wyjedziesz, to cię nie znajdą. Wyśledzą cię choćby na Karaibach.-rozłączył się.
Till chwilę się zastanawiał, a później zwrócił się do reszty:
-Jestem zmuszony opuścić kraj na czas bliżej nieokreślony.
-Nie zgadzam się!-zaprotestował Paul.-Znów nas zostawiasz w najgorszym momencie! Jak teraz wyjedziesz, to pojedziemy za tobą i cię dopadniemy! A wtedy nas popamiętasz!
Przebywający nadal w Hiszpanii Michael zrozumiał wreszcie, gdzie podziali się jego fani. Po przylocie tutaj nieopatrznie nie skierował się od razu do punktu odbioru bagaży. Jego chomik, Irysek, zmuszony siedzieć w klatce przez kilka ostatnich godzin, był już nieźle zirytowany. Wydostał się sam i teraz biegał po płycie lotniska, siejąc spustoszenie. Rozwalał budki z hot-dogami, straszył małe dzieci i w ten sposób skutecznie wygnał wszystkich zebranych w tłumie.
-Irysku, przepraszam, to się więcej nie powtórzy!-Michael prawie padł przed nim na kolana, przepraszając gorąco.
Chomik, ciągle niezadowolony, pozwolił jednak włożyć się z powrotem do klatki podróżnej, wyścielonej czerwonym aksamitem.
Mike usłyszał dzwonek telefonu. Odebrał z trudem, gdyż pierwsza próba wyciągnięcia telefonu z kieszeni zakończyła się jego upadkiem na ziemię, prosto w kałużę z rozlanej Coca-coli.
-Tak?-rzucił do słuchawki, z obrzydzeniem dotykając jej lepkiej powierzchni.
-Tu Till. Mam niewielki problem.-rozmówca przez około pięć minut opowiadał o swoich problemach, a także jak to musiał uciekać przed rozwścieczonym zespołem, którego członkowie rzucali w niego niedojedzonymi szczątkami kiełbasek i innymi, bliżej nieokreślonymi rzeczami. Udało mu się jednak ukryć w kwiaciarni na stacji metra. Teraz telefonował zza regału z różami, kłującymi go boleśnie w plecy.
-No więc, wszystko to sprowadza się do tego, że potrzebuję bardzo pilnie twojej pomocy. Ale nie mogę tu dłużej zostać. Wyjeżdżam na jakąś bezludną wyspę, żeby mnie nie znaleźli.
-A może ukryjesz się u mnie w domu?
-Nie, to zbyt oczywiste. Ale mógłbyś wyświadczyć mi sporą przysługę, gdybyś łaskawie przyleciał tu swoim samolotem i zabrał mnie stąd, żebym nie musiał latać klasą ekonomiczną.
-Jasne, będę tam najszybciej, jak się da.
Till w ciemnym płaszczu do ziemi, okularach słonecznych i czarnym kapeluszu stał na niewielkim lotnisku położonym na wschód od Schwerinu, przeznaczonym tylko dla prywatnych samolotów. Uznali z Michaelem, że lądowanie jego odrzutowca w publicznym miejscu mogłoby zwrócić uwagę, więc postanowili skorzystać właśnie z tego miejsca. Till zauważył w oddali samolot zbliżający się do lotniska. Po chwili wylądował i wyszedł z niego Michael, uśmiechnięty od ucha do ucha. Przywitali się serdecznie i weszli do samolotu.
-Więc...masz jakieś plany na najbliższy miesiąc? - zaczął ostrożnie Till.
-Teoretycznie...premier Rosji odwołał spotkanie, bo przypomniał sobie o urodzinach swojej teściowej, więc ten tydzień mam wolny, później coś się wymyśli...a co?
-Możliwe, że będę musiał się ukrywać trochę dłużej...
-Spokojnie, znam miejsce, gdie nikt cię nie znajdzie. Moja prywatna wyspa...-zaczął Michael, ale Till mu przerwał.
-Wszyscy wiedzą, gdzie jest twoja prywatna wyspa. Nawet ja! Trafiła przecież na listę najdroższych prezentów ostatniego miesiąca!
-No tak, właściwie podarowałem ją moim dzieciom, ale...
-Niestety, nie wchodzi w grę.
-Ale ja nie mówię o tej wyspie! Parę dni temu, w ramach światowego dnia właścicieli chomików, kupiłem sobie jako prezent nową! Jeszcze tam nie byłem, nawet nie wiem co na niej jest.
-A gdzie jest?
-Ciężko stwierdzić...
-Będzie idealna.
Tak zakończyli rozmowę. Michael postanowił dowiedzieć się, gdzie właściwie znajduje się jego wyspa, więc poszedł zapytać się pilota. Zapukał do kabiny i wszedł do środka.
-Przepraszam, ja się chciałem tylko zapytać...-zaczął, ale przerwał. Pilot odwrócił się, lecz zamiast niego, patrzył na Michaela Ozzy. Michael przerażony krzyknął.
-Michael, obudź się! - usłyszał nagle znajomy głos i otworzył oczy.
-Och, dzięki Till, miałem straszny koszmar.
-Więc...masz jakieś plany na najbliższy miesiąc? - zaczął ostrożnie Till.
-Teoretycznie...premier Rosji odwołał spotkanie, bo przypomniał sobie o urodzinach swojej teściowej, więc ten tydzień mam wolny, później coś się wymyśli...a co?
-Możliwe, że będę musiał się ukrywać trochę dłużej...
-Spokojnie, znam miejsce, gdie nikt cię nie znajdzie. Moja prywatna wyspa...-zaczął Michael, ale Till mu przerwał.
-Wszyscy wiedzą, gdzie jest twoja prywatna wyspa. Nawet ja! Trafiła przecież na listę najdroższych prezentów ostatniego miesiąca!
-No tak, właściwie podarowałem ją moim dzieciom, ale...
-Niestety, nie wchodzi w grę.
-Ale ja nie mówię o tej wyspie! Parę dni temu, w ramach światowego dnia właścicieli chomików, kupiłem sobie jako prezent nową! Jeszcze tam nie byłem, nawet nie wiem co na niej jest.
-A gdzie jest?
-Ciężko stwierdzić...
-Będzie idealna.
Tak zakończyli rozmowę. Michael postanowił dowiedzieć się, gdzie właściwie znajduje się jego wyspa, więc poszedł zapytać się pilota. Zapukał do kabiny i wszedł do środka.
-Przepraszam, ja się chciałem tylko zapytać...-zaczął, ale przerwał. Pilot odwrócił się, lecz zamiast niego, patrzył na Michaela Ozzy. Michael przerażony krzyknął.
-Michael, obudź się! - usłyszał nagle znajomy głos i otworzył oczy.
-Och, dzięki Till, miałem straszny koszmar.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Michael wstał i poszedł do kokpitu, by, tym razem już naprawdę, zapytać, gdzie leży jego tajna wyspa. Po chwili wrócił i powiedział:
-Kompletnie nic mi to nie mówi, więc nawet nie będę ci tłumaczył, gdzie lecimy. Ale tam na pewno cię nie znajdą.
Cztery godziny później wylądowali na niewielkim, jednopasowym lotnisku na bezludnej wyspie. Gdy wyszli na zewnątrz, poczuli na twarzach powiew gorącego powietrza. Dookoła rozciągała się tropikalna dżungla.
-Możesz już lecieć!-krzyknął Michael do pilota.-A teraz chodźmy poszukać jakiejś chatki. Musi gdzieś tu być.-zwrócił się do Tilla.
-Co?! Nawet nie wiesz, gdzie będziemy mieszkać?! Uprzedzam, że nie zamierzam spać na plaży, a tym bardziej w lesie.
Wyruszyli na poszukiwanie jakiegoś lokum. Przez około pół godziny przedzierali się przez zarośla w nieokreślonym kierunku. Wtem usłyszeli dudnienie, jakby ktoś grał na bębnach.
-Ta wyspa na pewno jest bezludna?-spytał Till, coraz mniej pewny siebie.
Nagle z krzaków wyskoczyło kilka czarnoskórych postaci, ubranych w spódniczki z trawy. W rękach trzymali dzidy. Otoczyli Michaela i Tilla. Jeden z nich, zapewne przywódca, powiedział coś w niezrozumiałym języku. Wszystkie ostrza skierowały się ku ofiarom.
-Niedobrze.-stwierdził Mike.
-Ty mi to mówisz?-Till miał się czego bać, bo jeśli mieli do czynienia z ludożercami, ze względu na swoją posturę, był dla nich atrakcyjniejszym celem.
Tubylcy zawiedli ich do swojej wioski, składającej się z kilku postawionych na krzyż domków z gliny oraz wielkiego tronu, otoczonego górami owoców i zdobyczy z polowań. Siedział tam człowiek z ogromną maską na głowie, zasłaniającą go prawie w całości. Wstał. W ręku trzymał coś przypominającego berło. Wyglądał na plemiennego szamana.
Gdy podniósł rękę, wszyscy pozostali uklękli. Powoli podszedł do schwytanych. Zdjął maskę...
-Ozzy Osbourne!!-krzyknął zszokowany Michael.
Ozzy chyba dopiero teraz go rozpoznał, bo wydawał się lekko speszony.
-Ale nikomu o tym nie powiesz!-nakazał, robiąc ręką dziwny znak w powietrzu.
-Hmmm..-Michael zastanawiał się, czy nie odegrać się na Ozzym za prześladujące go koszmary i nie rozpowiedzieć wszystkim o tym.-No dobrze, będę milczał jak grób. Ale pod jednym warunkiem...
-To miło, że nasi nowi przyjaciele pokazali nam drogę do tego domku, nie sądzisz?-spytał Till, rozwalony na leżaku.
-W zupełności się z tobą zgadzam.-odparł Michael, podnosząc do ust świeży kawałek ananasa.-Nie ma to jak wakacje!
-Kompletnie nic mi to nie mówi, więc nawet nie będę ci tłumaczył, gdzie lecimy. Ale tam na pewno cię nie znajdą.
Cztery godziny później wylądowali na niewielkim, jednopasowym lotnisku na bezludnej wyspie. Gdy wyszli na zewnątrz, poczuli na twarzach powiew gorącego powietrza. Dookoła rozciągała się tropikalna dżungla.
-Możesz już lecieć!-krzyknął Michael do pilota.-A teraz chodźmy poszukać jakiejś chatki. Musi gdzieś tu być.-zwrócił się do Tilla.
-Co?! Nawet nie wiesz, gdzie będziemy mieszkać?! Uprzedzam, że nie zamierzam spać na plaży, a tym bardziej w lesie.
Wyruszyli na poszukiwanie jakiegoś lokum. Przez około pół godziny przedzierali się przez zarośla w nieokreślonym kierunku. Wtem usłyszeli dudnienie, jakby ktoś grał na bębnach.
-Ta wyspa na pewno jest bezludna?-spytał Till, coraz mniej pewny siebie.
Nagle z krzaków wyskoczyło kilka czarnoskórych postaci, ubranych w spódniczki z trawy. W rękach trzymali dzidy. Otoczyli Michaela i Tilla. Jeden z nich, zapewne przywódca, powiedział coś w niezrozumiałym języku. Wszystkie ostrza skierowały się ku ofiarom.
-Niedobrze.-stwierdził Mike.
-Ty mi to mówisz?-Till miał się czego bać, bo jeśli mieli do czynienia z ludożercami, ze względu na swoją posturę, był dla nich atrakcyjniejszym celem.
Tubylcy zawiedli ich do swojej wioski, składającej się z kilku postawionych na krzyż domków z gliny oraz wielkiego tronu, otoczonego górami owoców i zdobyczy z polowań. Siedział tam człowiek z ogromną maską na głowie, zasłaniającą go prawie w całości. Wstał. W ręku trzymał coś przypominającego berło. Wyglądał na plemiennego szamana.
Gdy podniósł rękę, wszyscy pozostali uklękli. Powoli podszedł do schwytanych. Zdjął maskę...
-Ozzy Osbourne!!-krzyknął zszokowany Michael.
Ozzy chyba dopiero teraz go rozpoznał, bo wydawał się lekko speszony.
-Ale nikomu o tym nie powiesz!-nakazał, robiąc ręką dziwny znak w powietrzu.
-Hmmm..-Michael zastanawiał się, czy nie odegrać się na Ozzym za prześladujące go koszmary i nie rozpowiedzieć wszystkim o tym.-No dobrze, będę milczał jak grób. Ale pod jednym warunkiem...
-To miło, że nasi nowi przyjaciele pokazali nam drogę do tego domku, nie sądzisz?-spytał Till, rozwalony na leżaku.
-W zupełności się z tobą zgadzam.-odparł Michael, podnosząc do ust świeży kawałek ananasa.-Nie ma to jak wakacje!
-Tak...wakacje...zero koszyków i zero wyplatania!-cieszył się Till.
-A ten twój szef nie zdawał sobie sprawy z tego, że nawet gdyby cię zmusił do pracy musiałby się zmierzyć z zastępami fanek, których chcąc nie chcąc, trochę jest?-zapytał Michael.
-Widocznie nie. - Till wstał z leżaka i poszedł do domku za potrzebą. Tymczasem Michael wrócił do lektury swojej kolejnej nieautoryzowanej biografii.
-Hej, Till! Wiesz, że zaocznie skończyłem weterynarię? - zawołał Michael w stronę chatki.
-Irysek się ucieszy, bo chyba te dziwaczne owoce, których się ostatnio najadł trochę mu zaszkodziły! - usłyszał Michael głos Tilla - Nie chce mnie wpuścić do łazienki, a wypiłem chyba pięć koktajli!
-Wytrzymaj Till! Już idę! - krzyknął w odpowiedzi. Z niechęcią wstał i wszedł do domku. W środku ujrzał Tilla nerwowo przestępującego z nogi za nogę. Zapukał do drzwi łazienki.
-Irysku, wszystko okej? - zapytał. W odpowiedzi usłyszał dźwięk spuszczanej wody i po chwili drzwi się otworzyły i zza nich wyszedł zmanierowany chomiczek.
-Och, moje biedactwo-zmartwiony Michael przytulił zwierzątko. Uradowany Till wbiegł do łazienki. Michael odniósł Iryska do jego łóżeczka i zamknął drzwi. Na palcach wyszedł z chatki, żeby go nie obudzić. Położył się na leżaku i próbował zasnąć, jednak po chwili Till z wrodzoną sobie delikatnością trzasnął drzwiami łazienki, następnie drzwiami chatki, po czym włączył na cały głos ''Smoke on the water'' i skakał po całym niby-ogrodzie z patykiem, udając że gra na gitarze i oczywiście śpiewając najgłośniej jak się dało.
-Till, proszę, trochę ciszej! Irysek jest chory, a ja chcę spać! - Michael chwycił się za głowę, bo Till widocznie go nie słyszał, bo nawet na niego nie spojrzał, wciąż udając gwiazdę rocka. Nagle zza krzaków wyszedł Ozzy ze swoją świtą złożoną z tubylców.
-Kto śmie zakłócać mój spokój? - zapytał groźnie, po czym zobaczył Tilla - no tak. Idziemy chłopaki - zwrócił się do swoich podwładnych. Oni, zasmuceni, popatrzyli po sobie, a potem posłali Ozzy'emu pytające spojrzenie - mają na nas haka - wytłumaczył im, po czy zwrócili się w stronę dżungli i odeszli. Till nawet nie zuważył całego zajścia i dalej bawił się w Deep Purple, jednak zirytowany już Michael postanowił go upomnieć.
-Till!-krzyknął Michael najgłośniej jak umiał, ale to dalej nic nie dawało.
-Smoooooke, on the waaaaateeer! - śpiewał Till w najlepsze, więc nic nie słyszał. Wtedy drzwi chatki otworzyły się i stanął w nich Irysek z podkrążonymi oczmi. Ostatkiem sił podszedł do wieży i wyłączył muzykę. Till zamarł w połowie skoku na zmyśloną widownię i zrobił głupkowatą minę.
- Dziękuje Irysku. Że też o tym nie pomyślałem! - zdziwił się. Podszedł do
chomiczka i zaniósł go do jego pokoju.
- Till! Nie możesz tak... - zaczął Michael karcić Tilla, jednak ten uciszył go getem ręki, wyraźnie dając do zrozumienia, że nasłuchuje. Zwrócony był w stronę lasu tropikalnego.
-No tak, jak mi przeszkadza twoje hałasowanie, to nie mam prawa głosu, a jak ty chcesz mieć chwilę ciszy, to ja też mam siedzieć cicho! To nie fair! - Michael miał już zdecydowanie dość wakacji z Tillem.
-Nie, poczekaj...-Till zaczął coś mówić, ale Michael mu przerwał .
-Nie mam zamiaru...-teraz Till przerwał Michaelowi.
-Tam ktoś jest! - Michael nie wyglądał na zdziwionego.
-To pewnie znowu Ozzy, kręci jakieś filmy o nas na YouTuba - stwierdził spokojnie.
-Nie, gdyby to był rzeczywiście on, to by siedział cicho! Tam są jakieś dzieci!
-Dzieci? Na mojej wyspie? Czemu nic o tym nie wiem?-zdziwił się Michael.
-A o Ozzym wiedziałeś?
-No teoretycznie nie, ale ostatnio dość często go spotykam...-przerwał bo dziecięce głosy stawały się coraz wyraźniejsze.
-Au, moje oko! Uważaj trochę z tą maczetą! - usłyszeli zza krzaków.
-Gdyby nie moja maczeta, to w ogóle byśmy tutaj nie doszli! A poza tym, to nie jest maczeta, tylko tasak! - ktoś odpowiedział. W Michaelu i Tillu coś zaskoczyło. Skądś znali te głosy...
-Gdyby nie ty, to w ogóle nie musielibyśmy tu być!
-Gdybyś się tak nie odnosił z tą twoją sekretną, szpiegowską tożsamością, też by nas tutaj nie było! A teraz oddaj mi zapałki!
-Nie, bo znowu coś podpalisz! - w krzakach coś zaszeleściło i do niby-ogródka przed chatką Michaela i Tilla weszli dwaj chłopcy, w wieku około jedenastu lat. Jeden, wyższy, był czarny i miał co najmniej bujną fryzurę, natomiast drugi, niższy był biały, o czarnych włosach i w lewej ręce ściskał tasak. Michael i Till stanęli jak wryci.
-Till...-zaczęli jednocześnie obaj Michaele.
-Co?-odpowiedzieli obaj Tille.
-Nie, stop! Tak się nigdy nie dogadamy! - zaczął dorosły Michael - Till, masz coś z tym wspólnego?
-Nie! Czemu akurat ja, zapytaj Ozzyego!
-Ozzyego Osbourna? Jestem jego wielkim fanem! - ucieszył się drugi Till. - Jest tutaj?
-Nie gadaj, że jesteś jego fanem! On w ogóle nie potrafi śpiewać!-oburzył się drugi Michael.
-Nie jestem jego fanem z powodu śpiewu, tylko wizerunku!
-Wokalista musi umieć śpiewać! Wizerunek to nie wszystko! Równie dobrze ty mógłbyś zacząć śpiewać! Litości! - obserwujący tą rozmowę dorosły Till, szepnął do Michaela.
-Nie uważasz, że jestem trochę przez ciebie szykanowany? - zapytał, patrząc na drugiego siebie, który kurczył się coraz bardziej pod obezwładniającym wzrokiem małego Michaela.
-Może trochę...-stwierdził Michael - tak, na pewno - dodał, kiedy drugi Till odbiegł z płaczem i zaszył się gdzieś w krzakach.
-Więc, przepraszam za niego, ale to taka trochę ofiara losu jest - zwrócił się do nich drugi Michael. Till już mu chciał wygarnąć, ale dorosły Michael go powstrzymał - więc, możecie nam powiedzieć gdzie się konkretnie znajdujemy i kim jesteście?
-Ekhem, jestem...-zaczął Till, ale Michael mu przerwał i szepnął mu do ucha.
-Nie wiem, czy dobrze będzie od razu mówić...-urwał w połowie zdania, bo Till przerwał mu gestem ręki.
-Jasne, że dobrze! - powiedział i zaczął od nowa - ekhem, jestem Till Lindemann.
-Taka zbieżność nazwisk rzadko się trafia! - stwierdził drugi Michael - hej, Till, chodź tutaj!
-Właściwie, to to nie jest tylko zbieżność nazwisk...-zaczął Till, ale drugi Michael mu przerwał.
-Więc, ja jestem Michael Jackson, a to - tu gestem głowy wskazał na zapłakanego jeszcze Tilla - jest właśnie Till Lindemann.
-A ten twój szef nie zdawał sobie sprawy z tego, że nawet gdyby cię zmusił do pracy musiałby się zmierzyć z zastępami fanek, których chcąc nie chcąc, trochę jest?-zapytał Michael.
-Widocznie nie. - Till wstał z leżaka i poszedł do domku za potrzebą. Tymczasem Michael wrócił do lektury swojej kolejnej nieautoryzowanej biografii.
-Hej, Till! Wiesz, że zaocznie skończyłem weterynarię? - zawołał Michael w stronę chatki.
-Irysek się ucieszy, bo chyba te dziwaczne owoce, których się ostatnio najadł trochę mu zaszkodziły! - usłyszał Michael głos Tilla - Nie chce mnie wpuścić do łazienki, a wypiłem chyba pięć koktajli!
-Wytrzymaj Till! Już idę! - krzyknął w odpowiedzi. Z niechęcią wstał i wszedł do domku. W środku ujrzał Tilla nerwowo przestępującego z nogi za nogę. Zapukał do drzwi łazienki.
-Irysku, wszystko okej? - zapytał. W odpowiedzi usłyszał dźwięk spuszczanej wody i po chwili drzwi się otworzyły i zza nich wyszedł zmanierowany chomiczek.
-Och, moje biedactwo-zmartwiony Michael przytulił zwierzątko. Uradowany Till wbiegł do łazienki. Michael odniósł Iryska do jego łóżeczka i zamknął drzwi. Na palcach wyszedł z chatki, żeby go nie obudzić. Położył się na leżaku i próbował zasnąć, jednak po chwili Till z wrodzoną sobie delikatnością trzasnął drzwiami łazienki, następnie drzwiami chatki, po czym włączył na cały głos ''Smoke on the water'' i skakał po całym niby-ogrodzie z patykiem, udając że gra na gitarze i oczywiście śpiewając najgłośniej jak się dało.
-Till, proszę, trochę ciszej! Irysek jest chory, a ja chcę spać! - Michael chwycił się za głowę, bo Till widocznie go nie słyszał, bo nawet na niego nie spojrzał, wciąż udając gwiazdę rocka. Nagle zza krzaków wyszedł Ozzy ze swoją świtą złożoną z tubylców.
-Kto śmie zakłócać mój spokój? - zapytał groźnie, po czym zobaczył Tilla - no tak. Idziemy chłopaki - zwrócił się do swoich podwładnych. Oni, zasmuceni, popatrzyli po sobie, a potem posłali Ozzy'emu pytające spojrzenie - mają na nas haka - wytłumaczył im, po czy zwrócili się w stronę dżungli i odeszli. Till nawet nie zuważył całego zajścia i dalej bawił się w Deep Purple, jednak zirytowany już Michael postanowił go upomnieć.
-Till!-krzyknął Michael najgłośniej jak umiał, ale to dalej nic nie dawało.
-Smoooooke, on the waaaaateeer! - śpiewał Till w najlepsze, więc nic nie słyszał. Wtedy drzwi chatki otworzyły się i stanął w nich Irysek z podkrążonymi oczmi. Ostatkiem sił podszedł do wieży i wyłączył muzykę. Till zamarł w połowie skoku na zmyśloną widownię i zrobił głupkowatą minę.
- Dziękuje Irysku. Że też o tym nie pomyślałem! - zdziwił się. Podszedł do
chomiczka i zaniósł go do jego pokoju.
- Till! Nie możesz tak... - zaczął Michael karcić Tilla, jednak ten uciszył go getem ręki, wyraźnie dając do zrozumienia, że nasłuchuje. Zwrócony był w stronę lasu tropikalnego.
-No tak, jak mi przeszkadza twoje hałasowanie, to nie mam prawa głosu, a jak ty chcesz mieć chwilę ciszy, to ja też mam siedzieć cicho! To nie fair! - Michael miał już zdecydowanie dość wakacji z Tillem.
-Nie, poczekaj...-Till zaczął coś mówić, ale Michael mu przerwał .
-Nie mam zamiaru...-teraz Till przerwał Michaelowi.
-Tam ktoś jest! - Michael nie wyglądał na zdziwionego.
-To pewnie znowu Ozzy, kręci jakieś filmy o nas na YouTuba - stwierdził spokojnie.
-Nie, gdyby to był rzeczywiście on, to by siedział cicho! Tam są jakieś dzieci!
-Dzieci? Na mojej wyspie? Czemu nic o tym nie wiem?-zdziwił się Michael.
-A o Ozzym wiedziałeś?
-No teoretycznie nie, ale ostatnio dość często go spotykam...-przerwał bo dziecięce głosy stawały się coraz wyraźniejsze.
-Au, moje oko! Uważaj trochę z tą maczetą! - usłyszeli zza krzaków.
-Gdyby nie moja maczeta, to w ogóle byśmy tutaj nie doszli! A poza tym, to nie jest maczeta, tylko tasak! - ktoś odpowiedział. W Michaelu i Tillu coś zaskoczyło. Skądś znali te głosy...
-Gdyby nie ty, to w ogóle nie musielibyśmy tu być!
-Gdybyś się tak nie odnosił z tą twoją sekretną, szpiegowską tożsamością, też by nas tutaj nie było! A teraz oddaj mi zapałki!
-Nie, bo znowu coś podpalisz! - w krzakach coś zaszeleściło i do niby-ogródka przed chatką Michaela i Tilla weszli dwaj chłopcy, w wieku około jedenastu lat. Jeden, wyższy, był czarny i miał co najmniej bujną fryzurę, natomiast drugi, niższy był biały, o czarnych włosach i w lewej ręce ściskał tasak. Michael i Till stanęli jak wryci.
-Till...-zaczęli jednocześnie obaj Michaele.
-Co?-odpowiedzieli obaj Tille.
-Nie, stop! Tak się nigdy nie dogadamy! - zaczął dorosły Michael - Till, masz coś z tym wspólnego?
-Nie! Czemu akurat ja, zapytaj Ozzyego!
-Ozzyego Osbourna? Jestem jego wielkim fanem! - ucieszył się drugi Till. - Jest tutaj?
-Nie gadaj, że jesteś jego fanem! On w ogóle nie potrafi śpiewać!-oburzył się drugi Michael.
-Nie jestem jego fanem z powodu śpiewu, tylko wizerunku!
-Wokalista musi umieć śpiewać! Wizerunek to nie wszystko! Równie dobrze ty mógłbyś zacząć śpiewać! Litości! - obserwujący tą rozmowę dorosły Till, szepnął do Michaela.
-Nie uważasz, że jestem trochę przez ciebie szykanowany? - zapytał, patrząc na drugiego siebie, który kurczył się coraz bardziej pod obezwładniającym wzrokiem małego Michaela.
-Może trochę...-stwierdził Michael - tak, na pewno - dodał, kiedy drugi Till odbiegł z płaczem i zaszył się gdzieś w krzakach.
-Więc, przepraszam za niego, ale to taka trochę ofiara losu jest - zwrócił się do nich drugi Michael. Till już mu chciał wygarnąć, ale dorosły Michael go powstrzymał - więc, możecie nam powiedzieć gdzie się konkretnie znajdujemy i kim jesteście?
-Ekhem, jestem...-zaczął Till, ale Michael mu przerwał i szepnął mu do ucha.
-Nie wiem, czy dobrze będzie od razu mówić...-urwał w połowie zdania, bo Till przerwał mu gestem ręki.
-Jasne, że dobrze! - powiedział i zaczął od nowa - ekhem, jestem Till Lindemann.
-Taka zbieżność nazwisk rzadko się trafia! - stwierdził drugi Michael - hej, Till, chodź tutaj!
-Właściwie, to to nie jest tylko zbieżność nazwisk...-zaczął Till, ale drugi Michael mu przerwał.
-Więc, ja jestem Michael Jackson, a to - tu gestem głowy wskazał na zapłakanego jeszcze Tilla - jest właśnie Till Lindemann.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
-Hm, to trochę trudna sytuacja, bo widzisz...ja też jestem Michael Jackson.-powiedział prawdziwy Michael.
-Kolejna zbieżność nazwisk?-zdziwił się ten drugi.
-Obawiam się, że nie. Jesteś młodszą wersją mnie. A tamten to mały Till. Nie mam jedynie pojęcia, skąd żeście się tu wzięli.
-Chyba skąd WY się tu wzięliście. A więc tak będę wyglądał w przyszłości?-mały obrzucił swoją dorosłą kopię krytycznym spojrzeniem.
-Może lepiej powiedzcie, skąd przyszliście?-zwrócił się dorosły Till do młodszego siebie.
-Przyszliśmy od tamtego wulkanu...
-Od tamtego wulkanu ze środka wyspy.-przerwał mu jego kompan.-Więcej nie pamiętamy.
-Michael, mogę cię prosić na słówko?-na to pytanie zadane przez Tilla zareagowały jednocześnie dwie osoby.-Nie ty.-rzucił ostro do młodszego Michaela.
-Mam pomysł. Może na nasze młodsze wersje będziemy mówili Michael II i Till II, żeby się nie myliło?-zaproponował ten starszy.
-Świetna myśl.-odrzekł Till i pociągnął go na bok, z dala od chłopców.-Co z nimi zrobimy?-spytał.
-Na pewno nie możemy ich tu zostawić. Zakładam, że to sprawka Ozzy'ego. Chodźmy do wioski i to wyjaśnijmy.
Całą czwórką udali się więc we wspomniane wyżej miejsce. Gdy dotarli do celu, zobaczyli plemiennego szamana kąpiącego się w ubraniu w ustawionej na samym środku wioski wannie. Śpiewał przy tym coś w rodzaju "Sto lat" i szorował się szczotką kąpielową. Kiedy zobaczył nowo przybyłych, natychmiast wyskoczył z wody.
-Czego znowu?!-spytał rozwścieczony, że musi ich gościć na swojej wyspie wbrew własnej woli, a oni jeszcze na dodatek zakłocają jego spokój.
-Wiesz coś o tym?-spytał Michael, wskazując na dwóch młodych.
Ozzy popatrzył na nich. Coś chyba sobie uzmysłowił, bo drgnął.
-Wasze kopie? Nie mam z tym nic wspólnego. Ale, jeśli chcesz wiedzieć, to łaskawie cię poinformuję, iż z tego wulkanu, co jest na środku wyspy, czasem wychodzą różne dziwne typki. Ostatnio na przykład wprosili się tu oni.-wskazał na coś za sobą.
Zza jednej z chat wyszła pięcioosobowa grupka mężczyzn, ubranych w tubylcze stroje.
-Nie!!-wrzasnął Till.-Znaleźli mnie!-rzucił się do ucieczki. Tamci, widząc go, z wojennymi okrzykami pobiegli za nim.
-Ekhem, to chyba nie jest dobra kryjówka. Macie tu jakiś środek transportu?-zwrócił się Michael do Osbourna.
-Mam samolot, ale...
-Świetnie. Pożycz mi tylko pilota, a nie będę ci więcej zakłócał kąpieli.
Ozzy przez chwilę walczył sam ze sobą. Wreszcie zgodził się. Michael ze swoim sobowtórem, Tillem II oraz czarnoskórym pilotem-tubylcem poszli na niewielkie lotnisko. W hangarze czekał na nich mały, czteroosobowy samolocik. W tym momencie nadbiegł zdyszany Till.
-Zgubiłem ich...tym lecimy?!
Mike już chciał coś odpowiedzieć, lecz ktoś niespodziewanie wyskoczył z krzaków. Była to kobieta, na oko dwudziestoletnia z rozwianymi blond-lokami.
-Michael!-krzyknęła.-Nareszcie cię znalazłam!
-A kim ty w ogóle jesteś?-spytał tamten, szczerze zdumiony.
-Jak to, nie poznajesz mnie? Tydzień temu wzięliśmy ślub w Vegas!
Wszyscy w osłupieniu popatrzyli na Jacksona.
-Spadamy stąd.-rzucił tylko. Natychmiast wskoczyli do samolotu, zostawiając na pasie startowym zaaferowaną panienkę.
-Wziąłeś ślub? I nic mi nie powiedziałeś?-skarcił go Till.
-Oczywiście, że nie wziąłem. Pamiętasz, co mówił Ozzy? To wszystko przez ten wulkan. Startuj!
Samolot ruszył z miejsca, lecz natychmiast się zatrzymał. Tuż przed maszyną stał...Harry Potter.
-Tego już za wiele!-wrzasnął Till.-Jedź!
Pilot przejechał obok czarodzieja i rozpoczął start. Przeładowany samolot cudem wzniósł się w powietrze.
-No to gdzie lecimy?-spytał pilot łamanym angielsko-niemieckim.
-Gdzieś, gdzie nas nie znajdą.-odpowiedział Michael.-Na przykład na Antarktydę.
-Kolejna zbieżność nazwisk?-zdziwił się ten drugi.
-Obawiam się, że nie. Jesteś młodszą wersją mnie. A tamten to mały Till. Nie mam jedynie pojęcia, skąd żeście się tu wzięli.
-Chyba skąd WY się tu wzięliście. A więc tak będę wyglądał w przyszłości?-mały obrzucił swoją dorosłą kopię krytycznym spojrzeniem.
-Może lepiej powiedzcie, skąd przyszliście?-zwrócił się dorosły Till do młodszego siebie.
-Przyszliśmy od tamtego wulkanu...
-Od tamtego wulkanu ze środka wyspy.-przerwał mu jego kompan.-Więcej nie pamiętamy.
-Michael, mogę cię prosić na słówko?-na to pytanie zadane przez Tilla zareagowały jednocześnie dwie osoby.-Nie ty.-rzucił ostro do młodszego Michaela.
-Mam pomysł. Może na nasze młodsze wersje będziemy mówili Michael II i Till II, żeby się nie myliło?-zaproponował ten starszy.
-Świetna myśl.-odrzekł Till i pociągnął go na bok, z dala od chłopców.-Co z nimi zrobimy?-spytał.
-Na pewno nie możemy ich tu zostawić. Zakładam, że to sprawka Ozzy'ego. Chodźmy do wioski i to wyjaśnijmy.
Całą czwórką udali się więc we wspomniane wyżej miejsce. Gdy dotarli do celu, zobaczyli plemiennego szamana kąpiącego się w ubraniu w ustawionej na samym środku wioski wannie. Śpiewał przy tym coś w rodzaju "Sto lat" i szorował się szczotką kąpielową. Kiedy zobaczył nowo przybyłych, natychmiast wyskoczył z wody.
-Czego znowu?!-spytał rozwścieczony, że musi ich gościć na swojej wyspie wbrew własnej woli, a oni jeszcze na dodatek zakłocają jego spokój.
-Wiesz coś o tym?-spytał Michael, wskazując na dwóch młodych.
Ozzy popatrzył na nich. Coś chyba sobie uzmysłowił, bo drgnął.
-Wasze kopie? Nie mam z tym nic wspólnego. Ale, jeśli chcesz wiedzieć, to łaskawie cię poinformuję, iż z tego wulkanu, co jest na środku wyspy, czasem wychodzą różne dziwne typki. Ostatnio na przykład wprosili się tu oni.-wskazał na coś za sobą.
Zza jednej z chat wyszła pięcioosobowa grupka mężczyzn, ubranych w tubylcze stroje.
-Nie!!-wrzasnął Till.-Znaleźli mnie!-rzucił się do ucieczki. Tamci, widząc go, z wojennymi okrzykami pobiegli za nim.
-Ekhem, to chyba nie jest dobra kryjówka. Macie tu jakiś środek transportu?-zwrócił się Michael do Osbourna.
-Mam samolot, ale...
-Świetnie. Pożycz mi tylko pilota, a nie będę ci więcej zakłócał kąpieli.
Ozzy przez chwilę walczył sam ze sobą. Wreszcie zgodził się. Michael ze swoim sobowtórem, Tillem II oraz czarnoskórym pilotem-tubylcem poszli na niewielkie lotnisko. W hangarze czekał na nich mały, czteroosobowy samolocik. W tym momencie nadbiegł zdyszany Till.
-Zgubiłem ich...tym lecimy?!
Mike już chciał coś odpowiedzieć, lecz ktoś niespodziewanie wyskoczył z krzaków. Była to kobieta, na oko dwudziestoletnia z rozwianymi blond-lokami.
-Michael!-krzyknęła.-Nareszcie cię znalazłam!
-A kim ty w ogóle jesteś?-spytał tamten, szczerze zdumiony.
-Jak to, nie poznajesz mnie? Tydzień temu wzięliśmy ślub w Vegas!
Wszyscy w osłupieniu popatrzyli na Jacksona.
-Spadamy stąd.-rzucił tylko. Natychmiast wskoczyli do samolotu, zostawiając na pasie startowym zaaferowaną panienkę.
-Wziąłeś ślub? I nic mi nie powiedziałeś?-skarcił go Till.
-Oczywiście, że nie wziąłem. Pamiętasz, co mówił Ozzy? To wszystko przez ten wulkan. Startuj!
Samolot ruszył z miejsca, lecz natychmiast się zatrzymał. Tuż przed maszyną stał...Harry Potter.
-Tego już za wiele!-wrzasnął Till.-Jedź!
Pilot przejechał obok czarodzieja i rozpoczął start. Przeładowany samolot cudem wzniósł się w powietrze.
-No to gdzie lecimy?-spytał pilot łamanym angielsko-niemieckim.
-Gdzieś, gdzie nas nie znajdą.-odpowiedział Michael.-Na przykład na Antarktydę.
-Obawiać się, że my nie mieć dużo benzin. - powiedział pilot kalecząc oba języki, którymi jako-tako władał. - Trzeba zatrzymać się na Malaga, żeby zatankować.
-Ech...Malaga...piękne miejsce!-rozmażył się Till-nagrywaliśmy tam ''Sehnsuchta'' i ''Reise, Reise''. Piosenkę ''Spiel mit mir'' napisałem po pewnym doświadczeniu związanym z...-zaczął Till, ale Michael mu przerwał.
-Proszę cię, nie mów. Tu są przecież dzieci! - Michael wskazał głową na przysypiającego Michaela II i zafascynowanego ich rozmową Tilla II.
-Powiedz, powiedz!-nalegał Till II, jednak Till po przemyśleniu sprawy stwierdził:
-Lepiej będzie jak sam do tego dojdziesz-uśmiechną się i ułożył się do snu, zmeczony po dość męczącym dniu. Tymczasem Michael przyglądał się krajobrazowi za oknem. ''Woda, woda, woda, woda, mewa, woda, woda...''pomyślał znużony.
-Daleko jeszcze na tą Malagę? - zapytał pilota.
-Trzy godzina z hakiem - odpowiedział. Michael zostawił wszystkie swoje bagaże w domku i wtedy sobie coś uświadomił.
-Irysek!!-Till wzdrygnął się, wybudzony nagle ze snu, podobnie jak Michael II. - Zapomnieliśmy o nim! - lamentował Michael.
-Jeżeli o to chodzi - zaczął nieśmiało Till II - to nie będzie problemu - z jego plecaka wysunęła się mała, czarna główka.
-Ale...skąd ty go wytrzasnąłeś?! - co najmniej zdziwił się Michael.
-A jakoś sam się przypałętał - odparł Till II. Chomiczek wydostał się z plecaka i wskoczył na Michaela, witając się z nim czule.
-No to teraz możemy lecieć - powiedział Till i wrócił do zasypiania.
-My lądować! - usłyszał Michael, po trzech godzinach lotu. Spojrzał na resztę pasażerów. Till chrapał okrutnie, nawet nie usłyszał wołania pilota o zapięcie pasów, tymczasem Michael II tłumaczył Tillowi II:
-Posłuchaj mnie, nie możesz tak sobie po prostu śpiewać, do tego potrzeba lat ćwiczeń!
-Ale...-zaczął Till II, ale Michael II mu przerwał.
-Nie, nie, nie! Jeśli chcesz śpiewać, to nie w mojej obecności! - tymczasem Till, który widocznie już się obudził, powiedział do Michaela:
-Słuchaj, może powiedz mu coś, żeby zostawił mnie w spokoju! - poprosił go.
-Ja mam na niego taki sam wpływ jak ty! Ty z nim pogadaj! A poza tym, nie jestem pewien, czy to we mnie jest problem - powiedział wskazując na Tilla II, który właśnie znowu wypłakiwał się w samotności. Till powoli tracił do niego cierpliwość. Postanowił poważnie z nim pogadać po wylądowaniu. W tym samym czasie Michael II zwrócił się do Michaela zafascynowany:
-Będę sławny?
-Trochę...
-Kupię sobie moje wymarzone ranczo?
-Tak...
-Będę miał fanów?
-Sporo...
-Nie możesz odpowiadać bardziej wyczerpująco?-oburzył się Michael II.
-Teoretycznie...ale to może zmienić...
-Naoglądałeś się za dużo ''Powrotów do przyszłości''!-uszłyszeli za sobą głos Tilla. - powiedz mu o wszystkim!
-Wiesz, wolę nie. Tak na wszelki wypadek - odparł Michael. Nagle, całym samolotem zatrząsło i jego kola dotknęły ziemi na niewielkim lotnisku na Maladze. Wszyscy pasażerowie niemalże wypadli z samolotu i odetchnęli z ulgą świerzym powietrzem.
-Świerzy luft! Nareszcie! - Till nie posiadał się ze szczęścia. Wcześniej nie dał po sobie tego poznać, ale w samolocie było dla niego o wiele za duszno, jak również atmosfera konfliktu między nim a Michaelem II wiszącego w powietrzu, była przytłaczająca.
-Ech...Malaga...piękne miejsce!-rozmażył się Till-nagrywaliśmy tam ''Sehnsuchta'' i ''Reise, Reise''. Piosenkę ''Spiel mit mir'' napisałem po pewnym doświadczeniu związanym z...-zaczął Till, ale Michael mu przerwał.
-Proszę cię, nie mów. Tu są przecież dzieci! - Michael wskazał głową na przysypiającego Michaela II i zafascynowanego ich rozmową Tilla II.
-Powiedz, powiedz!-nalegał Till II, jednak Till po przemyśleniu sprawy stwierdził:
-Lepiej będzie jak sam do tego dojdziesz-uśmiechną się i ułożył się do snu, zmeczony po dość męczącym dniu. Tymczasem Michael przyglądał się krajobrazowi za oknem. ''Woda, woda, woda, woda, mewa, woda, woda...''pomyślał znużony.
-Daleko jeszcze na tą Malagę? - zapytał pilota.
-Trzy godzina z hakiem - odpowiedział. Michael zostawił wszystkie swoje bagaże w domku i wtedy sobie coś uświadomił.
-Irysek!!-Till wzdrygnął się, wybudzony nagle ze snu, podobnie jak Michael II. - Zapomnieliśmy o nim! - lamentował Michael.
-Jeżeli o to chodzi - zaczął nieśmiało Till II - to nie będzie problemu - z jego plecaka wysunęła się mała, czarna główka.
-Ale...skąd ty go wytrzasnąłeś?! - co najmniej zdziwił się Michael.
-A jakoś sam się przypałętał - odparł Till II. Chomiczek wydostał się z plecaka i wskoczył na Michaela, witając się z nim czule.
-No to teraz możemy lecieć - powiedział Till i wrócił do zasypiania.
-My lądować! - usłyszał Michael, po trzech godzinach lotu. Spojrzał na resztę pasażerów. Till chrapał okrutnie, nawet nie usłyszał wołania pilota o zapięcie pasów, tymczasem Michael II tłumaczył Tillowi II:
-Posłuchaj mnie, nie możesz tak sobie po prostu śpiewać, do tego potrzeba lat ćwiczeń!
-Ale...-zaczął Till II, ale Michael II mu przerwał.
-Nie, nie, nie! Jeśli chcesz śpiewać, to nie w mojej obecności! - tymczasem Till, który widocznie już się obudził, powiedział do Michaela:
-Słuchaj, może powiedz mu coś, żeby zostawił mnie w spokoju! - poprosił go.
-Ja mam na niego taki sam wpływ jak ty! Ty z nim pogadaj! A poza tym, nie jestem pewien, czy to we mnie jest problem - powiedział wskazując na Tilla II, który właśnie znowu wypłakiwał się w samotności. Till powoli tracił do niego cierpliwość. Postanowił poważnie z nim pogadać po wylądowaniu. W tym samym czasie Michael II zwrócił się do Michaela zafascynowany:
-Będę sławny?
-Trochę...
-Kupię sobie moje wymarzone ranczo?
-Tak...
-Będę miał fanów?
-Sporo...
-Nie możesz odpowiadać bardziej wyczerpująco?-oburzył się Michael II.
-Teoretycznie...ale to może zmienić...
-Naoglądałeś się za dużo ''Powrotów do przyszłości''!-uszłyszeli za sobą głos Tilla. - powiedz mu o wszystkim!
-Wiesz, wolę nie. Tak na wszelki wypadek - odparł Michael. Nagle, całym samolotem zatrząsło i jego kola dotknęły ziemi na niewielkim lotnisku na Maladze. Wszyscy pasażerowie niemalże wypadli z samolotu i odetchnęli z ulgą świerzym powietrzem.
-Świerzy luft! Nareszcie! - Till nie posiadał się ze szczęścia. Wcześniej nie dał po sobie tego poznać, ale w samolocie było dla niego o wiele za duszno, jak również atmosfera konfliktu między nim a Michaelem II wiszącego w powietrzu, była przytłaczająca.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
-No i znów jestem w Hiszpanii.-skomentował Michael.-Mam nadzieję, że król za bardzo się nie obraził, że przesunąłem spotkanie na czas bliżej nieokreślony.
-Tym na pewno ne dolecimy na Antarktydę.-zauważył Till.-No chyba za dwa tygodnie!
Rzeczywiście, pojawiła się silna potrzeba zmiany środka transportu. Wyczarterowali więc nie za duży odrzutowiec. Pilot został ten sam.
-Gdzie będę mieszkał?-pytał dalej Michael II, już siedziąc na pokładzie-Jaki będzie mój największy przebój? Z kim się ożenię? Ile będę miał dzieci?
Michael słuchając niekończących się pytań wzdychał ciężko od czasu do czasu. Rozglądał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś deski ratunku. Wreszcie coś przyszło mu do głowy. Wyszedł na chwilę do kokpitu, a następnie wrócił, promieniejąc radością.
-Za chwilę pilot włączy nam jakąś przyjemną muzyczkę.-oznajmił.
Wtem z głośników rozległy się dźwięki jednej z piosenek zespołu Iron Maiden. Till od razu podskoczył i zaczął skakać po całym samolocie, śpiewając do wtóru wokaliście. Hałas był tak ogromny, że Michael nie słyszał już żadnych natrętnych pytań.
Wieczorem zobaczyli na horyzoncie lodowe brzegi Antarktydy. Plan był taki, by wylądować obok nieczynnej już stacji badawczej Vanda. Tam zamierzali znaleźć schronienie na najbliższe dni.
Samolot obniżył lot, a następnie rozpoczął podejście do lądowania. Koła dotknęły ziemi. Przez chwilę mieli wrażenie, że wpadli w lekki poślizg, ale zaraz potem zatrzymali się.
Czteroosobowa grupa wysiadła na zewnątrz. Dopiero wtedy stwierdzili, iż jest przeraźliwie zimno, a oni mieli na sobie krótkie rękawki.
-Chodźmy szybko do tej stacji!-krzyknął Michael.
Doszli do zamkniętych na głucho drzwi.
-No i co teraz?-spytał Till. Wyglądał na mocno zdesperowanego zrobić cokolwiek, byle tylko było cieplej.
-Teraz możecie mnie podziwiać za mój niesamowity talent włamywacza.-rzekł Mike pewnym siebie głosem i wydobył z kieszeni wytrych.
Wkrótce potem drzwi stanęły otworem. Weszli do środka. Nagle usłyszeli warkot silnika. Ich samolot startował!
-No to jesteśmy tu uziemieni.-stwierdził Michael II.
Mimo wszystko rozpoczęli przetrząsanie wnętrza. Jak się okazało, wszystko cały czas było w pełnej gotowości użytkowej. Włączyli ogrzewanie i światło. Znaleźli też kilka ciepłych ubrań.
Jedynym problemem pozostawało rozlokowanie się w pokojach. Michael II i Till II koniecznie chcieli dostać ten z przedpotopowym telewizorem, ale jednak telewizorem. Problem w tym, że było tam tylko jedno łóżko. Wreszcie Till II, wypchnięty na zewnątrz, ponownie się rozpłakał.
Till westchnął z politowaniem.
'Naprawdę taki kiedyś byłem?' myślał z niedowierzaniem.
W końcu nie wytrzymał i zaciągnął zapłakanego chłopaka do sąsiedniego pokoju na krótką rozmowę na temat "Co to znaczy być mężczyzną".
Michael tymczasem czytał gazetę sprzed kilkunastu lat, pozostawioną tu przez jednego z dawnych mieszkańców stacji. Podniósł wzrok, kiedy dwóch Tillów weszło do pokoju. Ten mniejszy wyglądał już trochę lepiej, ale nadal rozglądał się dookoła przestraszony. Z pokoju Michaela II dochodziły dźwięki muzyki z telewizora, gdyż jak się okazało ktoś zamontował tu antenę satelitarną.
-Skoro mamy tu zostać na dłużej-powiedział Till.-to proponuję, abyś zrobił obiad.-sam zasiadł na wersalce i podłożył ręce pod głowę.
-Tym na pewno ne dolecimy na Antarktydę.-zauważył Till.-No chyba za dwa tygodnie!
Rzeczywiście, pojawiła się silna potrzeba zmiany środka transportu. Wyczarterowali więc nie za duży odrzutowiec. Pilot został ten sam.
-Gdzie będę mieszkał?-pytał dalej Michael II, już siedziąc na pokładzie-Jaki będzie mój największy przebój? Z kim się ożenię? Ile będę miał dzieci?
Michael słuchając niekończących się pytań wzdychał ciężko od czasu do czasu. Rozglądał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś deski ratunku. Wreszcie coś przyszło mu do głowy. Wyszedł na chwilę do kokpitu, a następnie wrócił, promieniejąc radością.
-Za chwilę pilot włączy nam jakąś przyjemną muzyczkę.-oznajmił.
Wtem z głośników rozległy się dźwięki jednej z piosenek zespołu Iron Maiden. Till od razu podskoczył i zaczął skakać po całym samolocie, śpiewając do wtóru wokaliście. Hałas był tak ogromny, że Michael nie słyszał już żadnych natrętnych pytań.
Wieczorem zobaczyli na horyzoncie lodowe brzegi Antarktydy. Plan był taki, by wylądować obok nieczynnej już stacji badawczej Vanda. Tam zamierzali znaleźć schronienie na najbliższe dni.
Samolot obniżył lot, a następnie rozpoczął podejście do lądowania. Koła dotknęły ziemi. Przez chwilę mieli wrażenie, że wpadli w lekki poślizg, ale zaraz potem zatrzymali się.
Czteroosobowa grupa wysiadła na zewnątrz. Dopiero wtedy stwierdzili, iż jest przeraźliwie zimno, a oni mieli na sobie krótkie rękawki.
-Chodźmy szybko do tej stacji!-krzyknął Michael.
Doszli do zamkniętych na głucho drzwi.
-No i co teraz?-spytał Till. Wyglądał na mocno zdesperowanego zrobić cokolwiek, byle tylko było cieplej.
-Teraz możecie mnie podziwiać za mój niesamowity talent włamywacza.-rzekł Mike pewnym siebie głosem i wydobył z kieszeni wytrych.
Wkrótce potem drzwi stanęły otworem. Weszli do środka. Nagle usłyszeli warkot silnika. Ich samolot startował!
-No to jesteśmy tu uziemieni.-stwierdził Michael II.
Mimo wszystko rozpoczęli przetrząsanie wnętrza. Jak się okazało, wszystko cały czas było w pełnej gotowości użytkowej. Włączyli ogrzewanie i światło. Znaleźli też kilka ciepłych ubrań.
Jedynym problemem pozostawało rozlokowanie się w pokojach. Michael II i Till II koniecznie chcieli dostać ten z przedpotopowym telewizorem, ale jednak telewizorem. Problem w tym, że było tam tylko jedno łóżko. Wreszcie Till II, wypchnięty na zewnątrz, ponownie się rozpłakał.
Till westchnął z politowaniem.
'Naprawdę taki kiedyś byłem?' myślał z niedowierzaniem.
W końcu nie wytrzymał i zaciągnął zapłakanego chłopaka do sąsiedniego pokoju na krótką rozmowę na temat "Co to znaczy być mężczyzną".
Michael tymczasem czytał gazetę sprzed kilkunastu lat, pozostawioną tu przez jednego z dawnych mieszkańców stacji. Podniósł wzrok, kiedy dwóch Tillów weszło do pokoju. Ten mniejszy wyglądał już trochę lepiej, ale nadal rozglądał się dookoła przestraszony. Z pokoju Michaela II dochodziły dźwięki muzyki z telewizora, gdyż jak się okazało ktoś zamontował tu antenę satelitarną.
-Skoro mamy tu zostać na dłużej-powiedział Till.-to proponuję, abyś zrobił obiad.-sam zasiadł na wersalce i podłożył ręce pod głowę.