link do artykułu<<
kaem- dodałem link do artykułuW jakimś sensie biografia Whitney Houston okazała się podobna do historii życia Michaela Jacksona. Oboje byli cudownymi dziećmi wyrosłymi na scenie, oboje z początkiem nowego wieku nie udźwignęli ciężaru własnej sławy
Jest rok 2009. Whitney Houston zasiada w fotelu naprzeciw znanej dziennikarki, Oprah Winfrey, na scenie nowojorskiego Town Hall Theatre. "Nie widziałam jej od dziesięciu lat. To chyba najmocniejszy wywiad, jaki kiedykolwiek przeprowadziłam" – zapowiada Winfrey w czołówce nowego sezonu swojego programu. Rzeczywiście, Houston powraca po sześciu latach medialnego milczenia z nowym albumem "I Look To You", zgadzając się na szczerą spowiedź przed milionami telewidzów. W tej rozmowie ma nie być tabu: piosenkarka opowiada o uzależnieniu od narkotyków, traumatycznym małżeństwie z Bobbym Brownem i dramatycznym upadku wielkiej diwy na samo dno.
"To dla ciebie wyjątkowe miejsce, prawda?" – pyta piosenkarkę Oprah Winfrey. Whitney potakuje. W Town Hall po raz pierwszy wystąpiła jako 13-latka razem z matką, Cissy Houston, i braćmi, budząc zachwyt publiczności. "To był ten moment. To wtedy mama powiedziała mi: dokonasz wielkich rzeczy" – wspomina piosenkarka. Houston zdaje się wyglądać rewelacyjnie. Nie tak dawno plotkarska prasa pokazywała jej zdjęcia jako pomarszczonej, wyniszczonej narkotykami staruszki. Teraz ma piękny makijaż, stylową sukienkę i rewelacyjną figurę. Przede wszystkim jednak, wciąż ma wspaniały głos ("The Voice" – jak z podziwem zwykli mówić Amerykanie), dzięki któremu jest w stanie sprzedawać płyty w wielomilionowych nakładach.
Ten wywiad miał być wielkim "happy endem". Szczęśliwym finałem opowieści o królowej pop, która straciła wszystko, by triumfalnie znów wrócić po swoje. Niestety, koniec okazał się znacznie bardziej dramatyczny. Zaledwie trzy lata po ukazaniu się "I Look To You", 11 lutego 2012, piosenkarkę znaleziono martwą w pokoju hotelowym w Los Angeles. Whitney Houston zmarła na parę godzin przed 54. galą nagród Grammy, podczas której miała wystąpić i w której miał wziąć udział odkrywca jej talentu i wieloletni wydawca Clive Davis.
Głos wart miliony
"Mama zawsze mówiła mi: idź tam, gdzie najbardziej na tym skorzystasz" – mówiła artystka w wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone" w czerwcu 1993 roku. A miała w czym wybierać. Urodzona 9 sierpnia 1963 roku w Newark, Whitney Houston przyszła na świat jako córka znanej wokalistki gospel, Cissy Houston. Jej ciotką była piosenkarka i pianistka, Dionne Warwick, matką chrzestną – sama Aretha Franklin. "Wyrosłam w kościelnej rodzinie. Śpiewałam gospel już mając 5 lat" – opowiadała dziennikarzom. Jako 11-latka była doskonale obeznana ze sceną, a wydawcy i łowcy muzycznych talentów pukali do jej drzwi od najwcześniejszych lat. Whitney była świadoma, że jej pięciooktawowy głos to prawdziwy skarb i nie zamierzała tanio go sprzedać.
Gdy miała 19 lat, propozycję złożył jej szef wytwórni Arista, Clive Davis. "Powiedział: wyłożymy odpowiednią sumę pieniędzy, usiądziemy razem, a ja pomogę ci nagrać takie piosenki, jakie będziesz chciała" – wspominała piosenkarka dziesięć lat później. Wtedy potrzebowała kogoś, kto wskaże jej drogę, a Clive doskonale wiedział, jak pokierować talentem, który miał okazać się dla niego żyłą złota. Debiutancki album, "Whitney Houston" (1985) z nieśmiertelnymi przebojami "Saving All My Love" czy "How Will I Know" do dziś sprzedał się w nakładzie ponad 25 milionów egzemplarzy, ustawiając Whitney w czołówce debiutujących wokalistek w historii. Kolejny longplay "Whitney" tylko umocnił pozycję piosenkarki na rynku. Ale prawdziwy triumf miał przyjść z początkiem lat 90. i udziałem artystki w filmie "The Bodyguard" u boku Kevina Costnera.
"Nie jestem marionetką"
Zaangażowanie Whitney Houston do roli głównej w filmie Micka Jacksona mogło okazać się sromotną klęską, jaką zaliczyło wiele gwiazd muzyki, próbujących swoich sił na dużym ekranie. Whitney nie kryła wątpliwości, a z ostateczną decyzją miała podobno czekać dwa lata. W końcu do artystki zadzwonił sam zniecierpliwiony Costner. "Powiedziałam: ‘Boję się. Nie chcę zajść wysoko, by potem upaść.’ On na to: ‘obiecuję, że nie pozwolę ci upaść. Pomogę ci’" - wspominała Houston w wywiadach. Aktor dotrzymał słowa. Choć krytycy filmowi kręcili nosem, wokalistka w roli gwiazdy pop, Rachel Marron, zachwyciła publiczność, a towarzyszący "Bodyguardowi" album ze ścieżką dźwiękową okazał się najlepiej sprzedającym soundtrakckiem w historii. Wystarczy wspomnieć, że nagrany na potrzeby filmu cover piosenki Dolly Parton, "I Will Always Love You" przyniósł piosenkarce fortunę, sprzedając się w nakładzie 12 milionów egzemplarzy i plasując się na siódmym miejscu najbardziej dochodowych kobiecych singli wszech czasów. Nadal nagrywała z Clivem, ale na zarzuty, że Davis ogranicza jej swobodę artystyczną reagowała pogardliwym wzruszeniem ramion. "Nie podoba mi się, kiedy jestem postrzegana jako mała dziewczynka, która nie wie, co ze sobą zrobić – jakbym była marionetką, której sznurki porusza Clive" – przekonywała z temperamentem.
To był najlepszy czas Whitney. Z figlarnej dziewczyny z burzą loków zmieniła się w dojrzałą piękność, której głos Amerykanie zaczęli uznawać za dobro narodowe. W życiu prywatnym też wszystko zdawało się iść jak z płatka. W 1992 roku Houston poślubiła pięć lat młodszego od siebie wokalistę r&b Bobby’ego Browna, a w teledysku do piosenki "I’m Every Woman" pokazała się z zaokrąglonym, ciążowym brzuszkiem. Wkrótce miała przyjść na świat ich córka Bobby Kristina. Sielanka nie trwała jednak długo. Dociekliwi dziennikarze szybko zaczęli podejrzewać, że pod fasadą szczęśliwej rodziny kryje się dramat.
Whitney i Bobby
"Kiedy pierwszy raz poprosił mnie o rękę, powiedziałam ‘nie ma mowy, nie mam tego w planach’. Ale rok później zakochałam się w Bobbym. Gdy po raz drugi poprosił bym za niego wyszła, zgodziłam się” – wspominała piosenkarka w 1993 roku. Brown nie był artystą tego kalibru, co Houston, ale miał wdzięk, poczucie humoru i potrafił być szarmancki. Bobby miał jednak swoje za uszami. Gdy żenił się z Whitney, był już ojcem trojga nieślubnych dzieci, a prasa co jakiś czas donosiła o jego konfliktach z prawem. Wkrótce po ich ślubie każdy wywiad z Houston stawał się heroiczną walką artystki w obronie atakowanego męża.
Jej kariera wciąż toczyła się pomyślnie. Houston wystąpiła w dwóch kolejnych filmach: "Czekając na miłość" i "Żonie pastora". W 1998 roku ukazał się pierwszy od ośmiu lat album Houston, nie będący soundtrackiem, "My Love Is Your Love". Zatrudniając, m.in. Missy Eliott, Wyclefa Jeana i Lauryn Hill, wokalistka skutecznie odświeżyła swój muzyczny wizerunek, nadając płycie bardziej hip-hopowe brzmienie. Pomimo sukcesu i szóstej statuetki Grammy, był to jednak początek końca. Pozycja Whitney na muzycznej scenie z roku na rok stawała się coraz słabsza. Artystką interesowali się już głównie paparazzi i tabloidy, donosząc o awanturach, coraz silniejszym uzależnieniu Houston od kokainy i prochów, rozległych romansach Bobby’ego Browna, w końcu - przemocy jakiej miał dopuszczać się wobec żony.
Powrót królowej
"Po prostu chciałam być normalna. Myślałam, że osiągnęłam już wszystko, co miałam osiągnąć" – usłyszeliśmy po latach, gdy Oprah Winfrey zaatakowała Whitney Houston za zaprzepaszczenie wielkiego talentu. Skąd autodestrukcyjny pęd, któremu uległa na blisko 11 lat? Skąd upór, by trwać w patologicznym związku, który zdawał się pchać wielką diwę na skraj przepaści i uzależnienia? Być może odpowiedzi należy szukać w konserwatywnym wychowaniu, jakie piosenkarka odebrała w domu i o którym chętnie opowiadała w wywiadach: przywiązaniu do wartości rodzinnych i tradycyjnego modelu małżeństwa. Jak mówiła w 2009 roku, idea rodziny była dla niej desperacką ucieczką od uciążliwej sławy, życia na pokaz i wiecznego zainteresowania mediów. Jak przyznała, usunęła się ze sceny, chcąc zadowolić męża, wiecznie zazdrosnego o jej karierę. "Myślę, że coś się dzieje z mężczyzną, gdy kobieta ma zbyt dużą kontrolę lub cieszy się zbyt dużą sławą" – mówiła w wywiadzie z Oprah.
Świat odetchnął z ulgą, gdy po rozwodzie z Brownem i przebytym leczeniu odwykowym, Whitney wróciła – znów w formie, ze znakomitym albumem "I Look To You”. "Nie bałaś się, że straciłaś głos?" - pytała ją Oprah. "Nie. Bałam się tylko, że straciłam pasję" - zapewniała. Krytycy znów jednak zachwycali się talentem i artystyczną charyzmą Whitney Houston. Dziś uważa się ją za jedną z największych ikon XX-wiecznego popu, stawianą obok Michaela Jacksona i Madonny. Houston jak mało kto ma zasługi we wprowadzeniu gospel i soulu do mainstreamu, będąc inspiracją dla rzesz młodszych wokalistek – od Mariah Carey, po Beyonce. W jakimś sensie biografia autorki "My Love Is Your Love" okazała się podobna do historii życia Michaela Jacksona. Oboje byli cudownymi dziećmi wyrosłymi na scenie, oboje z początkiem nowego wieku nie udźwignęli ciężaru własnej sławy. "Patrzyłam na niego i patrzyłam na siebie. Bałam się, że mogę być taka sama" – mówiła Houston o zmarłym królu pop. Ale jej droga potoczyła się inaczej. Michael Jackson zmarł przed swoim wielkim powrotem na scenę. Whitney wróciła i pokazała, że wciąż stać ją na doskonały album. Taką ją zapamiętamy: silną i znów triumfującą. Szkoda, że happy end trwał tak krótko.
tekst: Malwina Wapińska