Czy można przestać być fanem Michaela?

O Michaelu rozmowy luźne.

Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, Mafia

Ashle93
Posty: 4
Rejestracja: śr, 14 lis 2012, 21:43

Post autor: Ashle93 »

Ja też mam takie dni lub nawet tygodnie, że nie słucham w kółko MJ'a, ale to nie oznacza od razu nie bycie fanem. On zawsze gdzieś jest. On sam i Jego muzyka. Kochamy Go i podziwiamy mimo to, że słuchamy też i innych zespołów.
Awatar użytkownika
michael mckellar
Posty: 289
Rejestracja: sob, 16 mar 2013, 16:58
Skąd: Płock

Post autor: michael mckellar »

Ta przygoda nigdy się nie kończy, to jest związek na całe życie.
„Co robi gwiazda, gdy przestanie świecić?” – pytam samego siebie. „Może umiera?”. „O, nie!” – odpowiada głos w mojej głowie. „Gwiazda nigdy nie umiera. Gwiazda po prostu zamienia się w uśmiech.”
Fan27
Posty: 62
Rejestracja: śr, 09 lut 2011, 18:13

Post autor: Fan27 »

JA nadal jestem fanem Freddiego Mercurego mimo iż nie ma go wśród nas od ponad 20 lat! Nie wyobrażam sobie jak można przestać być fanem Geniusza MJ w zaledwie 4 lata po jego smierci :rocky:

Myślę, że warto się zastanowic czy się było fanem czy tylko sympatykiem MJ nenene
Awatar użytkownika
Kingoosia
Posty: 382
Rejestracja: śr, 23 sie 2006, 0:19
Skąd: Łódź/Wrocław/Poznań/Łobżenica/Paryż

Post autor: Kingoosia »

Cóż, ja na kilka dobrych lat zupełnie zaprzestałam słuchać muzyki Michaela, miałam wtedy znacznie większy apetyt na "ciężkie" brzemienia, czyli Chopin i te sprawy... Ale jakoś nie wyobrażam sobie zupełnie stracić Nim zainteresowania. Zawsze żywo udzielam się we wszelkich dyskusjach poruszających temat Michaela i opowiadam o Nim z taką pasją, że niejednokrotnie ludzie zaczynają się zastanawiać, że rzeczywiście coś w tym człowieku musiało siedzieć nadzwyczajnego. Trochę marnie Ci wróży skoro masz 15 lat i już dostajesz wątpliwości - myślę w takim razie, że Twój przypadek to nie bycie fanem Michaela, co po prostu ulegnięcie masowej fascynacji po Jego śmierci i tyle... Ale jeśli zwyczajnie odechciało Ci się słuchać Jego muzyki na jakiś czas to doprawdy nie ma w tym nic dziwnego. Gdybyśmy całe życie słuchali nieustannie tylko jednego wykonawcy, to byśmy stali się zupełnie głusi na Jego muzykę.
To, co jest w nas, będzie i wokół nas.
: )
Awatar użytkownika
lost children
Posty: 140
Rejestracja: pt, 05 sie 2011, 21:19
Skąd: Nysa

Post autor: lost children »

Myślę, że ten który "prawdziwie zgłębił" Michaela nigdy nie wyplewi go już ze swojego serca. W moim przypadku, Michael jest w moim życiu od 7 roku życia i nigdy nie przestałam w niego wierzyć, był moim wzorem, idolem, celem. To nie znaczy, że nie słuchałam innej muzyki, bo słuchałem, byłam nawet przez parę lat DJ więc siłą rzeczy musiałem, ale na każdej imprezie Michael leciał i wszyscy doskonale się bawili.
To nie znaczy również, że słuchałam Michaela każdego dnia, bo nie słuchałam, ale odtwarzałam go w najważniejszych chwilach mojego życia, np. puszczałam go moim dzieciom, kiedy jeszcze były w brzuszku.
Michael to coś więcej niż muzyka, to filozofia życia, więc o byciu jego fanem nie decyduje to, jak często słuchamy jego muzyki, ale to czy jej przesłanie jest tak głęboko zakorzenione w naszych duszach, że stajemy się jej częścią, a niosące przez nią przesłanie wprowadzamy w czyn, a przynajmniej próbujemy ... i gdy nie wychodzi wracamy po inspirację, pocieszenie, wskazówki do Michaela.
Awatar użytkownika
matik7777
Posty: 80
Rejestracja: pn, 28 cze 2010, 12:17
Skąd: Gdynia

Post autor: matik7777 »

Też miałem taki okres, że MJ-a nie słuchałem około pół roku. Aż jednej nocy od Thrillera do HIStory ciurkiem poleciało. Polecam sobie dawkować muzykę w odstępach. Ja na przykład nie wysłuchałem jeszcze całej płyty Invincible. Obecnie tłukę (lubię słuchać kilkanaście razy i wyszukiwać "smaczki" :-)) HIStory.
Kingoosia pisze:Gdybyśmy całe życie słuchali nieustannie tylko jednego wykonawcy, to byśmy stali się zupełnie głusi na Jego muzykę.
Dokładnie!

Plus za szczerość - u "ludków" w naszym wieku jest to ponoć bardzo cenione. ;-)
Awatar użytkownika
Wiśnia
Posty: 395
Rejestracja: sob, 16 wrz 2006, 22:17
Skąd: Żyrardów

Post autor: Wiśnia »

u mnie jest tak że określam się jako fan MJ-a ale to "uczucie" do jego muzyki ,nawet i trochę osoby nieco wygaslo. Pamiętam kiedy to w 2005roku zetknąłem się z muzyką MJ-a... to było poprostu jakieś szaleństwo, najpierw odkryłem Black or white, później BAD, TDCAU i tak zacząłem pochłaniać całą jego dyskografię, byłem zachwycony jego światopoglądem, barwą głosu, tańcem, teledyskami, wywiadami ,dosłownie wszystkim. Teraz szanuję go jako artystę ale czasami tak jakby trochę bardziej drażni mnie przesadne "Hee-Hee" wykonywane podczas live, lub HWT i problemy z głosem właśnie podczas tej trasy. Po śmierci MJ-a i coraz to nowych faktów z jego zycia trochę jest mi go szkoda wiedząc że problemy z lekami, ciagneły się od Dangerous Tour, albo sytuacja z przed koncertu w MSG gdzie spóźniony MJ lezy w łózku pół przytomny...ehhhh szkoda. KIm dla mnie teraz jest Michael Jackson? Postacią fantastyczną, magiczną, tragiczną, osobą która miała dużo pięknych chwil w swoim życiu a zarazem przezyła i doświadczyła tyle zła i miała tyle kłopotów z sobą i własna psychiką.
Obrazek
http://www.youtube.com/watch?v=-GMyqvkCmgk mój występ z okazji dnia nauczyciela :)
Król popu nie odszedł, zmienił tylko scenę
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Skąd: inąd

Post autor: Talitha »

To może jeszcze ja tak króciutko się odniosę?

Jestem przeciwna nazywania siebie fanką, bo kojarzy mi się to z wyznawaniem jakiejś wiary lub traktowaniem się przedmiotowo. Jestem takim samym człowiekiem z krwi i kości jak mój idol i można powiedzieć, że mam takie same możliwości i szanse, jeśli włożę w osiągnięcie tego, czego pragnę wystarczająco dużo czasu i wysiłku, jeśli mam motywację i wiarę w to, co robię, ważny jest również zbieg okoliczności i fart, to już z kolei inna sprawa, nie uważam się jednak za nikogo podległego czy gorszego. Jeśli już muszę się określić, to wolę nazwać się wielbicielką twórczości.

Owszem, jak już napisałam, Michael jest moim idolem, ale ja nie jestem jego fanką, trochę to pokręcone, zdaje sobie z tego sprawę.

Można powiedzieć, że jestem taką jednostką, której zamiarem nigdy nie było śledzenie wydarzeń z życia swojego idola ani tym bardziej tego, co się dzieje po jego śmierci (przed 25 czerwca nigdy bym siebie nie podejrzewała o takie skłonności). A jednak, miałam moment załamania, pochłonął mnie nadmuchany szał i przez ostatnie 4 lata nie poznawałam siebie i nie potrafiłam z tego się wygrzebać. Na kilka lat straciłam panowanie nas sobą, kompletnie mnie to rozchwiało, zachowywałam się prawie jak wariatka i przede wszystkim zapomniałam na czym to ma polegać.

Przypomniałam już sobie początek, bo trzymałam się go kurczowo przez wiele lat i gdzieś po drodze zgubiłam jego magię i siłę, której mi dodawał. Być może niektórzy z Was mają do opowiedzenie podobne historie?

Na początku, nieświadomie ofiarował mi wsparcie w momencie gdy tego najbardziej potrzebowałam. Gdy rozwodzili się moi rodzice (również trochę wcześniej gdy w mojej rodzinie nie układało się najlepiej) i wyprowadzał się z domu mój tata. Później nie miał już dla mnie tyle czasu i niestety obarczyłam się winą za to, że zostawił mnie i mamę, a przecież miałam zaledwie 5 lat. To nie była moja wina, ale dziecięcy rozum nie umiał sobie tego inaczej wytłumaczyć. Potrzebowałam wtedy wsparcia, która sprawiłoby, że mogłabym udźwignąć to wszystko (zarówno rozstrojenie i życiowe obawy mojej mamy, jak i mój własny silny strach, musiałam być silna - z perspektywy czasu traktuję to jako bardzo trudne przeżycie). To co teraz napiszę może wydawać się nierozsądne, a może nawet głupie, ale do dziś gdy czuję się bardzo źle i coś mnie trapi włączam jakiś spokojny utwór i przynajmniej przez krótki moment czuję się bezpiecznie, nazywam to "efektem ciepłego koca", który mnie otula. Sam Michael mówił kiedyś, że gdy kogoś się kocha, to przykrywa się go kocem. Utkany z jego ciepłego głosu i uczuć, które z niego emanują.

W sygnaturce mam zdjęcie z mojego szkolnego albumu sprzed prawie 17 lat. Nawet zrobiłam literówkę w nazwisku, ale to wcale nie oznacza, że to wyznanie staje się mniej autentyczne. Dziś napisałabym to samo, mimo że na przestrzeni lat nie słuchałam jego muzyki regularnie. W wieku nastoletnim, w okresie największego buntu miałam nawet chwile zwątpienia. Mimo to, im bardziej się oddalałam, z tym większym utęsknieniem wracałam i na nowo odkrywałam wartości zawarte w muzyce i brałam z nich to, co najlepsze. Uważam nawet, że mam wiele wspólnego z MJ. Nie wiem na ile można wierzyć determinantom zapisanym w konstelacjach gwiezdnych, jeśli to prawda, to ludzie spod znaku Panny są uparci, zdeterminowani i mają skłonności do obsesyjnej perfekcji.

Nie przestaniesz nigdy być fanem Michaela, jeśli masz z nim jakieś punkty styczne, jeśli coś mu w swoim życiu zawdzięczasz lub jeśli coś, co stworzył stało się dla Ciebie swoistym drogowskazem. Siły Twoich intencji, przekonań czy uczuć nie określa ilość przesłuchanych tygodniowo piosenek, ilość napisanych na forum postów, ani to czy masz mega dobry słuch i jesteś w stanie wyłapać fragmenty wokalu swojego idola z zafałszowanych piosenek czy nawet moc Twoich argumentów w konfrontacji z osobą, która bluzga na człowieka, którego darzysz szacunkiem. To nie powinno mieć dużego znaczenia dla Ciebie. Dbaj o tę więź i nie nadużywaj jej zbyt często, to jak pielęgnowanie długoletniej przyjaźni.
triniti
Posty: 468
Rejestracja: pt, 30 paź 2009, 14:09

Post autor: triniti »

Piękne wspomnienia Talitho, ąz mnie ścisnęło coś w serduchu. No popatrz, nie przypuszczałam, że ta sygnaturka to Twoje dzieło. Urzekający błąd :)
Pozdrawiam Cię ciepło "kocykowo".

p.s również jestem spod znaku Panny i uparta jestem, że aż ;)
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Skąd: inąd

Post autor: Talitha »

Dziękuję Triniti.
"Kocykowe" pozdrowienia są najmilsze ze wszystkich rodzajów ;) nawzajem :hug:
Awatar użytkownika
@neta
Posty: 1057
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 0:42
Skąd: z innej bajki

Post autor: @neta »

Dziękuję Talitho, to co napisałaś jest piękne.Tak doskonale ubrałaś także me myśli we właściwe słowa....powiem prosto, mam tak samo.
Teraz kiedy jestem starsza częściej otulam się kocykiem, bo tylko on właściwie jest constans i pewnikiem w moim życiu.To piękny wielobarwny patchwork w którym każda część to inna historia, ale całość jest najwspanialszym poczuciem bezpieczeństwa, relaksu i radości.

również pozdrawiam "kocykowo"
Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić - Św. Augustyn
Awatar użytkownika
lost children
Posty: 140
Rejestracja: pt, 05 sie 2011, 21:19
Skąd: Nysa

Post autor: lost children »

Dziewczyny muszę się przyznać, że też mam swój kocyk, nazywam go "smeranko", miałam taki sam, gdy byłam mała i trzymałam go niemal do końca podstawówki, aż stał się jedynie malutkim kawałkiem miękkiego i spranego materiału. Co dziwne po śmierci Michaela a po narodzinach mojej córeczki ( urodziła się 2 miesiące po jego śmierci) przywłaszczyłam sobie jej kocyk i śpię z nim do dziś; tak sobie myślę teraz, że w tym trudnym dla mnie okresie potrzebowałam chyba ponownie czegoś, co złagodziłby pustkę po Michaelu i w co mogłam się wtulić i wypłakiwać łzy, tak jak kiedyś wtulałam się w stary kocyk słuchając jego muzyki w pokoju wypełnionym jego plakatami.
Podobnie jak Talitha nie poznawałam siebie w tamtym okresie, wręcz obsesyjnie "zajęłam się Michaelem", zamiast czytać książki o niemowlakach ( do tej pory zawsze był w moim sercu, ale będąc już w szkole średniej nie słuchałam jego muzyki na co dzień i nie śledziłam dzień w dzień tego, co się u niego dzieje, miałam naukę, studia, rodzinę potem pracę, dziecko itd, pochłaniały mnie inne rzeczy). Tak więc z jednej strony cieszyłam się narodzinami córki, z drugiej strony byłam przygnębiona odejściem Michael, na nowo wieszałam jego obrazy w moim domu. To był dziwny i trudny czas, ale pozwolił mi na zagłębienie się w naukę Michaela na nowo, przekazanie mojej miłości do niego moim dzieciom no i dał mi ten kocyk -moje smeranko.

Podobnie jak Talitha uważam, że mam wiele wspólnego z Michaelem, zresztą urodziłam się na pograniczu znaków lwa i panny (22.08), może też podświadomie wybrałam sobie za męża osobę spod znaku panny, moja córka jest spod znaku panny; moje życie jest integralnie z nim związane i tak już chyba będzie do końca.

Dziś myślę też sobie, że nic w moim życiu nie dzieje się przypadkiem i kiedy Bóg kogoś mi zabiera to jednocześnie też kogoś daje mi w zamian. Gdy narodził się mój synek, miesiąc później odszedł nasz Papież, gdy odszedł Michael, pojawiła się moja córeczka ( no i smeranko). Teraz dzieci są moim celem,ale Michael przez to że stał się moim drogowskazem, wciąż jest obecny w naszym życiu, a ja czerpię z jego nauki i przekazuję ją dalej. Czasami tylko żałuję, że nie pojadę z moimi dzieciakami pod hotel, w którym zatrzymałby się Michael, aby skandować jego imię. Tych emocji też mi brakuje. Fajnie było doświadczyć tej ogromnej siły fascynacji drugą osobą. Przyznam jednak, że chemię do Michaela poczułam niejako od pierwszego wejrzenia, gdy tylko zobaczyłam w kiosku ruchu jego plakat z wężem na szyi; pamiętam, że moja mama go strasznie skrytykowała bo nie cierpi węży, a ja koniecznie chciałam mieć tę gazetę, coś mnie ku niemu ciągnęło i nigdy potem już nie przestało, chociaż z różną siłą i intensywnością.

Dobra kończę bo się rozpisałam zanudzając was swoimi wspomnieniami.
Pozdrawiam także "kocykowo" ja i moje smeranko, które właśnie wtula się w moją szyję.
Awatar użytkownika
Olekx
Posty: 427
Rejestracja: pn, 26 gru 2011, 19:09
Skąd: Płock

Post autor: Olekx »

lost children pisze:Dziewczyny muszę się przyznać, że też mam swój kocyk, nazywam go "smeranko", miałam taki sam, gdy byłam mała i trzymałam go niemal do końca podstawówki, aż stał się jedynie malutkim kawałkiem miękkiego i spranego materiału. Co dziwne po śmierci Michaela a po narodzinach mojej córeczki ( urodziła się 2 miesiące po jego śmierci) przywłaszczyłam sobie jej kocyk i śpię z nim do dziś; tak sobie myślę teraz, że w tym trudnym dla mnie okresie potrzebowałam chyba ponownie czegoś, co złagodziłby pustkę po Michaelu i w co mogłam się wtulić i wypłakiwać łzy, tak jak kiedyś wtulałam się w stary kocyk słuchając jego muzyki w pokoju wypełnionym jego plakatami.
Podobnie jak Talitha nie poznawałam siebie w tamtym okresie, wręcz obsesyjnie "zajęłam się Michaelem", zamiast czytać książki o niemowlakach ( do tej pory zawsze był w moim sercu, ale będąc już w szkole średniej nie słuchałam jego muzyki na co dzień i nie śledziłam dzień w dzień tego, co się u niego dzieje, miałam naukę, studia, rodzinę potem pracę, dziecko itd, pochłaniały mnie inne rzeczy). Tak więc z jednej strony cieszyłam się narodzinami córki, z drugiej strony byłam przygnębiona odejściem Michael, na nowo wieszałam jego obrazy w moim domu. To był dziwny i trudny czas, ale pozwolił mi na zagłębienie się w naukę Michaela na nowo, przekazanie mojej miłości do niego moim dzieciom no i dał mi ten kocyk -moje smeranko.

Podobnie jak Talitha uważam, że mam wiele wspólnego z Michaelem, zresztą urodziłam się na pograniczu znaków lwa i panny (22.08), może też podświadomie wybrałam sobie za męża osobę spod znaku panny, moja córka jest spod znaku panny; moje życie jest integralnie z nim związane i tak już chyba będzie do końca.

Dziś myślę też sobie, że nic w moim życiu nie dzieje się przypadkiem i kiedy Bóg kogoś mi zabiera to jednocześnie też kogoś daje mi w zamian. Gdy narodził się mój synek, miesiąc później odszedł nasz Papież, gdy odszedł Michael, pojawiła się moja córeczka ( no i smeranko). Teraz dzieci są moim celem,ale Michael przez to że stał się moim drogowskazem, wciąż jest obecny w naszym życiu, a ja czerpię z jego nauki i przekazuję ją dalej. Czasami tylko żałuję, że nie pojadę z moimi dzieciakami pod hotel, w którym zatrzymałby się Michael, aby skandować jego imię. Tych emocji też mi brakuje. Fajnie było doświadczyć tej ogromnej siły fascynacji drugą osobą. Przyznam jednak, że chemię do Michaela poczułam niejako od pierwszego wejrzenia, gdy tylko zobaczyłam w kiosku ruchu jego plakat z wężem na szyi; pamiętam, że moja mama go strasznie skrytykowała bo nie cierpi węży, a ja koniecznie chciałam mieć tę gazetę, coś mnie ku niemu ciągnęło i nigdy potem już nie przestało, chociaż z różną siłą i intensywnością.

Dobra kończę bo się rozpisałam zanudzając was swoimi wspomnieniami.
Pozdrawiam także "kocykowo" ja i moje smeranko, które właśnie wtula się w moją szyję.
Czytając takie postt ja nie potrafię" popawnie myśleć. Lubię takie rzeczy czytać, a najlepiej starszych fanów. ;-) Tak samo Talitho... Dziękuję Wam.
old_fan
Posty: 61
Rejestracja: sob, 22 mar 2008, 22:06
Skąd: Kraków

Post autor: old_fan »

26 lat temu zaczęła się moja przygoda z Michaelem, przeszłam bodaj wszystkie etapy fanowania. To się nigdy nie kończy. On po prostu jest jak najlepszy przyjaciel, jak ojciec i brat w tych złych i dobrych chwilach mojego życia. Dzisiaj już się nad tym nawet nie zastanawiam, to takie najnormalniejsze na świecie, a kiedy myślę o Michaelu to czuję ciepło,miłość i spokój w sercu :)
Awatar użytkownika
TitaniC
Posty: 4
Rejestracja: pt, 10 maja 2013, 14:55

Post autor: TitaniC »

Nie ma opcji przestać być jego FANEM, jego muzyka porostu żyje w nas.
ODPOWIEDZ