Czy można przestać być fanem Michaela?
Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, Mafia
Ja czasami też mam okresy, kiedy fascynacja Michaelem opada. Pewnie wynika to po prostu z tego, że zbyt dużo słucham Jego piosenek. Wówczas mam tak zwaną fazę na Queen, Florence albo innych wartościowych twórców. Jednak Michael jest zawsze w mojej podświadomości. Po takiej przerwie od Niego, wracam w ten piękny świat ze zdwojonym entuzjazmem i zauroczeniem. Michael ukształtował moją osobowość, dał przepiękną muzykę, pokazał mi, że każdy człowiek jest wielki i mały jednocześnie, ale to właśnie jest świadectwem naszego człowieczeństwa. Dziś bez wątpienia mogę powiedzieć, że jest dla mnie jedyną osobą, której choć nigdy nie spotkałem osobiście, to znaczy tak wiele. Czuję jakiś magiczne pokrewieństwo dusz z tym człowiekiem i nigdy nie przestanę być jego fanem. A że czasami potrzebuję odpocząć od Jego twórczości ? Myślę, że to normalne :)
Heal the world. Make it a better place.
L.O.V.E
L.O.V.E
Uważam, że kiedy jesteśmy dziećmi lub bardzo młodymi osobami i spodoba nam się jakiś 'idol' muzyczny to czasami ma się wrażenie - patrząc z boku - że to jest takie płytkie albo zupełnie bezkrytyczne i zalicza się to wówczas do normalnych fascynacji nastolatków. Ale jeśli z czasem odkrywasz w danej postaci/ w danym artyście coś nowego, on autentycznie daje taki fajny powiew w twoim życiu, wiesz,że to co przekazuje przez swoją twórczość to coś wartościowego, co zmienia z czasem ciebie i daje ci inspirację... - to wtedy wpisuje się on magicznymi literami w twoje życie, niezależnie od tego, czy chcesz się nazywać jego fanem czy jakkolwiek.
I wcale nie chodzi o to, czy codziennie słuchasz jego muzyki, czy zachwycasz się każdego dnia, czy angażujesz się emocjonalnie i w jakiś inny sposób w jego życie, sprawy itp... Bo uważam, że każdy ma i powinien mieć własne życie, zająć się własnymi sprawami i przez to bardzo często nie ma czasu,żeby być specjalnie na bieżąco z życiem twojego idola (w tym przypadku Michaela) ..nawet czasem nie ma czasu, żeby posłuchać jego muzyki, czasem nawet nie ma ochoty, bo absorbują nas inne rzeczy, praca, rodzina, codzienne problemy, inna muzyka, film, grill na działce, spotkanie ze znajomymi i nasza codzienność po prostu.
Ale zawsze pamiętasz kiedy są jego urodziny, rocznica śmierci, reagujesz od razu, gdy ktoś przypadkowy wypowie jego imię, a gdy patrzysz na zdjęcie to nie widzisz jakiegoś tam artysty, tylko Michaela. Nie wydaje się on obcym człowiekiem tylko taki jakby ktoś bliski, komu coś zawdzięczasz, dzięki komu w jakiś inny sposób może spojrzałeś na swoje życie... przyjaciel,inspiracja, może motywacja. :)
Nawet jeśli wydaje ci się, że zapominasz o nim w swoim życiu codziennym, jeśli dawno nie słuchałeś jego muzyki itd. - to jest ok. On jest gdzieś tam w środku w tobie i jak przypomnisz sobie jego uśmiech to już jest lepiej, lżej i upewniasz się wtedy, że to coś jest prawdziwe, bo nie stał ci się ani odrobinę dalszy... jest ciągle tak samo bliski sercu. :)
I wcale nie chodzi o to, czy codziennie słuchasz jego muzyki, czy zachwycasz się każdego dnia, czy angażujesz się emocjonalnie i w jakiś inny sposób w jego życie, sprawy itp... Bo uważam, że każdy ma i powinien mieć własne życie, zająć się własnymi sprawami i przez to bardzo często nie ma czasu,żeby być specjalnie na bieżąco z życiem twojego idola (w tym przypadku Michaela) ..nawet czasem nie ma czasu, żeby posłuchać jego muzyki, czasem nawet nie ma ochoty, bo absorbują nas inne rzeczy, praca, rodzina, codzienne problemy, inna muzyka, film, grill na działce, spotkanie ze znajomymi i nasza codzienność po prostu.
Ale zawsze pamiętasz kiedy są jego urodziny, rocznica śmierci, reagujesz od razu, gdy ktoś przypadkowy wypowie jego imię, a gdy patrzysz na zdjęcie to nie widzisz jakiegoś tam artysty, tylko Michaela. Nie wydaje się on obcym człowiekiem tylko taki jakby ktoś bliski, komu coś zawdzięczasz, dzięki komu w jakiś inny sposób może spojrzałeś na swoje życie... przyjaciel,inspiracja, może motywacja. :)
Nawet jeśli wydaje ci się, że zapominasz o nim w swoim życiu codziennym, jeśli dawno nie słuchałeś jego muzyki itd. - to jest ok. On jest gdzieś tam w środku w tobie i jak przypomnisz sobie jego uśmiech to już jest lepiej, lżej i upewniasz się wtedy, że to coś jest prawdziwe, bo nie stał ci się ani odrobinę dalszy... jest ciągle tak samo bliski sercu. :)
Ostatnio słucham audiobooka o Whitney Houston napisanego przez jej wieloletniego przyjaciela.To bardzo szczególna książka i nie jest bynajmniej sensacyjna.Dużo w niej jest o Bogu, o tym dlaczego ludzie śpiewają i chcą się tym dzielić, o prawach show biznesu i o tym jak pod wielką presją znajduje się potem tzw " gwiazda".
Piszę o tym tutaj dlatego, że przez sięganie po biografię innych tkwiących w podobnych realiach co Michael próbuje zrozumieć dotrzeć do sedna tego wszystkiego.Czytam o ludziach, którymi fascynował się Michael, słucham muzyki, którą on doceniał, sięgam po sztukę która go poruszała.
Wiele lat temu nawet nie przyszłoby mi do głowy wgłębiać się tak szeroko i głęboko.Ja wtedy nawet tekstów nie musiałam rozumieć
Miałam tak jak akaagness.Pierwsza fascynacja, muzyka, dziewczęce kompletnie nierealne jak na tamte czasy marzenia, plakaty, wzdychanie itp.Posiadanie teledysku na własność, koncert czy bramy Neverlandu w latach 80 tych były dla mnie tak samo realne jak lądowanie na księżycu.
Potem kazali mi dorosnąć i przyszło tzw. " życie", ale i pamięć każdego roku o urodzinach ( śmierci nie musiałam obchodzić, bo ON ZAWSZE BYŁ), strzyganie uszami na słowo Michael, czekanie z wytęsknieniem na płytę.Zastyganie przy tv za każdym razem gdy.
Jest taki moment w życiu kiedy tzw. dziecinada staje się pasją.Czasem trzeba wielu lat, aby do tego dojrzeć i wrócić.I człowiek ma szczęście, kiedy tak się staje.
Kiedyś znalazłam się w bliskiej relacji z kimś, kto też uważał się za artystę rockmena i mimo swojego chwilowego uwielbienia gdy próbował w swojej kompletnej głupocie, zadufaniu i ignorancji deprecjonować wartość Michaela jak lwica odparłam narażając się na odrzucenie " O nie, Michaela kocham od dzieciństwa, uważam go za geniusza i złego słowa na niego nie dam powiedzieć"!!
Zaskakuje mnie wciąż, jak dla wielu ludzi Michael " jest częścią duszy", bliską osobą, czasem bliższą niż rodzina.
Próbuje wciąż zrozumieć tą energetyczną magię. I to nie jest tylko muzyka, ale całokształt.Odrobina nieba, okruch chwały bożej ucieleśniony w człowieku.
Nie potrzeba mi do tego nazw, tytułów, dat czy dowodów.
On jest po prostu czymś najlepszym co mi się przytrafiło w życiu.Jest po prostu miłością bezinteresowną, idealną i wieczną.A ja jestem lojalna i wierna.I mimo wielu poszukiwań Michael jest czymś, co już nie podlega jakiejkolwiek ocenie czy porównaniu.On po prostu jest.
To jak z jadaniem w najlepszych restauracjach najwykwintniejszych dań... a pierogi mamy są i tak bezkonkurencyjne.
Piszę o tym tutaj dlatego, że przez sięganie po biografię innych tkwiących w podobnych realiach co Michael próbuje zrozumieć dotrzeć do sedna tego wszystkiego.Czytam o ludziach, którymi fascynował się Michael, słucham muzyki, którą on doceniał, sięgam po sztukę która go poruszała.
Wiele lat temu nawet nie przyszłoby mi do głowy wgłębiać się tak szeroko i głęboko.Ja wtedy nawet tekstów nie musiałam rozumieć

Miałam tak jak akaagness.Pierwsza fascynacja, muzyka, dziewczęce kompletnie nierealne jak na tamte czasy marzenia, plakaty, wzdychanie itp.Posiadanie teledysku na własność, koncert czy bramy Neverlandu w latach 80 tych były dla mnie tak samo realne jak lądowanie na księżycu.
Potem kazali mi dorosnąć i przyszło tzw. " życie", ale i pamięć każdego roku o urodzinach ( śmierci nie musiałam obchodzić, bo ON ZAWSZE BYŁ), strzyganie uszami na słowo Michael, czekanie z wytęsknieniem na płytę.Zastyganie przy tv za każdym razem gdy.
Jest taki moment w życiu kiedy tzw. dziecinada staje się pasją.Czasem trzeba wielu lat, aby do tego dojrzeć i wrócić.I człowiek ma szczęście, kiedy tak się staje.
Kiedyś znalazłam się w bliskiej relacji z kimś, kto też uważał się za artystę rockmena i mimo swojego chwilowego uwielbienia gdy próbował w swojej kompletnej głupocie, zadufaniu i ignorancji deprecjonować wartość Michaela jak lwica odparłam narażając się na odrzucenie " O nie, Michaela kocham od dzieciństwa, uważam go za geniusza i złego słowa na niego nie dam powiedzieć"!!
Zaskakuje mnie wciąż, jak dla wielu ludzi Michael " jest częścią duszy", bliską osobą, czasem bliższą niż rodzina.
Próbuje wciąż zrozumieć tą energetyczną magię. I to nie jest tylko muzyka, ale całokształt.Odrobina nieba, okruch chwały bożej ucieleśniony w człowieku.
Nie potrzeba mi do tego nazw, tytułów, dat czy dowodów.
On jest po prostu czymś najlepszym co mi się przytrafiło w życiu.Jest po prostu miłością bezinteresowną, idealną i wieczną.A ja jestem lojalna i wierna.I mimo wielu poszukiwań Michael jest czymś, co już nie podlega jakiejkolwiek ocenie czy porównaniu.On po prostu jest.
To jak z jadaniem w najlepszych restauracjach najwykwintniejszych dań... a pierogi mamy są i tak bezkonkurencyjne.

Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić - Św. Augustyn
Skojarzyło mi się to od razu z filmem o Annie German, który niedawno wyświetlano na TVP1. Podpisałaś kontrakt i przez najbliższe 3 lata należysz do nas, jesteś naszą własnością. Chyba dopiero wtedy trochę bardziej zrozumiałam jak to jest z artystami większego formatu.... podpisuje kontrakt z wytwórnią i to ona kreuje image, inni ludzie sterują twoim życiem w pewnym sensie albo dosłownie. I wówczas przyszło mi do głowy to nieszczęsne AEG, może Michael wpakował się w ten szit właśnie w ten sposób, Do tej pory to on miał władzę przynajmniej nad swoim show, jak i co robić, udawało mu się przełamywać schematy itd. , a AEG chciało go kupić w całości, zrobić z niego cash machine i to musiało się źle skończyć.@neta pisze: o tym dlaczego ludzie śpiewają i chcą się tym dzielić, o prawach show biznesu i o tym jak pod wielką presją znajduje się potem tzw " gwiazda".
Anna German też przypłaciła to życiem... zniszczonym życiem. Prawie każdy większy idol muzyczny ma okraszone swoje życie jakimś cierpieniem, niewygodą, zawsze coś poświęca, z czegoś rezygnuje. Fani zazwyczaj widzą tylko ten blask, talent, uśmiech, świetne ciuchy, furę kasy i ten cały blichtr. Wydaje mi się, że to co robią teraz dzisiejsze 'gwiazdy', jak zmanierowany jest świat showbiznesu , jak zachowują się itd. to być może takie odreagowanie tych stresów... jak Justin Bieber sikający do wiadra w restauracji podobno (słyszało się o tym jakiś tydzień temu) myśli sobie: jestem sławny, bogaty,uwielbiany przez nastolatki na świecie, co mi tam, MOGĘ! Może to jest tak jak w tej piosence i video Britney Spears "Lucky" - wszystko pięknie na zewnątrz, a w nocy łzy, wyładowywanie frustracji, narkotyki, alkohol (Amy Winehouse, bardzo bardzo zdolna artystka), zepsucie, stawanie się marionetką publiki i wewnętrzna walka o to,aby nie dać się w całości.
I za tę walkę między innymi podziwiam Michaela -bo w tym całym pokręconym świecie ogólnie i świecie showbiz nie stracił serca, moralności i godności. Zawsze był sobą, nie zniszczył się, a na dodatek po ostrych ciosach jak oskarżenia o molestowanie i proces umiał się w końcu podnieść i planować przyszłość, kochać nadal tak jak kochał wcześniej. Z oskarżeniami i szkalowaniem go mamy do czynienia do dziś, ale ja myślę, że wiem trochę dlaczego: Bo to nie pasuje do dzisiejszego świata i nie mieści się wielu w głowie, że nie dość, że super zdolny, utalentowany, bogaty , to jeszcze dobrym sercem, pomagający bynajmniej nie dla rozgłosu tylko naprawdę... Przecież taki Jackson nie może być dobrym człowiekiem , ma wszystko, na pewno ukrywa jakieś niechlubne tajemnice... Może to sprzeczne z polityką nie jednej wytwórni muzycznej czy sponsorów.. a jednak.
Porównanie poniekąd Michaela z pierogami to Ci się udało, Aneta ;))@neta pisze:To jak z jadaniem w najlepszych restauracjach najwykwintniejszych dań... a pierogi mamy są i tak bezkonkurencyjne. Nenenene
Pozdrawiam:):)
- marcinokor
- Posty: 897
- Rejestracja: śr, 31 mar 2010, 17:07
- Skąd: Ustroń
Wróciłem niedawno z wakacji. Dzisiaj tak z nudów postanowiłem włożyć jakąś składankę MJ'a do odtwarzacza. Padło na pierwsze CD z HIStory. Puszczam play i... nie mogę uwierzyć, że słysząc pierwsze dźwięki Billie Jean poczułem się tak fajnie. Nie sądziłem, że jako nastolatek będący obecnie w fazie rocka poczuje jeszcze tak wielką przyjemność ze słuchania Michaela Jacksona. Na wyjeździe w mp3 częściej włączałem Nirvanę niż Michaela, a teraz taka miła niespodzianka. Mam nadzieję, że będzie tak zawsze, a nawet lepiej.
