Myślę, że powinniśmy, żeby móc słuchać tych utworów bez przeszkód, zapomnieć że istniał ktoś raki jak Michael Jackson. Właśćwie, do czego on nam już jest potrzebny. Sorki za tę odrobine ironii, ale sama do mnie przyszła.:)
ABmoonwalker pisze:Myślę, że gdyby tak przesłuchać kilka razy samych nowych wersji i zapomnieć o tym, co znamy od dawna, to większej ilości osób by się spodobał album.
W moim przypadku ten mechanizm psychologiczny nie działa. To miał być mocny kontrargument zwolenników "nowych" brzmień. Świętokradztwo mi też nie straszne. Otóż nie. Utwory, które miałam osłuchane to jedynie Xscape i Blue Gangsta,
Nikt z nas nie znał Chicago ani Loving you. Mimo ogólnego aplauzu mój zachwyt dla LNFSG od pierwszych chwil był umiarkowany. Przy następnych odsłonach już było coraz gorzej.Czułam się robiona w trąbę.
Dopiero, jak posłuchałam dem zrozumiałam, w czym tkwił szkopuł. W związku z tym, że nie znam się na warsztacie muzycznym, to czego nie potrafiłam wyrazić, oddał w słowach Damien Shields. Muzycy okleili instrumentarium wokół wokali Michaela. Michael budował swoje utwory odwrotnie. Najpierw opracowywał sekcję rytmiczną , akordy, nakładał warstwa po warstwie i na końcu wchodził z wokalem. w wielkim uproszczeniu. Dlatego te "nowe" utwory nie maja dla mnie głębi, są popisem producenckim, nic więcej. Poza wokalem przyfastrygowanym grubym ściegiem, nic z Michaela w nich nie ma. To zależy, kto czego poszukuje. Ja to właściwie szukałam w tej płycie Michaela, a nie Timbalanda.
Mamy autentyki, w których daje się odczuć poszukiwanie twórcze i wszystkie emocje na wierzchu wobec ładnie opakowanego produktu .Te emocje są szczególnie wyczuwalne w LNFSG. Jeśli nie można odtworzyć warsztatu Michael, to najlepiej odejść zupełnie od oryginałów, nie uwspółcześniać, ale stworzyć remiksy i nazwać je remiksami. Do tego dorzucić dema w formie bonusu. W tym przypadku producenci zatrzymali się w pół drogi. Bo oficjalnie to nie są remiksy.
A teraz ktoś w szybkim tempie próbuje odtworzyć utwory Michael zupełnie pomijając warsztat. Wiec mamy coś, co przypomina Michaela, ale esencja została zgubiona i ociera się o prowizorkę.
To samo spostrzeżenie dotyczy tańca Michaela
Nurtuje mnie tak różne podejście do tych p[pośmiertnych wydawnictw, i to jest chyba kwestia oczekiwań. To zależy, kto czego poszukuje w tych wydawnictwach, dlatego powinniśmy się przestać przekonywać, kto ma rację.. I tak każdy pozostanie przy swoim.:)
Dla mnie, gdzie nie ma szczerości, nie ma sztuki. Gdzie ja szukam sztuki po śmierci artysty.? Tu nie o to chodzi. Należy przestawać udawać, że Michael coś jeszcze może, jakby był żywy, nie imitować go nieudolnie, tylko tworzyć samodzielnie i bez kompleksów. Michael powinien inspirować. Imitowanie go mija się z celem i zawsze będzie groziło klapą. .
Dlatego powinnam się zamknąć. Oczywiście kierunek wyznacza rynek. Ja bym jednak wolała widzieć, jak powstaje coś autentycznego, co nie ma związku z komercją. Nawet najdrobniejsza próba, niekoniecznie coś wielkiego, ale szczerego.
po tym przydługim wstępie i zaznaczeniu, że obiektywnie album jest "ładny" ( to słowo jest moim zdaniem najbardziej adekwatne) i obiecuję, że ostatni raz przynudzam
Blue Gangsta. Czuję się kompletnie pogubiona. . A właściwe, o co chodzi? To jest jedyny remiks, w którym nie znajduję nic dobrego, w pozostałych już tak.