Oczywiście wszystko co napisano w tym artykule jest prawdą. I myślę, że każdy bez względu czy w Indiach kiedyś był czy nie, zdaje sobie sprawę z tego, iż mimo tych plątających się po ulicach mlekodajnych krów, nie jest to kraj mlekiem i miodem płynący.Krecik pisze:Prawda jest taka, że Idie to kraj brudu, smrodu i ubóstwa, na dowód podaje linka do ciekawego artykułu:
http://www.rosynant.rac.pl/archiwum/200 ... ykul1.html
Nie znaczy to jednak, że nie warto tam pojechać. Indie to naprawdę nie tylko brud, smród, nędza, i tym podobna poezja, aha dodać należy jeszcze koniecznie Taj Mahal i zasyfiony Ganges i dla wielu na tych "atrakcjach" wyobrażenie o Indiach się właśnie kończy. Ale takie wyobrażenie o tym kraju jako jednym wielkim brudnym slumsie, to przesada, a przynajmniej tylko połowa prawdy. New Delhi czy Bombaj są tym czym np. Rio De Janeiro i stolica Meksyku. Czyli duże nowoczesne,bogate, czyste, miasta wielkich firm, banków, hoteli, domów handlowych, restauracji, miasta, w których żyje sporo bogatych ludzi. W centrum New Delhi nie uświadczysz widoku krowy na ulicy, nie uświadczysz za bardzo widoku żebrzącego człowieka, bo wszystko co psuje obraz miasta jest spychane na obrzeża, byle jak najdalej od centrum. Najpierw zaczynają się (jak ja to nazywam) dzielnice ludzi drugiej kategorii gdzie brud, smród, krowy i psy to zwykły widok, a jeszcze dalej znajdują się ogromne slumsy.
W centrum nawet rikszarzy coraz mniej. Jeszcze kilka lat wstecz byli wszędzie. Dwa lata temu jak wybrałam się pod India Gate (Hindusi akurat coś tam świętowali), to z powrotem - a było już coś około północy - myślałam, że będę wracać 20 km na piechotę, bo okazało się, że moi "ulubieni przewoźnicy :d" gdzieś poznikali.
Co do tej przytłaczającej biedy. Ameryki nie odkryję, kiedy powiem, że bieda wynika z przeludnienia. Na świecie żyje 6 miliardów ludzi z czego 1,13 miliarda w Indiach (i przyrost naturalny wciąż wzrasta i to w niesłychanym tempie. Niecałe 10 lat temu w Indiach żył niecały miliard ludzi. Przez ten czas przybyło tam blisko 200 milionów. 200 milionów to jest prawie tyle, ile wynosi ludność całych Stanów Zjednoczonych! hindusi osiągnęli tę liczbę w 10 lat!). Więc co się dziwić. Ludzie żyją tam stłoczeni na "ludzkich wysypiskach" gdzie oczywiście nikt nie płaci podatku. Może się wydawać, że w slumsach mieszkają najbiedniejsi z najbiedniejszych pozbawieni wszelkich środków do życia. Pewnie gdzies indziej tak, ale nie w Indiach. Tzn. tacy tez tam oczywiście są, ale w Indiach w slumsach mieszka też klasa robotnicza. Ludzie którzy pracują i których byłoby stać na zamieszkanie w lepszych warunkach, a mimo to, mieszkają prawie że na ulicy. Dlaczego tak. Raz, że tam właściwie nie ma mieszkań dla klasy robotniczej. Tzn. dla ludzi o statusie pomiędzy bardzo bogaty (czyli taki który mieszka w centrum), a bardzo biedny (czyli taki, który mieszka w slumsach). Mówię "właściwie nie ma", bo tak naprawdę to od kilku lat powstają, to są tzw. bloki mieszkalne, jak np. u nas w Polsce. Tylko w tym momencie jest inny problem, który wynika z ich mentalności. Jak zmusić Hindusa, żeby zamieszkał w "normalnym domu" skoro jego rodzina, żyje w slumsach od pokoleń. Zwłaszcza ludzi od 35 lat w górę, bo młodsze pokolenie sie zmienia i ma checi do opuszczenia chatek z kartonu. Ale ci starsi nie wyobrażają sobie, że mogliby mieć własne mieszkanie z własną łazienką, a w niej spłukiwaną toaletę. Już sama perspektywa tego ich uraża. Spłukiwana toaleta? Zużywanie tak wielkich ilości wody dla tak niewielu ludzi? Przecież to grzeszne marnotrawstwo. A przecież Indie to kraj gdzie nic nie może się zmarnować. Tam nie ma śmieci, tzn. niczego nie uważa się za śmieci, tj. za coś, co z naszej perspektywy mogłoby zostać uznane za bezużyteczne. Tam wszystko dostaje nowe życie, każda puszka, każdy worek, każda butelka plastikowa, co tylko można sobie wyobrazić, zostaje przetopione i przerobione na nową rzecz. Ta nowa rzecz po zużyciu, zostanie przerobiona na kolejną i tak dalej. Największy recykling świata to slumsy.
Co do slamsów jeszcze. Sama będąc tam, mieszkałam przez kilka dni w slumsach (nie dla przyjemności, "ino", że miałam na dworzec PKP blisko). Z mojej perspektywy nazywam to slumsem, choć tak naprawdę to nie były slamsy, to była zwykła dzielnica dla klasy średniej, do slamsów tych prawdziwych nigdy nie weszłam. W pojęciu mieszkańca prawdziwych slamsów, uliczki i budynki przy New Delhi Railway Station (czyli tam gdzie egzystowałam) to luksusowa dzielnica. Btw. 2 km od centrum miasta. Ale z mojej perspektywy Europejczyka było to huhu piekiełko. Na uliczkach wyziewy odoru takie, iż biłam światowe rekordy w jak najdłuższym wstrzymywaniu oddechu. Ale to nie było największym problemem. Najbardziej wyprowadzali mnie z równowagi ludzie i ich zachowanie, które dla mnie jest/było/będzie nie do przyjęcia. I o ludziach niestety nie napiszę niczego miłego. Przepraszam za dosadne słowa, ale tylko tak mogę to oddać. Do SZAŁU doprowadzało mnie to, że tym ludziom wydaje się, że każdy Biały człowiek ma milion dolarów na swoim koncie, które będzie im oczywiście na prawo i lewo rozdawał. Jest to niesłychanie irytujące. Wszędzie... no pierwsza lepsza sytuacja. Idziesz do parku a tam już stoi strażnik, który myśli tylko, jak wyłudzić od ciebie kasę. Mnie np. (jako że szłam z plecakiem) zatrzymał i powiedział, że za wejście z plecakiem jest opłata. Co!?!! O mało mu się nie roześmiałam prosto w twarz. Oczywiście po kilku wymianach zdań weszłam nie płacąc, bo żaden przepis mówiący o tym, że za wejście z plecakiem trzeba uiścić opłatę nie istnieje i nigdy nie istniał, poza tym do publicznego parku można sobie wchodzić z czym się komu podoba. Jezu mogłabym podać dwa miliony przykładów. Tam po prostu nie ma możliwości przejścia przez ulicę niezauważonym, bo na każdym kroku ktoś cię zaczepia i czegoś od ciebie chce. Raz poszłam kupić sobie coś do jedzenia, kupiłam papaję której swoją drogą i tak nie zjadłam. W jednej sekundzie 30 ludzi przy mnie, jeden chciał porozmawiać, inny być moim przewodnikiem, trzeci, czwarty i dwudziesty ósmy coś mi sprzedać, kolejny zaś po zakupieniu przeze mnie papai, chciał być tragarzem tej papai... więc na siłę wyrywał mi ją z ręki mówiąc, że on mi ją poniesie - za co później musiałabym mu oczywiście zapłacić itd. Za każdym razem wychodząc tam na ulicę spotykały mnie podobne sytuacje. Wiele by opowiadać....co tam człowiek musi przejść, żeby się po ulicy przejść :///.
Ale nie że nie ma w ogóle sposobu na tych ludzi, bo jest. Po wielu przejściach zrozumiałam, że jedyną możliwością uniknięcia natarczywych zaczepek to (to co poniżej, to kieruję w tej chwili do dziewczyn) trzeba ubrać się w salwar kameez, może być jeszcze dupatta na głowę, jeżeli ktoś nie ma w sobie tyle siły aby wytrzymywać natarczywe spojrzenia, to założyć ciemne okulary, idąc przed siebie nie odpowiadać broń boże na żadne spojrzenia, uśmiechy, pytania i wszelkie inne zaczepki. Wtedy dadzą ci spokój. Kobiety - Hinduski nie zaczepiają (chyba, że gdzieś na targu aby ci coś sprzedać. Ale tak poza tym, to nie. Zaczepiają faceci. Wszyscy. Jak tylko odpowiesz na jakieś "cześć", czy przystaniesz żeby z kimś zamienić parę zdań to jesteś zgubiona. Inna kultura, inaczej wszystko odbierają niż my. Dla nas jeżeli zamieniasz z kimś nieznajomym parę zdań o przysłowiowej pogodzie stojąc na przystanku i czekając na autobus, to jest to tylko wymiana zdań i nic więcej. W Indiach podjęcie takiej niezobowiązującej rozmowy z Hindusem jest przez niego odbierane, odczytywane jako sygnał o podtekście erotycznym, mówiąc wprost - że chcesz aby cię poderwał. Zresztą oni w innych celach się tam do kobiet cudzoziemek nigdy nie odzywają. Dlatego uprzedzam wszystkich, którzy się kiedyś w Indiach znajdą. Jeżeli na ulicy, w kawiarni, w autobusie ktoś powie ci coś w stylu... no nie wiem, np. "hello, how are you" to nie mysl sobie "ok. odpowiem mu, bo sobie pomyśli, że my Europejczycy jacyś niemili jesteśmy". To błąd. On nie pomyśli że nie odpowiedziałaś, bo jesteś jakaś kurde gburowata i niemiła, tylko nie odpowiedziałaś, bo nie jesteś nim - jako facetem zainteresowana. Jeśli odpowiesz, to jest to dla niego znak, że przyjmujesz jego zaloty (czy coś w tym znaczeniu).
Ja się bardzo szybko o tym przekonałam, już za pierwszym razem, kiedy nie wiedząc jeszcze jak to u nich funkcjonuje, odpowiedziałam komuś "cześć" na jego "cześć". Ci ludzie są niesamowicie bezposredni. Zaraz był przy mnie zaczął pie****ć jakieś z kosmosu wzięte komplementy, pytania prosto z mostu czy masz męża, chłopaka etc... Ciężko się go było pozbyć.
Ja zawsze mówię ludziom, zwłaszcza tym którzy są znudzeni życiem i twierdzą, że już nic w życiu nie jest w stanie ich zaskoczyć - pojedź do Indii, a zmienisz zdanie. Tam rzeczy typu: idziesz ulicą przez slums i trafiasz na ceremonię ślubną na której dziewczyna wychodzi za mąż za psa, albo weża czy inne zwierzę, albo mijasz prywatną willę z basenami w której trwa wystawna impreza, a w fosie przy tym domu umiera żebrak chory na trąd (wiem, że ludzie trędowaci kojarzą się nam głównie z czasami biblijnymi, jednak Indie to jedyny kraj na świecie gdzie ta choroba wystepuje po dziś dzień) ---- więc tego typu rzeczy są na porządku dziennym.
Albo krowy... Przypomniałam sobie historię jak jechałyśmy z siostrą autostradą z Pune do Hyderabath, południowe Indie i to było jeśli dobrze liczę lat temu 9 (wtedy to był z resztą mój first time w Indiach). Jechałysmy i nagle wszystkie samochody zatrzymują się tworząc gigantyczny korek. Można sobie pomysleć, że stał się jakiś wypadek czy inne nieszczęście. Nie, okazuje się, że... na jezdnię weszła krowa. Krowy nie wolno przepędzić, trzeba cierpliwie czekać aż sama zejdzie. Krowa daje mleko, mleko jest jedzeniem, a coś co daje pożywienie jest w indiach święte, nienaruszalne. W Europie, a zwłaszcza w Ameryce (bo Amerykanie uwielbiają steki) wołowina jest najwyższym gatunkiem mięsa. Natomiast w Indiach ktoś, kto zjada wołowinę jest najniższym gatunkiem człowieka.
Ok. to może teraz nareszcie o czymś milszym. Poza tą skrajną biedą miliarda ludz,i ten kraj ma do zaoferowania jeszcze coś innego ---- niesłychanie wiele pięknych, interesujących, niezwykłych, magicznych miejsc i rzeczy do zobaczenia. Krajobrazy...poezja. Góry, dżungle, dzikie zwierzęta, wspaniałe plaże przy czystym ciepłym Morzu Arabskim, stare budowle, zabytki, wiele tysięcy lat historii... to jest to, za co kocham Indie.
W każdej części kraju gdziekolwiek nie pojedziesz, czy na północ, południe, na wschód czy na zachód spotyka się coś innego... To nie jest tak, że skoro mieszka tam grubo ponad miliard ludzi, to gdziekolwiek nie spojrzysz tam ludzie. Absolutnie nie. Ludzie żyją stłoczeni w miastach i wokół miast, poza tym możesz jechać przez kraj całymi dziesiątkami kilometrów i nie spotkać człowieka. Nawet na północy, który jest dwa razy bardziej zaludniony niż południe (zresztą ogólnie rzecz biorąc północ i południe Indii to dwa przeciwstawne sobie światy). Jak jechałam z Delhi do Gorakhpur (pociągiem) przez stan Uttar Pradesh, północne Indie, to mimo że to najbardziej zaludniony stan Indii (myślę że ze 170 mln. ludzi tam żyje) to jadąc były odcinki, że całymi kilometrami nie widziałam żywego człowieka na horyzoncie, zresztą nieżywego też nie. Żadnych ludzi, tylko ciągnące się zielone łąki, lasy, w oddali góry, czasem jakieś mini pustynie z ogromnymi kaktusami, kolorowe ptaki, zwierzątka. Czasem tam jakieś wioski i pojedyncze chatynki owszem zdarzały się, ale "ludzia na ludziu" zobaczyłam dopiero jak zaczęłam dojeżdżać do miasta, a w samym mieście, to już w ogóle tragedia. Pomyślałam wtedy sobie (mimo że nie jestem religijna), że jeśli tak wygląda po śmierci życie w piekle, to ja od teraz zaczynam odmawiać dwa razy dziennie różaniec, aby tam nigdy nie trafić.
Kończę nareszcie. Powrzucam później w next poście jakieś fotosy z Indii.