Chyba każdy przez to przechodził. Co dziwne, u mnie słuchanie błahych melodii pop nie kolidowało z słuchaniem trochę, powiedzmy, ambitniejszej muzyki. Mogłem słuchać Boney M. na zmianę z Beatlesami, co wydaje mi się dzisiaj dość dziwne.kaem pisze:Przychodziło stopniowo. Jakbym miał pokrótce opisać swoje muzyczne dojrzewanie, przedstawiłbym to w taim ciągu: Błahe melodie dance-pop ->
Ponoć zażyczyła sobie tego córka jakiegoś właściciela wytwórni właśnie, czy innej ważnej osoby, i – o to chodzi – wg mnie jest to najwłaściwszy rozmiar pojemnościowy płyty. Dłuższy absolutnie nie ma sensu marketingowego, chociaż przyznam, że nieco krótszy by się przydał. Ale tylko czysto teoretycznie – ponoć teraz w branży muzycznej [wiem z wiarygodnych i ‘branżowych’ źródeł] jest, nazwijmy to, przykazanie, by płyty były najdłużej 10-11 piosenkowe, bo później nudzi. Ale to jest przecież bez większego wytłumaczenia, 10-11 to winyl – a kompakty dają tę wygodę, że artysta może decydować, czy chce nagrać krótki, zamknięty i spójny album, czy coś większego. Napisałem, że tylko teoretycznie przydałyby się krótsze warianty płyt, ponieważ ja bym nie wybaczył jeszcze mniejszych okładek niż w CD. Wystarczy!kaem pisze:Wiecie, że 74- minutowa pojemność płyty CD została określona tak, by pomieściła 9 symfonię Beetovena?
Moimi ulubionymi kompozytorami są Mozart i Franck. A także wielu innych – ale po kolei.Jak tam u Was z muzyką klasyczną?
Mozart był moim pierwszym impulsem ze strony klasyki – jak widać, najbardziej skutecznym. To, co najbardziej doceniam w jego muzyce, to nie tylko melodyjność, czy wszechstronność, ale przede wszystkim fakt, że jest to muzyka otwarta. Zazwyczaj słysząc muzykę wyobraża się sobie przeróżne widoki. Gdy słucha się Mozarta – widać otwarte kompozycje, niedopowiedzenie przejawiające się w każdej przecież perfekcyjnie dopracowanej jednostce muzycznej, niejasność w każdej ściśle ukierunkowanej strofie, wieloznaczność w jednoznacznych frazach…
Cesar Franck z kolei to moim zdaniem autor wielu najbardziej oczywistych kompozycji. A zarazem niezwykle odkrywczych w tej oczywistości; wywarł na mnie wielkie wrażenie po przesłuchaniu płyty, sądzę że te dzieła są podstawowymi punktami odniesienia do słuchania kompozycji innych autorów klasycznych. Co cechuje Francka? Napisałbym, że monumentalność, ale w gruncie rzeczy to nieprawda. Gdyby wsłuchać się dokładnie, poznać, okazuje się, że to są dźwięki całkiem skromne, które jednak nabierają tak monumentalnego wydźwięku. Jak to muzyka wpływa na psychikę i sposób pojmowania niektórych spraw.
Niecałkiem kompozytorem klasycznym jest dla mnie Leonard Bernstein, ale skoro znawcy tak twierdzą, to cóż – znawcom nie należy się sprzeciwiać. Tworzył operetki, tworzył przecież piękne musicale! Muzyka troszkę bigbandowa, ale piękna. Tańce symfoniczne z musicalu West Side Story szczególnie. Ale, ale! Skoro Bernstein, to czy szereg innych można też zaliczyć do klasyki? Cole Porter? Nie! Bo idąc tym tropem dalej, jazz stałby się nią. Odrzućmy szufladkowanie, bo o Cole Porterze wspomnieć muszę. Za wspaniały musical „Kiss me Kate!”. Muzycznie to dla mnie pierwsza klasa.
Najpiękniejszym instrumentem jest dla mnie pianino. Tylko w szarpanych instrumentach strunowych artysta może osiągnąć większe chyba zjednoczenie się. Struny gitary czuje się swoimi palcami, ciałem, dzięki czemu można uwolnić emocje, które bezpośrednio przejdą w postać dźwięku. Jednak to pianino i fortepian najpiękniej potrafią wzruszyć czy – po prostu – przemówić. Artyści grający na pianinie mogą się w nim „zanurzyć”, co jest zjawiskiem nie do zastosowania w przypadku innych instrumentów. Dlatego też
Keith Jarrett jest artystą szczególnym. Jeden z najwybitniejszych pianistów, przede wszystkim wspaniały interpretator utworów! Wystarczy wysłuchać choćby tych występów. Dla starszych fanów Michaela Jacksona szczególnie polecam ten wspaniały utwór.
Pianistą-kompozytorem, którego bardzo lubię jest
Robert Schumann. Za wielowątkowość kompozycji, których stworzył mnóstwo. Np. takie „Marzenie”, czy „Utwory fantastyczne”.

Całkiem nierzadko słucham sobie nagrań z konkursu szopenowskiego wydanego kiedyś przez Wyborczą. Zawsze jestem pełen podziwu dla wszystkich artystów, którzy grają na instrumentach, dla pianistów tym bardziej, a dla pianistów konkursu szopenowskiego – fiu, fiu! Nie ma cienia wątpliwości, że tylko mistrzowie się dostają. Blechacz jest takim mistrzem!Blechacz
Jeszcze słowo o Murray Perahia. Jak czytamy w sieci, w ostatnich latach pianista przyjmował zaproszenia na tournée koncertowe w najważniejszych światowych centrach muzycznych. Wykonywał m.in. koncerty fortepianowe Mozarta z orkiestrami z Minnesoty, z Filadelfii oraz Bayerischer Rundfunk Orchester. W sezonie 2000-2001 Perahia zagrał pełny cykl Wariacji Goldbergowskich J. S. Bacha w Seattle, Nowym Jorku, Ludwigshafen, Frankfurcie, Turynie i Londynie. Koncertował także jako pianista i dyrygent m.in. z Chamber Orchestra of Europe, z Camerata Academica Salzburg, Philadelphia Orchestra, Toronto Symphony Orchestra. Dużym wyróżnieniem i docenieniem jego umiejętności dyrygenckich było powierzenie mu stanowiska głównego dyrygenta słynnej orkiestry Academy of St. Martin in the Fields. Z orkiestrą tą Perahia nagrał już wysoko oceniane 3 koncerty fortepianowe J.S.Bacha.
Artysta obecnie nagrywa wyłącznie dla Sony Classical. Do najważniejszych jego nagrań należą: Komplet koncertów fortepianowych Mozarta (dyrygował od fortepianu English Chamber Orchestra), Komplet koncertów fortepianowych Beethovena (Concertgebouw Orchestra pod dyrekcją Bernarda Haitinka), koncerty fortepianowe Mendelssohna, Chopina, Schumanna i Griega. Nagrał też wiele solowych recitali z utworami Schuberta, Schumanna, Mozarta, Mendelssohna, Chopina, Beethovena i Bartóka. Akompaniował Peterowi Pearsowi w nagraniu licznych płyt z pieśniami Schumanna oraz Dietrichowi Fischer-Dieskau w nagraniu Winterreise Schuberta.
Strona artysty
Mam szczęście posiadać płytę tego wirtuoza. „Bach: Keyboard Contertos Nos. 1,2 & 4” to – jak nazwa wskazuje – Bach w ujęciu keyboardowym. Bach, którego trzeba doceniać, ale nie koniecznie przepadać za nim. Jak w moim przypadku; cenić – cenię, ale z czystej przyjemności bym raczej nie sięgnął po jego muzykę. Tak już jest – jednych się lubi mniej, drugich bardziej. Ale ta płyta ukazuje potencjał i niezwykłe możliwości tego pianisty, nietuzinkowe podejście do muzyki [jest indywidualnością muzyczną, da się słyszeć nawet po Bachu]. Bardzo ciekawie i dobrze brzmi też ta muzyka w ujęciu właśnie keyboardowym!
Ale ja nie o tym chciałem.
Tylko mnie podkusiło, żeby odpowiedzieć.
Bo w rzeczywistości, chciałem poruszyć bardziej adekwatny temat do obecnego czasu. Kolędy!
Jak wiadomo, Polska może się poszczycić najbogatszym zbiorem kolęd spośród wszystkich innych krajów. Uwielbiam kolędy z bardzo wielu względów, jeden z nich jest taki, że są po prostu perłami polskiego dorobku. Literackiego. Jedna z najpiękniejszych, kolęda Franciszka Karpińskiego „Bóg się rodzi” to arcydzieło. Pozostałe, wywodzące się z polskich tradycji, są również znakomite. Dlatego koniecznie muszę poruszyć temat polskich płyt kolędowych. Sprawa mnie nieco martwi, ponieważ w Polsce kolędy są niestety towarem gazetowym. Na zachodzie większość gwiazd wydaje swoje Christmas Songs [Krall, Botti, co roku kilku nowych artystów], które są normalnym sklepowym towarem rozchodzącym się w imponujących nakładach. I to jest właśnie ta jedyna przepaść dzieląca nasz kraj i nasze realia rynkowe od tamtych zachodnich, która mnie martwi. Kwestia rangi i sławy polskich gwiazd wybitnych w stosunku do zachodnich gwiazdek mniej wybitnych to sprawa na osobny temat. Kwestia przepaści pomiędzy polską realizacją koncertów w stosunku do wielkich zagraniczncych show, kwestia finansów, kwestia statusu gwiazd z dużym stażem w Polsce które muszą dorabiać poprzez sprzedawanie swego wizerunku do reklam, do wszystkiego, co przynosi jakiś zysk w stosunku do opływających w nieprzyzwoite pieniądze gwiazd z mniejszych stażem za granicą – to także sprawa na osobny temat. Jednak sprawę wydawanych w polskich gazetach płyt z kolędami muszę tu poruszyć, ponieważ te płyty są, proszę państwa, niekiedy naprawdę arcydziełami i perłami! Większość polskich artystów manifestuje swój patriotyzm poprzez nagranie kolęd, dzięki czemu mamy w naszym dorobku niekiedy pozycje naprawdę warte uwagi, które nie zasługują na wydanie w jakimś gazetowym brukowcu i nie pojawienie się w normalnych sklepach. Ile mamy na rynku płyt kolędowych dostępnych stale? Dwie, trzy? Ja na razie przypominam sobie tylko Annę Marię Jopek i „Dzisiaj z Betleyem” oraz może parę okazjonalnych składanek z najpiękniejszymi kolędami. A mnóstwa pozostałych nie można dostać inaczej, niż poprzez buszowanie w antykwariatach, czy aukcjach. Jakby komuś może przypadkiem trafiła się okazja nabycia jakiś kolęd, to może ja nieśmiało coś polecę.
Nie trzeba lubić Golców, dla mnie jest to całkiem zrozumiałe. Ja też nie przepadam. Ale tak wyszło, że ich płyta „W niebo głosy” to bodaj jedna z najlepszych, najbardziej pozytywnych i radosnych płyt kolędowych! Jeżeli ktoś chce usłyszeć, czym jest radość muzykowania, zachęcam do posłuchania tych dziewięciu kolęd, które nastrajają do życia w trybie optymistycznym – który jest dla mnie jedynym rozsądnym i możliwym sposobem życia. To płyta zrobiona z rozmachem, z energią, głos braci Golców brzmi mocno, czysto, melodyjnie, aranżacje kolęd są bardzo interesujące, nie ma mowy o żadnych odbiegających wersjach. Mamy także przepiękną góralską kolędę „Gore gwiazda”. Jak to mówi Maryla Rodowicz – górale tak jak Murzyni mają w gardłach coś, czego nie mają inni.
Dla miłośników bardziej „dusznego” i rhythm’n’bluesowego grania polecam płytę Kayah. Tradycjonaliści mogą mieć sporo do zarzucenia [mnie osobiście drażni parę rzeczy, choćby przerafinowana wersja „Lulajże Jezuniu”, czy fakt, że Kaja stara się być czarniejsza od czarnych i na siłę wplata w parę kolęd nie pasujący soul], ale płyta jest naprawdę dobra. Trzeba przyznać, że ma Kayah dobry i mocny głos, że dobra produkcja i miłe dźwięki. Optymistą trzeba być – jednak wg mnie największy artyzm i sztuka tkwi w smutku. Ze smutku rodzą się chyba najpiękniejsze rzecy, bo smutek w muzyce jest przepiękny. Dowodem tego jest końcówka płyty – dwa ostatnie utwory powalają na kolana. Przepiękne wykonanie muzyczne [wokalne też] przepięknych kolęd: „Nie było miejsca dla ciebie” i „Mizernej cichej”! Jest to dla mnie majstersztyk i rzecz, która powoduje tę płytę obowiązkową.
Szczególnym sympatią darzę też tradycyjne kolędy, chóralne, które są smutne i piękne. Jeżeli chodzi o inne płyty, które są wynikiem współpracy radosnych muzyków, to bardzo polecam Kolędy Pospieszalskich – Kolęda dobrych ludzi woli. Oprócz Pospieszalskich udzielają się m.in. AM Jopek, siostry Steczkowskie, czy dzieci z Arki Noego. A, właśnie. Arka Noego też wydała kolędy. Radosna płyta, ale podziwiać tu należy włożoną pracę ‘ekipy starszej’, tj. Robert Friedrich, Pospieszalski, czy Joszko Broda – płyta tryska różnymi pomysłami. Wielbicieli najbardziej prostych [ale kunsztownych] i tradycyjnych kolęd zachwyci wykonanie Hanny Banaszak, czy Ryszarda Rynkowskiego. Z kolei miłośnikom bardziej jazzującego i stylowego grania do gustu powinna przypaść zawierająca kolędy płyta wydana przez… Sokołów – do nabycia w sklepach rzeźnickich [!]. Polecam też oczywiście kolędy Maryli Rodowicz, które są chyba najbardziej kompromisowym rozwiązaniem – mamy przejaw naprawdę wielkiego patriotyzmu i uwielbienia do tradycji Artystki – kolędy utrzymane w tradycyjnej konwencji [piękne gitary…] – a także dowody inwencji i pomysłów Maryli i jej zespołu- kolędy w stylu reagge, kolędy wystylizowane na elegancki jazz, kolędę w styli bossa nova… Zadziwiająco dobrą płytę nagrał też Krzysztof Krawczyk, który postawił na tradycję, ale otwartą na nowości. Efekt brzmi świetnie.
Bardzo przepraszam i już kończę. Wybaczcie, ale musiałem wypełnić swój obowiązek i napisać co mnie boli w sprawie tych kolęd. Wesołych Świąt!
PS. A z rzeczy jeszcze z innej beczki, to bardzo fajną płytę koncertową wydał R.E.M. Dodatkowo jest też zapis koncertu – do obejrzenia. Chyba najbardziej pesymistyczne DVD koncertowe, jakie widziałem. Dość ponure i smutne – ale muzyka przecież najważniejsza!