Szłam sobie parkiem, jak gdyby nigdy nic i mruczałam sobie jakąś piosenkę. Nagle patrzę, a tu Michael siedzi pod drzewem i patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem. Z twarzy wyglądał jak z teledysku BAD i miał na sobie sweterek w kratkę i czarne spodnie. Podeszłam do niego i spytałam się: "Michael, czemu siedzisz sam?". A on powiedział: "Uciekłem przed fałszywymi ludźmi, którzy udawali przyjaciół...". Usiadłam koło niego i rozmawialiśmy chwilę o swoich problemach. Okazało się, jak bardzo umiemy się zrozumieć. Zauważyłam (w realu też tak jest), że mamy podobne zachowania, gesty. Ogólnie wydawał mi się bardzo ludzki... Taki miły, zwyczajny.:)
Przytuliłam MJ'a i w tle usłyszeliśmy jakąś muzyczkę (kojarzy mi się karuzela). Zaczął się wygłupiać jak mały chłopiec. Siedzieliśmy nad stawem, więc jako rasowy Michael Jackson musiał wpaść do wody.
I w końcu był koniec... *jak mówi tygrysek*
Obudziłam się i nie mogłam spowrotem zasnąć!

