Takie było automatyczne skojarzenie i to właśnie on pierwszy zaczął udzielać wywiadów 'uparcie uświadamiając opinę publiczną', że Jackson grał Mesjasza...media to chwyciły...i często o tym nagłaśniały...thewiz pisze: Podczas Brit Awards 1996 zaatakowal go jak-mu-tam bylo rockman za "upodobnianie sie do Chrystusa na krzyzu".
Wielokrotnie? A mnie się wydawało, że MJ'a tylko kojarzono z Mesjaszem z powodu ES...no chyba, że masz na myśli standard koncertowy ES z trasy History...a może ja coś przeoczyłam jeszcze?thewiz pisze:Jesli to sam Michael siegal wielokrotnie po taka symbolike
A mnie nawet przez myśl nie przeszło takie skojarzenie.homesick pisze:patrzac na Michaela w czasie tego popisu, jak mu dziatwa calowala rozkrzyzowane rece jakby mial tam stygmaty niemalze i te blogoslawienstwa, ktore rozdawal...
Zaczynając od teledysku -> w ES widzę MJ'a jako zbolałego człowieka włóczęgę, obdarciucha, nędznika. Brutalnie odartego z młodzieńczych marzeń i zapału do kreatywnych działań prospołecznych na rzecz świata i Ziemi (jako planety). Finał zaś wskazuje tlącą się nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone...
Zaś koncertowe show ES (czy to wykonanie z Brit Awards 1996 czy z Monaco 1996)...tu widzę realnego Michaela - piosenkarza (pomijając, że to playback był) - tancerza, showmana, a końcowe sceny z ludźmi...odbierałam jako symbolicznych fanów MJ'a, którzy nie potrafią obok Jacksona powstrzymać swoich emocji i muszą się koniecznie do niego zbliżyć, dotknąć, przytulić, pocałować...choć na parę chwil....
To mój punkt widzenia i odebrania tego show...