zgodzę się w 100%, ale ogólnie brakuje mi tu chociaż paru słów pochwały dla tego utworu od Ciebie. Jest jednym z energiczniejszych na płycie, nogi porywają się do tańca, a ten refren "go with it go with it czk czk jeeeb! JAM!" to w ogóle erupcja wulkanu energii i szaleństwo. Delikatne wprowadzenie zwrotką, by eksplodować w refrenie. kocham ten utwór.Speed Demon pisze:1. Jam
Dla kogoś przywiązanego do "Off the wall", "Thrillera" i "Bad" (świętej trójcy dekady) ten utwór był szokiem. MJ zdaje się brzmieć tu dużo inaczej wokalnie. Mocniej, agresywniej. Do tego "Jam" to taka szybka mieszanka elektroniczna, z lakonicznym tekstem. Daje czas na przestawienie się z klimatu lat 80. na klimat nowej dekady, w której MJ będzie święcił kolejne triumfy.
tutaj nic dodać nic ująć.Speed Demon pisze:2. Why You Wanna Trip On Me
Można powiedzieć "zaczęło się" - wojna MJa z mediami, kiełkująca w okresie "Bad" nabiera rozpędu. Niedawno temat na forum zmusił mnie do przeanalizowania tekstu, szkoda, że brukowce tego nie robią... nie mniej jednak - gitarowe solo wprowadza nas w znakomicie zbudowaną, popową kompozycję lat 90.
tak tak, bardzo ładna recenzja, a ja znowu bym wychwalał ten utwór po niebiosa, bo dla mnie jest numerem 1 na płycie.Speed Demon pisze:3. In The Closet
I tu czuć bardzo mocno nowego producenta i nowy styl. Jak to ktoś kiedyś ujął utwór (wraz z teledyskiem) ocieka erotyzmem. MJ, jakiego dotąd nie znaliśmy. "Łamany" firmowy rytm T.Rileya i słynny falset MJa (znany np. ze "Speed Demona"), do utworu przekonywałem się bardzo powoli.
jak dla mnie jeden z lepiej skonstruowanych technicznie i przemyślanych kawałków. duet z księżniczką jest trafiony w 10. mamy tu wszystko, od powtórzonych wersów, przez szepty, chórki, jęki i oczywiście ten cudowny falset.
o klipie już nie mówie, bo ten klip to jest cudo ówczesnych czasów.
każde pojedyncze ujęcie z tego klipu mogłoby być osobną okładką do magazynu.
najlepszym podsumowaniem będzie to, że moja mama, która ogólnie jest negatywnie nastawiona do Michaela, oszalała na punkcie tego kawałka.
no, jeden z przeciętniaków, który po mnie totalnie spłynął. czasami nawet powiedzieć bym mógł, że drażni mnie ten podkład.Speed Demon pisze:4. She Drives Me Wild
Stylistycznie początek bardzo podobny do "In the closet", coś jakby mieszanka tegoż ze "Speed Demonem" (te odgłosy silników). Utwór dość przeciętny, miły dla ucha, choć nie słucham aż tak często jak kolejnych pozycji.
drażniący podkład w połączeniu z wrzaskiem MJa to nie jest moja ulubiona kombinacja. duży plus za refren, który już wpada w ucho i już tak nie nuży.
mi z kolei pasuje idealnie do klimatu płyty, jest rytmiczny, można powiedzieć "dotrzymuje tempa" reszcie podobnym, pod tym względem, utworom na płycie.Speed Demon pisze:5. Remember The Time
Stylistycznie zdaje się być dość odległy od niebezpiecznego i agresywnego klimatu "Dangerous", przypomina mi dużo późniejsze "Invincible" (choćby "You rock my world"). Bardzo lubię ten utwór - tutaj MJ mocno przykłada się do wokalu , w przeciwieństwie do wspomnianego "YRMW". Od niego zaczyna się ta "lepsza" część płyty.
rzadko go słucham, często zmieniam o nim zdanie, ale muzycznie jest fantastyczny.
a z tym twierdzeniem, że zaczyna się od niego "lepsza część płyty" to się nie zgodzę w ogóle.
Jam oraz In The Closet na mojej osobistej liście plasują się baaardzo wysoko : )
tak więc najlepsze kawałki na płycie rozstrzelone są na całej długości jej trwania.
: )Speed Demon pisze:6. Can't Let Her Get Away
Razem z "Who is it" tworzy klimatyczny duet. Przejmujący wokal MJa, który osiągnie szczyt możliwości w utworze nr 9. Pozycja obowiązkowa, odwrót od nurtu "Thrillera" i "Bad", nowy producent daje się poznać od bardzo dobrej strony.
Michael powiedział kiedyś, że Childhood to najpiękniejsza piosenka jaką kiedykolwiek napisał, ale ja zgodzę się z Tobą w 100%, nie pierwszy raz przecież. Jesteśmy chyba jedynymi osobami, którzy podchodzą bardzo negatywnie do tego kawałka. pjona! ; DSpeed Demon pisze:7. Heal The World
Utwór zapowiadający nadchodzącą katastrofę w postaci "Childhood". Najbardziej sucha, łagodna, banalna i "kobieca" barwa głosu MJa - nijak ten kawałek nie pasuje do "Dangerous". Nędzna próba dorównania muzycznie (nie mówię, że komercyjnie) "We are the world". Do dziś nie rozumiem, jak można w ten sposób zakańczać koncerty (razem z "HIStory"), po otwarciu w postaci "Jam" i "WBSS".
napisałem już, który kawałek jest moim faworytem, a BOW jest pomiędzy środkiem a szczytem. jakoś nigdy nie przekonałem się do tego utworu w 100%. Jest świetny to trzeba przyznać.Speed Demon pisze:8. Black Or White
King of Pop daje o sobie znać. Najbardziej odwołujący się do korzeni utwór na płycie. Gitarowy wstęp w wykonaniu Slasha (kolejny duet, który zaowocował wspaniałymi kompozycjami) i słynny riff (wzięty niejako z "Woman" Lennona) wprowadza nas do chyba najlepszego utworu na płycie. Mocny wokal MJa, mnóstwo "łiiiiihiiiiii", zapętlona partia basu i gitary i funkowo rapowy middle. Cudo! A przy "Heal the world" kiedyś traciłem nadzieję...
Nie mam nic na swoją obronę, po prostu.
dla mnie utwór numer dwa na krążku. Podobnie jak Ty, zawsze słucham od początku do końca choćby nie wiem co.Speed Demon pisze:9. Who Is It
Po doskonałym "Black or white" spodziewałem się równie mocnego utworu następnego. Nie zawiodłem się. "Who is it" jest perfekcyjne pod każdym tego słowa znaczeniem: doskonały rytm, wprowadzający nas w klimat utworu i przejmujący, pełen emocji wokal MJa. Nigdy nie zapauzowałem, ani nie przestałem słuchać w trakcie. Idealnie pasujący utwór do "niebezpiecznego" albumu. Falset Mike'a dopieszczony do ostatniej nuty.
ten podkład robi wrażenie. że też takie coś Mu w głowie siedziało... niesamowita sprawa.
tylko powiedz mi, gdzie Ty tam falset słyszysz? ; D
może ja coś nie dosłysze.
potężny wokal.Speed Demon pisze:10. Give In To Me
Slash po raz drugi, tym razem w dużo większej roli. Mieliśmy pop-rockowe "Beat it", rockowo-popową "Dianę", czas na stricte-rockową balladę. Gitarowy riff godzien najlepszych hardrockowych kapel i wokal MJa dorównujący "Dianie". Do tego znakomite solo Slasha, którego podziwiałem od zawsze. Kolejny doskonały duet MJa.
słuchasz, bolą Cię uszy, ale kawałek jest tak dobry że go nie wyłączysz.
nono, tylko, nie męczy Cię ten dłuuuugi wstęp?Speed Demon pisze:11. Will You Be There
A zatem po dość smutnej dwójce utworów nadszedł czas na bardziej optymistyczną melodię, która nieco zapowie inne tego typu kompozycje (jak np. Earth song) - dość wzniosła, aczkolwiek psująca zakończenie płyty. Moim zdaniem "Will you be there" i "Keep the faith" powinny znajdować się przed "Black or white".
było tylko kilka przesłuchań, kiedy to go nie przewinąłem, bo nie miałem jak. Kawałek sam w sobie kojący i uspokajający skołatane nerwy. szczególnie podoba mi się pomysł z grzechotką i nałożonym na siebie wokalu, przy dodanym echu gdzieniegdzie. nadaje to poważnej, chóralnej, kościelnej atmosfery, co w tym wypadku jest trafione w dziesiątke.
No nie zapowiada, ale ten kawałek, niezależnie od tego jak głęboką mam zapaść, zawsze nastawia mnie pozytywnie. Fajnie nazwałeś - "hymn optymistów". Z tym spokojnym wokalem to trochę przesadziłeś chyba. spokojny wokal to jest w Heal The World i Gone Too Soon, a tu pod koniec mamy przecież krzyki! ; DSpeed Demon pisze:12. Keep The Faith
No i mamy hymn optymistów. Zbudowany w sposób imitujący "Man in the mirror" - spokojny wokal MJa przy niewielkich nakładach muzycznych i głośny, donośny refren. Nic nie zapowiada tego mrocznego zakończenia jakim jest "Dangerous".
Lubie bardzo ten kawałek, ale nie na tyle, żeby uplasować go na jakimś bardzo wysokim miejscu. zobaczymy jak to będzie.
masakra. utwór kompletnie chybiony. no coż, pewnie MJ bardzo nalegał, ze wzgędu na tego chłopca.Speed Demon pisze:13. Gone Too Soon
I mamy nagranie, o którym powiem "najgorszy utwór na płycie". Całkowicie nie potrzebna kompozycja, którą spokojnie możnaby zastąpić (w innym miejscu oczywiście) choćby "For all time". Drażniący, słodki wokal MJa. Nie wiem, kto odpowiadał za ostateczny rozkład utworów, ale powinnien przerzucić się na inne zajęcie...
For all time pasowałoby bardziej. o wiele.
o tak o tak o tak.Speed Demon pisze:14. Dangerous
I czas na wielki finał. Na giganta płyty. Na czysty niebezpieczny utwór. Najpierw mocna perkusja i przestrojony do D bas, długie intro, łupiące wraz z bębnami syntezatory. I głos Mike'a graniczący z szeptem, nadający odpowiedni nastrój. I wreszcie wchodzi mocny, bardzo mocny wokal, tuż przed refrenem, gdzie osiąga apogeum: "Dangerous!" chce się krzyczeć wraz z Michaelem i wyobrażamy sobie tę femme fatale, o której śpiewa i mówi w utworze. Każdy dźwięk pojawia się w odpowiednim momencie, każde słowo współgra z muzyką. M-A-J-S-T-E-R-S-Z-T-Y-K.
ja bym chciał usłyszeć ten refren na żywo.
tyle ode mnie.