Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.

Moderatorzy: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil

Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Skąd: Śląsk

Post autor: a_gador »

kaem pisze:Zastanawiam się czy Michael potrafił się zezłościć bezpośrednio na swoją mamę. Czy widział w niej tylko kogoś, komu był bezwzględnie oddany. Jak dał się na coś namówić wbrew sobie, to później zwykle grymasił. [...] A wystarczyło powiedzieć mamie nie.
Wydaje mi się, że Michael darzył Katherine zbyt wielkim szacunkiem, by okazać jej złość, odmówić jej nawet wbrew sobie. Była dla niego autorytetem, znaczenia którego trudno było podważyć. Imponowała mu swoją siłą, wytrwałością, dobrocią i spokojem. Wiedział jak bardzo doświadczył ją los w dzieciństwie (choroba polio), obserwował jej codzienne starania, by ciasny dom przy 2300 Jackson Street był prawdziwym domem, widział jak wiele bólu sprawiał jej swoimi romansami Joe. To musiało budzić respekt! Choć sam Michael pisze w Moonwalku
Even with nine children she
treated each of us like an only child.
, to mam wrażenie, że łączyła go z mamą bardzo szczególna więz, znacznie mocniejsza niż reszty rodzeństwa i ten fakt właśnie skrzętnie i z perfidią wręcz wykorzystywali jego najbliżsi. Przykre to bardzo.
kaem pisze:Ta piosenka ma jeszcze jeden wymiar. Pomyślcie o niej jak o kompozycji, którą słuchacie po śmierci Michaela. Hmm? Jak brzmi w takim kontekście?
Odbieram tę piosenkę podobnie jak asiek, ale przyszła mi do głowy jeszcze inna myśl. Mogłoby to być również przesłanie Michaela nie tylko dla nas fanów, ale także dla jego własnych dzieci. Nie będzie mu dane przeżywać jak dorastają i się usamodzielniają, to chociaż w piosence, choć jej nie napisał, opowie im o swoich ojcowskich rozterkach. Taka to trochę nieuczesana ta moja myśl. Gdyby Michael żył, to właśnie taką piosenkę, moim zdaniem zaśpiewałby dla dzieci. To byłby taki naturalny epilog utworów Speechless i You are my life, które, w moim odczuciu przynajmniej, Michael właśnie swoim dzieciom zadedykował i o nich śpiewa. To tak jakby mówił Paris, Prince, Blanket kocham Was bardzo, ale czas byście zaczęli żyć własnym życiem. Whenever you need me, I'll be there.
"Zbierz księżyc wiadrem z powierzchni wody. Zbieraj, aż nie będzie widać księżyca na powierzchni." Yoko Ono
www.forumgim6.cba.pl
Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Taka pełnokrwista, bogatsza, mięsista, głęboko soulowa wersja You Are Not Alone, pierwowzór. Jak You Are Not Alone poruszające jest poprzez tytuł, tak ta piosenka w pełni oddaje sens słów "Nie Jesteś Sam". O dziwo, jest na początku filmu. Jeszcze przed przygodą Doroty w krainie Oz. Jak posag dany na czasy niepokoju i niepewności od osoby najbliższej. Przesłanie, które może towarzyszyć w reszcie życia. Stąd moje skojarzenie ze śmiercią Michaela. Jestem przekonany, że On widział ten film tysiące razy i że ta piosenka była i dla niego ważna.
Można mieć w sobie osobę bliską, wyobrażać sobie co by powiedziała w tym momencie, co by zrobiła. Takie wewnętrzne dialogi naprawdę są ważne. Tak rozmawiają ze sobą dusze. Nieprzypadkowo ta muzyka ma taką nazwę. Kiedy soul oznaczało duszę.

Myślę, że większość piosenek z tej płyty warta jest uwagi forumowiczów, chciałbym jeszcze wrócić do drogi, która przeszła Dorotka, bo ona jest ważna i w sensie ogólnoludzkim i można znaleźć w niej wiele odniesień do samego Michaela. The Wiz to też ważny punkt w karierze Michaela. Początek wszystkiego, co później stało się istotne.

Tekst tygodnia:

Ain't No Sunshine
Album: Got To Be There (1972)
Autor tekstu: Bill Withers

Obrazek



Historia piosenki:
Piosenka pochodzi z albumu Got To Be There- solowego debiutu Michaela, wydanego w styczniu 1972 roku w USA i maju 1972 roku w Wielkiej Brytanii. Utwór ukazał się na singlu jako trzecia mała płyta promująca album w lipcu 1972 roku w Wielkiej Brytanii (w USA trzecim singlem było I Wanna Be Where You Are) i uplasował się na miejscu 8 listy przebojów. Alternatywny remix autorstwa Deana Burta można znaleźć na płycie The Original Soul Of Michael Jackson z 1987 roku. W 2009 roku remix Benny'ego Blanco ukazał się na płycie pośmiertnej Michaela, The Remix Suite, będącej hołdem DJów dla artysty, a zwłaszcza ukłonem dla jego (i zespołu The Jackson 5) piosenek z okresu Motown. Remixowi towarzyszy bardzo sugestywny teledysk, odnoszący się do dwojakiej możliwości odczytania piosenki, po 25. czerwca.
Oryginalna wersja w wykonaniu autora kompozycji, Billa Withersa, znalazła się na jego płycie z 1971 roku, Just As I Am. W jednym z wywiadów wyznał, że do piosenki zainspirował go film Days of Wine and Roses z Lee Remick and Jackiem Lemmonem. Oboje grają alkoholików i są przeciwstawni- jedna osoba jest silna, druga słaba. To jest jak cofnąć się na sekundy przed połknięciem trucizny. Czasem tracisz coś, co nieszczególnie by ci służyło- mówi Withers o Ain't No Sunshine.
Piosenka później doczekała się bardzo wielu coverów. Jeden z pierwszych i najbardziej znanych jest ten, Michaela.


posłuchaj<<
obejrzyj (rx)<<

You ever want something
That you know you shouldn't have
The more you know you shouldn't have it,
The more you want it
And then one day you get it,
Its so good too
But its just like my girl
When she's around me
I just feel so good, so good
But right now I just feel cold, so cold
Right down to my bones
cause ooh...
Ain't no sunshine when she's gone
It's not warm when she's away
Ain't no sunshine when she's gone
And she's always gone too long
Anytime sh'e goes away

Wonder this time where she's gone
Wonder if she's gone to stay
Ain't no sunshine when she's gone
And this house just ain't no home
Anytime she goes away

I know, I know, I know, I know,
I know, know, know, know, know,
I know, I know,
Hey I ought to leave
I ought to leave her alone
Ain't no sunshine when she's gone

Ain't no sunshine when she's gone
Only darkness every day
Aint no sunshine when she's gone
And this house just ain't no home
Anytime she goes away



Nie ma słońca
tłum. kaem/Speed Demon

Czy kiedyś pragnąłeś tego
Czego nie powinieneś mieć
Im lepiej wiesz, że nie powinieneś tego mieć
Tym bardziej tego pragniesz
I pewnego dnia to dostajesz
Jest to tak przyjemne
Tak samo jest z moją dziewczyną
Kiedy jest przy mnie
Czuję się tak dobrze, tak dobrze
Ale w tej chwili czuję tylko chłód, sam chłód
Chłód do szpiku kości
Gdyż oooj...

Słońca nie ma, gdy ona odeszła
Nie czuję ciepła, gdy jest daleko
Słońca nie ma, gdy ona odeszła
I zawsze nie ma jej za długo
Kiedy odchodzi

Ciekawe, dokąd poszła tym razem
Ciekawe czy odeszła na zawsze
Słońca nie ma, gdy ona odeszła
A ten budynek to już nie dom
Zawsze kiedy ona odchodzi

Ja wiem, ja wiem, ja wiem, ja wiem,
Hej, powinienem ją zostawić
Zostawić ją w spokoju
Słońca nie ma, gdy ona odeszła

Słońca nie ma, gdy ona odeszła
Każdego dnia otaczają mnie ciemności
Słońca nie ma, gdy ona odeszła
A ten budynek to już nie dom
Zawsze kiedy ona odchodzi


Podzielcie się swoimi interpretacjami. A może własnymi historiami?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Skąd: świętokrzyskie

Post autor: ula »

Może wyjdę na bluźniercę, ale bardziej podoba mi się wersja Billa Withersa. Ach zaśpiewał tak, że aż ma się ochotę go przytulić i pocieszyć.
Tekst odbieram jako opowieść o mężczyźnie dla którego zdobycie kobiety być może nieodpowiedniej, jest spełnieniem marzeń. Bez niej każda chwila wydaje się mu być stracona, dom nie jest domem a świat nie jest już tak piękny. Jej nieobecność rodzi wszechogarniający go chłód i przygnębienie. On wie, że związek z nią jest dla niego toksyczny i lepiej byłoby mu bez niej. Ale… To ona jest tą drugą połówką, której się szuka przez całe życie. Nawet gdy się rozstają on liczy, że jednak nie na zawsze, że prędzej czy później wróci.

Ech...Owoc zakazany podobno lepiej smakuje. Zawsze pragniemy tego, czego nie możemy mieć. Tak rodzą się nasze marzenia, z pragnienia posiadania lub odczuwania. W chwili gdy coś zdobędziemy, przestaje to być dla nas jakąś atrakcją i poszukujemy czegoś nowego. Tak natura budzi w nas instynkt zdobywcy. Ale w chwili gdy stracimy coś lub kogoś, a zazwyczaj dzieję się to przez naszą własną głupotę, czujemy się podle. I świat nie jest już tak piękny, nawet słońce nie jest tak ciepłe jak dotychczas. Wszystko traci sens. Ale czas leczy rany i w miarę jego upływu, pogląd na stan naszego ducha się zmienia, a to co było odbierane jako beznadziejne, okazuje się mało istotne.
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Skąd: silent world

Post autor: cicha »

Najgorsze, jak po takim rozstaniu pozostaje pustka, przygnębienie. Czujesz się rozbity/a emocjonalnie i 'zalewają' Cię 'czarne myśli'. Nic nie przynosi Ci radości. Proste gesty nie wystarczą, żeby znów się pozbierać. Wszystko poukładać sobie na nowo. Myślisz, że więcej się już nie uśmiechniesz. Tekst o stanie ducha po odejściu...a może po śmierci bliskiej Ci osoby, z którą zdążyłeś/aś przeżyć parę/kilka-naście/-dziesiąt dobrych lat?

Teledysk remixu obrazuje wręcz ten niepokojący nastrój przybicia, melancholię, smutek i tęsknotę. Udało się to twórcom teledysku osiągnąć. W kontekście odejścia MJa, jako artysty oczywiście.
Ostatnio zmieniony ndz, 06 gru 2009, 19:31 przez cicha, łącznie zmieniany 1 raz.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
nice girl
Posty: 112
Rejestracja: pt, 24 lip 2009, 23:17
Skąd: Kraków

Post autor: nice girl »

Dla mnie ‘’Ain’t No Sunshine’’ obrazuje zarówno tęsknotę oraz pragnienie osiągnięcia czegoś , a raczej zdobycia czyjegoś uczucia . Jej tajemniczość , nieosiągalność sprawia ,że to wszystko staje się niezwykle bardzo kuszące , aby zdobyć to uczucie, mimo iż wydaje się być skazane na niepowodzenie oraz niezbyt korzystnym ,bo i pewnie przysparzającym wiele trosk i obaw . A gdy następuje fakt zdobycia naszego upragnionego celu targa nami dwa rodzaje uczuć a mianowicie ;
Czuję się tak dobrze, tak dobrze
Ale w tej chwili czuję tylko chłód, sam chłód
Chłód do szpiku kości
I tak z jednej strony jest poczucie satysfakcji oraz wielkiej radości , że mimo przeciwności losu to uczucie najbliższej nam osoby zdobyliśmy , ale mimo tego i tak pewnego dnia następuje koniec tego , tego uczucia , które może tak samoistnie po prostu wygasa od którejś ze stron, lub z czyjejś winy . Pojawia się pytanie czy to uczucie na zawsze już zgasło, czy może uda się jeszcze je naprawić ,czy pozostawić własnemu biegowi i oswoić się z myślą, że tego uczucia już nie ma , a może jest wynikiem czyjegoś odejścia już na zawsze czyli śmierci najbliższej osoby. I tu nie trudno się dziwić podmiotu litycznemu ,że wypowiada takie właśnie słowa
Słońca nie ma, gdy ona odeszła
Każdego dnia otaczają mnie ciemności
Słońca nie ma, gdy ona odeszła.
Moją grą jest nieśmiertelność
Ze Szczęśliwości przyszedłem
W Szczęśliwości jestem zdeterminowany
Do szczęśliwości wracam
Jeśli teraz tego nie wiesz
Wstyd
Czy słuchasz ? Michael Jackson .
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

cicha pisze:Teledysk remixu obrazuje wręcz ten niepokojący nastrój przybicia, melancholię, smutek i tęsknotę. Udało się to twórcom teledysku osiągnąć. W kontekście odejścia MJa, jako artysty oczywiście.
A jak sobie radzicie z odejściem Michaela? Jakie są Wasze historie? Mamy grudzień, minęło przeszło 5 miesięcy, myślę że można o tym pisać już z większego dystansu.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Skąd: silent world

Post autor: cicha »

Z chwilą podania oficjalnej wiadomości, że serce Michaela przestało bić. Dotarło do mnie -> żadnych koncertów, nowych materiałów nagraniowych, teledysków, zdjęć. Ta era skończyła się na zawsze.

Pozostała nam tylko Jego zamknięta przeszłość.

Stanęły mi też przed oczami obrazy mojej przeszłości, od kiedy to zaczęłam na poważnie interesować się życiem Michaela, Jego dyskografią. Przeżywałam Jego porażki i sukcesy od 1989 do 2009. Moje dzieciństwo, kiedy MJ był dla mnie jak powietrze. Młodość, dojrzewanie, wchodzenie w dorosłość, a on mi non stop towarzyszył. Nie miałam nawet chwili przerwy...on zawsze ze mną był. (Prawie) wszystkie Jego albumy, piosenki, teledyski, wywiady, przemówienia. Nie należałam nigdy do żadnego fanklubu. Nigdy mnie nie ciągnęło, by pisać listy i przynależeć do jakichś fanowskich organizacji...Nie to, żebym świata poza Michaelem nie widziała, ale...imponowało mi podejście MJa do swojej pracy...ten profesjonalizm, kreatywność i ciągłe oddanie swojej życiowej pasji, która stała się Jego zawodem...na scenie śmiały wulkan energii, a prywatnie (przy obcych mu ludziach czy nawet w rozmowie z dziennikarzami) nieśmiały, stonowany, pełen pokory człowiek...otwierał się dopiero przy ludziach, którym zaufał...ale historia pokazała, że MJ nie miał szczęścia do ludzi, którymi się otaczał. Musiał za to zapłacić sporą cenę...nie raz się zastanawiałam, co by było, gdyby MJa nie spotkały tak wredne zarzuty...nie popadłby w uzależnienie od leków przeciwbólowych w 1993r. Jak potoczyłaby się Jego kariera? Jakie wyżyny ze swoim geniuszem by jeszcze mógł osiągnąć, gdyby miał komfort psychiczny i fizyczny do swobodnego działania? Gdyby...

Pasjonujesz się życiorysem MJa od 20 lat i taki finał musiał nadejść. Niezwykłe doznanie. Były łzy. Były refleksje, co mu zawdzięczam. Nie pozostało nic innego, jak tylko uszanować i pogodzić się z tym. Życie toczy się dalej, a on po prostu był, jest i będzie obecny w muzyce, którą pozostawił, w tekstach swoich piosenek, wywiadach, zdjęciach, teledyskach, koncertach, tańcu.
A jak sobie radzicie z odejściem Michaela? Jakie są Wasze historie?
Trzeba mieć nastrój, by to opisać. Nie przychodzi to z łatwością. Toż to prawie ekshibicjonizm.
ula pisze:Cicha zazdroszczę Ci.
<pąs>
Ula wszystko przed Tobą. Michael to tylko punkt wyjścia. Poznawać / wgłębiać się w twórczość, biografię i warsztat pracy MJa można w każdym momencie życia do grobowej deski. :-)
nice girl pisze:Cicha i ja niewątpliwe Ci zazdroszczę , i nie tylko Tobie z tego forum , tych wielu lat wiernego kibicowania Michaelowi , poznawania jego dyskografii oraz jako człowieka praktycznie rzecz biorąc na bieżąco . Jestem wręcz pewna ,że jego osoba oraz muzyka przysporzyła Ci w życiu wielu momentów radości , wzruszeń , niezapomnianych chwil , niezatarty ślad w pamięci z wieloma wspomnieniami .
Właśnie są osoby, które kibicowały Michaelowi dużo bardziej intensywnie. Brały udział w Jego koncertach. Miały okazje widzieć go 'z bliży / z dali' w Polsce i za granicą. Ja takich doświadczeń nie mam, a może (paradoksalnie) świadomie unikałam takich zbliżeń? Bo wiedziałam, że MJa uwielbiają / podziwiają tłumy i nie jestem jedyna, która darzy go taką uwagą. Zawsze się z tego wycofywałam. Uważałam, że tego typu doświadczenia, to były jakieś ekstremalne sporty dla 'gorących fanów', którzy wszystko rzucali na jedną kartę. Nigdy mnie, przyznam, do tego nie ciągnęło...aczkolwiek raz zaszalałam w Dekadzie:).(Kasiu japrosic )
kaem pisze:nie człowiekiem czasem też puszczającym bąki, mającym czkawkę i leniąc się, oglądając ten sam film czy serial po raz kolejny.
Swoją drogą to nie jest też tak, ze postrzegamy Michaela jako człowieka bez wad. On też miał swoje potrzeby. Takiego rozleniwionego Michaela i zajadającego się popcornem w swoim własnym kinie, to widzę właśnie w tym dokumencie Living With MJ. Łatwo sobie wyobrazić, że mógł oglądać sobie swój ulubiony film i oddawać się błogiemu, beztroskiemu nieróbstwu.
Ostatnio zmieniony wt, 08 gru 2009, 22:10 przez cicha, łącznie zmieniany 6 razy.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Skąd: świętokrzyskie

Post autor: ula »

Cicha zazdroszczę Ci. Przede wszystkim tego, że nie odpuściłaś przez te lata. Tego nie mogę powiedzieć o sobie. I o to mam do siebie żal. Nigdy nie interesowało mnie życie osobiste Michaela, wystarczała mi tylko muzyka i świetne teledyski. Moja wiedza jak się okazuje była raczej ograniczona nawet za bardzo powierzchowna. Teraz nadrabiam stracony czas i staję się trochę wścibska, ale mam nadzieję, że Michael mi wybaczy. Nadrabiam wszystko.
Moja reakcja na wieść o jego śmierci bardzo mnie zaskoczyła. Teraz jest ok. Ale był taki moment, w którym nie mogłam sobie poradzić ze świadomością jego śmierci, tego co straciłam przez lata i właśnie wtedy zalogowałam się tutaj po raz pierwszy. Szukając ludzi takich jak ja.
MonikaJ
Posty: 98
Rejestracja: wt, 18 sie 2009, 17:29
Skąd: Wrocław

Post autor: MonikaJ »

Dla mnie odejście MJ-a to odejście mojej mlodości glupio to brzmi ale tak to odczułam, coś nieodwracalnie się skończyło... Podobnie jak Ula nie wglębialam się nigdy w jego życie prywatne, a i szczerze mówiąc już od albumu Dangerous nie znalam go tak jak wcześniej... Zaczęło się moje dorosłe życie... dziecko obowiązki i inna muzyka. Szczerze mówiąc sama byłam zaskoczona moją reakcją. To, że tak to mnie dotknęło świadczy chyba o tym, że był dla mnie kiedyś kimś bardzo ważnym i w mojej podświadomości tym kimś pozostał. Mam za sobą już smutne doświadczenia, moi rodzice odeszli... tato na początku tego roku... Nauczyłam się godzić z tym co nieuniknione... nie możesz pewnych rzeczy zmienić.... możesz tylko zachować najpiękniejsze wspomnienia. Wiem doskonale jak się czujesz, gdy ktoś bliski odchodzi nagle ... Gdy dowiedziałam się rano o MJ-u nie dotarło to do mnie, przyszłam do pracy i pytałam ludzi czy słyszeli i czy to na pewno prawda? Przez jakis czas nie przyjmowałam tego do wiadomości, a potem nagle pojawił się taki ogromy żal i głód muzyki ... chciałam nadrobić stracony czas... i tak trafiłam tutaj... czerpię pełnymi garściami i bardzo Wam dziękuję, że jesteście... No i dzięki forum poznałam parę fantastycznych osób i mam nadzieję, że z czasem będzie ich więcej...
I close my eyes
Just to try and see you smile one more time...
All my dreams are broken
Awatar użytkownika
asiek
Posty: 307
Rejestracja: sob, 27 cze 2009, 22:00
Skąd: Katowice

Post autor: asiek »

MJ zaśpiewał to przepięknie
słowa są poruszające
jednak ...
to wykonanie jest dla mnie mało przekonujące - nie gra mi tu słodki mały chłopiec i TAKI tekst

A tekst traktuje o toksycznym tak na prawdę związku.
Ona tu dyktuje warunki, ona go rzuca i wraca, sielanka, a potem znów od nowa. Gdy ona odchodzi (po raz kolejny), jemu wali się świat.
On zdaje sobie sprawę z tego, że to niezdrowy, nierówny układ, ale nie potrafi się z niego uwolnić.

Nie widzę tutaj długoletniego stabilnego związku, dla mnie to raczej gwałtowna zawierucha uczuć, ciągła sinusoida.
Nie postrzegam też tutaj odejścia w sensie śmierci, bo "Anytime she goes away"


a odnośnie odejścia MJ
25 czerwca spowodował wulkan emocji. Mialam długi czas uśpienia w temacie MJ (fanowałam intensywnie przez 6 lat). Pierwsze wieści przebijały się przez warstwę "kurzu" jaki osiadł na mojej fascynacji. Dawne uczucia przeciekały kropla po kropli, zeby w końcu zmienić się w rwący strumień.
Ile razy wydawało mi się, że już stoję pewnie na nogach, a tu znowu mnie fala powalała.
Ale teraz już chyba stoję.
Mam 3 główne odczucia w temacie MJ.
1. wdzięczność. Za to, że mogę tak dużo z tego czerpać, z jego pracy i z niego jako człowieka. Widzę, to takie szczęśliwe zrządzenie losu, że weszłam na tę droge kiedyś, potem gdzieś mi umknęła (ale zawsze byla w pamięci), a teraz znów jestem na niej.
2. Fascynacja - wiadomo.
3. I jednak smutek czy raczej żal. Że JUŻ i że TAK to się skończyło.

Obecnie MJ to dla mnie studnia bez dna, z której mogę czerpać i czerpać i wciąż odkrywać nowe smaki.
Tyle w wielkim skrócie.

EDIT
Aha, jeszcze jedno
nie mam do siebie żalu, ze o nim zapomnialam/ że go opuściłam. Tzn. żałuję jednego, tego, że tak wiele rzeczy mi umknęło i teraz jestem tak bardzo nie na bieżąco. Ale żal do siebie i wyrzuty ... nie. Taka była kolej rzeczy, taki los, tak sie ułożyło, widocznie tak miało być, akceptuję to.

I nie mogę powiedzieć, że "ain't no sunshine when he's gone". Wręcz mam wrażenie, ze teraz widzę i czuję więcej i lepiej.
A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.

Obrazek
Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Skąd: Śląsk

Post autor: a_gador »

Ula, moje odczucia są prawie identyczne. Zamiast żalu odczuwam złość, wręcz jestem wściekła na samą siebie za te lata ignorancji.

Wiadomość o śmierci MJ przyjęłam spokojnie, bez emocji. Włączyłam tv, najpierw cnn i Larry King z L. Minnelli, Usherem, Miko Brandonem, potem MTV two, vh1, deluxe music i ... tu zostałam, siedząc w piżamie cały dzień przed ekranem, zatopiona we wspomnieniach z dzieciństwa, roniąc niejedną łzę. Teraz sobie uświadamiam, że nie nad Michaelem płakałam, ale właśnie nad tymi młodzieńczymi wspomnieniami, bo łączące mnie z nimi ogniwo, odeszło. Ależ człowiek potrafi być egoistą! Wstyd mi.

Ja też staram się nadrobić stracony czas. Czy jest to możliwe? Od prawie sześciu miesięcy, Michael towarzyszy mi nieustannie. W myślach, w domowych i zawodowych obowiązkach. Czytam o nim, słucham jego głosu, piszę na forum, też o nim, jak teraz, opowiadam o nim innym, analizuję jego życie w kontekście mojego. Wszystko chłonę jak gąbka. Odkrywam i cieszę się tym co poznaję jak małe dziecko. I to nie tylko Michaela odnalazłam, ale np. dzięki lekturze Moonwalka sięgnęłam po płytę Marvina Gaye'a What's going on, no i zachwyciłam się tak jak MJ. W wakacje przeżywałam mały osobisty kryzys i doszukiwałam się analogii w rodzinnej sytuacji Michaela i mojej, ale to zbyt osobiste, żeby o tym tu pisać. Może, kiedy Was lepiej poznam i spotkamy się prywatnie.

To forum jest dla mnie takim wentylem bezpieczeństwa. Maria Józefacka napisała kiedyś słowa, które dobrze oddają wartość jaką ma dla mnie bycie na forum znajdziesz tu sprawy, w których wszyscy tkwimy po uszy, znajdziesz tu siebie . Ja odnalazłam i jest mi lżej.

A słońce wciąż wschodzi, jakby na złość, a może na pociechę. A wszystko muzycznie nabiera dla mnie jakby nowych kształtów, lub raczej dzwięków. Ma bogatszy sens.
Ostatnio zmieniony pn, 07 gru 2009, 22:48 przez a_gador, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Skąd: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Już myślałem, że trafiłem kulą w płot z tym tekstem i pytaniem. Cieszę się z Waszych postów, bo temat nie okazał się za trudny do podjęcia.

Nigdy nie miałem brata. A takie pragnienie było i manifestowało się na różne sposoby. Często rozgrywamy pewne potrzeby w wyobrażeniach. Mamy sny, mamy rysunki, mamy wszelkie wytwory sztuki, którymi z mniejszym lub większym polotem się posługujemy.
Trudno mówi się o utracie idola, bo jest mimo wszystko to osoba, która żyła bardziej w umysłach, niż w rzeczywistości. Michael dla mnie był wyobrażeniem radości, cieszenia się z życia, bujności w codzienności, wielu niespodzianek. Zabawy. A równocześnie czułości i wrażliwości na to, co słabe, delikatne. A do tego był to człowiek mądry, pracowity, świadomy swoich pragnień i je realizujący. Kupiłem jego wizję, którą on z kolei zapożyczył od Disneya, żeby podążać za marzeniami.

Wiadomość o śmierci Michaela nie oznaczała dla mnie śmierci idola. Oznaczała zwątpienie- w to, że jest Unbreakable, że może rozsypać się i zmaterializować jak to editt opisała w swoim poście o Ghosts, że the best is yet to come. Że można zwyciężyć ludzką złośliwość, system, który próbuje cię zniszczyć; że człowiek o czystym sercu może być ponad to. Zdałem sobie sprawę, jak naiwny byłem wierząc, iż Michael jest ponad to. Jakby jednak nie był człowiekiem, a jakimś supermanem. Supergwiazdą, nie człowiekiem czasem też puszczającym bąki, mającym czkawkę i leniąc się, oglądając ten sam film czy serial po raz kolejny.

Ponoć ludzie są tylko odbiciami nas samych. Rozgrywamy własny teatr, by się rozwijać, lepiej rozumieć i dotrzeć do absolutu. Co symbolizuje Michael? Z czym w sobie rozmawiam, myśląc że prowadzę dialog z nim na fotelu w średnim pokoju, że może być obok mnie w tym momencie obserwując jak pracuję, jak spędzam wolny czas, jak rozmawiam z bliskimi, jak słucham muzyki? Analogicznie, kogo symbolizują Strach na Wróble, Blaszany Drwal i Strachliwy Lew, że jeszcze nawiążę do poprzedniego tekstu?
Odpowiedzi na te pytania pewnie są rozwinięciem truizmu, że jak kogoś kochamy, to mamy go w sercu. Ja wiem, co Michael reprezentuje w moim życiu i by coś dla siebie zostawić, o tym nie napiszę. Ale powiem Wam, że w czarności 25. czerwca to wyobrażenie, że widzi codziennie co robię i jak staram się z jego życia wycisnąć coś dla siebie, przywoływało słońce, którego nie ma w piosence Withersa.
Mojemu przyjacielowi zaginął przyjaciel. Kilka dni temu dowiedział się, że jednak nie żyje. Nie wiem, jakie on dialogi ze sobą prowadzi teraz. Mam nadzieję, że takie mają miejsce. Przeglądał się w nim trochę, bo twierdzi, iż byli podobni.

Śmierć może być paradoksalna, może ożywiać, pobudzać.
Michael dla mnie stał się ideą. To, o czym pisze prof. Kwiatkowski w książce o pobycie Michaela w Polsce. To, że Michael miał spójną filozofię życiową, pokładając tyle nadziei w dzieciach. Powiem Wam, że te fragmenty dały mi dużo. Sztuka pozostawia człowieka nieśmiertelnym- to nie puste frazesy. Powiedziałbym: nie tylko sztuka, ale dzieło życia. Niepotrzebne nam kolejne teorie mówiące że Michael żyje, choć rozumiem tych, którzy ich szukają. On naprawdę żyje. Jak widać, w jego tekstach można ciągle coś odkrywać. W piosenkach, starych przemowach, nie znanych i znanych (ale niedokładnie) historiach z jego życia. Jestem przekonany, że nie przetrawiliśmy jego dotychczasowej twórczości z wystarczającą atencją.
Tak naprawdę, jakby nagle się okazało, że żyje, byśmy po kilku miesiącach przeszli z tym do porządku dziennego i znów oczekiwali od niego, nie od siebie. To, co piękne w ludziach to to, że mogą ze złych, smutnych rzeczy wyłaniać dobre, wesołe. Twórcze. Szukać w sobie tego, co w ich idolu, artyście, którego podziwiali, było dobre i eksponować to.

Trzymanie się kurczowo śmierci albo wiary że żyje jest tym, o czym traktuje tekst tej piosenki. W Ain't No Sunshine tak naprawdę jest dużo o uzależnieniu od drugiego człowieka. Nie ma tu o wolności, pomimo świadomości tego:

Hej, powinienem ją zostawić
Zostawić ją w spokoju


pada jednak to samo:
Słońca nie ma, gdy ona odeszła

Ta sama niezgoda na odejście.
Gdzie tu zgoda na wolność tej drugiej osoby? To bardziej trzymanie jej w klatce, jak kanarka, by nam śpiewał. I brak wolności dla siebie samego. Nie ma dojrzewania, wspinania się na górę, jak w piosence Climb Every Mountain. Jest skupienie na własnej stracie-nie ma ruchu.
A kto ją śpiewał i dla kogo ona miała znaczenie?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
ulaeska
Posty: 135
Rejestracja: sob, 25 lip 2009, 22:06
Skąd: Wrocław

Post autor: ulaeska »

W dniu 25 listopada (5 miesięcy od Jego śmierci) obchodziłam urodziny. Takie jakie Michael obchodził jako swoje ostatnie. Obchodziłam je zresztą w przemiłym forumowym towarzystwie. Ale przez ostatnich 5 miesięcy było bardzo trudno. Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że On odszedł ale tak na zawsze. Nie tylko w chwilowy cień jak to nieraz bywało w Jego życiu. Trudno jest myśleć: "Michaela nie ma już w śród nas". Ale mi coraz łatwiej jest z tym się godzić. Życie bajką nie jest i przeważnie doświadcza nas w ten czy inny sposób. Mam za sobą wiele porażek i odejść. Straciłam kochane osoby. Ale no cóż życie ma swoje twarde prawa i toczy się dalej. Bez względu na to czy Michael jest czy Go nie ma. Nie mogę tylko odżałować tego, że tak wiele mnie ominęło. Początek mojej fascynacji Michaelem zbiegł się krótko mówiąc z rzeczywistością, w której nie zawsze mogło być miejsce na realizację swych marzeń czy zainteresowań. Dzieci i mąż były na pierwszym miejscu. Trudno będzie nadrobić to co mnie ominęło. Ale staram się i to chyba właśnie pomaga mi pogodzić się z jego odejściem. Tak jak wielu z Was pisało On nie odszedł. Jest w nas swoją muzyką. Jest w nas swoim przekazem (tym co przekazywał w swoich utworach). Jest w nas swoim tańcem. Nic nie skończyło się tak naprawdę całkiem. Michael żyje w naszych umysłach i będzie żył pewnie zawsze. I to jest Jego wielkie zwycięstwo. A ja cóż uczę się żyć z myślą, że w każdej chwili mogę włączyć płytę i posłuchać Jego utworów lub obejrzeć teledysk czy koncert. I tylko tyle , a może aż tyle mi pozostało. Nie doczekam się już nowych doniesień prasowych o jego zbliżających się koncertach. Nie usłyszę o tym co u Niego i Jego dzieci. Ale czyż życie się zatrzymało? Tak jedno życie zatrzymało się na pewno. Ale to życie pozostawiło po sobie tak wiele, że warte jest tego aby o Nim nie zapomnieć. Trzeba jednak pokonywać w dalszym ciągu życiowe przeszkody. I dobrze jeżeli umie się to robić z uśmiechem na ustach. Wiem, że to wielka sztuka. Ale czyż nie jest lepiej rano wstawać z myślą, że Michael mi w duszy gra? Był czas na łzy teraz powinien nadejść czas pogodzenia się z myślą, że Michael będzie żył wiecznie. I ja zaczynam się tak żyć.
Odchodząc zabrałeś moje serce.
Awatar użytkownika
nice girl
Posty: 112
Rejestracja: pt, 24 lip 2009, 23:17
Skąd: Kraków

Post autor: nice girl »

Cicha i ja niewątpliwe Ci zazdroszczę , i nie tylko Tobie z tego forum , tych wielu lat wiernego kibicowania Michaelowi , poznawania jego dyskografii oraz jako człowieka praktycznie rzecz biorąc na bieżąco . Jestem wręcz pewna ,że jego osoba oraz muzyka przysporzyła Ci w życiu wielu momentów radości , wzruszeń , niezapomnianych chwil , niezatarty ślad w pamięci z wieloma wspomnieniami . U mnie to jest pewnie podobnie jak u Uli, że jego twórczość towarzyszyła mi w mniejszym lub w większym stopniu w życiu , ale dopiero poranek 25 czerwca zmienił wszystko , coś we mnie drgnęło , że to mi nie wystarcza i postanowiłam się zainteresować się jego osobą . Poczułam także to ,że świat przede wszystkim ten muzyczny stracił bardzo wiele , nie mogłam dowierzyć temu co się stało , to jest nie możliwe ,że go iż nie ma wśród nas , przecież miały odbyć się koncerty i być może stworzyć jeszcze nie jedną piękną perełkę , dać jeszcze sporo radości swym fanom . A teraz napisze pokrótce tak, iż mimo mijającego czasu , nie powiedziałabym , że słońce całkowicie zaświeciło w mym życiu , nie wiem pewnie byłoby lepiej , gdyby wokół jego śmierci nie było, aż tyle niejasności . Obecnie bardziej niż na samym smutku, postanowiłam skłonić się na poznawaniu jego twórczości o wiele bardziej niż to miało miejsce przed jego śmiercią , odkrycia co miał w niej dla nas do przekazania w niej . Staram się choć w małej części i na ile jest to w ogóle to jest możliwe kierować się dobrem w życiu , które wręcz biło od niego.
Tak na sam koniec to dodam jeszcze , jestem bardzo wdzięczna za to ,że w ogóle dane mi było poczuć tę iskrę , aby się zgłębić w jego twórczość jak i osobę , zawsze to lepiej późno niż wcale , tym bardziej ,że naprawdę warto , jest to też bynajmniej jakaś forma pielęgnowania pamięci o nim .
Moją grą jest nieśmiertelność
Ze Szczęśliwości przyszedłem
W Szczęśliwości jestem zdeterminowany
Do szczęśliwości wracam
Jeśli teraz tego nie wiesz
Wstyd
Czy słuchasz ? Michael Jackson .
Awatar użytkownika
asiek
Posty: 307
Rejestracja: sob, 27 cze 2009, 22:00
Skąd: Katowice

Post autor: asiek »

kaem pisze:Tak naprawdę, jakby nagle się okazało, że żyje, byśmy po kilku miesiącach przeszli z tym do porządku dziennego i znów oczekiwali od niego, nie od siebie.
Kaem, szacun za tą prostą i prawdziwą myśl!
tak właśnie jest

teraz kolej na nasz ruch (jak w The Feeling that We Have)
A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.

Obrazek
ODPOWIEDZ