: pn, 02 cze 2008, 23:30
homesick pisze: nie bedzie.
z prostego powodu nikt nie chce przypominac publice o tym, ze zostal publicznie upokorzony na oczach calego swiata.
nikt nie oczekuje, ze ludzie chca sluchac cierpietniczych, badz atakujacych swoich procesowych wrogow piosenek.
Hmm... tak sobie drążę temat i zastanawiam się w jakim stopniu mogę - albo i nie mogę się z Wami zgodzić...whatever_ pisze:zgadzam się, gdyby większość jego piosenek była o procesie i jego bólu z nim związanym to byłby to samobój! Większość już nie chce o tym pamiętać, wolą Michael'a w roli Króla Pop-u niż ofiary losu.
Czemu w Waszej opinii śpiewanie o przeżyciach Michaela z tego okresu musiałoby być "cierpiętnicze"?
Michael "ofiara"? Wolne żarty!
Michael nie jest zakonnikiem, ani pustelnikiem / no może troszkę... /
Nie musi się umartwiać :]
Nie wyobrażam sobie, żeby opowiadał o swioch przeżyciach, niczym "udręczony kociak" z puszką przywiązaną do ogona.
Były bolesne, fakt.
Jednak nie tędy droga...
Z bólu można uczynić swojego sprzymierzeńca.
Michael powinien o tym wiedzieć - to mistrz zabawy emocjami! Geniusz interpretacji.
Jeśli tylko będzie miał taką ochotę - pogruchocze ludziom trzewia!
Wystarczy wspomnieć "Shout", "Scream", "We've Had Enough".
W taki sposób mógłby wyrzucić z siebie wszystko, co leży mu na wątrobie - bez ryzyka porażki!
Nie wiemy oczywiście jakie są plany Michaela. Nie wykluczone, że on sam jeszcze tego nie wie ;P
Możemy tylko spekulować.
Dla mnie jednak naturalną konsekwencją jest fakt, iż po tym co spotkało Michaela przez ostatnie lata - o kwiatkach, bratkach i stokrotkach raczej śpiewać nie będzie.
Chyba, że chce strzelić sobie samobója w postaci drugiej Invincible / niektórym ciężko przełknąć jedną, a cóż dopiero dwie... /
Michael to artysta. Człowiek wrażliwy Nie od dziś wiadomo, że cierpienie najwspanialszą ze wszystkich muz i w bólach rodzą się największe dzieła...
Ja się tego trzymam. Ta płyta może być "oczyszczeniem Michaela".
Jego osobistą terapią. Uzdrowieniem. Rozrachunkiem z przeszłością.
Zamknięciem pewnego etapu w życiu. Metamorfozą.
Tamtego Michaela - Piotrusia Pana już nie ma.
Dojrzał. Wydoroślał.
Został za drzwiami opustoszałego Neverland, razem ze swoją "niepewną moralnie" przeszłością...
Jeśli tylko zechce "rozliczy się z ową przeszłością" w taki sposób, że ludzie słuchając go spłoną wstydem...
Ja chcę płyty prawdziwej. Płyty żywej. Płyty pulsującej gniewem, wypełnionej po brzegi szczerymi emocjami i jedną wielką prawdą.
Ja takiej płyty chcę! Michael takiej płyty potrzebuje!
Bardziej niż kolejnej porcji pięknych wygładzonych ballad... Bardziej, niż współpracy z Akonem...
Chciałabym, żeby ludziom zrobiło się autentycznie głupio...
Żeby słuchając jego nowego albumu mówili: "Ależ byliśmy naiwni. Jak mogliśmy wierzyć w te wszystkie bzdury o nim. Ta muzyka jest poruszająca. Człowiek, który stworzył takie rzeczy nie może być zły"
Chyba jednak się z Wami nie zgadzam ;P