Cóż... Mi Mr Jackson śnił się po raz pierwszy od dłuższego czasu, więc jest to warte opisania.
30 lipca, godzina 20:00, pełna sala Wrocławskiego Multikina w Arkadach. Światło gaśnie, a ja stoje na balkonie (?) razem z moją przyjaciółką i opieram się o barierki. Wielki ekran miałyśmy tuż na przeciwko siebie - najlepsze miejsca, choć trzeba było cały czas stać.
Zaczyna się koncert. Wszystko wygląda bardzo pięknie. W pewnym momencie, jakby na czyjąś komendę wszyscy wyciągają zapalniczki i całe kino pogrąża się w malutkich, pomarańczowych płomieniach. Coś cudownego...
Na razie wszystko w miarę realne, prawda? Teraz zacznie się coś niemożliwego...
Zapatrzona w ekran kątem oka dostrzegam jednak jakiś szybki ruch. Domyślam się, co to było, ale stwierdzam, że byłoby to... zbyt dziwne?
Już miałam odwracać wzrok, gdy stało się to po raz drugi. Drzwi po prawej stronie, na samym dole nagle otworzyły się i równie szybko zamknęły. Najdziwniejsze było to, że zdawało się, że tylko jak to widziałam.
-Widziałaś? - pytam przyjaciółki.
-Co? - zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu, na którym Michael był właśnie w trakcie Smooth Criminal.
To stało się po raz trzeci i tym razem złapałam ją za ramię, mówiąc głośniej.
-Zobacz na drzwi!
-Aga, co ty gadasz? Mikey tańczy Moonwalka, a ty mi każesz na drzwi patrzeć!
Zaintrygowana tymi zdarzeniami postanowiłam sprawdzić, o co chodzi. Byłam niemal pewna, że zwyczajnie ktoś się nimi bawi, ale nie wiedziałam dlaczego tylko ja zwracam na to uwagę. Idąc po schodach byłam niezauważalna, dosłowanie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Otworzyłam drzwi i stanęłam na korytarzu, który pogrążony był w dziwnym mroku. Zaskoczyło mnie to, bo przecież powinno palić się na nim światło. Coś śmignęło z lewej strony i błyskawicznie odwróciłam w tamtą stronę głowę. Za drzwiami toalety właśnie znikała burza czarnych, kręconych włosów - bardzo znajomych... Zarzucony na nie był kapelusz. Czując, jak szybciej bije mi serce, popędziłam w tamtą stronę. Wpadłam na schody i zajrzałam przez barierkę. Słyszałam szybkie kroki, tak jakby ktoś zbiegał szybko po schodach. Puściłam się biegiem z tym "kimś". Na którymś stopniu zatrzymałam się cała zdyszana. Całkowicie zbita z tropu podniosłam srebrną, błyszczącą rękawiczkę.... Nie miałam jednak czasu dłużej się nad nią zastanawiać, bo usłyszałam trzaśnięcie drzwi na samym dole. Tym razem nie mając najmniejszych wątpliwości krzyknęłam:
-Michael!
Wypadłam na podwórko i zdążyłam zobaczyć białe skarpetki w czarnych butach znikające za ścianą.
-Michael, zaczekaj!
Upuściłam rękawiczkę i ile sił w nogach pognałam za nim. Wychodząc zza zakrętu wpadłam na coś, tracąc równowagę i upadłam na zimną posadzkę.
Nie mam pojęcia, co to było, ponieważ obudziłam się... Spojzałam na zegarek. Dochodziła 4:00 nad ranem, a ja miałam posklejane rzęsy od łez...