Oho, już się zaczynałam niepokoić tym religijnym wątkiem, bo ja zgoła w innym kierunku chciałam pisać, ale widzę, że już jest z powrotem na "moim" torze.
Chciałam nawet wcześniej coś napisać, ale... byłam zajęta ruchoma szopką, którą moi dziadkowie zrobili dla mojego taty, kiedy był bardzo mały. Postacie powycinane z przedwojennych gazet, rzucające cienie na bibułkę, poruszające się pod wpływem płomyka świeczki. Przetrwało 20 lat w piwnicy. I wcześniej kilka przeprowadzek. Szopka, która pochodzi z czasów kiedy nie było telewizora. No ja w sumie tez nie mam, więc tym bardziej mi pasuje. Wszyscy już jesteśmy dorośli, ale zabawka cieszy. I do tego wcale nie trzeba być Michaelem Jacksonem.
Cieszą też proste rzeczy, choćby zwykła kartka świąteczna. I to od moderatora
Bo to na tym polega, to bycie dzieckiem, na wynajdywaniu rzeczy wielkich i małych, które uwalniają pozytywna energię. I z tej okazji, pobawiłam się tekstem i przetłumaczyłam "po mojemu" początek Magicznego Dziecka. bo, ot, kiedyś bardzo lubiłam pisać...
Było sobie dziecię - wolne
do głębi duszy, czuło natury śmiech
jej rozradowanie oraz gry swawolne
a w myślach odległy był jeszcze dech
przyszłego piękna, do czystej miłości zdolne.
Wiedziało, że boska jest siła jego
za niepoważne je brano, tak pewne siebie ego
Ta siła niewinności, współczucia i blasku
Trwożyła kapłanów, czuli się w potrzasku
Na wszelkie sposoby pod lupę ją brali
Tę tajemną siłę, której nie zaznali..
Silili się w nadzieli, że wnet unicestwią
proste zaufanie i radość bezkresną
Dzięki tarczy szczęścia silny był jak byk
Nic go tknąć nie mogło, żaden jad czy syk.
To się wydaje takie proste i naturalne, to czerpanie radości z drobnostek, a jednak..czasem nie jest. Może małe dzieci potrafią emanować tą czystą energią, bo po prostu nie rozumieją słów dorosłych? Też bym chciała móc być czasem głucha na wszelkie "i po co Ci to", tak zniechęcające do bycia sobą. Nie dlatego, że temu ulegam, ale miewam to o czym pisała ula - poczucie wielkiego osamotnienia. Prościej jest mieć tylko te przyziemne problemy, mieć te same co inni cele, postrzegać rzeczywistość jak inni by razem narzekać lub wyrażać nadzieję, że może nasze dzieci...kiedyś..ale nie my..nie.
Nie lubiłam tez słuchać, że biorę się za tak wiele rzeczy by ich nie skończyć. Te ważne kończę. Uogólnianie jest krzywdzące. Trudno czerpać radość wszechświata zajmując się wciąż tym samym, prawda? Lub...pożytecznym :]
Od półtora roku uczę się malować, choć talentu nie mam :) i jest nas tam parę takich, dawno po studiach, ni z gruszki. I chyba każde z nas usłyszało choć raz pytanie "Malujesz? A po co? Chcesz się przekwalifikować?". Odpowiadam, ze to tak dla relaksu. Co też ma sens i cel i jest rozumiane. Ale chyba zrobię eksperyment i zacznę odpowiadać zgodnie z prawdą "bo kochałam to jak byłam mała i chce znów się nauczyć zatapiać w ten świat. I maziać pędzelkiem nie zastanawiając się nad tym czy dobrze czy źle i jaki będzie efekt końcowy". Jeszcze wciąż o tym myślę. Czasem bardzo. Efekt końcowy. A poza tym, to nie wiem o co kaman, ale od malowania zmienia mi się sposób postrzegania muzyki. Bo ja ja rzadko słyszę, zwykle widzę. I chyba widzę ją bardziej wielobarwnie ostatnio. Tylko nie mogę sobie przypomnieć przy jakiej piosence objawiły mi sie ślimaki na rollercoasterze, tęsknie za nimi...
Magiczne dziecko, które jest w każdym z nas, może mieć w sobie coś irytującego dla innych. Nie wyłamuj się, nie pokazuj, że da się więcej, nie pokazuj, że to może być łatwe, że można inaczej. Przecież po staremu jest dobrze. Nawet jak nie jest.
Kiedy jesteśmy dziećmi marzymy, by stać się dorośli i móc wreszcie spełnić swoje marzenia. Kiedy dorastamy, opowiadamy o nich jak o jakimś żarcie. Haha, jacy byliśmy zabawni. Przedwczoraj rozmawiałam z koleżanką o lataniu. Opowiedziałam jej, że jak byłam mała, to miałam tak silna wizję, że latam po pokoju, że w to uwierzyłam. Na lata. Potem do mnie doszło, że to niemożliwe. Kilka lat temu odkryłam, że jednak, możliwe. I znowu wierzę.
Wtedy uważałam, że z lataniem jest jak z nauka pisania czy liczenia, każdy jest się w stanie tego nauczyć, ale potrzeba lat ćwiczeń. Podstawówka, liceum, studia. Gdyby był przedmiot z latania, to tak do matury już każdy powinien plus minus umieć latać. Tylko trzeba ćwiczyć, ćwiczyć! ale głupi dorośli się zniechęcają za szybko, przestają wierzyć, przestają ćwiczyć, wkładają to miedzy bajki i zniechęcają innych. Postanowiłam, ze ja się nigdy nie zniechęcę i sie nauczę. Po kryjomu. I będę pierwszym człowiekiem, który lata bez pomocy maszyny.
Już nie wierzę, że da się tak latać. Teraz to wiem.