kaem pisze:Trzeba szukać widać innych źródeł, słuchać autorytetów, a wcześniej ich sobie znaleźć, by ubezpieczyć się od manipulacji medialnej. A czasu ciągle brak i ulegamy tym wiadomościom na skróty. Co czytacie? Co oglądacie?
Dzisiejsza pogoń za niusem sprawia, że znamy różne zjawiska płytko, powierzchownie, bo co z tego, że jesteśmy zawsze up to date, jeśli nie znamy genezy, skutków, powiązań, wyjaśnień, dlaczego coś ma miejsce.
Ukradli mi ostatnio w pracy Newsweeka ;] Zawsze leżą jakieś gazety w kuchni, jakieś Metro czy coś, ale niektórzy przynoszą tygodniki, zostawiają rano, czytają podczas przerwy śniadaniowej czy obiadowej, dają czytać innym i przed wyjściem zabierają. No niestety, mój Newsweek (a prenumeratę mam) zniknął. Nie pierwszy raz zresztą, a innej koleżance też kiedyś jej numer Newsweeka zaginął. Uważam, ze to naprawdę obciach, że ludzie pracujący w korporacji podbierają innym gazetę, która kosztuje w kiosku 5 zł, tak samo kradną innym jedzenie z lodówki. Dezaprobatę głośno wśród współpracowników wyraziłam :P Oczywiście nikt się nie przyznał i Newsweeka nie odzyskałam, za to kolega z sąsiedniego Działu wyjął z biurka jeden z numerów New Yorkera, który czasem mu wysyłają przyjaciele z USA i przyniósł mi go na pocieszenie- oddawać nie muszę :)
New Yorkera wcześniej nigdy nie czytałam, choć słyszałam o nim dużo- słynne rysunki Arta Spiegelmana, fakt, że jest to wciąż tygodnik ilustrowany a nie ze zdjęciami (prócz reklam rzecz jasna), snobistyczny, allenowski i taki trochę podobno ą, ę. Co mnie zadziwiło, że artykuły są takie dłuuuuugie, niektóre mają po 10-15 stron. To był akurat numer z października 2010, był bardzo fajny analityczny artykuł, dlaczego media społecznościowe nie zmienią polityki i nie wywołają rewolucji politycznych (pisane przed politycznymi zmianami w Afryce Płn, ale tezy i konkluzje tak dobre i nie do podważenia, że wciąż się nie zdezaktualizowały). Zresztą, pseudo twitterow-fesjbukowa rewolucja w Egipcie na razie skończyła się tym, ze wojsko znów przesunęło termin wyborów z września na listopad i coś czuję, że niewiele z tej rewolucji wyjdzie... Ale ja nie o tym, bo nie każdego muszą interesować stosunki międzynarodowe.
Chodzi o to, że my odwykliśmy od grzebania, badania, analizowania, przewidywania. Dla nas liczy się to, co jest tu i teraz. Czytałam ten art z NY w tramwaju, a jeżdżę pół godziny do pracy, wysiadłam i jeszcze mi kilka akapitów zostało do dokończenia w domu :) To dla mnie było nieprawdopodobne, bo ja zwykle podczas jednej rundy do pracy 1/3 polskiego tygodnika mam już za sobą ;] Jeszcze nie przeczytałam tego całego numeru NY, ale drugi art, który zapadł mi w pamięć pod względem konstrukcji tekstu, opisu zdarzeń i obiektywizmu, opowiadał o głośnej w USA zeszłej jesieni sprawie Rachel Yould. To taka prawie 40-letnia "wieczna" studentka i doktorantka wielu prestiżowych uczelni, która została skazana na kilka lat więzienia za wyłudzanie stypendiów i pożyczek studenckich. Kobieta broniła się podczas sprawy sądowej twierdząc, że całe dziecięce, nastoletnie i też część studenckiego życia była ofiara przemocy ze strony swojego ojca i dlatego nie potrafiła odnaleźć się w dorosłym życiu, jej stypendium w Japonii zamiast roku trwało 7 lat, itd, etc a to była znana postać w środowisku akademików stosunków międzynarodowych, ta laska to absolwentka Oxfordu i Stanforda, w latach 90-tych wróżono jej wielką karierę w organizacjach międzynarodowych.
Ogólnie artykuł opisywał najpierw jej "wersję", czego doświadczała ze strony ojca, potem opisano fakty ustalone przez sąd- w jaki sposób wyłudzała pieniądze posiadając jako ofiara przemocy domowej drugi SSN (social security number, taki NIP-PESEL, w USA można kogoś śledzić w bazach danych po numerze SSN, więc np. ofiary przemocy domowej dostają możliwość uzyskania drugiego SSN-u, żeby ich oprawca nie mógł śledzić ich obecnego życia). Na końcu była wersja ojca i pewne niespójności w jej historii. Ogólnie kończąc ten artykuł nie miałam w głowie żadnego osądu: było słowo przeciw słowu. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy ta kobieta faktycznie była tyle lat wykorzystywana, czy wymyśliła to, by uzasadniać swoje oszustwa, mimo że art czytałam z wypiekami na twarzy, taki był ciekawy! Ogólnie zszokowało mnie to, że autor nie opowiadał się po żadnej ze stron, naprawdę. Dawno nie widziałam tak obiektywnego artykułu.
Niestety nie stać mnie na prenumeratę NY, zaprenumerowałam jednak ostatnio również amerykańskie wydanie Newsweeka, bo mi się przyda do pracy magisterskiej. Ogólnie jeśli chodzi o media, uważam, ze warto czytać tygodniki, bo są mniej nastawione na newsy niż gazety codzienne, raczej opisują problemy i analizują niż gonią za najświeższymi nowinkami. Choć jak się czasem widzi polskie wydanie Newsweeka albo nasza rodzimą Politykę, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, jakie tematy wymyślają jako rzekome problemy społeczne. Przykład: galerianki. Ludzie, jakiego procenta nastolatek to dotyczy? zrobiono o tym film, w dodatku dość słaby a media wałkowały ten temat kilka tygodni, w tvn24 i gazetach gadające i piszące głowy zastanawiały się, co z tymi naszymi dziećmi się dzieje. No nie powiem, ostrą miałam wtedy śmiechawę ;]
Takie te nasze media. Trzeba mieć swoje wartości, swój światopogląd, dzielić wszystko przez trzy a nawet przez dziesięć. Gorzej, że nie każdemu tak się chce... Tak jak pisze
kaem, ja też nie ufam mediom. Śmierć Michaela i to, co się potem działo, otworzyła mi oczy na wiele spraw.