Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.
Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Lokalizacja: Śląsk

Post autor: a_gador »

Tak jak pisze asiek, tekst piosenki znacznie wybiega poza kontekst filmu. Każda osoba podejmująca jakieś ważne, życiowe decyzje bije się z myślami jak postąpić, co wybrać. Najgorzej, gdy stoimy w obliczu urodzaju możliwości, rozważając wszystkie za i przeciw, trudno zrobić ten pierwszy krok i kolejny, z których każdy będzie niósł za sobą konsekwencje. Iść za głosem rozsądku, po uprzedniej wnikliwej refleksji czy może zdać się na spontaniczność w działaniu, przypadek może? A przy tym
If I dare to take a chance
Would someone lead me?
No właśnie, chcemy być samodzielni, autonomiczni, suwerenni w naszych wyborach, ale gdy już się na nie odważymy, czy pogardzimy czyjąś pomocą, symboliczną pochodnią, która oświetli nam drogę? Bo jakże bezpieczna, kojąca jest świadomość istnienia takiego dobrego Anioła Stróża!

O ile mnie pamięć nie zawodzi, Dorotka śpiewa tę piosenkę siedząc przy kuchennym stole, samotnie. W oddali słychać na początku gwar dobiegający z pokoju. Jest młodą kobietą, pracuje ma więc poczucie stabilizacji, ale wciąż mieszka u krewnych, jest skromną osobą, która wiele od życia nie oczekuje. Życie pod kloszem jej odpowiada, ale czy wystarcza? Skoro bije się z myślami, to raczej już nie, ale właśnie
Jeśli ośmielę się spróbować
Czy ktoś mnie poprowadzi?
Czy dojrzała już do zmian? Czy podejmie nowe wyzwania? W filmie tak. Tak chce los. Ale w normalnym życiu nie zawsze tak jest. Strach bierze górę.

P.S. Kaem, analyser/interpréter le texte --> c'est meilleur qu' exécuter. D'accord?
"Zbierz księżyc wiadrem z powierzchni wody. Zbieraj, aż nie będzie widać księżyca na powierzchni." Yoko Ono
www.forumgim6.cba.pl
Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

pss pss a_gador, to ja chyba z francuskim to kulinarnie się bardziej zaprzyjaźnię. Le ślimaki czy le żabie udka?

Myślę że te dwa wersy, na które powoływał się Michael:

What am I afraid of?
Don't know what I'm made of


...tyczą się nieznajomości siebie. To, jak sami zaskakujemy się w rożnych sytuacjach, kiedy potrafimy więcej niż myślimy, ale też kiedy nie potrafimy w sytuacji, gdy myśleliśmy, że jesteśmy w stanie dać z siebie więcej.
Dorota śpiewa o swoim braku gotowości do dojrzałości. Ma nieść w sobie ten komfort domu i pogodzenia z sobą, o którym wcześniej śpiewała ciocia Em. Jak może czuć się bezpiecznie w obcych miejscach, w obcej przyszłości, na nieznanych zasadach, kiedy nie ma w sobie spokoju? Kiedy pojawia się lęk. Kiedy nie zna swoich ciemnych stron, które zwykle najbardziej nas zaskakują gdy je odkrywamy- że możemy porzucić przyjaciół, kiedy wybieramy egoistycznie siebie w podbramkowych sytuacjach, kiedy dobro w nas przegrywa. I najbardziej się tego boimy- bo sumienie może dopiekać bez końca. Znanie siebie to pewność, że tak się nie stanie, a o taką pewność na tym etapie życia, na którym jest Dorota (krótko po college'u, w poszukiwaniu nowej pracy), bardzo trudno.
W filmie wiemy co stało się później i jaki jest na to sposób. I że pojawi się coś/ktoś, co/kto ją poprowadzi. Na tym etapie to jednak poza możliwościami Doroty.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Lokalizacja: świętokrzyskie

Post autor: ula »

Piosenka o dylematach w tonie dręczących pytań. Czy warto? Czy opłaca się stracić to co się ma ryzykując niepewność jutra? Czy nie lepiej zostawić wszystko tak jak jest? A może lepiej nie prowokować losu i wygodnie czekać, aż samo się wszystko zacznie zmieniać. Przyjmując, że jednak chęć pozyskania swobody i decyzyjności przełamie strach przed samodzielnością to czy będzie można liczyć na wsparcie tych na których zawsze można było dotąd polegać? Czy znajdzie się wówczas ktoś, kto pomoże na zakręcie życia? A co będzie gdy reakcja bliskich może być cokolwiek zaskakująca, bo znajomość ich uczuć jest wielka niewiadomą. A może zaskoczeniem będzie poznanie własnej siły, wartości i wytrwałości.
Ach ta Dorotka. Im dłużej będzie rozprawiać nad podjęciem decyzji tym trudniej będzie jej podjąć jakiekolwiek kroki. W miarę upływu czasu asekurujące poczucie wygody przesłania argumenty nad usamodzielnieniem się. Czy za zbyt długie przebywanie "pod kloszem" zapłaci swoimi lękami? Ale z drugiej strony to z dojrzałością wiąże się strach a z młodością naiwność.
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

W tej piosence ważny jest pewien wątek. Wątek o potrzebie mistrza.

If I dare to take a chance
Would someone lead me?


Pamiętam, jak czytałem książki w dzieciństwie o renesansie i tym, jak młodzi byli oddawani pod opiekę starszych, mistrzów właśnie, którzy uczyli, prowadzili. Tak było wśród rzemieślników, czeladników, artystów, książąt. Ktoś, kto wprowadzał w świat dorosłych. Ba! Nawet w starożytności tak było. Choćby Platon, uczeń Sokratesa. Takich duetów mamy wiele w historii. Z mojego podwórka Jung, uczeń Freuda, a z naszego Michael, uczeń Quincy'ego. Nie tylko jego oczywiście, ale myślę że Pan Q był kluczowy w karierze MJ.
Dziś chyba trudno o autorytety, prawda? Nie wiem, jak jest u Was, mnie chyba szukanie mistrza się powiodło, ale nie był to jeden człowiek. Zawsze jednak ktoś to był. Z tych postaw tworzymy coś własnego. To nie takie proste, potrzebne jest zespolenie, pokora i posłuszeństwo, później bunt, a na końcu selekcja, co byśmy chcieli z postawy mistrza wziąć jako swoje, a co nie. Bez obrazu czarno- białego mistrza, a właśnie takiego szarego i akceptacja tej szarości, bez bezkrytycznego zachwytu, ale też bez zupełnego odrzucenia.
Zastanawiam się czy w The Wiz Dorota podobnie krytycznie wysnuła siebie pod koniec filmu, ale może nie uprzedzajmy tematu w tym wątku, bo chciałbym byśmy przyglądnęli się w przyszłości innym piosenkom z filmu.

A jak u Was z mistrzami, idolami; jak z kształtowaniem Waszych postaw? Czujecie się w dzisiejszych czasach bez wzorców, zagubieni jak Dorota w tej piosence, czy nie?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
ula
Posty: 117
Rejestracja: czw, 16 lip 2009, 16:31
Lokalizacja: świętokrzyskie

Post autor: ula »

kaem pisze:A jak u Was z mistrzami, idolami; jak z kształtowaniem Waszych postaw? Czujecie się w dzisiejszych czasach bez wzorców, zagubieni jak Dorota w tej piosence, czy nie?
Zagubienie to chyba znak naszych czasów.
A jeśli chodzi o wzorce, prawdę mówiąc nie mam swojego mistrza i nigdy go nie miałam. I może to źle, że nie ma tego zwyczaju aby terminować u kogoś takiego. Choć muszę stwierdzić, że w przygotowaniu do mojego zawodu przydałby się ktoś taki. I po zastanowieniu przyznam, że tego mi brak. Owszem autorytety w życiu się trafiały, ale zmieniały się w miarę upływu czasu. Ewoluowały tak jak mój system odniesienia do tego co jest ważne. Ale nie ośmieliłabym się nazwać ich swoimi mistrzami. Mistrz to nie tylko autorytet ale też idol, osoba która uczy, którą się chce naśladować i którą czci się za przymioty umysłu. Może przyczyna jest bardziej prozaiczna – po prostu brak takich osób? A może we wszechobecnej powierzchowności, i wiecznym stwarzaniu pozorów zapotrzebowanie na mistrzów jest zerowe?
Uwiera mnie bardzo parcie homo sapiens do podporządkowywania się większości. To zabijanie indywidualności i odmienności, które tak bardzo w ludziach cenię. Dlatego zawsze wybierałam swoich idoli ze względu na przymioty, które odróżniały ich od większości. Ale czy idol mógłby być moim autorytetem? Wątpię. Idol jest dla mnie do wielbienia, a autorytet do podziwiania ale w całkiem innym aspekcie.
Awatar użytkownika
a_gador
Posty: 773
Rejestracja: ndz, 12 lip 2009, 21:03
Lokalizacja: Śląsk

Post autor: a_gador »

kaem, ze spécialités à la française proponuję la chrupiącą bagietkę z jakimś rozkosznie śmierdzącym le serem, oczywiście obowiązkowo z lampką le wina, a na deser flan - pyszne kruche ciasto. Bon appétit! ;-)
kaem pisze:A jak u Was z mistrzami, idolami; jak z kształtowaniem Waszych postaw?
Nie przypominam sobie, żebym miała w życiu jakiegoś mentora, duchowego mecenasa. Idoli tak, ale jak słusznie napisała ula, idola się wielbi, ale też idealizuje, stawia na piedestale.
W pewnym stopniu autorytetem są dla mnie rodzice, piszę w pewnym stopniu, bo częściej się z nimi wadzę, dyskutuję, niż słucham ich dobrych rad, a nastolatką już dawno nie jestem, a to przecież temu okresowi przypisuje się naturalny bunt. Ja wiem, że mają na uwadze moje szczęście i chcą oszczędzić mi trosk w życiu, ale ich nadopiekuńczość ciąży mi czasem bardzo, a ja chcę żyć po swojemu, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Kończę, uderzyłam w zbyt osobisty ton.

A jeśli chodzi o autorytety funkcjonujące w tzw. zbiorowej świadomości współcześnie, to ja takich nie dostrzegam.
"Zbierz księżyc wiadrem z powierzchni wody. Zbieraj, aż nie będzie widać księżyca na powierzchni." Yoko Ono
www.forumgim6.cba.pl
Obrazek
moon_song
Posty: 248
Rejestracja: śr, 02 wrz 2009, 8:08
Lokalizacja: z gór

Post autor: moon_song »

kaem pisze:Myślę że te dwa wersy, na które powoływał się Michael:

What am I afraid of?
Don't know what I'm made of

...tyczą się nieznajomości siebie. To, jak sami zaskakujemy się w rożnych sytuacjach, kiedy potrafimy więcej niż myślimy, ale też kiedy nie potrafimy w sytuacji, gdy myśleliśmy, że jesteśmy w stanie dać z siebie więcej.
Bardzo ekstremalne sytuacje kojarzą mi się z tym co napisałeś.
Instynkt...
Staramy się zwykle przewidywać następstwa naszych decyzji, ale w sytuacjach nie przewidzianych, które nagle wyskakują jak królik z kapelusza, niespodziewanie, najczęściej wychodzi nasze prawdziwe JA.
Czy jestem egoistą, czy potrafię się dzielić?
Czy jestem zapobiegawcza, czy też potrafię zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę?
"Would you hold my hand,
If I saw You in heaven..."
Awatar użytkownika
asiek
Posty: 307
Rejestracja: sob, 27 cze 2009, 22:00
Lokalizacja: Katowice

Post autor: asiek »

moon_song pisze: Bardzo ekstremalne sytuacje kojarzą mi się z tym co napisałeś.
Instynkt...
Staramy się zwykle przewidywać następstwa naszych decyzji, ale w sytuacjach nie przewidzianych, które nagle wyskakują jak królik z kapelusza, niespodziewanie, najczęściej wychodzi nasze prawdziwe JA.
Czy jestem egoistą, czy potrafię się dzielić?
Czy jestem zapobiegawcza, czy też potrafię zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę?
Niejednokrotnie przekonałam się, że moje wyobrażenie o sobie niekoniecznie potwierdza się w życiu.
Słowa "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" to prawda.
Dopóki czegoś nie przeżyjemy i nie doświadczymy, trudno tak naprawdę pojąć i poczuć daną sytuację. Może teoretyzować, ale TYLKO teoretyzować. Dopiero własne przeżycie, nadaje temu autentyczność i często pozwala na spojrzenie na siebie i na innych z innej, głębszej perspektywy.

A co do mistrza. Nie potrafię wskazać jednej osoby.
Było i jest kilka osób, które miały duży wpływ na kształtowanie się mojego - nazwijmy to - światopoglądu.
I - tutaj moge to napisać, bo jeśli nie tu to gdzie ;-) - wśród nich jest MJ. Na poczatku mojej nastoletniej wtedy fascynacji, był tylko (?) idolem, ale z czasem stał się kimś w rodzaju mistrza, którego nie przyjmuję już bezkrytycznie, ale który miał wpływ na wiele aspektów mojego życia.
Inni "mistrzowie" to w większości osoby prywatne, nauczyciele, którzy pozostawili we mnie ślad.

I jeszcze - czytając wypowiedz Uli - oddzielam idola od mistrza. Dla mnie idol to osoba, w która jestes wpatrzony/a jak w obrazek, bezkrytycznie i jednak ślepo. To takie odrealnione wyobrażenie o osobie.
Mistrz to nie idol, to ktoś kogo postrzegasz bardziej świadomie, osoba którą cenisz, podziwiasz, jest wzorem, ale jednocześnie pozostaje człowiekiem ze swoimi słabościami.
A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.

Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

asiek pisze:że moje wyobrażenie o sobie niekoniecznie potwierdza się
Dokładnie tak jest...
Wasze rozróżnienie między idolem a mistrzem jest trafne, choć myślę, że czasem może być płynne. Można z idolem dorastać i zobaczyć w nim mistrza w jakiejś dziedzinie.
Sam miałem wielu mistrzów zawodowo, w pracy. I choć później te osoby się zmieniały, bo wcześniejsze na pewnym etapie przestały wystarczać, to jednak ich słowa dalej mi towarzyszą. W sferze prywatnej jest trudniej o mistrza. I myślę nawet że nie dlatego, że autorytetów brak, tylko że są mało widoczni. Trudno pokazywać swoją osobowość, kiedy jest tak duża chęć szukania stron złych i linczu.
Doszło do dużych zmian. Kiedy polityka stała się bardziej liberalna, ludzie zaczęli podważać autorytety. Księży, nauczycieli, lekarzy, rodziców. Każdemu zaczęto przypisywać złe łatki, nagłaśniano skandale. Coś, co wpierw miało służyć dobremu celowi ("nie ukrywajmy złego, trzeba się rozliczyć, ochronić skrzywdzonych"), na dłuższą metę spowodowało unieważenienie wszelkich autorytetów. Mało pozytywnych wiadomości dla równowagi, o dobrych księżach, nauczycielach, lekarzach, rodzicach. Brak pomysłów na krzywdzicieli, poza potępieniem i ukaraniem.

Mnie się te zmiany nie podobają. Mam dużą niechęć do telewizji, której właściwie nie oglądam. Nie twierdzę, że dawne metody, gdzie ukrywało sie przemoc i przekręty były dobre, ale obecny system medialny nagłaśniania różnych rzeczy jest tak samo zły. Nie wiadomo komu ufać i czy komukolwiek, odpowiadając na ostatnie dwa wersy piosenki. I te słowa śpiewane przez Dorotę, są tym bardziej na czasie, bo dziś można być jeszcze bardziej zagubionym.
Ciekawe czy jest coś, co może nas jednoczyć? Kiedyś to był zły ustrój, co teraz? Możecie zapytać swoich rodziców, jak było kiedyś i pewnie Wam odpowiedzą, że częściej się spotykali, spędzali ze sobą czas. Teraz to znacznie rzadsze zjawisko. Jak myślicie, czemu? I jaki mógłby być na to sposób, by było inaczej?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
moon_song
Posty: 248
Rejestracja: śr, 02 wrz 2009, 8:08
Lokalizacja: z gór

Post autor: moon_song »

kaem pisze:Ciekawe czy jest coś, co może nas jednoczyć? Kiedyś to był zły ustrój, co teraz? Możecie zapytać swoich rodziców, jak było kiedyś i pewnie Wam odpowiedzą, że częściej się spotykali, spędzali ze sobą czas. Teraz to znacznie rzadsze zjawisko. Jak myślicie, czemu? I jaki mógłby być na to sposób, by było inaczej?
Pomimo, że człowiek jest 'stworzeniem stadnym' to jednak coś się musi wydarzyć ważnego, że odczuwamy potrzebę spotkania, gromadzenia się.
Coś musi nami wstrząsnąć. Śmierć JPII wstrząsnęła nami. Bez względu na to czy ktoś wierzący czy nie, masa ludzi wyszła z domów. Ludzie gromadzili się na wspólna modlitwę, przepełnione kościoły, świece, kwiaty... ba! kibice Cracovii i Wisły trzymający się za ręce, ściskający się polityczni przeciwnicy. Obrazy warte zapamiętania. I utrwalenia. Niestety trwało to krótko.
Śmierć Michaela spowodowała, że wielu fanów 'wyszło z ukrycia'. Wcześniej większość żyła w swoim własnym małym świecie, zajęta własnymi sprawami, zabiegana w codzienności. I przyszedł 25.06.... i wstrząs... szok...
Często zastanawiam się czy On musiał umrzeć, żeby to się stało, żebyśmy wyszli sobie naprzeciw, przejrzeli na oczy, zobaczyli co tak naprawdę w życiu jest ważne, odnaleźli wspólny język.
Stało się co się stało...
A jeśli już się stało, to ja nie chcę, żeby się skończyło...
"Would you hold my hand,
If I saw You in heaven..."
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

kaem pisze: Ciekawe czy jest coś, co może nas jednoczyć? Kiedyś to był zły ustrój, co teraz? Możecie zapytać swoich rodziców, jak było kiedyś i pewnie Wam odpowiedzą, że częściej się spotykali, spędzali ze sobą czas. Teraz to znacznie rzadsze zjawisko. Jak myślicie, czemu? I jaki mógłby być na to sposób, by było inaczej?
Trochę winny temu zerwaniu kontaktów jest moim zdaniem Internet i generalnie rozwój nowych technologii, który nota bene ma też swoje dobre strony. Kiedyś dyskutowałam na ten temat z kumplem i doszliśmy do wniosku, że od kiedy ludzie mają komórki coraz łatwiej przychodzi im odwołać spotkanie czy spóźnić się. Kiedyś, gdy sie z kimś umówiłeś, musiałeś przyjść, o ile coś strasznego się nie stało, bo wiedziałeś, że ta osoba będzie czekać. Teraz wiele osób na pół godziny przed spotkaniem, gdy poczuje, że im sie nie chce, piszą sms "sorry, nie mogę" (plus ewentualnie jakaś wymówka, której i tak nie zweryfikujesz). Łatwiej powiedzieć przykre słowa czy odrzucić, jak nie trzeba tego robić twarzą w twarz. Rozmawaiając z kimś przez gadu-gadu, gdy rozmówca zaczyna nas nudzić, potrafimy szybko napisać "niestety, ale już muszę iść, to papa, buziaczki :*", zmienić profil na niewidoczny i wcale nie odejśc od komputera. Dzięki Internetowi możemy mieć więcej znajomych (wszystkie Facebook'i, Nasze-Klasy, nawet to forum MJPT), ale czy to są prawdziwe relacje? Czytam Wasze forum od kilku dobrych miesięcy, bardzo mi się tutejsza atmosfera podoba, ale zarejestrowałam się niedawno, nie ukrywam, że musiałam się "złamać" ze względu na MJ Wrocław Dance Team i nieczęsto się udzielam. Kiedyś bardzo zawiodłam się na 'wirtualno-realnych' znajomościach, dlatego dziś jestem ostrożniejsza i stawiam na Outernet :)

Wiesz, kaem, mnie sie wydaje, że to nie brak identyfikacji pokoleniowej czy brak autorytetów jest powodem rozluźnienia więzi między ludźmi, ale to, że dziś wiele osób wcale nie potrzebuje REALNEJ obecności drugiej osoby, by zaspokoić swoje potrzeby towarzyskie, uczuciowe a czasem nawet erotyczne. Protezy w postaci jedynie wirtualnych znajomości doskonale zastępują im prawdziwe życie. Moja sugestia, by było znów trochę tak, jak w młodości naszych rodziców- mniej czasu w "czasowstrzymywaczu" jakim jest sieć a komórka po to, by wysłać do znajomych smsa z propozycją realnego spotkania lub telefon do nich, by się na to spotkanie twarzą w twarz umówić. Ale może się mylę, może nie ma już ucieczki od tej wirtualnej rzeczywistości...

moon_song pisze: Pomimo, że człowiek jest 'stworzeniem stadnym' to jednak coś się musi wydarzyć ważnego, że odczuwamy potrzebę spotkania, gromadzenia się. (...)
Śmierć Michaela spowodowała, że wielu fanów 'wyszło z ukrycia'. Wcześniej większość żyła w swoim własnym małym świecie, zajęta własnymi sprawami, zabiegana w codzienności. I przyszedł 25.06.... i wstrząs... szok...
Często zastanawiam się czy On musiał umrzeć, żeby to się stało, żebyśmy wyszli sobie naprzeciw, przejrzeli na oczy, zobaczyli co tak naprawdę w życiu jest ważne, odnaleźli wspólny język.
Stało się co się stało...
A jeśli już się stało, to ja nie chcę, żeby się skończyło...
Ja też nie, całkowicie się z Toba zgadzam. Ale tylko ktoś, kto jest czyimś idolem lub mistrzem (choć czasem nie do końca zdajemy sobie sprawę, że on / ona nim jest) może swoim działaniem tudzież śmiercią wstrząsnąć innymi, jak Michael czy papież. Im mniej tych idoli / autorytetów i mistrzów (o których tak fajnie pisaliście w poprzednich postach), tym mniej "wtrząsów", jakie mogliby spowodować.

P.S. Bardzo podoba mi się Wasz temat, ślędzę go od początku. Widzę, że udziela sie tu grono stalych osób, raczej starszych ode mnie. Mam nadzieję, że mogę dołączyć i interpretować i "filozofować" razem z Wami
;-)
Awatar użytkownika
asiek
Posty: 307
Rejestracja: sob, 27 cze 2009, 22:00
Lokalizacja: Katowice

Post autor: asiek »

give_in_to_me pisze: Trochę winny temu zerwaniu kontaktów jest moim zdaniem Internet
zgadzam się
Internet - teoretycznie - daje nam masę nowych i łatwo dostępnych znajomych. Wszystko też dostajesz (niemal) NATYCHMIAST, odpowiedź na większość pytań, w ogóle reakcję drugiej osoby (to nie jest już pisanie papierowych listów, wysyłanie ich pocztą i czekanie 2 tyg na odpowiedź).
Ale te kontakty są często na skróty i tak jak piszesz - powierzchowne.
Widzę po sobie, ze moje długoletnie znajomości z realnego świata są zupełnie innego rodzaju. W Internecie łatwo poczuć się częścią grupy, ale też te więzi są często ulotne (choć nie zawsze - sama tego doświadczylam). W realu buduje się relację z człowiekiem zwykle dość powoli, z większym dystansem na wstępie. Od razu dostajesz też masę informacji, których nie można dostać w kontakcie wirtualnym (mówię o zachowaniu, stylu mówienia, głosie, gestach, kontakcie wzrokowym).


give_in_to_me - witaj w tym wątku i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.

Obrazek
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Sieć daje natłok informacji, wszystko jest kolorowe, dynamiczne, pełne fajerwerków. W zwykłym spotkaniu o taki natłok treści trudno i chyba nie o to chodzi. To, o czym piszecie, jest na rzeczy. Odnosząc do własnych doświadczeń, bo tak można najlepiej cokolwiek unaocznić.. Jedną z moich najczęstszych obaw, gdy spotykam nowych ludzi jest to, że odkryją, iż bywam nudny. Albo, co gorsza, że znudzę się kimś, a sumienie będzie męczyło swoimi zasadami i obawami. Łapię się na tym czasem i później mi wstyd. Obrazkowe czasy, gdzie trudniej o cierpliwość i wysiłek. A coraz łatwiej o wewnętrzną pustkę.

Niedawno jeszcze pisaliśmy o koncertach Michaela i były wypowiedzi, chyba Suzanne De Passe, że straciła serce dla koncertów Michaela ostatnio, bo stawiał od trasy Dangerous na efekty, a zabrakło magii prostego występu, w którym najwięcej się dzieje, bo nie przekracza ludzkich możliwości, a oczarowuje. Człowiek nie potrzebował hucznej oprawy, bo sam wystarczał. Jak mały Michael śpiewający Who's Loving You.
Podobnie Michael pisze we wstępie do Moonwalk. Przeczytajcie sobie pierwszy akapit, przez niego napisany. To metafory prostych, satysfakcjonujących kontaktów międzyludzkich. Takich, jakie zawiązały się w filmie The Wiz, pomiędzy Dorotą, Strachem na wróble, Lwem i Blaszanym Drwalem.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
GosiOla
Posty: 234
Rejestracja: śr, 09 gru 2009, 23:58
Lokalizacja: Łódź

Post autor: GosiOla »

kaem pisze:Możecie zapytać swoich rodziców, jak było kiedyś i pewnie Wam odpowiedzą, że częściej się spotykali, spędzali ze sobą czas.
Jeśli podpytać na ten temat kogoś starszego o jedno lub dwa pokolenia można się takich opowieści nasłuchać...ludzie odwiedzali się bez wcześniejszego ustalania terminu wizyty, było to spontaniczne, nie wymagało przygotowań od gospodarzy - ot wszedł sąsiad lub sąsiadka na ploteczki. Kto ma teraz na to czas? Wszyscy zajmujemy się "ważniejszymi" sprawami, życie gna do przodu i dopiero najczęściej jakieś tragiczne wydarzenia sprawiają, że na chwilę zatrzymamy się i zastanowimy czy warto tak pędzić.
Jeśli chodzi o autorytety to czasem nie trzeba wcale daleko szukać. Myślę, że w przypadku wielu z nas są to rodzice lub jedno z rodziców choć często nie zdajemy sobie z tego tak do końca sprawy. Kształtują nas przez pierwsze lata życia, zanim pójdziemy do szkoły i rozpoczniemy dzielenie części naszego życia z rówieśnikami.
Odnosząc się do tekstu piosenki - wydaje mi się, że to wahanie Dorotki przed podjęciem jakiejś decyzji jest raczej normalne. Jeśli ma ona zaważyć na jej dalszym życiu, to trzeba "przetrawić" różne rozwiązania aby móc wybrać jak najlepiej.
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

kaem pisze: Podobnie Michael pisze we wstępie do Moonwalk. Przeczytajcie sobie pierwszy akapit, przez niego napisany. To metafory prostych, satysfakcjonujących kontaktów międzyludzkich. Takich, jakie zawiązały się w filmie The Wiz, pomiędzy Dorotą, Strachem na wróble, Lwem i Blaszanym Drwalem.
Mówisz zapewne o fragmencie, gdzie on pisze, że chciałby ludziom opowiadać historie. W jakiś sposób tak było, bo jego piosenki i wideoklipy opowiadają czasem różne historie. Może również koncerty "opowiadały" jakieś historie. Jest jednak różnica między tym starodawnym gawędziarzem a współczesnym 'popgawędziarzem', jakim był Michael.

Kiedy ludzie zbierali się, by usiąść w kręgu i posłuchać, mogli po skończonej historii albo nawet w jej trakcie zadawać opowiadającemu pytania. To mógł być dialog (choć nie musiał). Koncert to coraz częściej monolog. Zwłaszcza w wykonaniu Michaela i innych wielkich gwiazd (na przykład ostatnie trasy koncertowe Madonny). Wszystko zaplanowane od A do Z, zero improwizacji, zero bisów. W każdym mieście trasy dzieje się dokładnie to samo. Podobno Michael na koncercie na Bemowie nie powiedział ani słowa po polsku (nie wiem, nie byłam, gdzieś tak usłyszałam). Nie chodzi mi o to, by artysta podczas występu rozmawiał z publicznością. Ale skupiając sie bardziej na widowisku niż na swoich emocjach, bardziej 'dając' to widowisko, niż dając publiczności siebie, artysta staje się tylko częścią przedstawienia, staje się aktorem, przestając być sobą.

Choć pomimo tej mojej małej krytyki i tak uważam, że gdyby TII sie odbyło, byłoby wspaniałym wydarzeniem. ;-)

EDIT: chodzi mi po prostu o to, że artysta stając sie bardziej niedostępny ze swoimi uczuciami, zmienia swoją relację z widzami. Kreuje się, traci swoja naturalność. Czy i my w wirtualnych kontaktach nie kreujemy się, nie gramy czasem, bo w necie możemy być 'lepsi' niż w rzeczywistości?
ODPOWIEDZ