Mi się śnił ostatnio jakiś taki dziwny sen. I to jeden z niewielu, które pamiętam aż tak dokładnie. To dziwne, ale wiem nawet jak byłam ubrana.
Byłam u koleżanki na imprezie, wszyscy tańczyli do jakiejś hip-hopowej muzyki. A ja za taką nie przepadam. Podeszłam do radia i włożyłam płytę Off the wall. Puściłam towarzystwu Don't stop till you get enough. Nagle wszyscy zaczęli tańczyć i bawić się w najlepsze. Później przełączałam piosenki, zmieniałam płyty aż w końcu przyszedł czas na Bad.
W pewnym momencie komuś przyszedł do głowy dziwny pomysł, ale to taki naprawdę dziwny. Mianowicie krzyknął, abyśmy poszli pojeździć walcami. Ja na to "Co wam odbiło? Tak nie można!!" Ale wszyscy już pobiegli na zewnątrz gdzie stały piękne kolorowe i lśniące walce
Nagle zaczęli jeździć tymi walcami a ja stałam z przerażeniem obok. Walce jechały w moim kierunku, nie miałam gdzie uciec, jeden z nich mnie potrącił
Szybko wezwali karetkę, ale ja już nic nie czułam. Z okna dobiegało tylko "Heaven can wait". Zobaczyłam siebie jak leżę na ulicy, lekarze powiedzieli, że to już koniec. Jednak później okazało się, że jestem w śpiączce.
A ja szłam przez jakiś czarny tunel, na końcu było białe światło. Obejrzałam się tylko za siebie i zobaczyłam coś, jakby kosmos, Ziemię widzianą z góry. Na końcu tego tunelu stał Michael. No to ja mówię "Cześć" co mi szkodzi, nie będę chamska
Michael na to przywitał się ze mną bardzo uprzejmie, wytłumaczył mi spokojnie, że umarłam. "Jak to umarłam?!" zapytałam go z pretensją. "No normalnie, jak my wszyscy". Zaczęliśmy rozmawiać, Mike pociągnął mnie za rękę do jakiegoś miejsca gdzie była brama. Powiedział mi coś w stylu "Wiesz Ewa, tu czas płynie szybciej. O wiele szybciej, za 3 dni staniesz przed obliczem Boga i on zadecyduje co się będzie z tobą dalej działo" (zdziwiłam się, poniewaz już kilka lat jestem ateistką i nie wydawało mi się, że coś takiego może mieć miejsce nawet w moim śnie). Przez te 3 dni biegaliśmy sobie po łąkach, bawiliśmy się w jakieś infantylne gry i robilismy rzeczy o których każdy fan marzy ;) (tu proszę wstawić rzeczy które chciałbyś/chciałabyś robić z Michaelem dla lepszego zobrazowania sytuacji). Innymi słowy cud-miód.
Michael opowiadał mi jak to cudownie było za jego życia, że nikt sie przez niego nie smucił a teraz wszyscy płaczą, a on to widzi. Zapytał czy mogłabym wrócić na Ziemię i opowiedzieć reszcie żeby już się nie martwili. Odpowiedziałam, żeby się nie martwił, że damy sobie radę. Przytuliłam go.
Nagle ktoś zawołał mnie. Michael powiedział, że już czas. Spytałam "jak to? na co?". Na to on pomachał mi i powiedział coś jakby "Do zobaczenia, będę czekać". Usłyszałam głos. Jakiś taki nie do opisania, mówił "Wracaj, masz jeszcze dużo rzeczy do zrobiena". Było mi smutno, ale cuż.. Bóg pozwolił mi iść jeszcze na chwilę do Michaela aby się z nim pożegnać. Zdążył tylko mnie objąć i powiedzieć "Powiedz, gdy będziesz już na miejscu, że bez względu na wszystko zawsze będę Was bardzo kochać". Uścisnął mnie i wyszłam.
Obudziłam się już u siebie w domu i jestem pewna, że nigdy nie zapomnę tego snu. I nigdy nie zapomnę o tym, co powiedział mi w nim Michael
Edit: Dzisiaj rano śnił mi się Michael. Pamiętam, że szłam gdzieś, na jakąś stację słuchając mp4 (kiedy ja tego nie robię?). Wsiadłam do pociągu, który był cały w graffiti. W środku nie było pasażerów. Wybrałam pierwszy z brzega wagon i usiadłam obok jakiegoś mężczyzny w długim płaszczu. Mężczyzna miał kapelusz i białe skarpetki. Okazało się, że to Michael. Czytał jakąś gazetę. Powiedział "O matko, nie ma czasu, nie zdążymy". "Ale na co nie zdążymy, gdzie nie zdążymy"- zapytałam. W odpowiedzi Michael pokazał mi zdjęcie z gazety i powiedział tylko "autodestrukcja". Wyskoczył przez okno a ja zdziwiona się obudziłam
-> temat posprzątany 23 grudnia 2009.
mav.