Annie5 pisze:On zajmował mnóstwo miejsca w moim sercu a teraz ta pustka do końca życia nie zostanie zapełniona.
Ja nigdy się go nie pozbędę z mojego serca, nie da się, choćbym nawet chciała. Zbyt wiele dla mnie znaczy, zbyt wiele mu zawdzięczam...
I denerwuje mnie zdanie typu: nigdy o nim nie zapomnimy. wiecie dlaczego? bo on był, jest i będzie moim dniem codziennym, jak myśl o umyciu zębów, czy nakarmieniu psa, wiecie o co chodzi... nie odłożę na półkę jego płyt, nie zdejmę zdjęć... a jak można zapomnieć coś,co Ci towarzyszy zawsze... każdego dnia... mam tak samo z moją babcią... umarła dawno temu, najwspanialsza kobieta na świecie... i nie mam czegoś takiego,że mówię,że ją zapomniałam... bo ona jest ze mną codziennie, rozmawiam z nią,gdy mi ciężko... mam jej zdjęcie na półce, czuję jej obecność,gdy potrzebuję. i choć
Ai pisze:w sumie dla nas obca osoba
, jak Michael ,a jednak dla mnie ma takie samo znaczenie jak moja babcia. Wyrosłam w domu z muzyką, muzyka była zawsze, mój tato to też taki zapaleniec,ale na rock n roll tak jak ja miałam ognia na Michaela. od 9 roku życia... i choć miałam przerwę, ja tego tak nie nazywam. Milczał po prostu we mnie przez kilka lat, chyba dał mi się wyszumieć Mansonem, NIN itd.,by później znów zapukać i powiedzieć: hej, wiesz,że ja tu ciągle jestem? był. zawsze.
to niesamowite,ale w każdym bardziej znaczącym momencie życia słyszałam jego piosenkę, która dawała jakąś odpowiedź. na maturze z j. francuskiego,gdzie myślałam że nie zdam - HIStory, przed wylotem do Stanów na lotnisku przed bramką nie wiem skąd w ogóle Beat It, wracając z Londynu po 5 miesiącach - Smooth Criminal (moja mama na imię ma Anna, bardzo się martwiła i chciała, żebym wróciła zamiast zmywać gary w Londynie), rano tego dnia jak zwolniono mnie z pracy w Wawie -The Way You Make Me Feel i jego "come on, girl" lub "go girl"-bo tak to słyszałam... więcej przykładów?
byłam w Las Vegas 2006 (pracowalam na wakacje w USA), w sierpniu skminiła mi się praca w klubie,gadałam na scenie różne rzeczy,nieważne. i potem miałam z koleżanką taką fazę, że będziemy sławne,że dobrze się czujemy na scenie i w ogóle. wychodząc następnego wieczora z klubu w MGM Hotel na drzwiach widniał napis: SUCCESS IS A JOURNEY, NOT A DESTINATION. nie zgadniecie jaką piosenkę usłyszałam po przeczytaniu tego. BAD. w holu hotelu, out of the blue. a wtedy jeszcze Michael milczał we mnie. aż wryło mnie w ziemię. cytat zapamiętam do końca życia, to jedno z moich przewodnich myśli życiowych.
zbyt dużo przypadków i zbiegów okoliczności w moim życiu prowadzących do Michaela lub jego muzyki. zbyt wiele lat życia NIM, z NIM, z jego muzyką, uśmiechem i innymi rzeczami....
moi rodzice mi się teraz wcale nie dziwią, wspierają mnie i jestem im za to wdzięczna. wiedzą ile ON dla mnie znaczy. siedzieli w tym ze mną, nawet mimo woli, przez lata.
i dziwnie tak, bo realistycznie to obcy człowiek dla nas, ale ja CZUJĘ inaczej. może jestem wariatką, powinnam siedzieć w psychiatryku, nie wiem... wiem że jestem kosmitką, weirdo - nie od dziś... ale tak mam. I nie pozbędę się tych uczuć ani dlatego,że ktoś stwierdzi,że to chore i nienormalne ani dlatego,że zmarł. ..... To będzie we mnie wiecznie, każdego dnia..... do końca mojego ziemskiego życia. A potem już go spotkam i w tej wieczności już się ode mnie nie uwolni........;P
Wkurzam się też na niego, jestem wściekła na Michaela. Podobno był myślącym człowiekiem, i do ch0lery miał dużo latek nie? nie przyszło mu do głowy,że ciut za dużo tego bierze? że za bardzo chce? że szprycuje się bez sensu??? podobno dzień wcześniej już czuł się źle, nie pomyślał,że może do szpitala pojechać? słowo daję,gdybym tam była, to bym go związała i siłą zawiozła do szpitala.... duży a głupi, nie moge!
PRZEPRASZAM WAS,ŻE SIĘ TAK ROZPISUJĘ DUŻO I BARDZO. ALE MUSI TO ZE MNIE ZEJŚĆ JAKOŚ, A NIE MAM NA RAZIE GDZIE SIĘ WYKRZYCZEĆ.
WIEM,ŻE CIERPICIE TAK SAMO JAK JA....
ALE JA TEGO NIE MOGE ZNIEŚĆ. TO JEST JAKIŚ KOSMOS, LUDZIE!!!
słyszałam głosy,że to żart, że Michael chciał zniknąć przed koncertami, że sfingował swoją śmierć, że coś tam..... chociaż znając jego wiem,że nie zrobiłby celowo ludziom na całym świecie takiego świństwa.
Ale ile ja bym dała,żeby to była prawda.... żeby wyszedł skądś, powiedział że przeprasza i cokolwiek. wku**iona bym była na gigant, ale wybaczyłabym mu , naprawdę. przy najbliższej okazji tylko skopałabym mu tak ten chudy tyłek,że wtedy dopiero straciłby dech, ale wybaczyłabym mu,żeby tylko żył !!!
niech spaceruje po ogródku, nie robi nic...ale niech żyje, a nie o tak................
PRZEPRASZAM WAS JESZCZE RAZ, ALE CHCĘ SIĘ WYKRZYCZEĆ TU,ŻEBY JUŻ NIE MARUDZIĆ MOIM RODZICOM PRZY NAJBLIŻSZEJ OKAZJI.
MUSIMY WSZYSCY TO JAKOŚ PRZETRWAĆ, POTEM OGARNĄĆ SIĘ I JAKOŚ ŻYĆ DALEJ. NIE MA WYJŚCIA.
pozdrawiam