Strona 29 z 91

: pn, 29 mar 2010, 17:27
autor: give_in_to_me
Odpuściłam sobie "odcinek" IT z piosenką o Carnoksiężniku i mimo że fanką piosenek małego Michaela raczej nie jestem, to Ben porusza ciekawy wątek:

Ben, ludzie się odwracają znów,
ja nie słyszę żadnego z ich słów.
Nikt nie widzi Cię jak ja,
oby ktoś zechciał tak...

Wiem, że myśli znów ten
kto ma kogoś jak Ben.


"nikt nie widzi cie jak ja..." Bohater piosenki zaprzyjaźnił się ze szczurem, a to nie jest do końca "normalne". Myślę, że powyższy cytat można tez odnieśc do przyjaźni, ale nie tylko, również znajomości z kimś, do kogo czasem... nie chcielibyśmy sie przyznać. do kogo się nie przyznajemy- inni ludzie, którzy nas otaczają, nie wiedzą, że mamy z ta osoba bliskie kontakty. Wiele osób ukrywa przyjażnie z ludźmii, którzy nie pasowaliby do reszty osób z ich towarzystwa- np. zagorzały katolik przyjaźniący się z nieukrywająceym swojej orientacji gejem pewnie nie od razu powiedziałby swoim znajomym z Oazy o nowym kumplu, a gejowi może trudno by było przedstwić "przedstwiciela ciemnogrodu" swoim "tęczowym" znajomym. Również inne znajomości-bogatych z biednymi, ludzi ktróych dzieli spora różnica wieku, osób po studiach z robotnikami są trochę na cenzurowanymn. One sie oczywiście nie zdarzają zbyt często, bo najczęściej zadajemy się z ludźmi o podobnych wartościach i stylu życia, ale wciąż, są możliwe i wystepują. Czy jest możliwe utrzymanie takiej przyjaźni, tudzież chociaż znajomości? Co o tym myślicie?

A co do Michaela Jacksona- chciałam w tej dyskusji o przyjaźni zwrócić uwage na coś, co kiedyś przyszło mi do głowy.

Macie rację pisząc, że nie za bardzo przyjaźnił się z ludźmi z show-bizu, ze swojego środowisko (poza kilkoma wyjątkami, np. Liz Taylor.). Sam w jakimś wywiadzie, nie pamiętam już którym, mówił jak męczące są te imprezy, te gadki o niczym. Pewnie nie do końca czuł się tam dobrze, bo choć był z niego ekscentryczny typ, to trudno mu zarzucić, że był, jak to się mówi "ą, ę" (jakby taki był, to by robił inną muzykę). Z drugiej strony Michael w jakimś czasie swojego życia utrzymywał kontakty z ludźmi którzy tak naprawdę byli dla niego trochę jak z innej planety- mówie o rodzinie Chandlerów i rodzinie Arvizo. Bo to nie była tylko znajmość z chłopcami- z Jordanem i Gavinem, ale także jakaś znajomośc z ich rodizcami. Co może łączyć artystę z rodziną, której życie skupia się wokól warsztatu samochodowego (Chandlerowie) lub kobietą, która nie za bardzo pokalała się w życiu pracą, tylko długo żyła ze świadczeń socjalnych (Janet Arvizo)? O czym tacy ludzie mogą ze sobą rozmawiać? Rozumiem, że chciał się znać z tzw. "normalnymi", przeciętnymi ludźmi. Bo takich osób niewiele w życiu miał okazję poznać. Jednak to w jakiś sposób obróciło sie przeciwko niemu, "przyjaciele", "znajomi" zamiast odwdzięczac się za pomoc, jak to w nromalnych ludzkich relacjach bywa, postanowili zarobić troche kasy, wyciągając ją w najbardziej obrzydliwy sposób, jaki można sobie wyobrazić. O ile jeszcze doskonale rozumiem, że Michael przyjaźnił się długie lata z Debbie Rowe, zwykłą pielegniarką, osobą całkowicie prywatną, to naprawdę trudno mi pojąć znajmość z w/w rodzinami (i świadomie wyłączam tu kwestię pomocy dzieciom). Jakie zdanie na ten temat macie Wy?

: pn, 29 mar 2010, 17:54
autor: Margareta
A ja myślę, że chciał posmakować tego normalnego życia, stąd takie znajomości. Miał taką, myślę, zdrową potrzebę, pożyć jak normalny człowiek bo innego życia nie znał. Mówił temu samemu Bashirowi, że chciałby zrobić w spokoju zakupy w samoobsługowym, a niestety nie dało się.
Co do tego ekscentryzmu - myślę, że bardziej została doklejona do niego etykietka ekscentryka niż był nim faktycznie. A zupełnie szczerze - nie uważam go za ekscentryka.

: pn, 29 mar 2010, 18:27
autor: Amelia
Myślę, że powyższy cytat można tez odnieśc do przyjaźni, ale nie tylko, również znajomości z kimś, do kogo czasem... nie chcielibyśmy sie przyznać.
Może to dalece idąca interpretacja, ale.. jako Fani Michaela Jackona- człowieka, który był przez lata obiektem drwin, którego obraz był zakłamywany możemy postawić się w roli odtwórcy tego utworu.
Naszym niechcianym, odrzuconym przez wszystkich szczurkiem był nasz idol. Takiego go poznaliśmy i pokochaliśmy.
I- uwaga uogólniam- tupiemy nóżką, gdy nasz szczurek po 25.06 zamieniał się w piękną białą myszkę, kochaną przez wszystkim.
I już nie jest taki nasz...

: pn, 29 mar 2010, 21:00
autor: give_in_to_me
Margareta pisze:A ja myślę, że chciał posmakować tego normalnego życia, stąd takie znajomości. Miał taką, myślę, zdrową potrzebę, pożyć jak normalny człowiek bo innego życia nie znał. (...)
Co do tego ekscentryzmu - myślę, że bardziej została doklejona do niego etykietka ekscentryka niż był nim faktycznie. A zupełnie szczerze - nie uważam go za ekscentryka.
Pewnie, że chciał mieć trochę normalnego życia i przyjaźnić sie z przeciętnymi ludźmi, stąd takie znajomości. Pytanie tylko, na ile takie znajmości wypalają. Wiesz, mnie nie chodziło tu o to, że Michael był ekscentrykiem i nie mógł przyjaźnić się z tego powodu z Arvizami czy Chandlerami a nawet z Debbie, bo był "niezrozumianym przez innych artystą". Nie. Tutaj chodzi o coś innego... Boję się trochę to napisąc, ale co mi tam, będe szczera, i tak już jest na tym forum mnóstwo rzeczy niepoprawnych politycznie :P Otóż: może i Michael żadnych studiów nie skończył i intelektualistą nie był, ale miał łeb na karku. Był intelignetny. Wiedział, co się dzieje na świecie. Jego piosenki, choć proste, są o czymś. Maja przekaz, on coś chciał nam swoją sztuka powiedzieć, mimo że to "tylko" pop.

Ergo: Jak facet, który ma w chacie kilkanaście tysięcy książek i generanie lubi czytać (odsyłam do artykułu "Michael Jackson, a bookworm" z Los Angeles Times, można zgooglować), facet, który do swoich tekstów piosenek i wierszy wplatał amerykański transcendentalizm, Emmersona, Whitmana, Thoreau (był kiedyś wątek o tym na forum a i ja się nawet na studiach swoich na literaturze amerykańskiej pokusiłam o zrobienie referatu o tym i mi wyszło, że coś w tym faktycznie jest), facet, który słucha sobie Czajkowskiego, facet, który się fascynuje sztuką Michała anioła, facet, który chodzi po Łazienkach z prof. Kwiatkowskim a profesorowi opada kopara, bo skąd taki MJ z "tępej" Ameryki zna fachowe terminy z historii sztuki i coś mu tam na ścianie pokazuje odpowiednio to nazywając, facet, który potrafił sklecić całkiem fajne i mądre przemówienie znane jako Oxford Speech, no powiedzice, jak taki facet może się zadawać z kobietą, która średnio dobrze po angielsku mówi (wystarczy posłuchać Arvizowej w dokumencie Nimmera...) albo z ludźmi, którzy na części auto rozbiorą i z powrotem je sklecą, no ale raczej trudno sie po nich spodziewać... tych samych zainteresowań, jakie on miał. Może zaraz ktoś tu mnie zlinczuje za to, że nie wierzę w "porozumienie miedzyklasowe", no ale... Doskonale rozumiem przyjaźń ze "zwykłą" Debbie Rowe, bo mentalnie tą kobietę od takiej rodziny Arvizo dzieli przepaść, wystaczy jej i ich posłuchać... Powiedzmy sobie szczerze-czy studenci przyjaźnią się z ludźmi z zawodówek? Ja nie twierdzę, że Chandlerowie i Arvizowie to skończone półgłowki, no ale tu jest nie tylko kwestia sławy i prywatności, niewielkich dochodów i bogactwa, ale również inne zainteresowania i styl życia. Takie rzeczy trudno przeskoczyć. I właśnie w obliczu tego zapytałam: czy sądzicie, że przyjaźń między ludźmi pochodzącymi z różnych środowisk jest możliwa, czy to się w każdym przypadku skończy wykorzystywaniem jednej strony przez drugą?

Amelia pisze:Może to dalece idąca interpretacja, ale.. jako Fani Michaela Jackona- człowieka, który był przez lata obiektem drwin, którego obraz był zakłamywany możemy postawić się w roli odtwórcy tego utworu.
Naszym niechcianym, odrzuconym przez wszystkich szczurkiem był nasz idol. Takiego go poznaliśmy i pokochaliśmy.
I- uwaga uogólniam- tupiemy nóżką, gdy nasz szczurek po 25.06 zamieniał się w piękną białą myszkę, kochaną przez wszystkim.
I już nie jest taki nasz...
Wiesz, każdy ma inną historię. Ja pokochałam Michaela w czasach mojego dzieciństwa, podczas końcówki Dangerous i potem HIStory, gdzie jeszcze miał dośc mocną pozycję, mimo skandali. Potem na kilka lat zrobił mi się obojętny (osobowościowo, nie muzycznie), choć było mi przykro, jak czytałam te wszystkie rzeczy. A po 25.06 wrócił i... ech, sami widzicie ;] Tak więc trudno rozpatrywać mi go w kategoriach, jakie przedstawiłaś. Chciałabym jednak zaznaczyć, że on wyszedł z tej szczurzej roli po swojej śmierci może na raptem pare dni. Potem i tak zaczął sie festiwal jadu i podłości. Okres ochronny dla Michaela Jacksona w mediach skończył się dawno, myślisz ze w pierwszą rocznicę śmierci obok pełnych hipokryzji wpominków dalej nie będą na niego pluć? Już z powrotem jest Benem. Jak nie wierzysz, zapytaj 10 przypadkowych osób, co o nim sądzą.

: pn, 29 mar 2010, 22:23
autor: kaem
To o co pytasz give_in_to_me pewnie zależy też od dojrzałości. Można uznać, że osoby bogatsze mają wyższą inteligencje emocjonalną, bo mają lepszy dostęp do edukacji, lepsze warunki do rozwoju.
Z drugiej strony jest inna rzecz, która może różnić bogatych od biednych. To, co ludzie z Europy Zachodniej lubią w naszym biednym kraju. Entuzjazm. Bogaci mogą być zblazowani, pasować do wizerunku Paris Hilton. Biedni, a rozwijający się, pnący do góry, mogą mieć w sobie świeżość, chęć do zmian, do ciekawości życiem. A to przecież cecha, która charakteryzowała Michaela.

Od razu chcę zaznaczyć, że to co napisałem, to tylko schematy myślowe, bardzo często dalekie od indywidualnej prawdy. I tak naprawdę pułapki, jak każdy stereotyp. Może być bogaty entuzjasta, biedny inteligent czy też wszelkie inne kombinacje cech.
Ze względu na łatwość wymiany informacji, na inny status gwiazd w obecnych latach, wiele się zmieniło. Madonna jeździ sobie na rowerze po Londynie i niewielu to rusza. W latach 80-tych, kiedy gwiazdy miały status niedostępnego asteroida z kosmosu, to by było nie do pomyślenia i może Twoje tezy give_in_to_me byłyby bardziej na rzeczy.
Te zmiany było widać w dostępności Michaela dla fanów. On z roku na rok był coraz bardziej osiągalny. Kto wie, co by się działo w Londynie.
Potrafił zapraszać fanów do Neverland, potrafił wysyłać fanom pizzę, potrafił przyjeżdżać na spotkania swoich sympatyków do Londynu i Kalifornii.

Nie wiem, jak to z show biznesem i jego izolacji od niego, bo obserwuję iż Michael w ost. dekadzie właśnie częściej się z rożnymi muzykami spotykał. Z Jay-Z, Beyonce, Britney, Paris Hilton, Rickim Martinem, P. Diddym, Justinem Timberlake'iem, Chrisem Tuckerem i dziesiątkami innych osób... Jest tych osób więcej i to naprawdę zastanawia. Może wreszcie odnalazł swoją grupę odniesienia, może zaczął uniwersalizować swoje poczucie bycia Piotrusiem Panem, może właśnie przestawał czuć się odludkiem, najsamotniejszym człowiekiem na Ziemi, Benem.. Myślę właśnie, że zraził się do nieznanych mu ludzi, po tych dwóch historiach, które dosłownie złamały mu serce.

A, jedna uwaga. Michael nie domagał się o uwagę i sympatię Chandlerów. To oni zabiegali o niego. I w końcu go uwiedli. Odsyłam do świetnego artykułu, Czy Michael to zrobił?, który gdzieś tu jest na forum.

: wt, 30 mar 2010, 0:47
autor: give_in_to_me
kaem pisze:Nie wiem, jak to z show biznesem i jego izolacji od niego, bo obserwuję iż Michael w ost. dekadzie właśnie częściej się z rożnymi muzykami spotykał. Z Jay-Z, Beyonce, Britney, Paris Hilton, Rickim Martinem, P. Diddym, Justinem Timberlake'iem, Chrisem Tuckerem i dziesiątkami innych osób... Jest tych osób więcej i to naprawdę zastanawia. Może wreszcie odnalazł swoją grupę odniesienia, może zaczął uniwersalizować swoje poczucie bycia Piotrusiem Panem, może właśnie przestawał czuć się odludkiem, najsamotniejszym człowiekiem na Ziemi, Benem.. Myślę właśnie, że zraził się do nieznanych mu ludzi, po tych dwóch historiach, które dosłownie złamały mu serce.
Coś w tym jest. Wywiad, który czytałam, był jakoś z początku lat 90., tam było wtedy kilka wywiadów i naprawdę nie pamiętam który to.. Patrzę sobie tak kaem na twórców, których wymieniłeś jako znajomych Michaela. Uderza to, że to są ludzie młodsi. Prawie wszyscy mogliby być jego dziećmi, kilka osób wyraźnie młodszym rodzeństwem (Jay-z, Ricky Martin...). Michael powiedział, chyba u Opry, że on ma problem, żeby sie przyjaźnić z ludźmi w swoim wieku, że przyjaźni się najczęściej z ludźmi sporo młodszymi albo sporo starszymi od siebie. I tak faktycznie było. Liz Taylor, Diana Ross-one były dla Michaela w jakiś sposób mentorkami, autorytetami, pamiętacie zapewne, jak Michael w Moonwalku opisywał, jak Diana Ross zachęcała go do rysowania, uczenia się, odkrywania świata. Troche taka dobra ciocia-guwernantka. Michael jako dorosły człowiek wszedł w ich buty i z pewnością był tym nauczycielem, mentorem i autorytetem dla pokolenia młodszych w/w artystów. Nic dziwnego ani złego, że powielił taki schemat, bo nie znał przecież innego. Nie pozwalano mu miec przyjaciół-rówieśników, kiedy był dzieckiem czy nastolatkiem. Wyjątkiem może była Brooke Shields, choć i tak trochę młodsza. A poza tym kontakty tylko z rodziną. A rodziny sie przecież nie wybiera, znajomych tak. W zasadzie aż dziw bierze, skąd mu się ta Debbie Rowe, równolatka, jako przyjaciółka wzięła. Ale może to, że ona mu pomagała w leczeniu bielactwa ich do siebie zbliżyło, bo to są jednak bardzo intymne i wstydliwe sprawy i jesli dzielisz je z drugą osobą, mimo że to na początku relacja zawodowa, pielęgniarka jest przecież w swojej pracy, to pewnie może cię to jakos do tej osoby zbliżyć.
kaem pisze:A, jedna uwaga. Michael nie domagał się o uwagę i sympatię Chandlerów. To oni zabiegali o niego. I w końcu go uwiedli. Odsyłam do świetnego artykułu, Czy Michael to zrobił?, który gdzieś tu jest na forum.
Artykuł Mary Fisher kilka razy czytałam, zarówno tłumaczenie, jak i oryginał. Czytałam także Taraborellego, choć wiesz, jaki mam stosunek do tej książki. Nie uwierzę nigdy, że Michael pożądliwie patrzył się na małego Chandlera i chciał za nim nawet do łazienki pójśc, ale nawet jesli 10 procent z tego, co o Chandlerach w The Magic And The Madness opisał Randy, jest prawdą, to włos sie jeży na głowie, tym bardziej, jak zestawi się to z rzetelnym artykułem Fisher. Czytając to wszystko zastanawiałam się, jak to możliwe, że z wszystkich relacji wynika, że on u nich w domu był tylko raz, w ten pierwszy dzień, jak sie poznali, potem nigdy go już nie zaprosili. Cały czas jeździli do Neverland i korzystali z jego gościny, trudno było spotkać w obu tekstach (biografii i artykule) jakąkolwiek wzmiankę o wdzięczności Chandlerów wobec Michaela. Wiadomo, że nigdy by mu nie kupili czegoś, na co nie byłoby go stać, ale wdzięcznośc można wyrażać na różne sposoby. Można komuś obiad ugotwac, stowrzyć coś dla niego artystycznie, cokolwiek, tam nic takiego nie ma! Taraborelli przytacza opis sytuacji, w której Michael zabrał rodzeństwo Chandlerów i ich matkę do sklepu z zabawkami i oni wyładowali sobie trzy koszyki aż po brzegi, najdroższymi zabawkami w sklepie, wszystko warte ponad dziesięć tysięcy baksów. On oczywiście zapłacił. Nie wiadomo, co sobie o tym pomyślał, całkiem możliwe, że uznał to za trochę niegrzeczne, ale takich rzeczy i tak się nie mówi. To było w obecności matki dzieci. Szczerze mówiąc myślę, że 90 proc. kobiet na taki widok kazałoby swoim dzieciom odłożyć większośc tych rzeczy i wybrac sobie kilka z nich, bo to przecież nieładnie w taki sposób kogoś naciągać i być tak pazernym, prawda? Ale jak widać, June Chandler to nie przeszkadzało. Może myślała, że im się to należy? I tu właśnie wracamy do mojego pytania- czy takie związki, takie przyjaźnie nie konczą się wykorzystywaniem? I tu masz rację, kaem. Uwiedli go tą swoją "normalnością" i wykorzystali. A on sie po tym nigdy do końca nie pozbierał a jeszcze później spadł kolejny cios. Więc może już faktycznie lepiej było się przerzucić na ludzi ze swojego środowiska.

: śr, 31 mar 2010, 2:06
autor: anja
Ja chciałabym jednak wrócić do wątku przyjaźni człowieka ze zwierzętami. Bo o tym jest ta piosenka. Powstała w dzieciństwie Michaela. To co piszesz give_in_to_me, moim zdaniem to nadinterpretacja. Chociaż ja też tak mam, że gdy słucham Michaela, to moje myśli biegną najczęściej w kierunku „Michael i oskarżenia, Michael i media” itp. Teraz to się nasiliło i ciągle zadaję sobie pytanie, jak do tego doszło.

Wracając do naszych zwierzęcych przyjaciół. W moim życiu ciągle były zwierzęta. Trudno, żeby było inaczej, gdy dorasta się na wsi. Tych przyjaciół psich i kocich było wielu na przestrzeni lat. Wspominam ich czasami. Te pupile dawały tyle radości, ale też przysparzały wielu trosk, gdy były chore.

Nie wiem czy miłość zwierzęca jest tak całkowicie bezinteresowna, choć, rzeczywiście nie jest wymagająca. Wystarczy miska jedzenia i odrobina życzliwości. Ale ta miłość na pewno jest bezgraniczna i dozgonna.
Ja takich przyjaciół miałam nie tylko w dzieciństwie, kiedy to tuliłam i kochałam swoje psy i koty. Takich wiernych przyjaciół miałam tez w życiu dorosłym. Kiedy już studiowałam i przyjeżdżałam do domu rodziców, koty zawsze czekały na mnie. Mój tato śmiał się, że one mają jakiś radar, jakiś dodatkowy zmysł, dzięki któremu, wiedzą, że wróciłam. Gdy mnie nie było w domu, koty gdzieś „ znikały” i chodziły swoimi ścieżkami, gdy ja się pojawiałam, one też wracały i przesiadywały na progu domu.
Teraz też mam takich zwierzęcych wielbicieli. Są nimi psy. Gdy przyjeżdżam w odwiedziny i wysiadam z samochodu, to co wyprawia mały kundelek na podwórku jest trudne do opowiedzenia. On biega z prędkością światła i podskakuje, piszczy z zachwytu. Z pewnością nigdy żaden człowiek nie cieszył się tak bardzo na mój widok ;-) I nieważne jak długo mnie nie było, on zawsze cieszy się. To dopiero jest miłość! Bezwarunkowa.
Ta „odzwierzęca” miłość daje przeogromną radość, ale uczy też odpowiedzialności. Takie słodkie mruczanki kota czy przytulanie się psa, zaspokajają jakoś potrzebę bliskości, jednak trzeba też być odpowiedzialnym i troszczyć się o przyjaciela. Byłam nawet „zastępczą kocią matką”. Wychowywałam trzy maleńkie stworki po śmierci ich mamy. Tak byłam przejęta, że wstawałam po nocach, aby je nakarmić. To jest cała historia do dzisiaj wspominana przez moją rodzinę.
Towarzyszyłam tym moim przyjaciołom w ich kocim i psim dzieciństwie, w ich zabawach i chorobach. Towarzyszyłam też w ich odchodzeniu.

Na zakończenie historyjka, która wydarzyła się kilka lat temu, ale czasami powraca do mnie. I wywołuje uśmiech i wzruszenie.
Przechodząc ulicą, byłam kiedyś świadkiem takiego wydarzenia. Przy ulicy mały chłopczyk siedmio-, może ośmioletni ze swoim pieskiem. Piesek merdający ogonkiem, z podniesionym łebkiem patrzy na swojego pana, który do niego mówi: „ty gupku, no przecież jesteś taki brzydki, no i co się tak cieszysz, przecież cię nie kocham ty gupku”.
Czy można wyobrazić sobie większą miłość?
Z takim przyjacielem łatwiej można poradzić sobie z samotnością, której z pewnością wszyscy doświadczamy. I jest chyba najskuteczniejszym lekiem na dziecięce lęki.

Ja też tak rozmawiam z moim Benem (czytaj Pikusiem).

To taki mały hołd dla moich przyjaciół.

: śr, 31 mar 2010, 13:50
autor: Amelia
To dopiero jest miłość! Bezwarunkowa.
W przypadku moim i mojego kundla Bronisława miłość płynie w obie strony, a czasem to ja okazuje więcej zrozumienia i uczuć. Bo gdy taki delikwent przekopie wzdłóż i wszerz cały ogród, pogryzie wszystkie buty, zniszczy płot i wytarzany w błocie wpadnie do domu przydałoby się go w jakiś sposób ukarać, ale te słodkie oczęta...powściekam się, powściekam i wybaczam.
Kiepska ze mnie właścicielka, bo to raczej Bronek ma nademną większą władzę niż ja nad nim.
Gdy przyjeżdżam w odwiedziny i wysiadam z samochodu, to co wyprawia mały kundelek na podwórku jest trudne do opowiedzenia. On biega z prędkością światła i podskakuje, piszczy z zachwytu.
Jak wiele możemy uczyć się od zwierząt. My- panowie świata, poprostu nie potrafimy okazywać uczuć.
Jak często mówimy swoim przyjaciołom, że są dla nas ważni? Jak często dziękujemy za wszystko, za dobre jak i za złe chwile? Czy potrafimy przytulić i powiedzieć: "przecież wiesz, że Cię kocham, bez Ciebie życie byłoby okropne."?
I można mówić, że przeciez miłość okazuje się przez czyny nie słowa, lecz ONE są istotne. Wypływają z głębi serca, są potwierdzeniem, oficjalnym stanowiskiem nas samych.
Zbyt żadko wypowiedamy słowo KOCHAM.
Dlaczego? Czego się boimy?

Bez względu na to, jak bardzo rozgrzany jest niedopałek, wyjęty z ognia, szybko gaśnie.

: śr, 31 mar 2010, 18:41
autor: MJowitek
kaem pisze:Wiem, że myśli znów ten
kto ma kogoś jak Ben.
Odnośnie tej przyjaźni ze zwierzakiem. To naprawdę może pobudzać do myślenia. Nie wystarczą opowieści innych, filmy, obrazy, cudze wspomnienia. Kiedyś ze zrozumieniem wysłuchiwałam opowieści o związku człowiek-zwierzę. O tym, że nie oczekują za wiele, że nie bawią sie w gierki (nie mówię tu o "ja? nie, ja tu wcale nie spałem, przecież wiem, że nie wolno, no co Ty"), o ich wierności, oddaniu i intuicji. Ale dopiero jak mam swoje dwa koty mogę w pełni to odczuć.
Wojnę nic, tylko czasem utłuc, kradnie jedzenie, grzebie w koszu, żeruje w zlewozmywaku, śpi na laptopie, zwiewa przez otwarte drzwi i potem biegam za nią po całej klatce schodowej. Taki bystrzak. I do tego to bardzo dumny kot, jak to kot.

I właśnie ta jej duma sprawia, że oczywistym staje się to, co gdzieś tam mi czasem po umyśle pełzało. Piszecie, że zwierze wyczuje, kiedy ktoś jest smutny i przyjdzie pocieszyć. I to prawda, parokrotnie został uruchomiony wewnętrzny koci motorek specjalnie dla mnie. Nawet w oczy mi patrzą.

Ale jest jeszcze coś. One przychodzą też wtedy, kiedy same tego potrzebują.
Dumna Wojna, po ostrej walce o kotleta, potrafi nagle podejść i się przytulić. Nie dlatego, że mi jest źle (ostatecznie to ja jestem bez obiadu...), ale dlatego, że sama wyraźnie czuje taka potrzebę bliskości. Nie wstydzi się jej. Nie boi się odrzucenia. A ja? Przeważnie podchodzę kogoś pocieszyć jak widzę, że mu źle. Może spudłuję, może ten ktoś warknie, że chce być sam, nie lubię tego, ale trudno. To moja ulubiona forma bliskiego kontaktu z innymi. Ale nie zdarza mi się za bardzo samej podejść. Siąść obok, ni z gruszki, i powiedzieć: "potrzebuję Cię teraz". Duma mi nie pozwala.

Dopiero Wojna mi pokazuje jakie to proste.

: śr, 31 mar 2010, 19:25
autor: give_in_to_me
No prosze, wszyscy tu takie zwierzenia ze zwierzątkami w tle, więc i ja się otworzę :)

Miałam 11 lat, niedawno sie przeprowadziłam z rodzicami z bloku do domku i nie mieliśmy jeszcze płotu, jako jedyni w okolicy. Był luty i było zimno. I pod nasze drzwi zaczął przychodzić taki pies, mały kundel. Głodny, zmarznięty... Sąsiadka powiedziała mamie, że widziała, jak jakiś facet wyrzucił go z samochodu na skrzyżowaniu tuż koło naszego domu, więc pies najpierw przez kilka dni wiernie tam czekał, potem zaczął przychodzic pod nasze drzwi. Serce się krajało, więc go wzięliśmy. Dostał na imię Liniec, bo w sumie był trochę do lisa podobny (kolor sierści i taki fajny ogonek miał) a na wiosnę sie okazało, że potrafi wdrapywać się na płot jak jakaś wiewiórka i uciekać, jak suka sąsiadki miała "te dni" :)

Liniec był kochany, choć w zasadzie głupiutki bardzo, weterynarz ocenił jego wiek na jakieś 8 lat i ciężko go było czegokolwiek nauczyć a nikt u nas w domu się na tresurze nie zna..Jedynie reagował na swoję imię i umiał podawać łapę i reagować na "siad". Na początku bardzo bał się odkurzacza, szczotki do zamiatania, gwałtownego przypadkowego tupnięcia nogą. Widac było, że poprzedni właściciel go bił. W ogóle pies miał jakiś uraz do mężczyzn w średnim wieku, choć mojego tatę po jakimś czasie zaakceptował. Nikogo nigdy nie obszczekiwał, ale panów w takim wieku zawsze, szczególnie agresywnie. Generalnie miał u nas jak u Pana Boga za piecem, był maskotką całej rodziny. Kiedyś pogryzł go jakiś większy pies i musiał mieć małą operację, i weterynarz nam go przyniósł na rękach, zawiniętego w coś, normalnie jak takie małe dziecko :) Weterynarz, mieszkający kilka domów dalej nawet nie brał kasy za leczenie naszego psa, bo uważał, że on dużo przeszedł kiedyś tam i żał mu go było. Potem po tej operacji, żeby sobie nie lizał rany, mama mu uszyła taki śmieszny kaftan z ze starego ręcznika, naprawde zabawnie wyglądał w tym wdzianku :) Musieliśmy go uśpić dzień przed moimi 15 urodzinami, starsznie wtedy płakałam... Miał jakiegoś guza i nie było sensu, żeby sie męczył. Został uroczyście pochowany między brzózkami w lesie nieopodal domu moich rodziców :)

Ale coś z tą przyjaźnią ze zwierzęciem jest. Ta więź, jak w piosence Michaela, jak w postach Amelii, Anji, Mjowitka. Liniec był z nami 4 lata a ja wtedy wchodziłam w buntowniczy okres dojrzewania i nieraz zapyskowałam i pokłóciłam się z rodzicami i często czułam, ze tylko pies mnie w tym domu rozumie (nie mam rodzeństwa) ;] Chwila zabawy z nim (lubił być drapany za uszkami) czy jedno spojrzenie w te piękne, wierne oczka i od razu radośc do życia powracała :) Czasem jak jeszcze go wspominam, to łza mi się w oku kręci, lubię oglądac jakieś stare zdjęcia, które z nim mam. I jakoś tak.... pewnie nie będziemy mieć psa, bo mój mąż nie bardzo lubi, ale ja chyba bym nawet nie była w stanie. On był jeden, jedyny, każdego napotkanego psa, nawet jakies buldogi i rottweilery z nim porównuję. I oczywiście nikt nie wygrywa z nim konkurencji :) Normalnie mój święty pies. Bardzo byłam przywiązana. Kurde, aż sie wzruszyłam. Już go nie ma od 7 lat, ale ja go wciąż pamiętam. Liniec. Mój Ben :)

Często starsi ludzie mają zwierzęta, pieski, kotki, one zastępują im rodzinę czy przyjaciół, którzy przestali się z nimi kontaktować, nie odwiedzają... Tak czasem sobie myślę, że śmiejemy się z takich różnych dziwaków, jakiś babć dokarmiającyh koty, psy, ludzi, co mają po kilka kotów czy psów (to jest faktycznie uciązliwe dla sąsiadów czasem i rozumiem, że ludzie tego nie akceptują), ale to jest bardzo często wynik wielkiej samotności i poczucia opuszczenia. Niestety, ale chyba zwierzęta są bardziej wierne, niż ludzie.

: śr, 31 mar 2010, 21:28
autor: kaem
homesick pisze:piosenka ma dwie plaszczyzny interpretacyjne te dorosla gdzie mozna ja odnosic do relacji, zwiazku. i te moim zdaniem ciekawsza dziecieca, bedaca opowiastka o samotnosci, melancholii dziecka, które upatruje szanse na prawdziwa przyjazn w zwierzeciu (przyjazn nieakceptowana i wysmiewana). wtedy jest zdecydowanie smutniej i kawalek zyskuje ten dziwaczny, wzruszajacy klimat piesni pochwalnej na czesc szczura.
Homesick, mogłabyś napisać coś więcej? To ciekawe uwagi, a nie zostały przez Ciebie rozwinięte.

: śr, 31 mar 2010, 23:12
autor: GosiOla
Łatwo jest pokochać psa czy kota, to towarzyskie zwierzęta i przytulne. Ale zaprzyjaźnić się ze szczurem - to już nie taka prosta sprawa. Niestety dla mnie to chyba najbardziej odrażające z gryzoni, te małe świdrujące oczka, długi cienki ogon, szybkie skradające się ruchy i do tego świadomość, że łazi po śmierdzących odpadkach i zjada je. Musiałabym długo nad sobą popracować aby przekonać samą siebie, że warto zaprzyjaźnić się z takim zwierzakiem, dostrzec w nim coś więcej ponad to co napisałam wyżej. Bo podobno są to niezwykle inteligentne zwierzęta. Może i potrafią w jakiś sposób odwzajemniać okazane im zainteresowanie i troskę. Nie wiem, raczej nie spróbuję.
I chyba w tym właśnie cały szkopuł
Ben, ludzie się odwracają znów,
ja nie słyszę żadnego z ich słów.
Nikt nie widzi Cię jak ja,
oby ktoś zechciał tak...

Taka miłość wcale nie jest łatwa. Kiedy inni z obrzydzeniem odwracają głowę ktoś inny potrafi dostrzec w szczurze coś wartościowego bo zadał sobie trud poznania go. Łatwiej jest zaprzyjaźnić się z osobą miłą, otwartą, pogodną itd. niż z gburem, nieudacznikiem, zrzędą - z góry zakładamy, że w takich osobnikach nie ma nic atrakcyjnego, a może to też tylko maska?
To, że Michael w wieku kilkunastu lat potrafił zaśpiewać piosenkę o szczurze, a raczej tej trudnej przyjaźni, w taki sposób to chyba kolejny dowód na jego niezwykłą wrażliwość. I myślę, że jednak dobrze rozumiał samotność chłopca - bohatera filmu. Był podobnie jak on, choć z innych powodów, skazany w jakimś stopniu na izolację. Wówczas chyba jakiekolwiek żywe stworzenie jest dobrym kandydatem na przyjaciela. Osoby, dla których takie bariery nie istnieją rzeczywiście mogą mieć problem ze zrozumieniem jak też można zadawać się z takim paskudztwem.

: czw, 01 kwie 2010, 10:02
autor: Sybirra
Interpretacje do "Bena":

I - Jest dosłownym obrazem utworu. Mamy Danny'ego, mamy Bena i mamy przyjaźń. Mały chłopczyk odkrył znaczenie tej niesamowitej więzi i mówi do swojego zwierzątka wierząc, że ten dotąd samotny, również zrozumie tę więź. Jest to piękne i niewinne. Aby ubarwić tę interpretację pokusiłabym się jeszcze o drugą płaszczyznę postaci, którą zauważyliście. Chodzi mi tutaj o związek między dzieckiem a starcem. Tymi sformułowaniami definiujemy wiek ludzki, a dokładniej jego granice - jakże bliskie sobie w odbieraniu świata. Jednym z podobieństw jest specyficzne postrzeganie przyjaźni. Dziecko dopiero sie uczy i poznając świat chce mieć ze sobą kogoś kto by pomógł mu trochę dźwigać ten ciężar odpowiedzialności. Znajduje tego kogoś w postaci swojego pupila, którego obdarza zaufaniem i miłością (na swój sposób). Dziecko ma swój świat, w którym zwierzę staje sie jego kompanem. Wiele ich łączy. Np. sposób odbierania świata. Dziecko wiele spraw nie może pojąc, ma trudności z odróżnieniem dobra od zła, nie rozumie mechanizmów rządzących światem dorosłych. Nie rozumie, ale to wszystko swoiście odczuwa. Podobnie zwierzęta reagują na przekazywane bodźce, coś odczuwają, ale same nie wiedzą co. Dlatego ta więź między dzieckiem a zwierzęciem potrafi być taka silna. Dzięki temu, że dziecku wydaje się, że piesek go rozumie (bo np. chodzi za nim wszędzie, czyli go słucha itd.) potrafi ono obdarzyć go miłością. Przykładem był chociażby mój brat, który miał kota. I zawsze nam powtarzał, że nas nie potrzebuje bo on ma jego i to mu wystarczy. Lecz od niego kotek uciekł, bo niestety za późno wytłumaczyliśmy mu, że w realu kotki nie potrafią skakać z dachu na dach i że nie wolną go kąpać w coca-coli, aby zafarbować go na czarno ;/ Ale takie są już dzieci i potem mój brat długo nie mógł się otrząsnąć z tej straty Całkiem podobnie jest w relacji zwierzę - osoba starsza. Dla osób starszych tak naprawdę świat również jest niezrozumiały. Nie potrafią odnaleźć się w nowinkach technicznych, nie rozumieją języka młodych. Przeżywają pod tym względem drugie dzieciństwo (z tym, że tutaj efekt dojrzewania postępuję odwrotnie). I oni również potrzebuja swojego Bena, kogoś z kim mogliby pooglądać telewizję, kogoś kto dotrzymałby im towarzystwa przy czytaniu gazety i wreszcie kogoś kto bardzo często swoim skomlęciem jako jedyny pożegna ich z tego świata. Niestety jest taki porządek w ówczesnym świecie. Rodzi się pytanie czy osoby w wieku produkcyjnym również mogą znaleźć swoich Benów? Owszem, czemu nie? Nie licząc wyjątków, czyli osób kochających zwierzęta, najczęściej tymi zwierzętami sa szczury (i bynajmniej nie chodzi mi tutaj o aluzję do tytułowego Bena, ale o współczesny 'wyścig szczurów', który powoduje u niektórych zaćmę wartości moralnych).
Wniosek: Człowiek potrzebuje kontaktu ze zwierzętami. Ale tylko taki człowiek, który nie zatraca się pychą w swym człowieczeństwie, umie dostrzec inne boskie stworzenia i umie do nich odpowiednio podejść. Najlepszym przyjacielem zwierzęcia są osoby starsze i dzieci, które niekiedy poprzez swoje nieukształtowanie czy też niedołężność potrafią utworzyć niezwykłą więź polegającą na postrzeganiu świata z podobnej perspektywy - dosłownie i w przenośni również.

II - Traktuje o sentymencie do rzeczy najprostszych, a czasami przez innych niezauważalnych. Myślę, że każdy z nas ma swojego Bena (nawet kilka). Może to być niekoniecznie zwierzę, ale również roślina, pluszak, samochód czy też zwykła kartka papieru. W każdym razie coś co tworzy razem z nami jeden spójny kolektyw - wypełniający w nas dziury po chorobie, kompleksach czy nieszczęśliwej miłości.
Zawsze śmiałam się z mojego pradziadka, który mówił do swoich wąsów: "Co wy o tym sądzicie" przeczesując je swoimi palcami. Teraz nie wyobrażam sobie Jego bez wąsów. Były mu potrzebne (nazywał je 'moje małe'), bo wiedział, że one nigdy nie odmówią mu pomocy, zawsze się z nim zgodzą i zdawał sobie sprawę z tego, że kiedy je zgoli będzie innym człowiekiem. Dla mnie jednym z moich Benów jest kolekcja kartek pocztowych. Traktuje je poniekąd jak własne dzieci i kiedy jest mi źle wyciągam je sobie i mówię, że przecież mam Was, moje wszystkie wspomnienia z jakże cudownych i niezapomnianych podróży, zapisane w tych niewielkich czworokątach.
Gdy za siebie patrzysz się,
przeszłość
(ta bliższa, od której w danym momencie chce się właśnie uciec) wygląda źle.
Do siebie myśl tą wpuść
że masz już dokąd pójść.

Te nic nieznaczące dla innych rzeczy dla nas są skarbnicą naszych radości, wzlotów i cudownych wspomnień. Czerpiemy z nich wiarę w przezwyciężenie gorszego wczoraj, nadzieję na lepsze jutro, dając im w zamian swoją miłość - jedyną w swoim rodzaju.
Nikt nie widzi Cię jak ja,
oby ktoś zechciał tak...
Wiem, że myśli znów ten
kto ma kogoś jak Ben.

Wniosek: Musimy dostrzec naszego Bena w tym co nas cieszy, czasami doprowadza do łez szczęścia, nie pozwala trwać samotności i wreszcie w tym co nas dopinguje ku lepszej przyszłości.

III - Inspirowana tym oto fragmentem:
kaem pisze:Czy jesteś Benem czy Dannym? Danny, ze swoją chorobą, czyniącą go samotnym, utożsamia się ze szczurem, skazanym na banicję. Ben i Danny to ta sama postać.
Szkoda, że tego nie rozwinąłeś.
Moim zdaniem Danny i Ben to pod względem materialnym ta sama osoba. Ten sam Pan X, który poszukuje swojego drugiego ja - alter ego.
Utwór rozpoczyna się od stwierdzenia, że właśnie je odnalazł:
Ben, żaden z nas już nie szuka bo
Obaj znaleźliśmy wreszcie to...

Dotąd przeważała w Panu X ta natura Danny'ego (chociaż Ben sie czasami wybijał, przez co zwrócił na siebie uwagę i Pan X zaczął poszukiwać swojej drugiej natury). Lecz przez to, że dotąd była ona niezidentyfikowana, była kimś obcym. Kimś kogo być może i bał sie Pan X odnaleźć, ale jak widzimy poszukiwanie zakończyło się konsensusem i dwie natury mogły się poznać i stwierdzić, iż nie są aż tak skrajne i mogą stać się przyjaciółmi:
Nie będę już więcej sam
gdyż przyjaciela mam.
Też sobie sprawę zdasz,
że przyjaciela masz.

Ten oto fragment:
Gdy za siebie patrzysz się,
przeszłość wygląda źle.
Do siebie myśl tą wpuść
że masz już dokąd pójść.

mówi o tej dotąd mniej poznanej naturze Pana X, o Benie. Ta przeważająca natura stara się poznać Bena. I stara się mu w końcu przekazać, iż teraz ma już swoje oficjalne miejsce w psychice Pana X.
Podsumowaniem tej nowej znajomości jest ten oto ten fragment (myślę, że najpiękniejszy i do mnie najbardziej przemawiający):
Mówione wciąż "ja" i "mnie"
"nam" i "my" stało się.

Wniosek: Odnajdźmy w Konradzie Wallenrodzie, Waltera Alfa, a w Gustawie - Konrada. I szukajmy wreszcie w nas samych kogoś/coś co pomoże nam lepiej zaistnieć i zrozumieć własnego siebie. Czasami najlepszego przyjaciela znajdziesz w swoim wnętrzu, jeżeli umiesz dobrze szukać w ciemnościach ;)

: pt, 02 kwie 2010, 12:29
autor: homesick
kaem pisze:Homesick, mogłabyś napisać coś więcej? To ciekawe uwagi, a nie zostały przez Ciebie rozwinięte.
bo dla mnie ta piosenka buduje taki obraz dziecka-starca, kogos nadwyraz dojrzalego na swoj wiek przez to niezdolnego do budowania przyjazni z rowiesnikami, bo ci sa zbyt niedojrzali, chcialby ale nie ma tej nici porozumienia, zbyt duzo smutku jest w tym dziecku, zbyt wiele cierpienia, ktorym nie moze sie podzielic z innym dzieckiem, bo nie bedzie zrozumiany.
swiat doroslych tez jeszcze jest przed nim zamkniety.
pozostaje to zawieszenie pomiedzy, w prozni, bez prawdziwych relacji, w pragnieniu prawdziwej przyjazni, glebokich uczuc, dzielenia sie nimi.
buduje wiec wlasny swiat, nadaje rzeczom i zwierzetom inne wlasne znaczenia, do tego wybiera jeszcze na przyjaciela jak tu wczesniej bylo pisane zwierze napietnowane, tak jak on sam. zamiast szczura mogl to byc jakis inny okaleczony, zchorowany zwierzak, byle niechciany i nieszcesliwy, bo w nim mozna szukac oparcia.
maly samotnik, ktory za wczesnie musial dojrzec, zbyt wiele rozumie i przez to sam nie ma szans na zrozumienie.

nie bede ukrywac, ze poniekad identyfikuje sie z tym obrazkiem.

: pt, 02 kwie 2010, 14:05
autor: MJowitek
homesick pisze:ktory za wczesnie musial dojrzec
Tak mnie teraz tknęło..dlaczego często sie mówi, że ktoś "za wcześnie dojrzał"? To "za wcześnie" sugeruje, że coś jest nie tak... Na świecie jest mnóstwo dzieci i nastolatków, które bardziej czują, myślą, szukają siebie. A to przecież może być takie fajne, jesli popatrzeć z innej perspektywy. nie z tu i teraz, ale wszędzie i zawsze. Jak byłam mała byłam pewna, że jestem strasznie dziecinna, uwierzyłam rówieśnikom, że to oni są dojrzali.

No i okay, byłam często bardzo sama. Za to teraz czuje sie bardzo do przodu. Jeśli udało mi się wtedy być sobą, WIEM, że uda mi się to i w przyszłości. W zasadzie, cokolwiek mi się przydarzy, ja już moje życie wygrałam.

A, i jeszcze coś. Jak tak czytam ten tekst, nie jestem pewna, czy bardziej jestem tym chłopcem, czy Benem?