A ja obdarzę Rihannę nico większym kredytem zaufaniem. Pierwszą jej płytą, którą wysłuchałam w całości była ta ostania
Rated R. Zbierała podejrzanie dobre recenzje od LA Times po NME. Na dyrektora artystycznego projektu wybrała brytyjczyka Simona Henwooda. Myślę sobie, ok. laska idzie na całośc i chyba nie bierze jeńców. Ryzykuje i może wiele stracić. Dodatkowo, podobało mi to, jak mówiła w nielicznych wywiadach o swoich przeżyciach - Oszczędnie i rozważnie. Udzieliła wprawdzie wywiadu Diana Saweyr, ale nikt nie jest idealny.
Bezgranicznie wielbię kawałki
Umbrella i
Don't stop the music. To są prawdziwe perełki, takie rasowe hity, popowe klasyki do zapamiętania na wieczność. Na dzień dzisiejszy jednak nie jestem w stanie powiedzieć, ile jest Rihanny w Rihannie. Ona jest wciąż bardzo młoda i bez wątpienia bardziej możemy mówić o marce "Rihanna" niż o artystce z krwi i kości.
Rated R pozwala wierzyć, że ona jest w stanie kierować swoja karierą, ostatecznie bowiem ktoś chciał z tym albumem zaryzykować i nie chce mi się wierzyć, że była to wytwórnia. Jestem natomiast w stanie uwierzyć, że wizja i treści, które miał ten album przekazywać były pomysłem Rihanny, a to już jest dobry początek. To że za kilka lat będzie być może patrzyła na swój image z tego okresu z uśmiechem politowania, nie oznacza, iż ten manifest jest nieszczery. A może to rzeczywiście tylko fasada? pokaz kobiecej siły, mściwości i zepsucia, który ma odwrócić uwagę słuchacza i widza od prawdziwego ból i poniżenie, które wciąż czuje Rihanna, bo przecież dziewczyna doznała krzywdy na oczach milionów ludzi, a to zapewne nie było miłe...nie wiem, nie wnikam.
Rated R to płyta nierówna, ale jeżeli już trafiasz na jej dobry moment to jest on cholernie satysfakcjonujący.
Rude Boy - wiadomo, miazga i jeden z jej najlepszych singli, teledysk co do kadru zapożyczony od MIA, ale jak już czerpać to od najlepszych. Natomiast moim absolutnym faworytem jest kawałek
G4L. Takie małe muzyczne coś, co korzysta z dobrodziejstw dubstepu i kawałka
Bits producenckiego duetu Chale and Status. W ogole to, że ktoś wpadł na pomysł, aby Rihanna pracowała z niszowymi producentami jest dla mnie rzeczą co najmniej zaskakującą, ale kolaboracja była bardzo udana. Każdy element tego numeru mnie rozbraja: podkład, zwrotka, majestatyczny refren i ten fantastyczny bridge w 2 minucie i 30 sekundzie, który w przeciągu kilkdziesięciu sekund z groźnego manifestu
We got our guns in the motherfuckin' air! przechodzi w delikatnie zaśpiewane
i'm dooooooown fooooor liiiife i poźniej wchodzi znowu ten najlepszy refren 2009 roku. (
link)
Jest też na płycie zacna kompozycja Justina Timberlake'a.
Cold Case Love to przemyślana ballada z mocnym beatboxującym zakończeniem.
Słyszałam, że niebawem pojawi się kolejny album Rihanny, tym razem już bez użalania się nad sobą za to z tanecznym i przebojowym graniem. Jeżeli będzie serwowała hity na miarę
Don't stop the music to nie mam nic przeciwko. Póki co mroczna Rihanna na razie też jest ok..