Przyznam-niezbyt śledziłam proces Murraya, choć nie dało się uciec od zdjęć nagiego martwego Michaela. Nieśledzenie było zabiegiem celowym. Niemniej jednak szacun dla
anialim i
argo za kompleksowe sprawozdania z sali sądowej, praktycznie każdego dnia.
Dobrze, że Murraya uznano winnym, ponieważ dopuścił się zaniedbań i postępował wbrew etyce lekarskiej. Michaelowi nic już życia nie wróci i nie jest moim zdaniem tak naprawdę ważny wymiar kary-czy to będzie rok, czy 3 lata, czy zawiasy czy areszt domowy. Najważniejsze, by stracił prawo do wykonywania zawodu.
Co martwi i boli mnie najbardziej to oczywiście zachowanie mediów, choć z góry było wiadomo, że tak właśnie będą się zachowywać. Otóż proces Conrada Murraya nie skłoni mediów do jakiejkolwiek debaty i wniosków. A wnioski jak dla mnie są takie, że trzeba się porządnie zastanowić nad tym, czym jest etyka lekarska, etos lekarza i powołanie do tego zawodu.
Michaela Jacksona leczył lekarz, który nie znał zasad pierwszej pomocy. To jest pierwszy, przerażający fakt. Drugą przerażającą rzeczą jest to, że ten lekarz całkowicie sprzeniewierzył się przysiędze Hipokratesa i traktował Michaela nie jak pacjenta, ale jak klienta. Michael miał pieniądze i mógł poprosić Murraya o cokolwiek chciał. Murray mu to dawał, nie zastanawiając się nad skutkami-tak samo jak tej tragicznej nocy, gdy dał mu propofol, który w połączeniu z innymi, uprzednio zażytymi lekami okazał się dla Michaela ostatecznym ciosem. Murray nie potrafił powiedzieć Michaelowi "nie", "stop". Tak naprawdę, jeśli Michael cierpiał na tak zaawansowaną bezsenność (mimo że ogólny stan zdrowia był dobry), to po prostu nie powinien zagrać tych durnych koncertów-ze względu na siebie i swoje zdrowie. Obowiązkiem lekarza jest starać się mu to uświadomić. Tak nie było. Za kasę Murray leczyłby Michaela wszystkim, benzynę by mu wstrzyknął...
Pytanie-czy my chcemy takich lekarzy? Lekarzy, którzy ulegają zachciankom pacjentów? Tak, tu jest bogaty artysta z kupą kasy, ale może dla mniej zamożnego lekarza niż Murray pokusą okaże się dobrze zarabiający właściciel średniego biznesu, który oferuje ostatnie oszczędności za recepty na uzależniające leki bez których nie potrafi żyć?
Nie wiem, a może w USA lekarze tak naprawdę zarabiają za mało i dlatego są podatni na "przymykanie oczu" za odpowiednią opłatą, kiedy pacjent domaga się, żąda, chce?
Dlaczego w mediach nie rozpętała się dyskusja o etyce lekarskiej? O lekarskiej asertywności?
Wiadomo, wszystko prościej zwalić na Jacksona- "tego ćpuna z kasą", "wariata", który "sam się zabił rękami lekarza i tak naprawdę tego chciał". Nie chcę i nie będę oceniać Michaela, może mając jego pozycję i pieniądze również bym myślała, ze nie ma barier do pokonania? Oczywiście, gdyby Murray powiedział MJowi "nie", on znalazł by może innego lekarza, ale czy przypadkiem nie chodzi o to, by takich lekarzy nie sposób było znaleźć?
Inna rzecz, która boli, to rzecz jasna znowu traktowanie Michaela jak śmiecia, a z Murraya... robienie gwiazdy. Facet jest winny, nieważne już, ile dostanie, ale postąpił wbrew etyce zawodowej i niemoralnie. To nic, już staje się celebrytą-tu tabloidowa "ustawka" z rodziną na plaży, tam powstaje jakiś wywiad czy film dokumentalny. Czekam, aż doktora Murraya zaproszą do
Good Morning America i będzie się tam wypowiadał jako ekspert ws. kardiologii, może uraczy nam czymś mądrym w stylu rad jak się chronić przed zawałem?
W Japonii był głośny przypadek-jeden psychopata w latach 70-tych zabił i zjadł w Paryżu młodą francuską studentkę. Po wyjściu z więzienia w swoim rodzimym kraju stał się celebrytą-chodził po tok-szołąch i pisał artykuły do prasy. Ludzie zdobywali jego autografy. Tak, autografy. Nie porównuję tej tragedii bezpośrednio do sytuacji Murray-Jackson, ale czy z nami coś się przypadkiem nie dzieje?
Michael znów został sprowadzony do roli rzeczy- był rzeczą za życia, jest nią i po śmierci. Jego martwe nagie ciało można bezkarnie pokazywać, raniąc przy tym jego rodzinę, przyjaciół, fanów. Michaela Jacksona, jak powszechnie wiadomo, nigdy nie dotyczyły jakiekolwiek prawa człowieka, on przecież nie jest niczyim synem, ojcem, bratem, byłym mężem czy kolegą i nic nigdy nie czuł.
Zważenie i opisanie wszystkich narządów wewnętrznych Michaela podczas sekcji, poddanie jego mózgu badaniom a następnie zaszycie go w brzuchu nie umniejsza Michaelowi w żaden sposób godności, to po prostu medyczna procedura, która spotyka i wielkiego piosenkarza, i bezdomnego znalezionego z rozbitą głową w krzakach. Nie daj Boże ktoś z nas umrze w taki sposób, że też potrzebna będzie sekcja jego zwłok. To tak naprawdę niewiele oznacza. Chcę jednak zapytać, dlaczego podczas tego procesu wpychano mi tego Michaela jak jakieś podroby prawie na talerz? Dlaczego nie mogłam od tego uciec mimo że o procesie świadomie niewiele czytałam, a kiedy otworzyłam jakąś pierwszą lepszą anglojęzyczną stronę a on już tam był na tym stole- nie, nie jak się kliknie, ale od razu na głównej stronie. On mnie sam nie przerażał na tym stole, przerażał mnie cały kontekst- był tam jak jakieś flaki, jak resztki z mięsnego, jak jakaś zwykła rzecz, jak śmieć wystający z pełnego kosza.
Rozumiem, że to zdjęcie musiała zobaczyć ława przysięgłych, ale dlaczego ktoś pokazał je prasie a tym sposobem całemu światu? Ta pseudonaukowość i pseudo-trzymanie się "suchych faktów" widocznych na załączonym obrazku miało nas w jakiś sposób ubogacić?
Tak naprawdę wyrok czy uznanie Murraya winnym nie obchodzi mnie tak bardzo jak to, co powyżej. Tego najbardziej nie mogę znieść.
Dla szerzej zainteresowanych tematem przemocy wobec Michaela polecam dobry anglojęzyczny artykuł autorstwa Joe Vogela (tak, to ten wykładowca uniwersytecki, co napisał o MJu niedawno
Man in the music o kontekstach kulturowo-społecznych w jego twórczości) na stronie Huffington Post:
http://www.huffingtonpost.com/joe-vogel ... 68750.html
***