>>> http://www.rp.pl/artykul/61991,552974-L ... kacja.html <<<
i to wszystko co mozna na temat gagi powiedziec. serdecznie polecam artykul!
przepraszam was, zapomnialam ze artykul ten dostepny jest tylko dla osob, ktore wykupily sobie "specjalne" artykuly :) dziekuje za zwrocenie uwagi przez uzytkowniczke Margareta.
ponizej skopiowany tekst. pomimo jego rozmiarow jeszcze raz zachecam do lektury
* * *
Gaga zaprowadzi pop do grobu. Nie jest jego nową królową, ale wdową w
dogorywającym cyrku
Widziałam wszystkie jej teledyski, a mimo to nie potrafię zapamiętać
twarzy - tej sterylnej maski, która nie mówi niczego. W dotychczasowej
karierze Gagi uderza tylko jedno - nieobecność życia, pobladła
martwota. Postać, która kręci teraz światem show-biznesu, jest
nieprawdziwa - skonstruowana jak bohaterka gry komputerowej.
W tym alabastrowym manekinie i jego publicznych wystąpieniach nie ma
odrobiny autentyczności. Został wymyślony, więc wolno mu wszystko. Nie
dotyczą go ograniczenia, w szczególności moralne, etyczne i
emocjonalne. Jak zdalnie sterowany robot może zdetonować każdą bombę -
Lady Gaga niczego się nie boi, ponieważ nie istnieje.
Powstała z przemielonych resztek, odzyskanych z wcześniejszych etapów
rozwoju popkultury. Jako swych mistrzów wymienia wszystkich: od
Andy'ego Warhola, Michaela Jacksona, Bruce'a Springsteena i Davida
Bowiego przez Madonnę i Britney Spears po Grace Jones i Alexandra
McQueena. Powtarza, że jej celem jest tworzenie "nowego". Media -
ostatnio także przypominające bezosobowy twór, coraz bardziej zbliżony
do wirującej pustki - chętnie podchwyciły tę deklarację i puściły w
obieg. Powszechnie reprodukują opinię, że Gaga jest innowatorką muzyki
rozrywkowej, lepszą wersją Madonny, oryginalną ikoną.
Urodzona w Nowym Jorku Stefani Joanne Angelina Germanotta, lat 24,
rzeczywiście dobrze zna dorobek swoich poprzedników i ma talent
kompozytorski, który jednak z premedytacją kryje za
perwersyjno-rokokową fasadą. Wszystko, co do tej pory pokazała, było
użyciem cudzych pomysłów, bezwzględnym recyklingiem, który jeszcze
niedawno nazywano pospolitym złodziejstwem. Ale czasy się zmieniły, a
wirtualnemu robotowi trudno zarzucać kradzież. Pożyczanie stało się
fetyszem Gagi. Przebojowe piosenki i towarzysząca im oprawa to
wyniesiona na piedestał tandeta - camp poddany gloryfikacji, uświęcony
akceptacją najmłodszych odbiorców, którzy nie mają dość wiedzy, by
przejrzeć trik. Nowe dzieci popu nie znają historii. Świat zwala im na
głowę tyle atrakcji, że nie mają czasu wyobrazić sobie niczego poza
"tu i teraz".
Germanotta o tym wie, a jej avatar - Gaga - jest dostosowany do
potrzeb widowni. To trójwymiarowe bóstwo złożone z milionów już kiedyś
oglądanych pikseli. Została skondensowana ze wszystkiego, co było.
Zgodnie z przewidywaniami Andy'ego Warhola nowy typ gwiazdy nie jest
wyrazistą jednostką, ale kompilacją fragmentów, w których widz może
dowolnie przebierać - jakiś element na pewno mu się spodoba. To już
nie człowiek w roli idola, ale mozaikowa figura.
Pop totalitarny
Gaga śpiewa piosenki pozbawione treści i charakterystycznej formy -
nie da się o nich powiedzieć niczego sensownego. Można tylko żonglować
pojęciami i przyklejać etykiety, ale tak dziwacznie opakowana pustka
wymyka się opisowi. Zgłupiała nawet najwyższa, choć przestarzała
instancja popu - MTV. Stacja nagrodziła ten sam teledysk "Alejandro" w
dwóch rozłącznych kategoriach - dance i pop. Lady Gaga oferuje nic, a
bierze wszystko.
Germanotta wymyśliła Gagę nie jako swój wizerunek, ale osobną postać,
oddzieloną od realnego życia, co więcej - oderwaną od ciała. Powstaje
paradoksalne wrażenie: wszechświat Gagi kręci się wokół fizyczności,
ale nie tej biologicznej, tylko nieludzkiej i sztucznej. Taki zabieg
zapewnia złudzenie nieśmiertelności, bo zaciera istnienie czasu.
Projekt Gaga może przetrwać znacznie dłużej niż prognozowane przez
Warhola 15 minut sławy. Gaga nie jest człowiekiem z krwi i kości, a
jej ciało to jedynie giętki szkielet, na którym montowana jest
rozbudowana stylizacja: krzykliwa, niedorzeczna, surrealistyczna,
kiczowata i bulwersująca. Aspirująca do dzieła sztuki.
A twarz - lśniąca jak woskowa rzeźba i pozbawiona wyrazu - jest
niczyja. Łatwo ją podmienić, wystarczy kliknięcie. Na teledyskach
Germanotta często zasłania twarz - okularami, makijażem, specyficznymi
konstrukcjami z pogranicza masek i ozdób. Ale nawet gdy ją odkrywa,
przybliża do kamery i wypełnia cały kadr, pozostaje dziwnie
niewidzialna - ani ładna, ani brzydka, sterylna i kamienna. Żadna igła
nie wstrzyknie w nią botoksu.
Zdarza się, że po policzkach płyną łzy, a usta wyginają się w grymasie
sygnalizującym cierpienie, ale pracą mięśni nie kierują uczucia, tylko
scenariusz. Plastyczna maska porusza się, jakby modyfikował ją sztab
grafików pod kierunkiem Jamesa Camerona. Każda piosenka, teledysk i
występ Gagi jest poddany teatralizacji, radykalnie przerysowany, by
zdusić ludzką wyobraźnię. Gaga reprezentuje pop totalitarny - chce
mieć władzę nad wszystkimi aspektami twórczości i pragnieniami
odbiorców (dlatego pisząc piosenkę, od razu planuje kostium, w którym
ją zaśpiewa, i obmyśla wideoklip). Fantazja ludzi, ich
nieprzewidywalne i zmieniające się potrzeby są dla niej groźne.
Dlatego stara się je tłamsić, używając hiperformy. Stąd telefony i
kraby zamiast kapeluszy, sukienki z płatów surowego mięsa i
monstrualnie wysokie buty o geometrycznych kształtach. Stąd teledyski
zaaranżowane jak laboratoryjne eksperymenty z udziałem tresowanych
tancerzy i uproszczona kolorystyka ułatwiająca manipulację. Gaga, gdy
się pojawia, musi zawłaszczyć wszystkie nasze zmysły. Jeśli choć jeden
się wymknie, rozpozna oszustwo.
Każdy jest diwą
Nienawidzę prawdy! - to jedno z jej ulubionych haseł. Gaga zwalcza
szczerość i autentyczność. Uczy swoich fanów (o których mawia poufale
"moje małe potworki" - jakby byli bezradnymi stworzeniami czekającymi
na instrukcje) najbardziej dziś pożądanej umiejętności -
autostylizacji. Jej doniosłość widać w galerii handlowej -
wszechobecni nastoletni klienci sprawnie surfują między jedną marką a
drugą, wybierając stroje. Są młodzi, ale doświadczeni. Szybko montują
swój wizerunek z produkowanych masowo elementów. Przebrani od stóp do
głów, czują się jednocześnie wyjątkowi i połączeni z systemem. W
każdej chwili gotowi pozować do zdjęcia.
Gaga kieruje do nich zapewnienie: każdy może być supergwiazdą! To
proste - spójrz na mnie. Wystarczy, że przestaniesz być sobą!
Przecież jeszcze kilka lat temu Gagi nie było, była tylko Germanotta -
zwykła dziewczyna ze zwykłej rodziny, uczęszczająca do katolickiej
szkoły razem z Paris Hilton. Nie doświadczyła w życiu niczego, co
zbudowałoby wyrazistą biografię, tak potrzebną w minionym (można
powiedzieć - analogowym) gwiazdozbiorze popu. Wtedy trzeba było mieć
ciekawą historię - prawdziwą lub podkolorowaną, być kimś. Natomiast
Gaga udowadnia, że najważniejsze to być nikim - cyfrowym wcieleniem
bez historii. Pamiętajcie, moje małe potworki - przeszłości nie ma.
Obejrzeć jeden teledysk Gagi, a nawet fragment, to dość, by rozpoznać
plastikowy terror - bezzapachowy, pedantycznie zaplanowany, pozbawiony
spontaniczności. To wymyślony świat, zapakowany w przezroczystą folię.
Zarządzany z premedytacją i bezduszny. "Tworzę elektroniczny pop bez
ducha!" - wykrzykuje Gaga z dumą, jakby chciała wytrącić argument
przeciwnikom i raz jeszcze zapewnić, że wszystko ma pod kontrolą.
Bezradni recenzenci, uwiedzeni jej propagandą, ulegali - przechodzili
od krytyki do niepewności i ostrożnego dystansu, wreszcie - jeden po
drugim - składali pokłon wirtualnej władczyni popu, wystawiali jej
certyfikat jakości.
Trzeba było naukowego autorytetu, żeby przerwać potop uwielbienia.
Camille Paglia - medioznawca i profesor humanistyki z Filadelfii,
napisała w "Sunday Times Magazine" tekst demaskujący Gagę jako
aseksualną marionetkę. Do tej pory z dziwactwami Marilyna Mansona czy
Madonny świat radził sobie poprzez zachowujących jako taką trzeźwość
publicystów, ale Germanotta wypuściła na rynek arcytrudną mutację
popowego wirusa. Paglia trafnie zdiagnozowała mechanizm, na którym
Gaga zbija kapitał: w jej rozrywkowym teatrze seksualność wiąże się ze
śmiercią. Paglia udowadnia, że Gaga jest odwróconą ikoną: przyciąga
uwagę, czerpiąc z sadomasochistycznej, gejowskiej i transwestyckiej
estetyki, epatując pornograficznymi i agresywnymi obrazami. Ale jest
całkowicie pozbawiona seksapilu i zmysłowości.
W jej wideoklipach widać tancerzy w szpilkach, opiętych majtkach i
skórzanych czapkach, obcisłych lateksowych kombinezonach i maskach,
prężących się w jednoznacznych pozach. Ale równocześnie pojawia się
mroczna symbolika śmierci: trucizny, plamy sztucznej krwi, trumna,
seryjne zabójczynie, czerń, wyrwane serce. Erotyka zostaje
zamordowana, pozostają kompulsywne gesty. Odruchowe pchnięcia bioder w
rytmie dance.
Anty-Madonna
Seksualne prowokacje szybko przywołały porównania do Madonny. Gaga
bierze z jej dorobku garściami, ale więcej je różni, niż łączy.
Madonna nie reżyserowała seksu - od początku była rozochoconą
dziewczyną, która płonęła z pożądania. Chciała mężczyzn, sławy,
pieniędzy, uwielbienia. Szukała dosłownego, seksualnego potwierdzenia
swej wartości. Nie udawała erotycznych fascynacji - naprawdę robiła
karierę przez łóżko. Od chłopaków, z którymi sypiała, uczyła się
produkcji muzycznej, gry na instrumentach i reguł show-biznesu.
Kolejne związki przeżywała publicznie - śluby i rozstania pokazywała
całemu światu, o lesbijskich przygodach i erotycznych fantazjach
opowiadała wszystkim, którzy chcieli słuchać. I właśnie dlatego, że
się z niczym nie kryła, była wiarygodna. Germanotta wybrała odwrotną
strategię: "Prawdziwa sława to stan, w którym wszyscy chcą o tobie
wiedzieć wszystko, a nie wiedzą nic". Jej życie prywatne jest
tajemnicą, a właściwie wydaje się, że nie ma go wcale. Gwiazda
zapewnia, że jest cnotliwa, a jej miłość to muzyka. Chwaliła się, że
kiedyś nadużywała narkotyków, ale to się nie liczy. Wtedy jej nie
znaliśmy - mówiąc wprost: nie widzieliśmy, jak ćpa (skrajnym
przypadkiem wystawienia się na widok publiczny była Amy Winehouse,
która nie miała kontroli nad sobą ani swą karierą). Gaga pokazuje tak
wiele, że Germanotta nie musi zdradzać nic. Paparazzi są bezsilni, bo
nikt nie chce wiedzieć, jak ta dziewczyna wygląda w dresie z kubkiem
herbaty. Nie ma obrazków jej prywatności, bo nawet tam, gdzie inne
sławy szukają intymności, ona urządza widowisko. Do siłowni jeździ
wystrojona, a przy odprawie na lotnisku urządza konferencje prasowe.
Podsuwa mediom zaprojektowane obrazy, by nie szukały prawdy.
Madonna sprzedawała swój życiorys i prywatność po kawałku, za wysoką
cenę. Słono płaciła za tę decyzję: kiedy w 1992 r. wydała książkę
"Erotica" z sadomasochistycznymi fotografiami, jej kariera nagle się
załamała. Madonna, choć już znana z bulwersującej szczerości, tym
razem posunęła się za daleko - zmiażdżyła ją fala krytyki. Germanotta
nie podejmuje ryzyka, zamiast włazić do paszczy lwa, wysyła w
zastępstwie Gagę. Niemal pornograficzny teledysk "Erotica" Madonny
puszczano w MTV tylko późną nocą, a wszystkie klipy Gagi - nawet
ostrzejsze i bardziej brutalne - teraz można oglądać w Internecie bez
wyrzutów sumienia. Z przekonaniem, że to, co dzieje się na ekranie,
jest na niby. Fałsz może być perwersyjny, prawda - nie.
Madonna chciała być supergwiazdą numer jeden, nie dzieliła się
królewskim statusem. Wysyłała fanom jasny komunikat: na szczycie
jestem tylko ja, wy możecie popatrzeć. Dotarła tam dzięki sprytowi,
determinacji i ciężkiej pracy - pięła się coraz wyżej, bezwstydnie, na
naszych oczach. Starała się zaskakiwać, wymyślać siebie na nowo -
siebie, nie swoje alter ego. Jej życie i kariera biegły razem -
pretensjonalne, efektowne, pełne sukcesów i wpadek. Teksty jej
piosenek są jak osobiste notatki, pełne aluzji. Madonna kolejnymi
scenicznymi wcieleniami ubarwia prywatną historię. Lubi podkreślać,
skąd pochodzi - jej triumf wygląda spektakularnie właśnie w zderzeniu
z przeszłością i upływem czasu.
Metody Germanotty mogą wydawać się bardziej zaawansowane i wyszukane,
ale przewaga jest pozorna. Madonna wielokrotnie udowadniała, że
potrafi przeskoczyć oczekiwania publiczności i samą siebie. A ponieważ
jest żywą ikoną, jej przyszłości nie da się przewidzieć - być może
czeka ją powolne wygaszenie kariery, kolejne operacje plastyczne i
smutne próby powrotu na szczyt. Ale równie prawdopodobne, że znów
dokona muzycznej reinwencji. Cokolwiek się zdarzy, na pewno będzie
ciekawsze niż kolejny odcinek reżyserowanych przygód manekina.
Gaga jest - wbrew spektakularnym pozorom - nużąca i nijaka. Jedyny
wehikuł jej popularności to oprawa graficzna. Ale publiczności wkrótce
przestanie robić różnicę, czy diwa ma na głowie surowe mięso, czy
szklany żyrandol. Zbiorowy szok ustąpi, a wtedy może być za późno.
Nawet jeśli Germanotta zrobi wreszcie użytek ze swojego prawdziwego
atutu - umiejętności muzycznych, ogłupiona publiczność może nie być
nim zainteresowana. Gaga traktuje piosenki instrumentalnie, udowodniła
już fanom, że muzyka jest jedynie ścieżką dźwiękową hedonistycznej,
konsumpcyjnej masturbacji.
I zaraziła innych wykonawców. Beyonce Knowles, świetna wokalistka,
dotąd przedstawiająca siebie jako spadkobierczynię soulowych mistrzyń
- unowocześnioną Arethę Franklin i Tinę Turner - nagle zredukowała
ofertę artystyczną do potrząsania pośladkami nad plastikowym karabinem
maszynowym i śpiewania w refrenie: "Możesz mnie oglądać w swoim
telefonie". Całą jej historię i feministyczne ambicje szlag trafił.
Syndrom Gagi udziela się także innym piosenkarkom: Rihannie, Kelis czy
Katy Perry.
Camille Paglia postawiła tezę, że kariera Gagi to finałowy, agonalny
akt rewolucji seksualnej. Nie tylko - Germanotta z zimną krwią
wykańcza pop - jest jego krańcowym przetworzeniem. Zasysa skrawki
muzyki, filmu, mody i wciąga je w otchłań. Kiedy skończy, zostanie
tylko odrobina brokatu.