Widzę, że
Dear Michael już raczej przepadł z kretesem. No wiecie? Nie wzrusza was ta historia?
Państwo pozwolą, że zanim oddam głos, odniosę się do wypowiedzi przedmówców. Uzasadnienie się samo wyłoni.
Talitha pisze:Nie zawsze piosenka musi bombardować emocjami by oddać to, co czujemy w danym momencie, pozwala odpocząć.
kaem pisze:Ta płyta cała jest szczególna, bo Michael na niej nie krzyczy. Nie śpiewa "ile powietrza w płucach". Tak śpiewał wcześniej. Ta płyta przez to może wydać się stonowana, ale właśnie to jest jej atutem. Michael uczył się inaczej budować klimat [...]
Mandey pisze:I'll Come Home To You [...]
Wrzućcie kompakt do odtwarzacza. Kliknijcie na 10. Zgaście światło. Zamknijcie oczy... i wsłuchajcie się w refren. Jedne z najpiękniejszych słów, które wydobyły się z jego gardła...
Dokładnie. Jakbym czytała swoje myśli. Klimat, moi drodzy, klimat. Muzyka to magia. To uczucie, emocje, budowanie napięcia, malowanie głosem. Takie nim operowanie, żebyśmy zamknąwszy oczy mogli się przenieść w inny świat. Jeśli piosenka nie ma duszy, to nawet najpiękniejsza melodia jej nie uratuje. Tak, ta płyta jest w pewnym sensie jednostajna, ale tu zgodzę się z tym, co napisał
kaem - w tym jest jej piękno. I dlatego będę bronić ballad, a już szczególnie tych, w których piękny tekst spotyka się z pięknym dźwiękiem.
Idąc tym tropem - odczepiam się w tym odcinku od
Cinderelli (tekst może trochę i trywialny, ale w połączeniu z muzyką daje radę), nie zagłosuję na
Dapper - Dan (bo lubię ten rytm, a zresztą - musi być choć jeden inny utwór dla wewnętrznej równowagi), ale też i za nic nie podniosę ręki na
I'll come. Do
Dear Michael mam swój irracjonalny sentyment.
Głos na
Take Me Back - nie czuję tutaj tej magii w pełni, a do tego mam wrażenie, że tekściarz w refrenie wyzuł się z pomysłów i poupychał to "take me" gdzie tylko się dało.