: wt, 15 wrz 2009, 19:51
Hm...to zamiast przez większą część zabawy głosować bezustannie na pieśń (uroczą, acz nudną),
której obrońcy wywalają coraz ciekawsze i lepsze od niej, bez wątpienia, utwory...a nawet co poniektórzy,
nie chcę pokazywać palcem, zaczynają się porywać na moich faworytów, na utwory, które są sercem i duszą tej płyty, jej sednem i esencją,
a moją prywatną miłością, pozwolę sobie dobić Cinderella Stay A While.
Z przyjemnością
"I'll Come Home To You" jest, w mojej opinii, najsłabszym utworem z tych, które pozostały(nie tylko w tej rundzie, zresztą). Byłabym wdzięczna gdyby ktoś z wielbicieli tejże balladki podał jakieś argumenty w jej obronie - jestem ciekawa Waszego zdania. Zaznaczam tylko, że propozycja "wczucia się", obojętnie czy przy świetle, czy w ciemnościach, nie jest dla mnie argumentem.
Za to "Cinderella" to utwór, który lubię z całej płyty najmniej. "Forever, Michael" to płyta jedyna w swoim rodzaju, unikat pod wieloma względami. Wokal, jakiego nie było ani wcześniej, ani później. Michael eksperymentował ze swoim "nowym" głosem, po raz pierwszy pojawiają się maniery wokalne, które później stały się jego znakiem firmowym i sprawiły, że nie dało się go pomylić z nikim innym na świecie (nawet z Jasonem Malachi ). Tutaj występują w stanie nieopierzonym i pierwotnym, radosne i pełne entuzjazmu, ale jeszcze niepewne. Piękne. Tutaj także, pojawiają się eksperymenty wokalne do których nigdy nie wrócił. Pomysły Michaela Jacksona na Michaela Jacksona, które później ustąpiły czemuś innemu, bardziej charakterystycznemu. Czemuś, co osiągnęło apogeum w refrenach "Tabloid Junkie". Czuć, że chłopak dostał po raz pierwszy wolną rękę. We wszystkich utworach, oprócz "Cinderelli" - ta, równie dobrze, mogłaby się znaleźć na "ABC" albo nawet "Diana Ross presents...". W tej piosence obecny jest Tito, obecny jest Jermaine. Ta słodka, irytująca piosenka to znaczny regres i odkąd pierwszy raz ją usłyszałam, zastanawiam się, co u licha robi na "Forever, Michael".
której obrońcy wywalają coraz ciekawsze i lepsze od niej, bez wątpienia, utwory...a nawet co poniektórzy,
nie chcę pokazywać palcem, zaczynają się porywać na moich faworytów, na utwory, które są sercem i duszą tej płyty, jej sednem i esencją,
a moją prywatną miłością, pozwolę sobie dobić Cinderella Stay A While.
Z przyjemnością
"I'll Come Home To You" jest, w mojej opinii, najsłabszym utworem z tych, które pozostały(nie tylko w tej rundzie, zresztą). Byłabym wdzięczna gdyby ktoś z wielbicieli tejże balladki podał jakieś argumenty w jej obronie - jestem ciekawa Waszego zdania. Zaznaczam tylko, że propozycja "wczucia się", obojętnie czy przy świetle, czy w ciemnościach, nie jest dla mnie argumentem.
Za to "Cinderella" to utwór, który lubię z całej płyty najmniej. "Forever, Michael" to płyta jedyna w swoim rodzaju, unikat pod wieloma względami. Wokal, jakiego nie było ani wcześniej, ani później. Michael eksperymentował ze swoim "nowym" głosem, po raz pierwszy pojawiają się maniery wokalne, które później stały się jego znakiem firmowym i sprawiły, że nie dało się go pomylić z nikim innym na świecie (nawet z Jasonem Malachi ). Tutaj występują w stanie nieopierzonym i pierwotnym, radosne i pełne entuzjazmu, ale jeszcze niepewne. Piękne. Tutaj także, pojawiają się eksperymenty wokalne do których nigdy nie wrócił. Pomysły Michaela Jacksona na Michaela Jacksona, które później ustąpiły czemuś innemu, bardziej charakterystycznemu. Czemuś, co osiągnęło apogeum w refrenach "Tabloid Junkie". Czuć, że chłopak dostał po raz pierwszy wolną rękę. We wszystkich utworach, oprócz "Cinderelli" - ta, równie dobrze, mogłaby się znaleźć na "ABC" albo nawet "Diana Ross presents...". W tej piosence obecny jest Tito, obecny jest Jermaine. Ta słodka, irytująca piosenka to znaczny regres i odkąd pierwszy raz ją usłyszałam, zastanawiam się, co u licha robi na "Forever, Michael".