kaem wrote:Dla mnie ten tekst opowiada o tym, że zespół, grupa może być zbiorowiskiem jednostek- indywidualistów i że wtedy wewnątrz są silne tarcia, ale mogą coś tworzyć razem. Nie musi być jak w wojsku, równo i konformistycznie. Każdy może zachować swoją tożsamość, wystarczy że w kluczowej sprawie pozostanie w kupie, razem.(...)Zachować odrębność, a nie tracić poczucia wspólnoty.
To prawda, ale z czasem indywidualiści odrywają się od grupy. Często nie mieszczą się w za ciasnych jak na te indywidualności ramach jednego zespołu. Tak stało się z Beatlesami. Byli artystycznie w pełni dojrzali i stać ich było na samodzielne działania. Działanie w grupie zwłaszcza takiej jak Beatlesi, wymagało pełnego podporządkowania interesom całości, a na to zwyczajnie nie mogli się już zdobyć.
Podobnie było z zespołem braci Jackson. Doszli do takiego punktu, kiedy własne interesy stawały się ważniejsze. Michael w autobiografii skarżył się, że to żony odbierały chłopaków zespołowi. U Beatlesów było to samo. Zarzucali sobie nawzajem, że to głównie Yoko Ono i żona Paula, Linda przyczyniły się do rozpadu grupy.
Więc może taka kolej losu. Tak właśnie zmieniają się priorytety w miarę dojrzewania, że zespół kolegów nie wystarcza.
John Lennon w wywiadach mówił : „ Tak to już jest – któregoś dnia żenisz się i w sobotni wieczór zostawiasz chłopaków samych” , „Nie zamierzam poświęcisz miłości, prawdziwej miłości, dla jakiejś dziwki czy przyjaciela…” (chodziło o Yoko Ono).
Nie dotyczy to tylko muzyków, ale wszystkich (prawie) ludzi.
Dorosłe życie przynosi różne obowiązki i grupa kolegów traci na znaczeniu.
Oczywiście nawet w tym dorosłym świecie nie można zamknąć się na ludzi, na znajomych, przyjaciół i kisić w domowym sosie. Bo od tego też odbija.
Michael na pytanie o małżeństwo w wywiadzie z Ophra Winfrey odpowiedział, że jest ożeniony z muzyką.
Potem miał te swoje żony, ale chyba w rozmowie z rabinem Boteachem powiedział, że zdaje sobie sprawę, że w jego przypadku trudno utrzymać małżeństwo, dla niego często sprawy świata i muzyka były ważniejsze.
On też był ogromnym indywidualistą i też w pewnym momencie nie mieścił się w ramach jakie narzucał mu zespół. Wiedział, że jest na tyle dojrzałym artystą, że może sam zmierzyć się ze światem.
Co do Helter Skelter na pewno McCartneya jak napisał Speed Demon. Nie pamiętam, skąd to wiem, ale za źródło dzisiaj może wystarczy wikipedia (tutaj). Że śpiewa Paul to chyba nikogo nie trzeba przekonywać. To widać na filmiku zamieszczonym w poprzednim moim poście i słychać oczywiście. A w ogóle Lennon i McCartney podpisywali piosenki jako spółka. W studio zaś pracowali głównie ten sposób, że autor był tym prowadzącym grupę podczas nagrań.
Speed Demon masz rację - barwa głosu McCartneya też jest fantastyczna. I mam podobnie jak Ty, że nie drażni mnie w żadnej piosence, a Michael czasami tak (Speechless). Tylko mnie nie mdli, bo staram się to omijać, albo rzadko dawkować

O kurka (że zacytuję jedną z forumowiczek) nigdy nie myślałam, że będę stawać po stronie McCartneya!
A i tak bardziej lubię słuchać Michaela. W konkurencji z Paulem u mnie nie ma szans. Paula słucham tylko z Beatlesami, solo wyrywkowo.
Muzyka to jednak niebezpieczny temat.
Podobnie jak religia i polityka rodzi spory

Po namyśle dalsza część , co prawda mająca odległy związek (albo nie mająca) z piosenką Come Together, ale utrzymująca się w temacie „Jackson-McCartney” wywołanym przez kaema.
Speed Demon twierdzisz , że „skandali z udziałem Paula było jak na lekarstwo (trawka w Japonii w 79, rozwód z Heather i tak naprawdę koniec), bo Paul wie jak trafić do serc publiczności”.
Skandale czy ich brak przysparzają fanów?
Ważniejsza jest chyba osobowość.
Mimo, że tyle skandali wiąże się z życiem Jacksona, mimo, że bardzo perfidnie próbowano zniszczyć jego wizerunek, to ludzie go kochają. Nie tylko za muzykę. Śmiem twierdzić, że właśnie te potknięcia przysporzyły Michaelowi wielu fanów. W dodatku zmanipulowane przez media czy „na własne życzenie” różnego rodzaju wpadki uczyniły go bliższym. Łatwiej wielu osobom identyfikować się z kimś komu życie wywija takie numery. Różne ekscentryczne zachowania, ta dziecięca naiwność i jednocześnie seksualna zmysłowość, tak eksponowane przez niego, są taką piorunującą mieszanką, która przyciąga jak magnes. Bo potężną działalnością charytatywną Paul też może się pochwalić, a w czasach Beatlesów był obiektem westchnień milionów dziewczyn.
Ale cóż, McCartney na tym tle wypada… zwyczajnie. Z a mało w nim szaleństwa.
Pisząc o tym wielbieniu idola, nie mam na myśli osobowości histerycznych, ale ludzi normalnych, którzy chcą kochać kogoś, kto nie boi się okazywać uczuć i delikatności, mającego w sobie nutkę szaleństwa. I tacy utopiści jak Michael są najbardziej kochani (albo nienawidzeni). Dlatego też chyba Lennon był tym Beatlesem najbardziej kochanym. On też nie stąpał twardo po ziemi. Może to wszystko naiwne, ale jakże ludzkie. A Paul robi wrażenie faceta, który zawsze dąży do celu prostą drogą i jest realistą .
Fenomen Jacksona wyszedł poza muzykę. Paul też to przeżył w czasach Beatlesów, ale dla niego prywatnie ta przygoda skończyła się lepiej.
Michael świetnie sprawdza się w roli idola, za to na co dzień, w realu lepszym wyborem (faceta, przyjaciela) byłby chyba Paul.
Bo Michael pewnie i tak wybrałby muzykę.
Idę spać. Przestaję się bawić w „formowego psychologa”. Od tego jest tutaj ktoś inny.