Interpretuj tekst!

Dyskusje na temat działalności muzycznej i filmowej Michaela Jacksona, bez wnikania w życie osobiste. Od najważniejszych albumów po muzyczne nagrody i ciekawostki fonograficzne.

Moderators: DaX, Sephiroth820, MJowitek, majkelzawszespoko, LittleDevil

User avatar
anja
Posts: 459
Joined: Sat, 19 Dec 2009, 20:41
Location: Kielce

Post by anja »

kaem wrote:Dla mnie ten tekst opowiada o tym, że zespół, grupa może być zbiorowiskiem jednostek- indywidualistów i że wtedy wewnątrz są silne tarcia, ale mogą coś tworzyć razem. Nie musi być jak w wojsku, równo i konformistycznie. Każdy może zachować swoją tożsamość, wystarczy że w kluczowej sprawie pozostanie w kupie, razem.(...)Zachować odrębność, a nie tracić poczucia wspólnoty.


To prawda, ale z czasem indywidualiści odrywają się od grupy. Często nie mieszczą się w za ciasnych jak na te indywidualności ramach jednego zespołu. Tak stało się z Beatlesami. Byli artystycznie w pełni dojrzali i stać ich było na samodzielne działania. Działanie w grupie zwłaszcza takiej jak Beatlesi, wymagało pełnego podporządkowania interesom całości, a na to zwyczajnie nie mogli się już zdobyć.
Podobnie było z zespołem braci Jackson. Doszli do takiego punktu, kiedy własne interesy stawały się ważniejsze. Michael w autobiografii skarżył się, że to żony odbierały chłopaków zespołowi. U Beatlesów było to samo. Zarzucali sobie nawzajem, że to głównie Yoko Ono i żona Paula, Linda przyczyniły się do rozpadu grupy.
Więc może taka kolej losu. Tak właśnie zmieniają się priorytety w miarę dojrzewania, że zespół kolegów nie wystarcza.
John Lennon w wywiadach mówił : „ Tak to już jest – któregoś dnia żenisz się i w sobotni wieczór zostawiasz chłopaków samych” , „Nie zamierzam poświęcisz miłości, prawdziwej miłości, dla jakiejś dziwki czy przyjaciela…” (chodziło o Yoko Ono).
Nie dotyczy to tylko muzyków, ale wszystkich (prawie) ludzi.
Dorosłe życie przynosi różne obowiązki i grupa kolegów traci na znaczeniu.
Oczywiście nawet w tym dorosłym świecie nie można zamknąć się na ludzi, na znajomych, przyjaciół i kisić w domowym sosie. Bo od tego też odbija.
Michael na pytanie o małżeństwo w wywiadzie z Ophra Winfrey odpowiedział, że jest ożeniony z muzyką.
Potem miał te swoje żony, ale chyba w rozmowie z rabinem Boteachem powiedział, że zdaje sobie sprawę, że w jego przypadku trudno utrzymać małżeństwo, dla niego często sprawy świata i muzyka były ważniejsze.
On też był ogromnym indywidualistą i też w pewnym momencie nie mieścił się w ramach jakie narzucał mu zespół. Wiedział, że jest na tyle dojrzałym artystą, że może sam zmierzyć się ze światem.

Co do Helter Skelter na pewno McCartneya jak napisał Speed Demon. Nie pamiętam, skąd to wiem, ale za źródło dzisiaj może wystarczy wikipedia (tutaj). Że śpiewa Paul to chyba nikogo nie trzeba przekonywać. To widać na filmiku zamieszczonym w poprzednim moim poście i słychać oczywiście. A w ogóle Lennon i McCartney podpisywali piosenki jako spółka. W studio zaś pracowali głównie ten sposób, że autor był tym prowadzącym grupę podczas nagrań.
Speed Demon masz rację - barwa głosu McCartneya też jest fantastyczna. I mam podobnie jak Ty, że nie drażni mnie w żadnej piosence, a Michael czasami tak (Speechless). Tylko mnie nie mdli, bo staram się to omijać, albo rzadko dawkować ;-)
O kurka (że zacytuję jedną z forumowiczek) nigdy nie myślałam, że będę stawać po stronie McCartneya!

A i tak bardziej lubię słuchać Michaela. W konkurencji z Paulem u mnie nie ma szans. Paula słucham tylko z Beatlesami, solo wyrywkowo.
Muzyka to jednak niebezpieczny temat.
Podobnie jak religia i polityka rodzi spory
:smiech:

Po namyśle dalsza część , co prawda mająca odległy związek (albo nie mająca) z piosenką Come Together, ale utrzymująca się w temacie „Jackson-McCartney” wywołanym przez kaema.

Speed Demon twierdzisz , że „skandali z udziałem Paula było jak na lekarstwo (trawka w Japonii w 79, rozwód z Heather i tak naprawdę koniec), bo Paul wie jak trafić do serc publiczności”.
Skandale czy ich brak przysparzają fanów?
Ważniejsza jest chyba osobowość.
Mimo, że tyle skandali wiąże się z życiem Jacksona, mimo, że bardzo perfidnie próbowano zniszczyć jego wizerunek, to ludzie go kochają. Nie tylko za muzykę. Śmiem twierdzić, że właśnie te potknięcia przysporzyły Michaelowi wielu fanów. W dodatku zmanipulowane przez media czy „na własne życzenie” różnego rodzaju wpadki uczyniły go bliższym. Łatwiej wielu osobom identyfikować się z kimś komu życie wywija takie numery. Różne ekscentryczne zachowania, ta dziecięca naiwność i jednocześnie seksualna zmysłowość, tak eksponowane przez niego, są taką piorunującą mieszanką, która przyciąga jak magnes. Bo potężną działalnością charytatywną Paul też może się pochwalić, a w czasach Beatlesów był obiektem westchnień milionów dziewczyn.
Ale cóż, McCartney na tym tle wypada… zwyczajnie. Z a mało w nim szaleństwa.
Pisząc o tym wielbieniu idola, nie mam na myśli osobowości histerycznych, ale ludzi normalnych, którzy chcą kochać kogoś, kto nie boi się okazywać uczuć i delikatności, mającego w sobie nutkę szaleństwa. I tacy utopiści jak Michael są najbardziej kochani (albo nienawidzeni). Dlatego też chyba Lennon był tym Beatlesem najbardziej kochanym. On też nie stąpał twardo po ziemi. Może to wszystko naiwne, ale jakże ludzkie. A Paul robi wrażenie faceta, który zawsze dąży do celu prostą drogą i jest realistą .
Fenomen Jacksona wyszedł poza muzykę. Paul też to przeżył w czasach Beatlesów, ale dla niego prywatnie ta przygoda skończyła się lepiej.
Michael świetnie sprawdza się w roli idola, za to na co dzień, w realu lepszym wyborem (faceta, przyjaciela) byłby chyba Paul.
Bo Michael pewnie i tak wybrałby muzykę.

Idę spać. Przestaję się bawić w „formowego psychologa”. Od tego jest tutaj ktoś inny.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
Canario
Posts: 688
Joined: Wed, 03 Oct 2007, 17:55
Location: Aszyrdym

Post by Canario »

X
Last edited by Canario on Tue, 18 Jun 2013, 15:04, edited 4 times in total.
User avatar
Margareta
Posts: 1017
Joined: Sat, 22 Aug 2009, 15:54
Location: południe kraju nad Wisłą

Post by Margareta »

Heh, podobnie jak Speed Demon uważam, że Michael nie odnajdywał się tak samo dobrze w różnych gatunkach muzycznych, z tym, że w zapewne w przeciwieństwie do niego, nie bardzo lubię kiedy włącza ostrzejszą, "chrypiącą" barwę - na moje ucho traci na dykcji, zaczyna jakby seplenić (czy tylko ja mam takie wrażenie? ;)) Myślę też, że sukces "Thrillera" przerósł go. Pojawiła się ogromna presja którą sam sobie też narzucił. Nagrywając każdą kolejną płytę, ścigał się sam ze sobą, chciał przeskoczyć samego siebie, sprzedać coraz więcej płyt - zamiast po prostu bawić się tym co robi, czerpać radość z grania. Poza tym o wiele za bardzo przejmował się tym co o nim piszą i mówią i jak jest postrzegany. Nie wyszło mu to jak wiemy, na dobre.
Natomiast tekst "Come Together" trudno odnieść mi bezpośrednio do niego samego. Wydaje mi się, że to po prostu jedna z jego ulubionych piosenek the Beatles którą chciał zaśpiewać.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Image
User avatar
ona
Posts: 218
Joined: Sun, 24 Jan 2010, 19:28

Post by ona »

Margareta wrote:nie bardzo lubię kiedy włącza ostrzejszą, "chrypiącą" barwę - na moje ucho traci na dykcji, zaczyna jakby seplenić (czy tylko ja mam takie wrażenie? ;))
Seplenić? :D Może i trochę "sepleni", ale akurat ja to lubię, nie wiem jak inni nenene
Dziwi mnie trochę podejście ludzi, którzy próbują wmówić innym, że Michael nie ma potężnego głosu. "Dobrze śpiewa, ale sepleni na niższych tonach, Paul jest lepesym piosenkarzem(!)"itp. Nie jestem muzykiem, nie znam się na tym wszystkim, ale proszę, nie próbujcie mnie przekonywać, że człowiek, który śpiewa Heal the world czy Scared of the moon, a potem poraża nas w 2000 Watts czy Shout, żeby zaraz zaśpiewać Will you be there albo Man in the mirror nie ma poteżnego głosu. Owszem, geniusz i cała legenda Michaela wyszła szeroko poza ramy, które definiują tylko piosenkarza, ale nie zapominajmy, że na początku Michael przede wszystkim śpiewał. To on był tm genialnym dzieckiem, to on potem podbijał listy przebojów- jego głos, jego wokal i tego nikt mu nie odmówi. I nikt mi nie wmówi, że Paul jest w tym lepszy :P
User avatar
Lika
Posts: 1434
Joined: Thu, 17 Mar 2005, 9:28
Location: a któż to może wiedzieć... ;) ?

Post by Lika »

ona wrote:I nikt mi nie wmówi, że Paul jest w tym lepszy :P
Bo nie jest :-P
Owszem, można wszystkim wokół opowiadać historię o tym, jak to metrowa płotka odgryzła ogon szczupakowi... Pytanie zasadnicze, czy ktoś w to uwierzy :P ?
Canario wrote:I dziwie się że tylko ja na takie rzeczy reaguje.
Nie tylko. Brawa za post Canario! Aczkolwiek nie wiem, czy ta "dyskusja sprowokowana" toczy się jeszcze na temat :P
anja wrote: Ale cóż, McCartney na tym tle wypada… zwyczajnie. Za mało w nim szaleństwa.
Pisząc o tym wielbieniu idola, nie mam na myśli osobowości histerycznych, ale ludzi normalnych, którzy chcą kochać kogoś, kto nie boi się okazywać uczuć i delikatności, mającego w sobie nutkę szaleństwa. I tacy utopiści jak Michael są najbardziej kochani (albo nienawidzeni). Dlatego też chyba Lennon był tym Beatlesem najbardziej kochanym. On też nie stąpał twardo po ziemi. Może to wszystko naiwne, ale jakże ludzkie. A Paul robi wrażenie faceta, który zawsze dąży do celu prostą drogą i jest realistą.
Otóż to. Ludzie utalentowani to JESZCZE NIE geniusze. Beatlesi mieli solidne zaplecze muzyczne. Fakt. Niezaprzeczalnie byli zdolni. Lecz sukces, jaki odnieśli należałoby podzielić przynajmniej na cztery. A i tak w ostatecznym rozrachunku 3/4 puli zgarniał Lennon i tylko on (w mojej opinii) odznaczał się "czymś" mocno szczególnym, co można usystematyzować, jako "pierwiastek geniuszu"!

Ale że mamy wolność słowa, wyznania, swobodę obyczajów seksualnych i inne takie... więc ja wcale się nie zdziwię, jak kiedyś gdzieś usłyszę, że Harrison w sumie też lepszym wokalistą od jakiegoś tam Jacksona był :wariat:

Dorzucę jeszcze historyjkę. Kiedyś (dawno temu) nie przymierzając się nawet do bycia fanką kogokolwiek... wspólnie z moją mamą obejrzałam (bardziej przypadkiem, a trochę ukradkiem ;)) teledysk do Say say say. I to co utkwiło mi w pamięci, to niezwykle zaskakująca reakcja mamy (osoby z pokolenia The Beatles, zdeklarowanej fanki Liverpoolskiej czwórki, zaliczającej w rytm muzyki "Żuków" wszelkie - tak modne swego czasu prywatki) Rodzicielka moja rzekła mianowicie, że ten pełen wigoru młodzieniec "ukradł" ex-beatlesowi piosenkę i zrobił sobie z niego "tło", a wokal po prostu: cud, miód i orzeszki... i że to jest dopiero talent, który wszystkim jeszcze pokaże! Mimo wczesnoszkolnego wieku byłam w ogromnym w szoku :-o, bo przecież mama od zawsze kochała THE BEATLES!!

To pewnie wyjaśnia czemu w tym drętwym remiksie :P nikt nie skorzystał z opcji podparcia się owym charakterystycznym, błyskawicznie rozpoznawalnym i niepowtarzalnym wokalem Paula - zamiast tego wolał ryzykować i postawić na taką przeciętność... nenene

Come Together w oryginalnej wersji wybitnie mnie drażni. To jedna z niewielu piosenek The Beatles, której nie jestem w stanie przełknąć.
Uważam, że dopiero Michael uwolnił potencjał tego utworu, nadając mu właściwy charakter, poprzez doprawienie owego charakterystycznego pazura. Bo Come Together owszem ma kopa i... Jackson doskonale to pokazał.
Wersja The Beatles odkąd pamiętam kojarzyła mi się jedynie "z muchami w letargu" glupija

No ale, ja się nie znam... a ponieważ jest nocna późna pora - tak tylko sobie dolewam oliwy do ognia :diabel:
"Słodki ptaku, moja duszo, twoje milczenie jest tak cenne.
Ile czasu minie zanim świat usłyszy twą pieśń w mojej?
Oh, to jest dzień, na który czekam!"


- Michael Jackson
User avatar
Speed Demon
Posts: 938
Joined: Mon, 09 Apr 2007, 23:17
Location: Otwock

Post by Speed Demon »

Canario wrote: Porównajmy sobie dorobek,zasługi,przełamywanie barier w muzyce,innowacyjność ,piętno wywarte na obecnych muzykach,zapoczątkowane trendy i mase innych rzeczyn obu Panów solo.
No nie róbmy sobie jaj.
Jest to dość dziwne zagranie z Twojej strony - niby czemu mamy porównywać ich solo? Czy to nie Paul był główną myślą, która stworzyła "Sierżanta"? Czy nie on wymyślił partię orkiestry w "A Day in The Life"? Czy to nie jego partie basu (fuzz w "Think for yourself", melodia w "Something", solowe partie w "I'll cry instead") stworzyły podwaliny współczesnej gry na gitarze basowej? Czy to nie on sam wpadł na pomysł wielkiej muzycznej suity na stronie B "Abbey Road"? Czy to nie jego pomysły repryzy są powielane przez kolejne pokolenia muzyków? Co z "Helter Skelter", "Eleanor Rigby" czy "She's Leaving Home" - te numery wywarły wpływ na świat, gdy Michael jeszcze nie przeszedł mutacji.

A kariera solowa - "McCartney" - płyta nagrana przez jednego muzyka (wszystkie partie należą do Paula), która osiąga miejsce pierwsze w USA; kolejny numer jeden "Uncle Albert/Admiral Halsey" to chyba pierwszy tak "porąbany" utwór na pierwszym miejscu. "Band on the run" - płyta, której słucha się jak jeden utwór, z klasycznymi paulowskimi repryzami, powracającymi motywami; "Tug of War", "Venus and Mars" itp - Paul ma znacznie większy katalog dobrych płyt niż Michael.

Jeszcze inny wpływ na muzykę - choćby "Oratorium Liverpoolskie", które słyszałem na żywo w Warszawie. To sprawia, że wierzę, że Paul jest bardziej wszechstronnym muzykiem od Michaela.

Tak samo mogę powiedzieć - zabierzmy Michaelowi lata 1979-1991 i wtedy porównajmy go z Paulem. Brzmi głupio i bez sensu.
Canario wrote: A co do odnajdywania sie w różnych stylach muzycznych.To najlepiej zrobić doświadczenie. Dać PM do zaśpiewania Billie Jean lub Whatever Happens , ciekawe czy odnajdzie się równie dobrze jak Michael w Come Together.
Śmiem wątpić. Raczej by było kupe śmiechu.
Hipotetycznych sytuacji nie ma co porównywać (zresztą "CT" śpiewa Lennon, nie McCartney), ale tu muszę przyznać Ci część racji - bo nie wyobrażam sobie Paula w klimatach michaelowych. No, ale nie wyobrażam sobie, że MJ wyciągnąłby takie choćby "The End".
anja wrote:Ale cóż, McCartney na tym tle wypada… zwyczajnie. Za mało w nim szaleństwa.
To już pytanie - czy lepiej, jak muzyk jest szalony czy ułożony? Mi pasuje jedno i drugie, ale w tym przypadku to kariera Paula trwa dłużej i wciąż jest na topie.

Trochę ciężko się rozmawia - bo nie sądzę, żeby ktokolwiek znał równie dobrze dokonania Michaela jak Paula i trudno o dyskusję, a ta wypowiedź Liki:
Lika wrote:A i tak w ostatecznym rozrachunku 3/4 puli zgarniał Lennon i tylko on (w mojej opinii) odznaczał się "czymś" mocno szczególnym, co można usystematyzować, jako "pierwiastek geniuszu"!
właśnie tak mi podpowiada.

I żeby nie było - kocham Michaela, dla mnie jest wielki, ale wszystko to, co nastało po Beatlesach pokazuje, jak wielki wpływ mieli na muzykę (to MJ coveruje zespół, w którym grał Paul, nie odwrotnie).

Amen, was też kocham.
Mandey
Posts: 3414
Joined: Fri, 16 Nov 2007, 20:14

Post by Mandey »

Speed Demon wrote:To sprawia, że wierzę, że Paul jest bardziej wszechstronnym muzykiem od Michaela.
Bez żadnego "ale" popieram kolegę. Wypowiedź Canario zmusiła mnie do tego by po raz pierwszy zapostować w tym topicu. Canario drogi... Nieliczni tutaj mają tą sposobność by zagłębić się w solową jak i zespołową twórczość Paula i mieć wtedy jakiś punkt wyjścia by porównać twórczość Macka & Jacka. Więc mam pytanie. Co McCartney'a znasz? Składankę One z Żuczkami i do tego Pipes Of Peace bo wypada czy jak? Listami przebojów też bym się nie sugerował bo dla przykładu wypada podać to, że wielbiony przez Ciebie album Dangerous został w 1992 roku zjedzony przez nikomu nie znaną wtedy grupę Nirvana i ich Nevermind. Mnóstwo utworów z katalogu Paula, sprawiłoby Michaelowi trudności wokalne jestem o tym przekonany i na odwrót... Tyle, że Paul ma jedną zasadniczą przewagę. Wziąłby do łapki gitarę czy inny intrument i ukazałby swoją interpretację, tak jak np. zrobił to Cornell. Jackson wziął na warsztat Come Together i poleciał prawie idealnie jak w oryginale podkręcając ciutkę tempo. Żadnej inwencji twórczej i to mnie irytuje... Na jakiś czas przed ukazaniem się HIStory krążyły plotki, że MJ nagrał jeszcze jeden cover Beatlesów w postaci Can't Buy Me Love, ciekawe czy to prawda bo to właśnie jeden z tych utworów w którym ja Michaela nie widzę wokalnie. Być może nagrał i stwierdził, że nie do końca to mu się podoba więc zrezygnował z wydania. Macca ma wiele różnorodności w swoim katalogu muzycznym... Jackson był statyczny. Bał się koncertów bez prądu itp. Dlatego wszechstronnością muzyczną ustępuje Paulowi bardzo. Wokal to inna sprawa.

Będę to powtarzał do śmierci. MJ to mega muzyk! Inspiracja dla wielu innych z tej branży. Miał talent i to nie podlega dyskusji... Ale to, że był tak wielki jaki był zawdzięcza głównie dzięki lansowi jaki towarzyszył jego osobie, za który odpowiedzialny był jego sztab menadżerski, który niekiedy maczał paluszki w tej czy tamtej ploteczce. To nakręcało osobę Jacksona, jako króla mediów. Na początku XXI wszyscy mieli już przesyt skandali i skandalików związanych z Jacksonem i ten musiał wytoczyć działo w postaci muzyki by wdrapać się na szczyt. Jak to się skończyło wszyscy wiedzą... Szczytu nie było, kiepski album i ogólnie koniec muzycznej dominacji MJa i cieknących ślin na jego nowe nagrania.
Szukasz mnie? Znajdziesz mnie tutaj albo tutaj ;)
User avatar
anja
Posts: 459
Joined: Sat, 19 Dec 2009, 20:41
Location: Kielce

Post by anja »

To wszystko trochę brzmi jak dyskusja o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi.
Albo porównywanie kwadratowego z zielonym;)

Nie można tak sobie twierdzić, że McCartney nie jest geniuszem, no bo nie jest. To tylko zdanie, nie poparte żadnymi argumentami. Ktoś inny powie tak o Michaelu.
A może obaj są świetni?
Każdy z nich miał chwile chwały i potknięcia. Mam tu na myśli tylko sferę muzyki.
Beatlesi mają w świecie muzyki rockowej/rozrywkowej taką pozycję jak Mozart czy Beethoven w świecie muzyki klasycznej.
I czy to się komuś podoba czy nie, fakt pozostaje poza wszelką dyskusją.
Oczywiście nie wszyscy interesujący się muzyką klasyczną na pierwszym miejscu stawiają Mozarta i Beethovena, niektórzy wolą Bacha, czy Chopina, tak samo nie wszyscy słuchający rocka stawiają Wielką Czwórkę na szczycie.
Myślę, że należy dopuszczać możliwość istnienia większej liczby twórców genialnych, co nie znaczy nieomylnych w swoich wyborach.
Swoimi postami chciałam pokazać (i myślę, że Speed Demon również), że słuchanie Michaela nie wyklucza słuchania innych twórców i podziwiania ich. Nasza obecność na tym forum daje temu wyraz. Chciałam też uzmysłowić niektórym, że McCartney to nie jakaś sezonowa gwiazdka, która chciała się ogrzać w blasku sławy przyszłego Króla Popu.
Kiedyś na forum Mandey napisał, że Michael otworzył mu wrażliwość na inną muzykę. To piękna uwaga. Mnie tak zrobili Beatlesi.
Faktem jest, że Michael kradł duety swoim partnerom, ale żeby na tej podstawie zaprzeczać , że inni artyści są też dobrzy, to nie jest słuszne podejście. Przecież nasz Michael wybierał najlepszych, bo nikt mi nie wmówi, że specjalnie dobierał kiepskich partnerów, aby na ich tle błyszczeć.

Czy jesteś pewna Lika, że Lennon bez McCartneya zdziałałby tyle samo? Jesteś pewna, że John Winston Lennon nie odpłynąłby gdzieś tam na Yellow Submarine (dla niewtajemniczonych: żółtą łodzią podwodną Beatle nazywali jeden z narkotyków) w swój neurotyczny świat , gdyby Macca nie trzymał w ryzach jego nieokiełznanej swobody twórczej? Ta hegemonia Paula może na dobre wyszła genialnemu autorowi Come Together, a z pewnością zespołowi i muzyce. Bo to Paul miał najlepsze z nich przygotowanie muzyczne. Geniusz, nie geniusz, uczyć się trza. To taka dygresja z okazji 1 września;)

Paul nie tylko z Beatlami, ale również za twórczość solową trafił do Rock and Roll Hall of Fame. Czyli jak Michael - solo i z zespołem. Tak podniecamy się tym faktem jeśli chodzi o Michaela, uznajemy to za ogromny sukces, a w przypadku McCartneye nie ma to znaczenia? Tam przecież nie trafiają przeciętniacy.
Ten Harrison w roli najlepszego wokalisty to taki sprytny demagogiczny zabieg. George to mógłby startować, ale w konkursie gitarzystów, a nie wokalistów;).

A tak swoją drogą, to miałam nadzieję, że dyskusja potoczy się w innym kierunku. Myślałam, że będą to rozmowy o idolu, jego osobowości, o tym co czyni idolem tego czy innego artystę i o tym, że piosenka Come Together jest o luzakach, co to mają zdanie innych w d****.
No może w tym ostatnim przypadku nie pomyliłam się;)

Mam nadzieję, że po latach, gdy opadną emocje i czas zweryfikuje poglądy, Michael nadal będzie miał tak wielu fanów jak ma Paul z Beatlesami. Ja wierzę, że tak, bo zrobił kawał dobrej muzyki, a jego osobowość przebije się przez papkę medialną jaka będzie docierała do odbiorców.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
User avatar
Margareta
Posts: 1017
Joined: Sat, 22 Aug 2009, 15:54
Location: południe kraju nad Wisłą

Post by Margareta »

Mandey wrote:
Będę to powtarzał do śmierci. MJ to mega muzyk! Inspiracja dla wielu innych z tej branży. Miał talent i to nie podlega dyskusji... Ale to, że był tak wielki jaki był zawdzięcza głównie dzięki lansowi jaki towarzyszył jego osobie, za który odpowiedzialny był jego sztab menadżerski, który niekiedy maczał paluszki w tej czy tamtej ploteczce. To nakręcało osobę Jacksona, jako króla mediów. Na początku XXI wszyscy mieli już przesyt skandali i skandalików związanych z Jacksonem i ten musiał wytoczyć działo w postaci muzyki by wdrapać się na szczyt. Jak to się skończyło wszyscy wiedzą... Szczytu nie było, kiepski album i ogólnie koniec muzycznej dominacji MJa i cieknących ślin na jego nowe nagrania.
Uff... dosyć smutne jest to co napisałeś. Zawsze myślałam, że MJ - owi zależało na tym żeby mówiono o nim przede wszystkim przez pryzmat muzyki i jej wartości artystycznej, a nie plotek, skandali i innych beznadziejnych sposobów na zwracanie na siebie uwagi w mediach (co odstrasza mnie od dzisiejszych gwiazd i gwiazdek okupujących listy przebojów), ale jako, że fanką jestem bardzo krótko w porównaniu do wielu Was, to proszę Cię o podanie przykładu na to o czym wspomniałeś.

Ja akurat na temat "Invincible" mam inne zdanie. Uważam, że to całkiem porządny album pod względem poziomu muzycznego (chociaż miejscami brzmiący zbyt "mechanicznie", podobnie jak "Dangerous" 10 lat wcześniej, jednak lepszy pod względem melodii). A jak na płytę praktycznie niepromowaną z powodu wynikłego wtedy konfliktu i jak na tamte czasy kryzysu w branży fonograficznej, to sprzedał się świetnie.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Image
User avatar
GosiOla
Posts: 234
Joined: Wed, 09 Dec 2009, 23:58
Location: Łódź

Post by GosiOla »

Nie ma chyba sensu porównywanie muzyków takich jak Michael Jackson, Presley, McCartney, Lennon, Prince, Bob Marley, czy inni Królowie , Królowe i Książęta różnych gatunków muzyki. Każdy z nich to inna muzyczna osobowość, inna droga kariery, inna twórczość. Drogi niektórych z nich w pewnym momencie się schodziły, czasem nie mieli ze sobą nic wspólnego ,a każdy z nich odcisnął swoje piętno na muzyce. Można z powodzeniem fascynować się twórczością jednego, drugiego i trzeciego itd., to są indywidualności i żaden z nich nie mógby stworzyć tego, co stworzył inny.
Mandey wrote:Tyle, że Paul ma jedną zasadniczą przewagę. Wziąłby do łapki gitarę czy inny intrument i ukazałby swoją interpretację,
No tak, trudno się nie zgodzić i do tego miał niezwykły dar do tworzenia świetnych, chwytliwych melodii. Tylko czy szanowny Paul lub któryklowiek inny z Beatlesów potrafiłby pląsać po scenie tak jak MJ? Coś za coś. Jedni szlifowali grę na instrumentach inni wylewali siódme poty na parkiecie.

Pamiętam, że kiedy miałam naście lat i słyszałam jakąś piosenkę Beatlesów to , owszem wpadała mi ona w ucho, ale wydawała mi się wówczas bardzo staroświecka, taka dla wapniaków, czytaj - dla moich rodziców - bo Żuczki to właśnie ich pokolenie. Najczęściej słyszałam wtedy jakieś "She loves you" albo "I Want to hold your hand" czyli piosenki z wczesnego okresu ich twórczości - łatwe, lekkie i przyjemne ale na pewno nie te najlepsze z dorobku zespołu. Zaledwie kilka miesięcy temu zaczęłam trochę bardziej zagłębiać się w ich twórczość (między innymi ich) trochę pod wpływem poznania Michaela, jego życiorysu i muzyki, trochę pod wpływem kolegi z pracy, który podrzucił mi do przeczytania ciekawe książki o Beatlesach i jeszcze trochę pod wpływem niedzielnych audycji Piotra Metza w Trójce o Lennonie (swoją drogą marzy mi się taki cykl audycji o Michaelu). Pierwszym poznanym przeze mnie w całości albumem jest na razie Sierżant Pieprz. Co mogę powiedzieć ? - genialny album a wiem, że przede mną jeszcze wiele smakowitych kąsków. I to jest wspaniałe, odkrywanie ich muzyki sprawia mi prawie taką samą frajdę jak odkrywanie muzyki Michaela.

Myślę, że tak samo jak wielu muzyków pop inspiruje się Michalem, tak samo wielu muzyków rockowych inspiruje się Beatlesami, wpływ tego, czego dokonali ma swoje echa do dziś. To oni pokazli innym artystom, że można osiągnąć artystyczną wolność w tworzeniu, przez wiele lat współgrali ze sobą w jakiejś doskonałej symbiozie, nawet jeśli prywatnie zaczęły pojawiać się między nimi niesnaski to w studio nagraniowym potrafili ze sobą współpracować, nawzajem na siebie oddziaływali, wiedzieli, że dzieląc się pomysłami są w stanie stworzyć coś doskonałego. No i chyba nie należy zapominać o ich niezastąpionym producencie Georgu Martinie, właściwie to on był w tym gronie najlepiej wykształcony muzycznie i myślę, że on też w znacznej mierze przyczynił się do sukcesu Beatlesów.

W każdym razie moim zdaniem warto poświęcić trochę czasu na ich poznanie a i sądząc z różnych wypowiedzi Michael na pewno też bardzo ich cenił.
Czasy beatlemanii - ciekawe czy coś takiego kiedyś się jeszcze powtórzy, chciałabym tego dożyć, istne szaleństwo.
Last edited by GosiOla on Wed, 01 Sep 2010, 23:03, edited 1 time in total.
"Mijaj zdrów otwarte okna"
Image
User avatar
SuperFlyB.
Posts: 393
Joined: Sun, 11 Apr 2010, 22:03
Location: z nienacka... a tak naprawdę z Warszawy

Post by SuperFlyB. »

Mandey wrote:Będę to powtarzał do śmierci. MJ to mega muzyk! Inspiracja dla wielu innych z tej branży. Miał talent i to nie podlega dyskusji... Ale to, że był tak wielki jaki był zawdzięcza głównie dzięki lansowi jaki towarzyszył jego osobie, za który odpowiedzialny był jego sztab menadżerski, który niekiedy maczał paluszki w tej czy tamtej ploteczce. To nakręcało osobę Jacksona, jako króla mediów. Na początku XXI wszyscy mieli już przesyt skandali i skandalików związanych z Jacksonem i ten musiał wytoczyć działo w postaci muzyki by wdrapać się na szczyt. Jak to się skończyło wszyscy wiedzą... Szczytu nie było, kiepski album i ogólnie koniec muzycznej dominacji MJa i cieknących ślin na jego nowe nagrania.
Margareta wrote:Uff... dosyć smutne jest to co napisałeś
... i boleśnie prawdziwe.
Ale może nie do końca. Przy pomocy tych ploteczek i pseudoskandali MJ został przecież wystrzelony w kosmos.

Szkoda tylko, że nie wrócił. C'est La Vie.:surrender:

Michael jest godny tytułu King Of Celebrities - błyszczący talent, kochany przez miliony... i przez te miliony zaszczuty.
Stworzył celebrytę, choć pewnie nie chciał. I to jest dopiero smutne :smutek:

PS MJ przynajmniej był (jest?) osobowością. Albo nawet wieloma, jak w Come Together :)
Image
Mandey
Posts: 3414
Joined: Fri, 16 Nov 2007, 20:14

Post by Mandey »

Margareta wrote: Ja akurat na temat "Invincible" mam inne zdanie. Uważam, że to całkiem porządny album pod względem poziomu muzycznego (chociaż miejscami brzmiący zbyt "mechanicznie", podobnie jak "Dangerous" 10 lat wcześniej, jednak lepszy pod względem melodii). A jak na płytę praktycznie niepromowaną z powodu wynikłego wtedy konfliktu i jak na tamte czasy kryzysu w branży fonograficznej, to sprzedał się świetnie.
Ja to doceniam, żeby nie było ale ten album kupili w dużej mierze starzy fani, bo mieli głód na Jacksona. Byłem jednym z nich. Nowych fanów przysporzył mu niewiele co pokazuje sprzedaż...
Dla niego była to porażka, dla Nas fanów poniekąd też, bo byliśmy przyzwyczajeni do megasellerów i towarzyszącym im nagród. Krytycy szaleli z radości by móc mu dopiec jaki to już jest słaby muzycznie itd. Vincek ma przebłyski geniuszu, owszem ale szkoda, że nie porywa w całości bo obok genialnych kompozycji ma te dużo słabsze. Dobór kompozycji na album był Jego wolą jednak i ja to szanuję.
Margareta wrote:Zawsze myślałam, że MJ - owi zależało na tym żeby mówiono o nim przede wszystkim przez pryzmat muzyki i jej wartości artystycznej, a nie plotek, skandali i innych beznadziejnych sposobów na zwracanie na siebie uwagi w mediach (co odstrasza mnie od dzisiejszych gwiazd i gwiazdek okupujących listy przebojów), ale jako, że fanką jestem bardzo krótko w porównaniu do wielu Was, to proszę Cię o podanie przykładu na to o czym wspomniałeś.
Może i mu zależało, ale wpadł w sidła z których sam nie potrafił się wyplątać. Wiadomo nie od dziś, że niektóre opowieści z przełomu lat 80/90 to celowe zagrania Michaela i Franka DiLeo sprzedawane prasie by ta nieustannie o MJu pisała. Namiot tlenowy, kości Merricka itd. To się odwróciło poniekąd przeciwko niemu. Jechali po nim kiedy im się rzewnie podobało robiąc z niego totalnego świra. Pamiętam dokładnie lata 90te i te brednie jakie musiałem czytać o swoim idolu. Było mi wtedy przykro, ale po latach w dobie internetu gdy dowiedziałem się, że Michael sam palce w niektórych sprawach maczał uznałem to za głupotę po prostu. Uważam że każda płyta po Thrillerze była dla MJa osobistą porażką dlatego taki a nie inny pomysł na sprzedaż swojej osoby. Pamiętam buńczuczne zapowiedzi, że Dangerous obróci sukces płyty z 82 roku w pył... Jak się okazało dzięki wybornym teledyskom, mnóstwie singli i trasie koncertowej nie zbliżyła się nawet do wyśrubowanego rekordu... Thriller w tamtych czasach miał już grubo ponad 45 milionów sprzedanych kopii. Dangerous na swój wynik pracowało do końca lat 90tych... Dobra koniec o liczbach!

Zastanawiałem się kiedyś dlaczego Jackson oficjalnie, dość mocno, organizując np. konferencję prasową nie opowiedział o swoich problemach ze skórą, tylko napomknął coś w wywiadzie dla Oprah i koniec woląc do końca życia czytać teksty, że jest pierwszym w historii wykonawcą, który urodził się jako czarny chłopiec a umrze jako biała kobieta. Nie wierzę, że mu to nie sprawiało bólu... Sprawiało na pewno ale być może miał w tym swój interes. Będą o mnie pisać cały czas, bo gdzie się tylko nie pokaże będą się zastanawiać, czy jestem bielszy czy może ciemniejszy... To gwarantuje mi chodliwość tematu dotyczącego mojej osoby... Jak nagram coś słabszego to i tak dzięki pismakom i ich kolejnym bredniom będą się moje nagrania sprzedawać, bo to co kontrowersyjne zawsze się sprzedaje... Może taka była jego taktyka a być może nie. Prawdy się już nie dowiemy. Jedno jest pewne, na dobre mu to wszystko nie wyszło bo wiemy gdzie dziś jest Michael a gdzie dla przykładu Paul McCartney.

Kaem, przepraszam za totalnego offtopa. Już nie będę.
Szukasz mnie? Znajdziesz mnie tutaj albo tutaj ;)
User avatar
Margareta
Posts: 1017
Joined: Sat, 22 Aug 2009, 15:54
Location: południe kraju nad Wisłą

Post by Margareta »

Mandey wrote: Ja to doceniam, żeby nie było ale ten album kupili w dużej mierze starzy fani, bo mieli głód na Jacksona. Byłem jednym z nich. Nowych fanów przysporzył mu niewiele co pokazuje sprzedaż...
Dla niego była to porażka, dla Nas fanów poniekąd też, bo byliśmy przyzwyczajeni do megasellerów i towarzyszącym im nagród. Krytycy szaleli z radości by móc mu dopiec jaki to już jest słaby muzycznie itd. Vincek ma przebłyski geniuszu, owszem ale szkoda, że nie porywa w całości bo obok genialnych kompozycji ma te dużo słabsze. Dobór kompozycji na album był Jego wolą jednak i ja to szanuję.]
To fakt. Trudno stawiać "Invincible" obok największych dzieł za które uważam starsze płyty. Genialne utwory powstają jedynie od czasu do czasu, a każdy artysta ma lepsze i gorsze momenty w życiu artystycznym. Myślę, że ambicja i presja spowodowała, że nie mógł przebić samego siebie, osłabiała inwencję tworczą. Uważam osobiście, że najlepiej starać się robić to co się robi jak najlepiej i po prostu dobrze bawić. W tych późniejszych utworach generalnie jest więcej ideologii niż czystej radości z grania. Nie ma już tego dawnego luzu, spontaniczności, entuzjazmu.
Mandey wrote:Może i mu zależało, ale wpadł w sidła z których sam nie potrafił się wyplątać. Wiadomo nie od dziś, że niektóre opowieści z przełomu lat 80/90 to celowe zagrania Michaela i Franka DiLeo sprzedawane prasie by ta nieustannie o MJu pisała. Namiot tlenowy, kości Merricka itd. To się odwróciło poniekąd przeciwko niemu. Jechali po nim kiedy im się rzewnie podobało robiąc z niego totalnego świra. Pamiętam dokładnie lata 90te i te brednie jakie musiałem czytać o swoim idolu. Było mi wtedy przykro, ale po latach w dobie internetu gdy dowiedziałem się, że Michael sam palce w niektórych sprawach maczał uznałem to za głupotę po prostu.Uważam że każda płyta po Thrillerze była dla MJa osobistą porażką dlatego taki a nie inny pomysł na sprzedaż swojej osoby. Pamiętam buńczuczne zapowiedzi, że Dangerous obróci sukces płyty z 82 roku w pył... Jak się okazało dzięki wybornym teledyskom, mnóstwie singli i trasie koncertowej nie zbliżyła się nawet do wyśrubowanego rekordu... Thriller w tamtych czasach miał już grubo ponad 45 milionów sprzedanych kopii. Dangerous na swój wynik pracowało do końca lat 90tych... Dobra koniec o liczbach!]
Nie poczułeś się oszukany w pewien sposób?
Co do płyt to oczywiście każdy ma swoje odczucie, ale uważam, że najlepsze i najrówniejsze płyty to dwie pierwsze, a żadna wydana po "Thrillerze" nie dorównała ich poziomowi. Możliwe, że gdzieś w środku zdawał sobie z tego sprawę i chwytał się innych sposobów na zwrócenie na siebie uwagi. Możliwe też, że miał wokół siebie sztab managerów i (")doradców(") którzy manipulowali nim jak mogli, bo niestety kilka tragicznych razy wyszło na jaw, że jest naiwny.
Mandey wrote:Zastanawiałem się kiedyś dlaczego Jackson oficjalnie, dość mocno, organizując np. konferencję prasową nie opowiedział o swoich problemach ze skórą, tylko napomknął coś w wywiadzie dla Oprah i koniec woląc do końca życia czytać teksty, że jest pierwszym w historii wykonawcą, który urodził się jako czarny chłopiec a umrze jako biała kobieta. Nie wierzę, że mu to nie sprawiało bólu...
Może był to dla niego zbyt krępujący temat? Już dużo wcześniej nabrał "dzięki" swojemu ojcowi bardzo negatywny stosunek do swojego ciała, a choroba znacznie go pogłębiła. Dlatego tak długo i tak trudno było mu wyznać prawdę.
Wszyscy wiemy jak wiele bólu sprawiły mu dlatego jakoś ciężko mi uwierzyć, że manipulowałby informacjami o których (chyba?) zdawał sobie sprawę, że obrócą się przeciwko niemu.
Last edited by Margareta on Thu, 02 Sep 2010, 23:10, edited 1 time in total.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Image
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

Myślę, że kwestię Michaela vs. media którą poruszył Mandey można odłożyć do jednej z następnych piosenek do interpretacji. Bardzo ciekawa myśl, ale to już nie ten temat zupełnie.
Mandey wrote:Dlatego wszechstronnością muzyczną ustępuje Paulowi bardzo
Ale nawet Michael się przed tym nie broni.
Michael Jackson wrote:Paul potrafił grać na wszystkich instrumentach jakie znajdowały się w studio i wyśmiewał się żartobliwie ze mnie, gdyż nie posiadałem tej umiejętności.
Mandey wrote:Jackson wziął na warsztat Come Together i poleciał prawie idealnie jak w oryginale podkręcając ciutkę tempo. Żadnej inwencji twórczej i to mnie irytuje...
No tu bym taki jednomyślny nie był. Michael z bardziej oszczędnej wersji Beatlesów zrobił klasycznego rockera lat 80-tych. Piosenka spokojnie może uchodzić za brata Dirty Diany. Michael zrobił Bitelsów w swoim stylu. Poza tym wyciągnięty na pierwszy plan akord tyn-dyn, jak już pisaliście, nadaje piosence seksualny dryg, który jest choćby jak bum! w Fever Presleya. Dla mnie ten sam mocny akord, który wymiata wszelkich dzisiejszych amantów show biznesu jednym ruchem.
I jest jeszcze jedno. Wydłużone głoski w wokalu Michaela na początku wersów w zwrotkach. Lennon zrobił to tylko w jednym miejscu, Michael wytłuścił ten zabieg i brzmi to świetnie.
Jasne, można się przyczepiać, że w wykonaniu Michaela to tylko rockowy utwór, Beatlesowska wersja jest bardziej przejrzysta, mniej przeładowana. Ale takie były tamte czasy, MJ zrobił to pod swoją modłę. Dziś pewnie zaśpiewałby to inaczej. Choć jak się prześledzi covery tego utworu, a jest ich dziesiątki, to większość jest bliższa wersji Lennona i estetyki końca lat 60-tych i siedemdziesiątych. W tym kontekście Michael stworzył oryginał.
Żałuję, że nie ukazała się tak, jak ukazać się miała- w filmie Days Of Thinder. Byłaby przebojem. To był właściwy czas na ten utwór.

A McCartney vs. Jackson? Uwielbiam mit zespołu The Beatles. Myślę, że on uderza w serca każdego z dorastających chłopców. To marzenie o zespole. Kiedy jeszcze nie było tych wszystkich kastingów, a zwyczajny zryw kumpli po to, by razem zrobić coś twórczego. Szczere, piękne braterstwo ludzi nie spokrewnionych ze sobą. To dzięki temu zrywowi mamy Wyspy Brytyjskie tak umuzykalnione. Państwo, myślę, najważniejsze w światku muzycznym ostatnich 3-5 dekad. Naród, który potrafi kupić tyle samo płyt, co pół Europy albo 1/3 USA. A kogo zapytasz, komu zawdzięczają tę miłość do muzyki, padną właśnie Beatlesi. No chyba że jeszcze Rolling Stonesi.

Nie wiem czy idąc myślą kolegi:
Speed Demon wrote:Czy to nie jego partie basu (fuzz w "Think for yourself", melodia w "Something", solowe partie w "I'll cry instead") stworzyły podwaliny współczesnej gry na gitarze basowej?
..nie dojdziemy do absurdu, że bez Paula nie byłoby Billie Jean. Ale z pewnością nie byłoby popu takiego jakiego znamy. Albo byłby znacznie później. Nie byłoby więc króla popu. A to co Mandey porusza.. Że brak unplugged, że Michael nie grał na instrumentach. Czort wie, co on teraz zamierzał. Czort też wie co on zamierzał w latach 90-tych, a co mu Chandler pokrzyżował. Choć nie przeczę, masz tu sporo racji.
Michael coś przemycał na ostatnie płyty. Pojawiają się tajemnicze Michaele Jacksony na gitarze choćby w They Don't Care About Us w listach płac na płycie.
Mnie podobne zderzenie multiinstrumentalisty vs. enterteinera jest bliższe w zestawieniu Michaela z Prince'm, który w moich oczach i uszach jest największym żyjącym muzykiem. Z wielką łatwością na koncertach potrafi wyczarować takie orgie na gitarze, pianinie, perkusji czy klawiszach, że portki mokre. I robi to bez większego wysiłku (a przynajmniej tak to wygląda). I ma świetny kontakt z widownią. Michael robił teatr i to trochę męczyło. Innych można oglądać koncert po koncercie i ciągle jest inaczej, u Michaela można wyłapywać tylko małe detale.
Ale znowu.. Jakby przysłuchać się choćby tegorocznemu live at the forum, to można powiedzieć, że taki żywy muzyk ze spontanem na scenie to Michael w Jackson 5. Ten dzieciak na scenie to była petarda, poza schematem.
anja wrote:Czy jesteś pewna Lika, że Lennon bez McCartneya zdziałałby tyle samo? Jesteś pewna, że John Winston Lennon nie odpłynąłby gdzieś tam na Yellow Submarine (dla niewtajemniczonych: żółtą łodzią podwodną Beatle nazywali jeden z narkotyków) w swój neurotyczny świat , gdyby Macca nie trzymał w ryzach jego nieokiełznanej swobody twórczej? Ta hegemonia Paula może na dobre wyszła genialnemu autorowi Come Together, a z pewnością zespołowi i muzyce. Bo to Paul miał najlepsze z nich przygotowanie muzyczne. Geniusz, nie geniusz, uczyć się trza.
Ta myśl mi pasuje. Ręka rękę myje. Bez jednego nie byłoby drugiego. Bez kciuka nie byłoby pełnej ręki.

To ja wracam do genialnego I Want You, z tej samej płyty co Come Together. Ciekawostka, z tej płyty też można usłyszeć Here Comes The Sun, który zabrzmiał krótko przed Carminą Buraną na koncercie w Bukareszcie.

P.S.
Mandey wrote:Na jakiś czas przed ukazaniem się HIStory krążyły plotki, że MJ nagrał jeszcze jeden cover Beatlesów w postaci Can't Buy Me Love, ciekawe czy to prawda bo to właśnie jeden z tych utworów w którym ja Michaela nie widzę wokalnie.
A tej plotki to nie można chyba traktować serio. Tu raczej chodziło o żart z małżeństwa Michaela z Lisą Marie, do czego miał nawiązywać tytuł utworu.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
User avatar
kaem
Posts: 4415
Joined: Thu, 10 Mar 2005, 20:29
Location: z miasta świętego Mikołaja

Post by kaem »

Krzyż vs. tablica, McCartney vs. Lennon, Michael vs. The Beatles, The Beatles vs. The Rolling Stones. Everybody hates Canario! ;-)

Tekst tygodnia:

The Girl Is Mine
Album: Thriller (1982)
Autor piosenki: Michael Jackson

Obejrzyj z YT


Trochę historii:
To pierwszy singiel z Thrillera, wydany 18. października 1982 roku. Na drugiej stronie czarnego krążka pojawiło się niepublikowane wcześniej nagranie Michaela, Can't Get Outta The Rain.
McCartney poświęcił trzy dni w Westlake Studios, Los Angeles, pracując nad tym utworem z Michaelem między 14. a 16. kwietnia 1982 roku, po tym jak panowie rok wcześniej pracowali nad Say Say Say i The Man. Jednak The Girl Is Mine miała jako pierwsza ujrzeć światło dzienne na singlu.
Michael zapamiętał to nagranie jako jedno z najprzyjemniejszych wspomnień ze studia nagraniowego w całej swojej karierze:
Jedną z moich najbardziej ulubionych sesji nagraniowych jako artysty solowego jest prawdopodobnie "The Girl Is Mine", gdyż praca z z Paulem McCartneyem była całkiem ekscytująca i dosłownie mieliśmy frajdę. Było mnóstwo drażnienia, zabawy i rzucania rzeczami i robienia kawałów... Faktycznie nagrywaliśmy kawałek i wokale właściwie na żywo w tym samym czasie i mamy filmik z tym, ale nie był on nigdy pokazywany- może pewnego dnia damy wam mały fragmencik.
Krótki materiał filmowy z Michaelem i Paulem był pokazywany podczas niektórych koncertów na trasie Paula w 1990 roku.
Wiadomo o kilku wersjach demo utworu, w tym solowej wersji Michaela, i innych, w różnych tonacjach. Niektóre z nich zostały odtworzone podczas przesłuchań w Meksyku w 1993 roku. Jedna z wersji solowych została ujawniona na singlu The Girl Is Mine 2008, która promowała nową, poszerzoną edycję Thrillera- Thriller 25.

Część publiczności nie była pod wrażeniem piosenki twierdząc, że Jackson i Jones stworzyli utwór dla białej publiczności. Po takiej zapowiedzi płyty sądzono, że Thriller będzie również rozczarowaniem. Wbrew tej krytyce, utwór odniósł sukces na listach przebojów. Dotarł do #1 miejsca Billboardu na liście singli R&B, jak również był #1 na liście piosenek soul oraz dotarł do #2 głównej listy Billboard i #8 w Wielkiej Brytanii. Do 1985 roku został sprzedany w nakładzie 1.3 miliona egzemplarzy, uzyskując status platynowy.
Zdjęcie z okładki jest autorstwa ówczesnej żony Paula, Lindy.

Michael napisał piosenkę po tym, jak razem z Paulem McCartneyem oglądali kreskówki. Producent Quincy Jones wcześniej powiedział Michaelowi, by napisał piosenkę o dwóch mężczyznach walczących o dziewczynę. Michael zainspirowany tą myślą, rozbudzony w środku nocy zaśpiewał ten utwór i nagrał na magnetofon. Powiedział później: Śpiewam to, co dokładnie słyszę w głowie, zaczynając od melodii i partii klawiszy, smyków itd. Nagrywam to na taśmę, po prostu wyśpiewując wszystkie partie kompozycji. Jones poprosił Michaela, by dodał mówioną partię. Michael wspomina: Quincy zadzwonił do mnie jednego ranka i powiedział: "Smelly- nazywa mnie Smelly- musimy mieć tu trochę rapu".
Michael zilustrował piosenkę własnym rysunkiem, który można znaleźć w książeczce do płyty.

Image

W piosence użyto formy AABA, w której tytuł jest podstawą do powtarzalnej frazy. W czystej wersji tej formy tytuł powtarza się w tym samym miejscu przynajmniej w trzech strofach A. Sheila Davis, autorka książki The Craft of Lyric Writing zauważa, że tytułowy wers powtarzany równocześnie zarysowuje ramy kompozycji i doprowadza z powrotem do głównego punktu odniesienia w tekście. Ta struktura została też zastosowana w She's Out Of My Life. Podobne muzyczne akordy można usłyszeć w That's What You Get for Being Polite i dwóch niewydanych kompozycjach (Why Can't I Be i Thank You For Life).

Piosenka była przedmiotem dwóch powództw sądowych. Pierwszy raz Michael zeznawał w sądzie w Chicago w 1984 roku. Sprawę wniósł Fred Sandforf który zeznał, że TGIM to kopia jego piosenki, Please Love Me Now. Za drugim razem sprawę wnieśli Robert Smith (znany jako Robert Austin), Reynauld Jones i Clifford Rubin twierdząc że w TGIM wykorzystano ich dwie kompozycje- Don't Let The Sunshine Catch You Crying i Happy Go Lucky Girl. Sprawa odbyła się w 1993 roku, a przesłuchanie Michaela zostało uwiecznione na taśmie. W jej trakcie Michael zaśpiewał TGIM a capella.
Obie sprawy zostały oddalone, a wyrok padł na korzyść Michaela i jego wytwórni.

Sampel piosenki wykorzystał Stevie Wonder bez podania tej informacji w książeczce do płyty- w utworze Fun Day. Piosenka pochodzi z albumu Music From The Movie Jungle Fever z 1991 roku.
Prince zapytany kiedyś o rywalizację z Michaelem odpowiedział: He's a lover, not a fighter, nawiązując do jednego z wersów The Girl Is Mine.

Image

W 2008 piosenka doczekała się remake'u. Will I Am na nowo zmiksował utwór, a dokładnie wersję demo, w której nie ma wokali Paula McCarnteya, a dodał wersję rapowaną przez siebie samego. W Holandii piosenka dotarła do #12, we Francji do #22. Nowa wersja została nagrana w listopadzie 2007 roku. Michael w niej dograł jeden wers i jak na razie jest to jego najnowsze wydawnictwo.

Lista płac (wersja oryginalna):

Code: Select all

* Written and composed by Michael Jackson
* Produced by Quincy Jones
* Rhodes: Greg Phillinganes
* Piano: David Paich
* Synthesizer: David Foster
* Synthesizer programming: Steve Porcaro
* Guitar: David Parks and Steve Lukather
* Bass: Louis Johnson
* Drums: Jeff Porcaro
* Vocal: Paul McCartney and Michael Jackson
* Vocal arrangement by Michael Jackson and Quincy Jones
* Rhythm arrangement by Quincy Jones and David Paich
* Synthesizer arrangement by David Foster
* Strings arranged and conducted by Jerry Hey
* Concertmaster: Jerry Vinci
Lista płac (The Girl Is Mine 2008):

Code: Select all

Written by Michael Jackson, William "will.i.am" Adams, Keith Harris
Produced by William "will.i.am" Adams
Engineered by William "will.i.am" Adams
Mixed by William "will.i.am" Adams
Drums: William "will.i.am" Adams
Keyboards: William "will.i.am" Adams
Keys and synths: Keith Harris

Image


[1st Verse (Michael)]
Every Night She Walks Right In My Dreams
Since I Met Her From The Start
I'm So Proud I Am The Only One
Who Is Special In Her Heart

[Chorus]
The Girl Is Mine
The Doggone Girl Is Mine
I Know She's Mine
Because The Doggone Girl Is Mine

[2nd Verse (Paul)]
I Don't Understand The Way You Think
Saying That She's Yours Not Mine
Sending Roses And Your Silly Dreams
Really Just A Waste Of Time

[Chorus]
Because She's Mine
The Doggone Girl Is Mine
Don't Waste Your Time
Because The Doggone Girl Is Mine

[Bridge (Paul)]
I Love You More Than He
(Take You Anywhere)

[Michael]
But I Love You Endlessly
(Loving We Will Share)

[Michael & Paul]
So Come And Go With Me
To One Town

[Michael]
But We Both Cannot Have Her
So It's One Or The Other
And One Day You'll Discover
That She's My Girl Forever And Ever

[3rd Verse (Paul)]
I Don't Build Your Hopes To Be Let Down
'Cause I Really Feel It's Time

[Michael]
I Know She'll Tell You I'm The One For Her
'Cause She Said I Blow Her Mind
The Girl Is Mine
The Doggone Girl Is Mine
Don't Waste Your Time
Because The Doggone Girl Is Mine

[Michael & Paul]
She's Mine, She's Mine
No, No, No, She's Mine
The Girl Is Mine, The Girl Is Mine
The Girl Is Mine, The Girl Is Mine

[Paul]
The Girl Is Mine, (Yep) She's Mine
The Girl Is Mine, (Yes) She's Mine

[Michael]
Don't Waste Your Time
Because The Doggone Girl Is Mine
The Girl Is Mine, The Girl Is Mine

[Paul]
Michael, We're Not Going To Fight About This, Okay

[Michael]
Paul, I Think I Told You, I'm A Lover Not A Fighter

[Paul]
I've Heard It All Before, Michael
She Told Me That I'm Her Forever Lover, You Know, Don't You Remember

[Michael]
Well, After Loving Me, She Said She Couldn't Love Another

[Paul]
Is That What She Said

[Michael]
Yes, She Said It, You Keep Dreaming

[Paul]
I Don't Believe It

[Michael & Paul]
The Girl Is Mine (Mine, Mine, Mine)


Ta dziewczyna jest moja
tłum. natpoznan

(Michael)
Każdej nocy pojawia się w moich snach
Od chwili, w której ją poznałem
Jestem dumny, że jestem tym jedynym
Który zajmuje specjalne miejsce w jej sercu

Dziewczyna jest moja
Ta cholerna dziewczyna jest moja
Wiem, że jest moja
Bo ta cholerna dziewczyna jest moja

(Paul)
Nie rozumiem, co masz na myśli
Mówiąc, że ona jest twoja, a nie moja
Wysyłając jej róże i swoje głupie marzenia
Naprawdę tylko marnujesz czas

Bo ona jest moja
Ta cholerna dziewczyna jest moja
Nie marnuj czasu
Bo ta cholerna dziewczyna jest moja

(Paul)
Kocham cię bardziej niż on
(Zabiorę cię wszędzie)

(Michael)
Ale ja cię kocham nieskończenie
(Będziemy się kochać)

(Michael & Paul)
Więc chodź ze mną
para na mieście

(Michael)
Ale nie możemy mieć jej obaj
Więc albo jeden, albo drugi
Któregoś dnia przekonasz się,
Że ona jest moja na zawsze

(Paul)
Nie rób sobie złudnych nadziei
Bo naprawdę czuję, że już czas

(Michael)
Zobaczysz, ona ci powie, że jestem tym jedynym
Bo mi powiedziała, że zawróciłem jej w głowie

(Michael)
Ta dziewczyna jest moja
Ta cholerna dziewczyna jest moja
Nie marnuj czasu
Bo ta cholerna dziewczyna jest moja

(Michael & Paul)
Ona jest moja, ona jest moja
Nie, nie, nie, ona jest moja
Dziewczyna jest moja, ta dziewczyna jest moja
Dziewczyna jest moja, ta dziewczyna jest moja

(Paul)
Dziewczyna jest moja, (tak) jest moja
Ta dziewczyna jest moja, (tak) jest moja

(Michael)
Nie marnuj czasu
Bo ta cholerna dziewczyna jest moja
Ta dziewczyna jest moja, ta dziewczyna jest moja

(Paul)
Michael, ale nie będziemy się o to bić, co?

(Michael)
Paul, przecież już ci chyba powiedziałem,
Że jestem kochankiem, a nie wojownikiem

(Paul)
Słyszałem już to wszystko, Michael,
Powiedziała mi, że
Już zawsze będę jej kochankiem, wiesz o tym,
Nie pamiętasz?

(Michael)
Cóż, mi powiedziała, że po tym, jak pokochała mnie,
Już nigdy nie będzie mogła kochać kogoś innego

(Paul)
Tak powiedziała?

(Michael)
Tak, tak powiedziała, więc możesz marzyć dalej

(Paul)
Nie wierzę w to

(Michael & Paul)
Ta dziewczyna jest moja (moja, moja, moja)



Interpretuar tekstin!
Last edited by kaem on Sat, 04 Sep 2010, 15:24, edited 1 time in total.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Post Reply